Pomimo zawetowania przez prezydenta dwóch projektów ustaw „Lex Czarnek” oraz protestów społecznych, minister edukacji i nauki po raz kolejny zapowiedział w tych dniach na łamach mediów, że zostaną podjęte działania na rzecz ograniczenia możliwości kształcenia domowego w Polsce. Argumentacja jest wewnętrznie sprzeczna i oderwana od rzeczywistości, a zapowiadane zmiany mogą uderzyć najmocniej m.in. w wielodzietnie rodziny chcące wychowywać dzieci po katolicku.
W wywiadzie opublikowanym na łamach tygodnika „Do Rzeczy” minister opowiedział, jakie ograniczenia w edukacji domowej jego zdaniem należy wprowadzić. Są to rozwiązania znane już m.in. z zawetowanych przez prezydenta po protestach społecznych dwóch projektów ustaw „Lex Czarnek”. Dotyczą wprowadzenia rejonizacji szkół prowadzących edukację domową, to znaczy obowiązku zapisania dziecka do szkoły znajdującej się we własnym województwie lub województwie sąsiednim oraz stacjonarne przeprowadzanie egzaminów klasyfikacyjnych w edukacji domowej ze zgłoszeniem do kuratorium oświaty. Szef resortu argumentuje: – Chodzi o to, by egzaminy klasyfikacyjne odbywały się wyłącznie w sposób stacjonarny, pod nadzorem kuratora, żeby móc stwierdzić, że mają one miejsce.
Wesprzyj nas już teraz!
Warto w tym momencie po raz kolejny przypomnieć, iż egzaminy w edukacji domowej już teraz podlegają takiemu samemu nadzorowi kuratora, jak sprawdziany wiedzy uczniów uczęszczających do szkoły. Przeprowadzane są przez nauczycieli z wymaganymi do tego kompetencjami, a na podstawie tych egzaminów wystawiane są oceny. Kuratorzy oświaty i urzędnicy z ministerstwa nie prowadzą zaś monitoringu kartkówek milionów uczniów w tysiącach szkół na terenie całej Polski.
Wymagania stawiane przez Przemysława Czarnka prowadzącym edukację domową trudno pogodzić z praktyką całego systemu oświaty. Przez ostatnie lata intensywnie forsowane było w całej Polsce tzw. zdalne nauczanie. Klasówki, kartkówki, zaliczenia, egzaminy – wszystko odbywało się (i często nadal się odbywa) w trybie online. Co więcej, wynajdywane są następne powody, dla których po raz kolejny zdalne nauczanie może być w Polsce wprowadzane (takim powodem ma być m.in. brak możliwości ogrzania szkół z uwagi na potencjalny kryzys energetyczny). Ponad dwa lata zdalnego nauczania i egzaminowania w szkołach stacjonarnych – problemu nie było. Zdalne egzaminy w edukacji domowej – problem jest. Proponowane rozwiązanie? Zlikwidować możliwość zdalnych egzaminów dla homeschoolingu. W praktyce może dojść do kuriozalnej sytuacji, w której uczniowie uczący się w stacjonarnych szkołach będą mogli dalej zaliczać testy czy sprawdziany online, a uczniowie z edukacji domowej będą musieli stawiać się osobiście na egzaminy w formie stacjonarnej…
Możliwość zdalnego zdawania egzaminów oznacza dla wielu m. in. uniknięcie dużych wydatków związanych z wyjazdami na egzaminy. W szczególności dotyczy to rodzin wielodzietnych, posiadających dzieci na różnym etapie edukacji. Z kolei możliwość wybrania dowolnej szkoły pod edukację domową na całej terenie Polski pozwala na dobór placówki ze względu na konkretne indywidualne potrzeby, specyfikę i wymagania. Dzięki temu można także wybrać szkołę rozumiejącą istotę kształcenia rodzinnego. Zablokowanie tej możliwości może w praktyce oznaczać dla wielu konieczność zrezygnowania z tej opcji. W szczególności dotknie to znów rodzin wielodzietnych, a także uczniów z problemami zdrowotnymi lub specjalnymi potrzebami wychowawczymi.
Minister Czarnek został zapytany również o to, co się stanie, jeśli nie uda się wprowadzić forsowanych przez niego ograniczeń w edukacji domowej. Jakie, jego zdaniem, będzie to miało skutki?
– Łatwo sobie wyobrazić wiele negatywnych konsekwencji dla dzieci, łącznie z brakiem odpowiedniej socjalizacji społecznej. To prawda. Przecież tu nie chodzi wyłącznie o edukację, ale to także kwestia socjalizacji, o której pan mówi, przebywania we wspólnocie i kondycji psychologicznej (…). Chcemy jednak ograniczyć maksymalnie obchodzenie obowiązku szkolnego i desocjalizację – powiedział szef resortu edukacji.
Przemysław Czarnek sugeruje więc, że edukacja domowa dzieci może wiązać się z ich rzekomą „desocjalizacją”. Tylko jaki to ma związek z formą zdawania (raz w roku) egzaminów przez dzieci w edukacji domowej? Jaki to ma związek z miejscem na mapie Polski, w którym położony jest budynek szkoły, skoro uczniowie i tak przez cały rok uczą się we własnych domach i rodzinach? W jaki sposób zmiany forsowane przez MEiN mają ograniczyć rzekomą „desocjalizację”? Tego nie wiadomo. Za to chwilę później w rozmowie minister dodał: – W wielkich miastach samorządowcy ideologizują szkoły oraz wprowadzają tam lewackie organizacje. Bardzo często z tego powodu rodzice zabierają dzieci, aby je chronić, i przenoszą je do edukacji domowej.
Innymi słowy – rodzice z obawy o swoje dzieci i negatywnym wpływem szkoły decydują się na homeschooling. Ale, zdaniem Przemysława Czarnka, edukacja domowa może potęgować „desocjalizację”, w związku z czym należy ją ograniczyć, co dla wielu rodzin może w praktyce oznaczać powrót dzieci do szkoły stacjonarnej, gdzie będą zmuszone ponownie „socjalizować się” z edukatorami seksualnymi LGBT, lewackimi nauczycielami itp. Trudno chyba o większy absurd.
Warto w tym miejscu pochylić się szerzej nad argumentem o rzekomym braku uspołeczniania dzieci w takim modelu. Jest to mit wielokrotnie już obalany w przestrzeni publicznej. Odwróćmy więc pytanie i skupmy się na bardzo konkretnej kwestii – jak przeciętna, współczesna szkoła „socjalizuje” uczniów?
Jak już wielokrotnie podkreślaliśmy, dramatycznie rośnie liczba rodziców, którzy znaleźli się w sytuacji, gdzie w całej klasie ich dziecka nie ma praktycznie żadnej innej rodziny, która starałaby się wychowywać własne dzieci po katolicku. Wiele rodzin jest z tego powodu osamotnionych i niezrozumianych, a ich pociechy znajdują się pod ogromną presją rówieśniczą. Dotyczy to nie tylko wielkich miast, ale również małych miejscowości i wsi.
Wielu rodziców jest przejętych tym, że szkolni rówieśnicy ich dzieci w dużej liczbie (często przeważającej) są de facto poganami, którzy nigdy w swoim życiu nie mieli kontaktu z żywym chrześcijaństwem i od najmłodszych lat życia są wychowywani tak, jakby Bóg nie istniał. Większość dnia spędzają na konsumowaniu mediów elektronicznych za pomocą swoich smartfonów z nieograniczonym dostępem do internetu, a przede wszystkim platform społecznościowych takich jak TikTok, z których wylewają się wulgarne, śmieciowe treści oraz płynie propaganda LGBT. Prowadzone przez Instytut Profilaktyki Zintegrowanej w latach 2010-2014 badania, wykonane na dużej próbie uczniów w dziesięciu województwach wykazały, że blisko połowa nastoletnich chłopców w Polsce ogląda pornografię częściej niż kilka razy w miesiącu, a aż 11 procent z nich czyni to raz dziennie lub częściej. Są to statystyki sprzed dekady, dziś jest najprawdopodobniej jeszcze gorzej.
Takie środowisko rówieśnicze to codzienność i rzeczywistość dla wielu katolickich rodzin w Polsce. Wielu dorosłych otwarcie mówi o tym, jak ich dzieci są wyszydzane i wyśmiewane w klasie za to, że chodzą do kościoła. W starszych klasach dochodzi do tego wulgarna propaganda LGBT promująca rozwiązłość seksualną, która w przerażającym tempie zatruwa umysły kolejnych uczniów, a przenosi się głównie poprzez media społecznościowe. Dlatego deprawacja szybko dociera również do wsi i małych miejscowości, gdzie nie ma „stacjonarnych edukatorów seksualnych”. W sieci można znaleźć liczne przykłady niezwykle smutnych historii, gdzie pod wpływem presji rówieśniczej i bombardowania propagandą dzieci z „dobrych domów” upadły, zsekularyzowały się i porzuciły katolicką moralność. Każdy zapewne znajdzie podobne historie wśród swoich znajomych.
Dla wielu katolickich rodzin edukacja domowa jest ostatnią linią obrony ich dzieci przed takimi zagrożeniami, gdyż w ich miejscu zamieszkania po prostu nie ma szkół, którym katolicka rodzina mogłaby zaufać, lub szkoły takie są drogie i nie każdego na nie stać. To właśnie takie rodziny najbardziej ucierpią na ograniczeniach edukacji domowej forsowanych przez Przemysława Czarnka. Ograniczenia w edukacji domowej spowodują, że wielu uczniów będzie zmuszonych „socjalizować” się z rówieśnikami, którzy mają na nich zgubny wpływ.
Podsumowując: w kontroli edukacji domowej nie chodzi o edukację. Chodzi o kontrolę. Kierując się etatystyczną mentalnością Przemysław Czarnek chce po prostu nadzorować kolejną sferę życia obywateli, w tej chwili wolnej jeszcze od ścisłego nadzoru państwa, urzędników, biurokracji i administracji. Edukacja domowa w Polsce odbywa się obecnie legalnie i zgodnie z obowiązującym prawem. Liczne kontrole MEN i kuratoriów nie znalazły żadnych uchybień w szkołach ją prowadzących. W czym tkwi więc kluczowy problem? Polacy robią coś, co jest co prawda legalne, ale nie uśmiecha się ministrowi: posyłają dzieci do tych szkół, które nie podobają się szefowi MEiN, zapisują dzieci do szkół położonych nie w tym miejscu, w którym według ministra powinny się znajdować, organizują egzaminy w formie, która nie odpowiada ministrowi, rozwijają szkoły na sposób, który nie odpowiada resortowi oświatowemu.
Przemysław Czarnek powiedział na temat korzystających „we właściwy sposób” z edukacji domowej: – Chcemy jednoznacznie doceniać rodziców, którzy biorą odpowiedzialność za swoje dzieci i poświęcają im swój czas.
Z kontekstu licznych wypowiedzi ministra wynika, że chodzi o docenienie tych rodziców, którzy chcą (albo zostali zmuszeni) poddać się kontroli i nadzorowi oraz nie protestują przeciwko ograniczaniu ich kolejnych swobód i wolności, w tym przypadku prawa do samodzielnego wychowania i edukacji własnych dzieci. Pozostali, wychowujący swoje dzieci inaczej niż widzi to władza centralna, oraz organizują szkoły na wzór inny niż widzimisię MEN, są „nieodpowiedzialni”. A że do odpowiedzialności za wszystko i wszystkich poczuwa się Ministerstwo Edukacji i Nauki, to wszystkim ograniczy się prawo do edukacji domowej. Bo tak.
Wszystko w Państwie, nic poza Państwem, nic przeciw Państwu.
Jak można naprawić tę patologię? W bardzo prosty sposób. Na chwilę obecną już ponad 42 tysiące uczniów w Polsce uczy się w trybie edukacji domowej. Wedle prognoz, od nowego roku szkolnego 2023/2024 liczba ta ma znacząco się zwiększyć. Wystarczy tylko uszanować wybory Polaków, zarówno rodziców oraz uczniów, i zostawić ich w spokoju, pozwalając samodzielnie decydować i ponosić konsekwencje własnych działań.
Tylko czym wtedy będą zajmowali się urzędnicy, biurokraci i politycy?…
Marcin Musiał