Francja zaangażowała się w Mali w słusznej walce z islamskim terroryzmem, który zagraża także całej Europie. Interwencja dobrze wpłynęła na wskaźniki popularności François Hollande’a, które dotąd pogorszały się z miesiąca na miesiąc.
Tym sposobem spadek popularności został zatrzymany. Prezydent angażuje się na arenie międzynarodowej, znacznie mniej mając do powiedzenia w kraju. Będąc ostatnio w Bamako, stolicy Mali, deklarował, że „przeżywa najważniejszy dzień” jego prezydentury. Przewodniczący centroprawicowej, opozycyjnej Unii na Rzecz Ruchu Ludowego (UMP), François Copé, komentował to oświadczenie twierdząc, że „chciałoby się, aby najważniejszym dniem prezydenta François Hollande’a był ten, w którym bezrobocie i przestępczość spadną”.
Wesprzyj nas już teraz!
Tymczasem w Pałacu Elizejskim panuje entuzjazm z powodu wojskowej postawy prezydenta i zaangażowania się w Mali. Powinno to jednak budzić niepokój, walka z islamskimi fanatykami w Afryce dopiero się zaczyna. Świadczą o tym słowa Hollanda, który już zadeklarował, że wojska francuskie zostaną w Mali tak długo, jak będzie trzeba, co oznacza, że władze w Paryżu biorą pod uwagę możliwość szerszej operacji przeciw islamistom. Jak dotychczas ekstremiści z powodu braku odpowiedniego sprzętu nie podjęli otwartej walki z wojskami francuskimi, stosując sprawdzoną w Afganistanie metodę walki partyzanckiej.
O perspektywie dłuższego pobytu w krajach Sahelu świadczy też duże zaangażowanie środków ze strony Francji. Wysłano tam już łącznie 5 tys. żołnierzy, w tym 4 tys. na terytorium Mali, 450 pojazdów wojskowych, w tym 200 czołgów i 15 helikopterów. Francuski admirał Edouard Quillaud, szef sztabu generalnego, który dokonał ostatnio inspekcji głównych pozycji francuskich, jest świadom, że prawdziwym wyzwaniem będzie przetrwanie, islamiści przegrali spektakularnie jedną bitwę, ale nie przegrali wojny. Trzeba teraz opanować całą północ kraju i ścigać dżihadystów, którzy wycofują się taktycznie poza granice, na teren państw sąsiednich. Tam mają możliwość reorganizacji, przygotowując siły do ataku na wojska francuskie, zmęczone żarem i piaskiem Afryki. W rękach islamistów nadal przebywa 7 francuskich zakładników.
Nie chodzi tylko o skuteczne przepędzenie dzihadystów z terytorium Mali. Najtrudniejszym zadaniem może być zmniejszenia napięcia w stosunkach między czarną większością populacji i białą mniejszością. Dla uniknięcia wplątania się w ten afrykański koszmar, Paryż liczy na siły afrykańskie, które miały zastąpić Francuzów, ale wciąż nie są one tego w stanie uczynić i nie ma pewności, czy kiedykolwiek będą.
Jednocześnie malijska armia istnieje jedynie na papierze. Jej utworzenie, czego nie udało się zrobić Amerykanom, będzie wymagać dużo czasu i przede wszystkim pieniędzy. Środków, których Francja nie posiada, a jej unijni partnerzy nie wykazują większej chęci zaangażowania się w Afryce i wydawania pieniędzy, których mają coraz mniej we własnych budżetach. Dla najbogatszych i skrupulatnych Niemców niestabilna Afryka, wraz z marnotrawstwem i cotygodniowymi zamachami stanu, wydaje się workiem bez dna.
Francja pozostaje sama. Jak na razie w operacji w Mali zginął jej jeden żołnierz, kilku zostało rannych. Wydano już 70 mln euro, w tym 50 na transport żołnierzy i sprzętu. W ciągu 15 dni wysłano 10 tys. ton ładunku, czyli tyle, co w czasie wycofania się z Afganistanu. Francja przeznacza dziennie na wojnę w Mali 2,7 mln euro. François Hollande uspokajał w czasie ostatniego posiedzenia rady ministrów, że siły francuskie w Mali zostaną zmniejszone w marcu, ale nie ma realnej perspektywy ich całkowitego wycofania.
Franciszek L. Ćwik