Lewicowo-liberalne elity w pocie czoła uwijają się, by społeczeństwo nie poznało jednego, szczególnie istotnego szczegółu związanego z nową epidemią. I czynią to kosztem zdrowia publicznego, w imię którego przez dwa lata dzielili ludzi na lepszych i gorszych, odmawiając części z nich prawa do uczestnictwa w życiu społecznym.
„Mądrość etapu” w mgnieniu oka zweryfikowała pierwsze, pisane jeszcze w trosce o zdrowie publiczne doniesienia. Z nich mogliśmy dowiedzieć się, że nowy, nieznany wariant małpiej ospy przenosi się szczególnie szybko w społecznościach homoseksualnych mężczyzn. W takim duchu informowały m.in. hiszpańskie ABC i „El Pais” (gdzie władze kazały zamykać m.in. gejowskie sauny), niemiecki Instytut Kocha, brytyjska Agencja Bezpieczeństwa Zdrowotnego (UKHSA) czy wreszcie Światowa Organizacja Zdrowia. Co więcej, za rozprzestrzenienie epidemii w Europie i USA miały odpowiadać wielkie, międzynarodowe homo-parady na Wyspach Kanaryjskich i w Belgii.
Jednak nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, z kolejnych wiadomości zaczęły znikać jakiekolwiek odniesienia do subkultury LGBT, a zamiast tego mogliśmy przeczytać, że „choroba przenosi się przez bliski kontakt, w tym seksualny” czy „płyny ustrojowe”, a na zakażenie narażony jest w równym stopniu każdy z nas. W najnowszym, doskonale wypozycjonowanym przez Google’a artykule na stronie Medonet, jednego z najpoczytniejszych portali o tematyce zdrowotnej w Polsce, nie ma już ani jednej wzmianki o drogach zakażenia między ludźmi.
Wesprzyj nas już teraz!
Co więcej, WHO chce dodatkowo zmienić nazwę choroby, ponieważ „małpia ospa” może „stygmatyzować” mieszkańców Afryki Zachodniej, a nawet…zwierzęta.
I tak właśnie prawda o nowym patogenie ustępuje politycznej poprawności i tęczowemu homo-lobby. A przecież dokonuje się to kosztem zdrowia samych zainteresowanych, gdyż – choć nowy wariant jest dużo łagodniejszy od poprzednich – jego śmiertelność wciąż oceniana jest na 1 proc. (znacznie więcej niż w przypadku osławionego COVID-19), na chorobę wciąż nie ma lekarstwa, a szczepionki nie działają, jeżeli nie zostały podane w dzieciństwie.
W masowej akcji dezinformacyjnej biorą udział podmioty, które jeszcze nie tak dawno troską o zdrowie wycierały gębę pełną moralizatorskich frazesów, stosując przy tym szantaż emocjonalny i moralny, dzieląc ludzi na lepszych i gorszych, nie przewidując dla nich miejsca w „odpowiedzialnym” społeczeństwie.
Ale paradoksalnie, pozostała po COVID-19 pandemiczna fiksacja opinii publicznej, pragnącej jak najszybciej informować o odkryciu nowych patogenów, przyczyniła się do uświadomienia społeczeństwu dawno zapomnianej prawdy o medycznych konsekwencjach ryzykownych zachowań seksualnych.
Na własną odpowiedzialność
Ogłupieni mantrą „love is love” zaczęliśmy wierzyć, że kontakty seksualne -homo czy -hetero, to w zasadzie to samo. A że tak nie jest, mówią nam sami przedstawiciele tęczowych środowisk. To w tych społecznościach panuje niewspółmierny do reszty społeczeństwa nacisk na kwestie związane ze zdrowiem seksualnym. Przykładowo, grupa Stonewall prowadzi w Poznaniu specjalną przychodnię specjalizującą się w diagnostyce chorób wenerycznych, w kampanii promocyjnej używając maskotek „gangu weneraków” okraszonej hasłem „złap je wszystkie!”
„Zasady akcji są proste: wykonujesz test lub pakiet badań w kierunku dowolnej choroby przenoszonej drogą płciową. Za wizytę otrzymujesz pieczątkę. A za 10 pieczątek możesz wybrać sobie jednego Weneraka, czyli zabawną maskotkę. Możesz wybrać: Rzeżączkę Marzenę, Krętka Andrzeja (krętek blady wywołuje kiłę), Brodawczaka Bartosza (wirus brodawczaka ludzkiego – HPV), Opryszczkę Kasię oraz Chlamydię Anetę” – czytamy w opisie akcji. A teraz wyobraźmy sobie taką sytuację w jakiejkolwiek innej przychodni, bez sześciokolorowego szyldu.
Również tajemnicą poliszynela w środowisku pornograficznym – przecież „branży” podwyższonego ryzyka – pozostaje lęk przed kontaktami z „aktorami” biseksualnymi, jako, że ryzyko złapania jakiejś przypadłości wzrasta w takich przypadkach o 60 proc.
Paradoksalnie, szaleństwo wokół małpiej ospy zbiegło się w czasie z „miesiącem dumy” (PRIDE), podczas którego dewiacyjna międzynarodówka zwraca na siebie uwagę całego świata. I zwróciła, choć pewnie nie z tego powodu, jaki chcieliby organizatorzy.
Adam Basista