3 grudnia 2015

Małe Schengen – wielkie Niemcy?

(fot.REUTERS/Hannibal Hanschke/FORUM)

Wiele wskazuje na to, że za holenderskim pomysłem stworzenia małej strefy Schengen tylko dla wybranych stoją Niemcy i ich interesy. Choć potencjał gospodarczy i ludnościowy Królestwa Holandii wciąż z pewnością jest znaczący, nikt przy zdrowych zmysłach nie odważy się zasugerować, że kraj ten mógłby samodzielnie lansować tak radykalne pomysły, zmieniające jeden z fundamentów funkcjonowania Unii Europejskiej.

 

Każde dziecko wie, że zjednoczona Europa ma tak naprawdę jednego politycznego przywódcę – kanclerza Niemiec. Nic w Unii Europejskiej nie może dojść do skutku bez wiedzy i zgody Angeli Merkel. Doskonale świadomi tego są także holenderscy dyplomaci podnoszący, niby nieoficjalnie i nieśmiało, pomysł stworzenia małej strefy Schengen. Są oni ludźmi poważnymi i znającymi swoje rzemiosło. Nie ryzykowaliby ośmieszenia się tak rewolucyjnymi pomysłami bez świadomości, że mają one poparcie możnych i mogą zostać zrealizowane. Zresztą, zgodnie ze starą tradycją, propozycje Anschlussu oficjalnie nigdy nie wychodzą z Berlina.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Wiele wskazuje na to, że Niemcy przy pomocy jednego z sojuszników, Holandii, sondują europejskie nastroje wobec pomysłów zdecydowanej zmiany dotychczasowej współpracy wielu państw kontynentu. Wszak korzyści z powstania nowego Schengen odniosłyby właśnie rządzące Unią Niemcy, oraz ich najbliżsi partnerzy – kraje o rozwiniętych gospodarkach, a jednocześnie na tyle małe, by mogły zostać całkowicie zsynchronizowane z niemiecką machiną.

 

Czym miałoby być owo „małe Schengen”? Pomysł Holendrów zakłada, że obywatele wybranych (przez samych siebie) państw mogliby bez kontroli paszportowej przemieszczać się po terenach należących do wspólnoty, tak jak dzisiaj możemy przejechać Europę od północnej Finlandii po południową Portugalię. Pozostali członkowie Unii Europejskiej chcąc wjechać na teren wąskiej strefy musieliby przechodzić zwyczajne kontrole paszportowe.

 

Warto zwrócić uwagę na geografię, na państwa uprzywilejowane, predestynowane do bycia sercem Unii, creme de la creme Europy „A” – to kraje Beneluksu a więc Belgia, Holandia i Luksemburg, oraz Niemcy i Austria. Beneluks ma długą historię integracji, jednak przy ugruntowanym na wielu płaszczyznach duecie niemiecko-austriackim wypada jak nowicjusz. Doświadczenia zjednoczeniowe byłyby bezcennym atutem tworzącej się nowej, silnie zintegrowanej wspólnoty.

 

Bez dwóch zdań w takim bloku decydującą rolę odgrywałyby Niemcy. W zacieśnionej wspólnocie nie znalazłyby się bowiem państwa takie jak Francja i Wielka Brytania, które obecnie, dzięki swemu potencjałowi mogą, chociaż z ogromnym trudem, sabotować inicjatywy Berlina.

 

Proponowane rozwiązanie w obliczu kryzysu migracyjnego jest zbawienne dla państw mogących wejść w skład małego Schengen. Deklaracje o otwartości Europy na uchodźców, padające z ust „cesarzowej” Merkel, pozostaną w mocy, podobnie jak podjęte decyzje o relokacji uchodźców do krajów, w których ich dotąd nie było. Niemcy i przyjaciele dzięki realizacji nowego pomysłu pozostaliby jednak ogrodzeni od nawałnicy wzniesionymi na nowo słupkami granicznymi. Tak silnie krytykowane przez zachodnie, a więc w dużej mierze powolne Berlinowi, elity intelektualne, antyimigracyjne rozwiązania „faszysty” Viktora Orbana, ze słynnym murem na czele, zostałyby w ten sposób urzeczywistnione przez awangardę postępu, tolerancji i współczucia.

 

Dzięki przyjęciu omawianych rozwiązań Niemcy nie poniosłyby konsekwencji swoich nieodpowiedzialnych (a może właśnie celowych) działań. Problem imigrantów spadłby na barki wianuszka otaczającego małe Schengen. A jednym z największych sąsiadów RFN jest Polska.

 

Nieśmiało snując wizje o ruchu bezgranicznym na mniejszym niż obecnie obszarze, ci najbardziej syci z sytych Europejczyków chcą bronić swojego stanu posiadania, majątku, który ich własna polityczna poprawność nakazałaby rozdać wygłodniałym muzułmanom. Jeśli uchodźców nie będzie to i wyrzutów sumienia nie będzie. Właśnie dlatego Beneluks i zawsze bliska Niemcom Austria garną się pod opiekuńcze skrzydła Merkel, zdając się jakby mówić „przy Tobie najjaśniejsza Pani Angelo stoimy i stać chcemy”.

 

Nie sposób jednak nie zauważyć, że wcielenie w życie idei małej strefy Schengen będzie końcem pewnej ery, okresu deklaratywnej jedności Europy, odmienianej przez wszystkie przypadki chęci integracji, jedności aż do bólu. Upadnie mit, a na wierzch wypłynie brutalna, ale jakże oczywista prawda. Unią Europejską rządzą interesy, nie solidarność. A interes Niemiec wcale nie musi ograniczać się wyłącznie do prostej ochrony majątku narodowego przed uchodźcami.

 

Ambitni politycy znad Sprewy i Haweli z pewnością chcieliby, aby ich ojczyzna odgrywała w świecie rolę co najmniej zbliżoną do znaczenia Rosji, a może nawet Chin czy Stanów Zjednoczonych. Wbrew pozorom, niewielkie w porównaniu do tych potęg Niemcy mają pokaźny arsenał atutów, z gospodarką na czele. O ile na razie na otwarty konflikt się nie zapowiada, to jednak chęć dołączenia do pierwszej ligi rozgrywających jest w Berlinie widoczna od dekad. Wszak od 8 maja 1945 roku minęły już pokolenia. Przyszedł moment na zerwanie maski integrowania kontynentu w imię „wartości europejskich”. Wkrótce będzie można integrować go w imię niemieckiego interesu narodowego.

 

Kryzys migracyjny z jesieni bieżącego roku pokazał wyraźnie jeszcze jedną kwestię. Koncepcja dobrowolnie zjednoczonej Europy pod kierownictwem Niemiec nie sprawdziła się. Nawet tak mały jak Słowacja kraj potrafił wyrazić swój jasny i zdecydowany sprzeciw wobec pomysłów Angeli Merkel. Z tak niezborną i ciągle dyskutującą ekipą Berlin nie może nic ugrać na świecie. A stale rosnące w siłę na kontynencie ruchy eurosceptyczne mogą w przyszłości zaburzyć ład usankcjonowany traktatem lizbońskim. Czy Berlin będzie czekał na rozpad wszystkiego co przez lata budował? Nie. Z jednej strony chce ocalić resztki swojego imperium i właśnie temu może służyć mała strefa Schengen, z drugiej zaś Niemcy wiedzą, że muszą na moment wykonać krok w tył, by po latach mieć możliwość powrotu ze zdwojoną siłą.

 

Wtuleni w opiekuńczą pierś czułej Angeli poddani z Holandii, Belgii, Luksemburga i Austrii nie będą wymachiwać cesarzowej przed nosem szabelką, gdy ta postanowi przycisnąć ich w jakiejś kwestii. Będą jej raczej dozgonnie wdzięczni za opiekę i uratowanie ich dobytku. A wtłaczana dekadami w ich mózgi poprawność polityczna nie pozwoli na myślozbrodnię w postaci wciąż dość popularnej chociażby nad Wisłą germanofobii.

 

Ponadto predestynowane do głębokiego zjednoczenia kraje są też ideologiczną awangardą „wartości unijnych”. Warto bowiem pamiętać, że za decyzjami polityków stoją, oprócz względów czysto praktycznych, także „wzniosłe” ideały rewolucji 1968 roku, których lewicowi aktywiści nie oddadzą tak łatwo reakcyjnej Europie Środkowej.

 

Z solidnie zjednoczoną na wielu polach ekipą Wielkie Niemcy będą mogły stanąć jak równy z równym do pojedynku z konsekwentnie ubożejącą Rosją, a czas pokaże, czy degeneracja Stanów Zjednoczonych dokonana w trakcie rządów ekipy Baracka Obamy nie ułatwi działania politykom znad Sprawy i Haweli także na froncie amerykańskim.

 

Oczywiście wschodnioeuropejskie dziedzictwo Unii, znane od wieku jako Mitteleuropa, także nie pójdzie w niepamięć. Chwilowe wycofanie się Berlina z wpływów nad Wisłą, Wełtawą czy Dunajem nie musi być stałe, aktualnie jest jednak koniecznością. Kryzys migracyjny pokazał, że Niemcy nie potrafią dzisiaj z niegdysiejszą łatwością forsować na wschodzie wszystkich swoich pomysłów. Znajdują tutaj wielu wrogów. Dobitnym dowodem porażki dotychczasowej polityki Berlina była zmiana władzy nad Wisłą. Proniemiecką ekipę Platformy Obywatelskiej zastąpili ludzie patrzący raczej w kierunku Waszyngtonu niż Berlina. Polskie wybory z 25 października spotkały się z miażdżącą krytyką, a wręcz jazgotem niemieckich mediów. Okazało się, że jeśli Niemcy nie odpuszczą tego frontu swojego zainteresowania, to wkrótce mogą wszystko stracić. Muszą wykonać krok do tyłu, by w przyszłości przesunąć się o dwa pola do przodu. A prawdziwie zjednoczone Wielkie Niemcy z sumą olbrzymich potencjałów RFN, Austrii, Belgii, Holandii i Luksemburga, po okresie odwrotu z pewnością spróbują na nowo kolonizować Europę Środkową.

 

Ta zaś musi wykorzystać okres chwilowego oddechu do własnej konsolidacji i wzmocnienia potencjałów. Rosnącej popularności nacjonalizmów nie sposób będzie zatrzymać. Trzeba mieć jednak nadzieję, że środkowoeuropejscy liderzy będą w stanie zapomnieć o wzajemnych sporach i rozmaitych ranach z przeszłości, które w obliczu ryzyka całkowitej utraty tożsamości wydać się powinny błahostkami.

 

Zadanie regionalnej konsolidacji wobec tworzenia się wokół Niemiec silnego gospodarczo organizmu, stanie wobec wszystkich, naturalnie rodzących się w Europie regionów. Pozostawione poza wianuszkiem kraje mają wciąż otwarte furtki współpracy, zarówno na płaszczyźnie wciąż jeszcze istniejącej Unii Europejskiej, jak i w porozumieniach międzyrządowych.

 

Kruszejąca na naszych oczach Unia Europejska zostawi po sobie kilka grup państw. Europa Środkowa z Polską, krajami bałtyckimi i państwami Grupy Wyszehradzkiej oraz Chorwacją i Słowenią jest z racji swojej europejskiej „młodości” i zacofania gospodarczego najbardziej narażona na gospodarczą agresję Wielkich Niemiec. Tak było w trakcie unijnego rozkwitu i tak będzie nadal.

 

Nasz region musi mieć na uwadze także scenariusz możliwej współpracę Berlina i Moskwy. Nie jest przesądzonym, czy Rosja okaże się dla Wielkich Niemiec wrogiem czy przyjacielem. Wszak kraje te mają zarówno wspólne jak i rozbieżne cele. Odzyskując po latach nadchodzącej defensywy wpływy w Europie Środkowej Niemcy mogą zacieśnić swoją dotychczasową, i tak bliską współpracę z Rosją, wyraźne zainteresowaną w restytucji sowieckiego Imperium. Jest to polem do wspólnych ataków na kraje Europy Środkowej i Środkowo-Wschodniej. Kością niezgody dla historycznych partnerów może okazać Ukraina – kraj tradycyjnie proniemiecki, obecnie toczący wojnę hybrydową z Rosją.

 

Jeszcze przed powstaniem Unii Europejskiej państwa skandynawskie nawiązywały współpracę na wielu polach, a nordyckie zniesienie kontroli granicznych nastąpiło przed wejściem w życie traktatu z Schengen. To dobra gleba pod utworzenie kolejnego, całkowicie naturalnego bloku państw w nadchodzącej postunijnej Europie.

 

Borykające się z podobnymi problemami społecznymi i ekonomicznymi kraje południa mogą odżyć po uwolnieniu się z niemieckiego łańcucha. Wielu analityków uważa, że gdyby pozwolono Grecji upaść od razu gdy stała się niewypłacalna, to kraj zdążyłby wyjść już na prostą. Tak się jednak nie stało, gdyż nie pozwalał na to interes niemieckich banków. Podobnie sztuczne utrzymywanie w Grecji waluty euro nie leżało w interesie Hellady, a niemieckich firm specjalizujących się w handlu zagranicznym, które na wspólnej walucie korzystały. Swoją drogę z pewnością z łatwością odnajdzie także Wielka Brytania i Francja.

 

Jeśli kraje pozostawione poza małym Schengen nie wykorzystają chwilowego cofnięcia się Niemiec do defensywy, wkrótce czekają je kłopoty z utrzymaniem niezależności i narodowej suwerenności. Europa Środkowa, w tym Polska, może zostać zdestabilizowana, choćby przez nieprzyjętych do RFN uchodźców. Niemcy zaś po okresie anarchii szybko mogą stanąć na nogi, jeśli tylko strumień „imigrantów” z Afryki i Bliskiego Wschodu zostanie zatrzymany. Wtedy, korzystając z tak zwanej „ustawy 1066”, niemiecka policja i wojsko będzie mogła legalnie zaprowadzać porządek nie tylko w Berlinie, ale także w Warszawie.

Od „bratniej pomocy” do całkowitej utraty niezależności bliżej niż jeden krok.

 

Michał Wałach

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij