7 października 2022

Mariologia maksymalistyczna. Czyli „maryjność” jako zarzut wobec kapłana

(Oprac. GS/PCh24.pl)

W ostatnich tygodniach powrócił temat zarzutów wobec najbardziej „maryjnych” kapłanów –progresywni duchowni oraz środowiska „Kościoła otwartego” zarzucają kapłanom kładącym duży nacisk w swym nauczaniu na rolę Najświętszej Maryi Panny uprawianie tzw. mariologii maksymalistycznej. W związku ze wspomnieniem Matki Bożej Różańcowej publikujemy zatem fragmenty książki Krystiana Kratiuka „W sercu Matki”, w której sześciu kapłanów opowiada o swoich doświadczeniach duchowych związanych właśnie z Najświętszą Maryją Panną.

W książce „W sercu Matki” opublikowano trzy obszerne rozmowy, które Krystian Kratiuk przeprowadził z sześcioma kapłanami – rozmowy redaktora naczelnego PCh24.pl odbywały się bowiem właśnie z dwoma polskimi duchownymi na raz. Prezentujemy fragmenty rozmów dotyczące wątku „mariologii maksymalistycznej”.

Fragment rozmowy nr 1.
Ks. prof. Robert Skrzypczak i Ks. dr Grzegorz Bliźniak

Wesprzyj nas już teraz!

KRYSTIAN KRATIUK: Czy „zbytnia maryjność” może być zarzutem wobec kapłana? To określenie pojawia się ostatnio w dyskusji, część kapłanów ma uprawiać bowiem „mariologię maksymalistyczną”.

KS.ROBERT: Zawsze może pojawić się zarzut. Ze wszystkiego możemy zrobić idola, wszystko możemy wykoślawić, zepsuć swoim sposobem myślenia. Człowiek jest fabrykantem idoli. Dlatego nawet z Maryi można sobie zrobić idola – tak samo jak z rodzonej matki, męża, dziecka, wnuka, a także portfela, samochodu, życiowego hobby czy wreszcie ze swojego własnego „ja”. Na przykład, ojcowie soborowi w czasie trwania Soboru Watykańskiego II, kiedy podchodzili do tajemnicy Maryi i próbowali odczytać na nowo patrystykę mariologiczną – też przestrzegali się nawzajem przed mariolatrią. Myślę, że czynili to w trosce, aby rzeczywiście nie było nawet minimum podejrzenia, że gdzieś w nauczaniu Kościoła świętego pobrzmiewa jakaś chęć wymienienia Chrystusa na Maryję albo że Matka jest postawiona na równi z Synem.

KS.GRZEGORZ: Dlatego ojcowie soborowi krzywili się, gdy kardynał Wyszyński prosił papieża Pawła VI, żeby ogłosić Maryję Matką Kościoła, prawda?

KS.ROBERT: A, to jest jeszcze inna rzecz. Przyszedł czas na to, żeby podkreślić to rozległe macierzyństwo Maryi, prawdę o tym, że Ona nie tylko podarowała nam Chrystusa swoim „fiat”, ale też nieustannie uczestniczy w procesie rodzenia się Kościoła. Kościół bowiem rodzi się w nas, kiedy mówimy Bogu „tak”. Analogicznie, Kościół rodzi się jako owoc dzieła ewangelizacji. Ojcowie soborowi wrócili do idei plantatio ecclesiae, czyli tego, że razem z przepowiadaniem Ewangelii rodzi się Kościół Chrystusowy. Ten zaś po raz pierwszy urodził się z przebitego boku wiszącego na krzyżu Jezusa, a Maryja stała się Matką tego faktu. Papież Benedykt XVI, posługując się językiem teologicznym, pięknie mówił, że istnieje pewna tranzytywność między Maryją i Kościołem, Eklezją: to, co wiemy i myślimy o Maryi, przechodzi w rozumienie Kościoła i odwrotnie. Dlatego też uznano, by wybrzmiało to na soborze. Czuł to bardzo mocno kardynał Stefan Wyszyński, czuli to biskupi polscy, i nie tylko polscy.

Trzeba jednak zwrócić też uwagę, przez jakie warstwy niechęci przebijała się ta myśl, żeby Maryja była nazwana Matką Kościoła. Na Soborze Watykańskim II była obecna bardzo szeroka frakcja teologów, czyli ekspertów, którzy uważali, że za dużo Matki Bożej w nauczaniu Kościoła będzie przeszkadzało dialogowi ekumenicznemu albo nawet uniemożliwi go. Ksiądz Dolindo, który był bacznym obserwatorem tego, co się działo w Kościele, właśnie w tym swoim ostatnim dziele skomentował to. Zauważył, że oddzielny projekt poświęcony Matce Bożej został odrzucony, natomiast Matka Boża trafiła do dokumentu o Kościele, ale nie tak, jak chcieli między innymi polscy biskupi – by fragment Jej poświęcony rozpoczynał tekst – ale na jego koniec. Ksiądz Dolindo uznał to za próbę wyeliminowania Maryi z nauczania Kościoła i zauważył, że to bardzo niebezpieczny zabieg, bo Kościół znalazł się w sytuacji zagrożenia, osobiście pozbawiając się obrony. I został zupełnie nagi wobec ataku szatana. Użył tu takiego obrazu: Co robi drapieżnik, chcąc dostać się do piskląt? Próbuje odciągnąć ich matkę od gniazda.

W dalszej części ksiądz Dolindo przypomniał, że 21 listopada 1964 roku, kiedy została ogłoszona Konstytucja dogmatyczna o Kościele, Ojciec Święty Paweł VI uległ prośbie kardynała Wyszyńskiego, biskupów polskich i innych uczestników soboru i ogłosił Maryję Matką Kościoła. Dolindo stwierdził, że dopiero wtedy Bóg, właśnie przez Pawła VI, przełamał zagrożenie, a nawet: że w tym momencie papież wystąpił w roli anioła, który stanął w obronie nauczania kościelnego.

KRYSTIAN KRATIUK: Mimo wszystko ciężko jest przyjąć sytuację, w której synowie Matki Bożej, a więc biskupi, dywagują nad tym, czy powiedzieć podczas wspólnego, wiekopomnego zgromadzenia, że Ją kochamy i jest dla nas bardzo ważna – albo jeśli już coś powiedzieć, to tak żeby nie przesadzić… W imię czego? Tylko dlatego, że jacyś inni chrześcijanie, którzy odrzucili dawniej kult maryjny, mogliby się poczuć albo dotknięci, albo oddaleni od nas zbyt mocno!

KS.ROBERT: Niestety, w Kościele katolickim doszło do nadmiernego zafascynowania – by nie powiedzieć wręcz zaczadzenia umysłu – ideą ekumenizmu. Jak gdyby ekumenizm stał się w tamtym momencie najważniejszym celem, najważniejszym zadaniem soboru. Dla niego miały zostać poświęcone i Najświętsza Maryja Panna, i Tradycja dogmatyczna Kościoła. Istniała taka tendencja, istniało takie niebezpieczeństwo, ale na szczęście zostało zażegnane. Maryja Dziewica wyłoniła się, podkreśliła swoją obecność na tym soborze, posłusznie korzystając tylko z tego miejsca, które zostało Jej wskazane przez ojców soborowych.

KS.GRZEGORZ: Chciałbym teraz jeszcze raz odwołać się do wspomnianej już idei „mariologii maksymalistycznej”. Tak mi się to wszystko wiąże w całość. Żyjemy w czasach, kiedy neomodernizm jest wszechobecny – i w nauczaniu dzisiejszego Kościoła, i na uniwersytetach, tak zwanych katolickich, i wszędzie indziej. A szatan doskonale wie o tym, że Tą, która może mu się najskuteczniej przeciwstawić, jest Matka Najświętsza. Trudno się dziwić, że robi wszystko, co może, żeby mariologię jak najbardziej wykoślawić i dzięki temu umniejszyć znaczenie i miejsce Maryi w życiu Kościoła. Dlatego te ataki na Matkę Najświętszą będą coraz większe. Prawdę powiedziawszy, wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby za jakiś czas poddano pod dyskusję Jej tytuł Matki Boga. Tak, jak dyskutowano kiedyś, czy jest Christotokos czy Theotokos. Ostatnio pojawił się potężny opór, kiedy kilku biskupów amerykańskich wystąpiło do papieża Franciszka z prośbą o ogłoszenie Maryi Współodkupicielką. To było oficjalne pismo, podpisane przez kilku biskupów i chyba nawet jednego kardynała. Rozległ się wprost jazgot szatana przez usta prałatów watykańskich, biskupów i kardynałów. Padały nawet określenia, że to jest głupota. Nie chcę mówić, czyje były to wypowiedzi, ale brzmiały przerażająco. Aż nie chciało mi się wierzyć, że hierarchowie Kościoła katolickiego mogą tak wyrażać się na ten temat.

KRYSTIAN KRATIUK: Ten jazgot szatana widoczny jest w każdej herezji. Wspomnieli księża, że Matka Boża jest strażniczką wiary. Czy w dobie niewątpliwego kryzysu Kościoła, w którym żyjemy, Maryja nie jest dobrą Patronką? Również tego Kościoła pogrążonego w często bardzo fałszywie rozumianym ekumenizmie, który też jest przecież ogromnym zagrożeniem dla katolicyzmu?

KS.ROBERT: Dlaczego Maryja jest tak ważna? I dlaczego kult Matki Bożej dla nas, katolików, jest taki ważny? Dlatego, że tylko abstrakcje nie potrzebują matek, a wiara katolicka nie jest wiarą abstrakcyjną. Jest wiarą opartą o działanie osobowe Boga, a także o posługiwanie się osobami i wydarzeniami, faktami. Chrześcijaństwo nie jest filozofią ani nawet etyką, jak niektórzy by chcieli. Dlatego potrzebuje Matki. Bardzo potrzebujemy dzisiaj Matki Bożej i potrzebujemy Jej właściwego wizerunku. Maryja stanowi bowiem klucz do prawidłowego odczytywania tożsamości Kościoła. Maryja jest Dziewicą i Kościół też jest dziewiczy. Maryja jest Matką i Kościół też jest matką. Kościół jest powołany do tego, żeby przez głoszenie Słowa Bożego i udzielanie sakramentów, zwłaszcza chrztu, rodzić nowe dzieci Boże. Proszę zwrócić uwagę na te pojęcia, które wydają się takie proste, takie katechizmowe – one dzisiaj zostały bardzo zmącone.

W wielu miejscach właściwie już nie wiadomo, po co ma istnieć Kościół. Często jego rola jest sprowadzana do roli kolejnej organizacji pozarządowej, która ma się zajmować rozwiązywaniem problemów teraźniejszości, ekologią i ubogimi. W wielu krajach już nawet katolicy, pasterze, teologowie tracą wymiar nadprzyrodzoności, wieczności. Bardzo ważne jest dbanie o właściwą ikonę Maryi. Jeśli chodzi o hipotezę teologiczną dotyczącą Matki Bożej jako Współodkupicielki – używam pojęcia „hipoteza teologiczna” dlatego, że pewne prawdy wiary przebijają się przez trudności, kontrowersje i przeciwieństwa – jeszcze nie złapaliśmy odpowiedniego języka, aby to wyrazić. Potrzeba dzisiaj ogromnej inteligencji od Ducha Świętego, żeby wyrazić tajemnicę „współodkupicielstwa” Matki Bożej. Tak aby wyrazić prawdziwie rolę Maryi jako Nowej Ewy, a przy tym z powodu niewłaściwego doboru pojęć nie narazić na uszczerbek podstawowej prawdy wiary, jaką jest to, że Chrystus jest jedynym i powszechnym Odkupicielem świata.

KS.GRZEGORZ: Robercie, bardzo cię przepraszam, że tak ci w słowo wchodzę, ale może po prostu teologia do końca nie jest w stanie wszystkiego ująć w słowa, może są rzeczy, których nie potrafimy za pomocą ludzkich pojęć do końca wyrazić?

 KS.ROBERT: Z pewnością tak właśnie jest – ale widać w ostatnich pokoleniach rozwoju myśli katolickiej, jak to pojęcie pęcznieje, jak narasta rozumienie roli Współodkupicielki Matki Bożej. Wystarczy zajrzeć do nauczania świętego Maksymiliana Marii Kolbego, są  tam bardzo dojrzałe intuicje. Potem jest nauczanie świętego Jana Pawła II, błogosławionego Stefana Wyszyńskiego, sługi Bożego Dolindo Ruotolo, francuskiego mariologa René Laurentina, itd. Myślę, że to wszystko jest pewnym wyzwaniem dla współczesnej myśli katolickiej, która przechodzi czas ogromnej pokusy dostosowania się do tymczasowości.

Być może brakuje nam jedynie tego adekwatnego pojęcia dla wyrazu wiary. Mnie bardzo odpowiada to, w jaki sposób „współodkupicielstwo” wyjaśnia ksiądz Dolindo Ruotolo, między innymi właśnie we wspomnianej już pracy o Niepokalanej. Wychodzi od słów, które święty Paweł powiedział w Liście do Kolosan, sam o sobie: ze swojej strony dopełniam braków udręk Chrystusowych w Jego ciele (Kol 1,24). To na podstawie tych właśnie słów ksiądz Dolindo mówi, że Maryja jest Współodkupicielką…

KS.GRZEGORZ: … W Jego Ciele, którym jest Kościół.

KS.ROBERT: Tak. Natomiast my wszyscy, przez przyjmowanie krzyża i ofiarowanie samych siebie, łączenie własnego cierpienia z cierpieniem Chrystusa, nadajemy temu cierpieniu sens. Włączamy je we właściwą Chrystusowi płodność, a zatem wszyscy jesteśmy włączeni w jakiś sposób we „współodkupicielstwo”.

KS.GRZEGORZ: I w tym ujęciu widać, jak te dwa tytuły: Współodkupicielka i Matka Kościoła są sobie bardzo bliskie.

 

Fragment rozmowy nr 2.

Ojciec Wawrzyniec M. Waszkiewicz i Ks. Łukasz Kadziński

O.WAWRZYNIEC: Jeśli natomiast chodzi o wspomniany przez Pana Redaktora zarzut „mariologii maksymalistycznej”, także i ja muszę przyjąć go na siebie – tyle, że nie traktuję go jako zarzutu. Nie myślę, żeby średniowieczne: „nigdy dość o Maryi”, straciło na aktualności. Błogosławiony Jan Duns Szkot mówił, że jeśli już ma się pomylić, to woli się pomylić, wyolbrzymiając Jej zasługi i przywileje, aniżeli je umniejszając, uwłaczając przez to Jej czci. Nie sądzę, żeby to straciło na aktualności. Hans Urs von Balthasar – który, notabene, nie należy do moich ulubionych teologów – wprowadził całkiem sensowne kryterium oceny teologicznej: jak na daną kwestię patrzyli święci. Pamiętam jakąś konferencję naukową, na której zostało to użyte przeciw niemu, przeciwko jego nadziei na puste piekło, bo przecież święci, a zwł. mistycy, raczej pustym go nie opisywali. Natomiast jeżeli rzeczywiście popatrzymy na to, jak święci widzieli Maryję, w tym świetle „minimalizm mariologiczny” staje się jakimś absurdem.

Myślę, że tutaj dużo zawdzięczam moim wykładowcom, ale też po prostu przykładowi życia oddanego Matce Bożej. Widzę ten mechanizm nie tylko u moich współbraci (nawet jeśli wielu z nas musiało po 2014 opuścić macierzyste zgromadzenie), ale także u wielu osób świeckich, które spotykałem zarówno we Włoszech, jak i w Polsce. Tam, gdzie jest Maryja i żywe nabożeństwo do Niej, wiele innych rzeczy też kwitnie. Oczywiście to nie znaczy, że nie jest możliwa żadna forma wynaturzenia – zniekształcenia możliwe są zawsze. Jednak obawa o przesadę w miłości i czci do Matki Bożej jest bezpodstawna. Dlaczego? Ponieważ my jako chrześcijanie mamy naśladować Pana Jezusa – a Jego miłości i czci do Maryi i tak nie dościgniemy. Zatem, czego byśmy nie robili, pod tym względem nie przesadzimy. Święty Maksymilian słusznie zauważył, że po to między innymi mamy wiarę katolicką, ażebyśmy poznawszy Maryję, Jej piękno, Jej doskonałość, nie wpadli na pomysł, że Ona jest boginią. Również inni święci o tym mówią. Mamy naukę Kościoła katolickiego, która nas o tym poucza, więc nie posuniemy się do bałwochwalstwa.

KRYSTIAN KRATIUK: Niektórzy pewnie by powiedzieli, że to już było, a dzisiaj mamy to, co mamy. Dlatego teraz zapytam szeroko o obecną sytuację i rolę Matki Bożej dziś. Tam, gdzie Księża posługują, w różnych krajach, w różnych parafiach, we własnej pobożności, w rozwijaniu wspólnot, które Księża prowadzą, czy to na Słowacji, czy tu, w Polsce, w przygotowywaniu katechez, w spowiedzi świętej, w poradnictwie duchowym, w obserwacji wiernych… Jakie mają Księża spostrzeżenia z perspektywy kapłańskiej? Księże Łukaszu, Ksiądz prowadzi Wspólnotę Rodzin, spowiada, sprawuje Msze, głosi kazania. Jaka jest w tym wszystkim rola Matki Bożej, między kapłanem a ludem Bożym?

Ks. ŁUKASZ: Mam w głowie pewne wspomnienie, jeszcze z czasów, kiedy byłem katechetą w pierwszej parafii. Pamiętam, że w swojej gorliwości używania różnych sposobów dotarcia do uczniów zorganizowałem projekcję filmu, który był o tyle mocny i szokujący, że pojawiał się tam fragment nagranych egzorcyzmów. Kiedy egzorcyzmy nie wywoływały żadnego skutku, księża postanowili pomodlić się do Matki Bożej. Wówczas rozległ się straszliwy krzyk: demony wrzeszczały, że Ona nadchodzi. Nastąpiło tu niepojęte zderzenie dwóch rzeczywistości: z jednej strony groza, przerażenie szatana; z drugiej – Maryja, która przychodziła w ciszy. Oglądając to, ma się poczucie, że Ona realnie wchodzi do sali, że to jest moment odpowiedzi na modlitwę kapłanów… Ci widząc reakcję demonów, postanowili oddać Maryi prowadzenie. Mocą Jezusa Chrystusa rozkazali wszystkim złym duchom, które wychodziły z opętanej, by powiedziały Zdrowaś Maryjo… Wstrząsająca jest chwila, w której one rozpaczliwie wrzeszczą. Zastanawiające, prawda? Skąd ta siła Maryi? Na uczniach, pamiętam, wywarło to wielkie wrażenie.

Wracając do pytania – funkcjonowałem, tak jak mówiłem, trochę w oparach ruchów charyzmatycznych, upatrując w nich narzędzi „obróbki” neofity. Miałem wtedy grupę młodych, dla których organizowałem rekolekcje. Pamiętam, jak któregoś razu przygotowywałem konferencję dla ok. sześćdziesięciu osób. Posługiwałem wtedy w parafii pod Warszawą, w Pruszkowie. Tego samego dnia, w którym mieliśmy się spotkać, zacząłem właśnie szukać dobrego tematu przewodniegO.Wszedłem do kiosku parafialnego, gdzie sprzedawano artykuły religijne – już nie pamiętam, czy chciałem porozmawiać ze sprzedawczynią, czy czegoś poszukać. Mój wzrok natrafił na stojącą na najwyższej półce figurę Matki Bożej z Lourdes. Była podniszczona, brudna. Spytałem, skąd ona jest, i usłyszałem, że nie wiadomo, bo bardzo długo tam stała. Postanowiłem ją kupić i powiedziano mi, że mogę ją sobie zabrać za darmO.Wziąłem więc tę figurę Matki Bożej do siebie, a zaraz potem spotkałem się z kilkoma osobami, aby rozeznać temat na rekolekcje w oparciu o Pismo Święte. Duch Święty podał nam fragment o Zwiastowaniu ze słowami: Nie bój się wziąć do siebie Maryi. Wszyscy momentalnie połączyli te dwa wydarzenia w całość. Później, z perspektywy czasu, odczytałem to tak, że Matka Boża sama przypomniała o sobie, gdyż zapragnęła stać się dla nas tematem. I rzeczywiście te rekolekcje były całe o Niej. Towarzyszyła nam, a modlitwy i nabożeństwa, które dotąd zawsze były ukierunkowane na Pana Jezusa, zaczęły zwracać się ku Maryi. To było Jej wejście w tę przestrzeń.

Od tych rekolekcji rozpoczęło się moje poszukiwanie tradycyjnych dróg duchowości. Z czasem pojawiło się natchnienie do organizowania rekolekcji w tradycyjnych formach. Pojawili się różni kapłani, różne osoby, które mi tę drogę pokazywały. Aż do – niejako powtórnego – odkrycia duchowości świętego Ludwika i potrzeby przygotowywania osób, które prowadzę, do zawierzenia się Matce Bożej. I to zawierzenie zaowocowało później rozwojem kolejnych przestrzeni życia duchowego tych osób, jak również i mojego. Ta przygarnięta z parafialnego kiosku figura od kilkunastu lat wszędzie mi towarzyszy, w kaplicy, gdzie sprawuję Msze, stoi na ołtarzu, przy tabernakulum. Wszystkie kolejne rozdziały mojej maryjności i maryjności wspólnoty, którą prowadzę, dokonują się przy tej figurze. Moje dochodzenie do Matki Bożej opierało się na takich właśnie wydarzeniach.

KRYSTIAN KRATIUK: Zwracam się teraz z tym pytaniem do Ojca. Ojciec posługiwał w różnych wspólnotach, więc ma Ojciec szerokie doświadczenie międzynarodowe. W jaki sposób Matka Boża się ukazuje, jak działa?

O.WAWRZYNIEC: Ona się objawia wszędzie i na różne sposoby, w zależności od okoliczności. Teraz posługuję w rejonie bardzo zateizowanym. Słowacja nie jest wprawdzie krajem ateistycznym, ale ten pas węgierskojęzyczny – owszem. Z różnych przyczyn: są tu tarcia międzynarodowe, brak powołań węgierskich, uprzedzenia związane z tym, że kiedyś wykorzystywano ambony kaznodziejów jako miejsca czechosłowakizacji. To wszystko spowodowało, że ten obszar jest niełatwy ewangelizacyjnie, pomijając nawet samą trudność natury językowej. Wygłosić sensowne i zrozumiałe kazanie po węgiersku to nie jest rzecz prosta. Żyję na takiej duchowej pustyni… Jeden z tytułów Matki Bożej brzmi: Nadzieja zrozpaczonych. To mi się czasem przypomina, gdy próbuję cokolwiek sklecić… Ale rzeczywiście widać, że kult Maryi pomaga w poznawaniu Jezusa – a jednocześnie na tamtych terenach maryjność to jest ostatnie, co jeszcze pozostało. To jest to, o czym wspominałem: ta garstka wiernych, którzy chodzą do kościoła i dosyć chętnie zostają na wspólną modlitwę różańcową. W tej chwili na terenie Słowacji to są może raczej pojedyncze dusze, a nie dziesiątki czy setki. Natomiast Węgrzy mogą się szczycić i tym, że są pierwszym krajem w dziejach, który został całkowicie oddany Matce Bożej. Już w XI wieku król święty Stefan I Arpad po tragicznej śmierci na polowaniu swego jedynego syna i następcy tronu, świętego Emeryka, oddał koronę Węgier Matce Bożej. Stąd później cała teologia historii – Węgry jako Regnum Marianum, Królestwo Maryjne. Jest możliwość czerpania bogactwa z ich tradycji.

KRYSTIAN KRATIUK: Zapytam z ciekawości: jak jest po węgiersku „Matka Boża”?

O.WAWRZYNIEC: Isten Anyja, ale oni raczej używają Szűzanya – ‘Dziewica Matka’. Natomiast Wielka Pani Węgier to Magyarok Nagyasszonya. Śmiałem się, gdy Pan Redaktor mówił, że „matka” to najpiękniejsze słowo we wszystkich językach. „Matka” po węgiersku znaczy ‘oblubienica’. Jeśli więc słuchamy jakichś węgierskich wezwań maryjnych i wydaje się nam, że wyłapaliśmy przynajmniej jedno słowo zrozumiałe, słowo „matka“, to wyprowadzam ze złudzenia: nawet to słowo znaczy co innego.

Wracając jeszcze do naszych głównych rozważań: oczywiście we Włoszech czy w Polsce klimat jest zupełnie inny. U nas działanie Maryi jest bardziej widoczne i zdecydowanie na większą skalę. Praca Matki Bożej w polskich duszach jest naprawdę gigantyczna i to widać. Najświętsza Panienka po prostu ściąga na ziemię łaski. Widzimy w Piśmie Świętym, że największe działania Ducha Świętego dokonują się tam, gdzie jest Ona, Jego Oblubienica. Święty Alfons de Liguori nie mówił kazania, jeżeli nie miał obrazka Matki Bożej na ambonie. Święty Wawrzyniec z Brindisi nie sprawował Mszy bez położenia obrazka Maryi na ołtarzu. Widać to u świętych, którzy byli inteligentni i oczytani, wielu zostało nawet ogłoszonych doktorami Kościoła – a jednocześnie te formy pobożności są nierzadko oceniane jako infantylne. U niektórych wielkich świętych widzimy taką tkliwość niemal dziecięcą, która może nas drażnić. Na przykład święty Maksymilian, generalnie przedstawiany jako rycerz i niewolnik swojej Pani, czasem używał zwrotu: „mamusiu”. Ja odbyłem formację we Włoszech, przyzwyczaiłem się do tego klimatu, a jednak osobiście raczej takich słodkich zwrotów nie używam. Natomiast zdrowa czułość w tym nabożeństwie na pewno bywa pomocna. W końcu zwracamy się do Maryi także jako dzieci do Matki.

 Fragment rozmowy nr 3.

O. dr hab. Jan P. Strumiłowski i Ks.Piotr Buda

KS.PIOTR: Teraz postępuje kryzys w Kościele polskim i ewidentnie jest on związany z osłabieniem duchowości maryjnej. A jednak mimo wszystko w naszym kraju jest ona jeszcze obecna w rodzinach i formacji seminaryjnej. W tym miejscu muszę dodać jeszcze jednO.W okresie, gdy ja byłem w seminarium, mocno podkreślano, że z maryjnością można przesadzić. Zwracano nam uwagę, że wśród ludzi świeckich występuje zjawisko przejaskrawienia tej pobożności. I dlatego ją hamowałem, żeby nie przekroczyć pewnej granicy. Nie tak dawno czytałem na temat pewnego księdza, że jest „maksymalistą mariologicznym”. W kontekście mojego życia i doświadczenia kapłańskiego, wiem, że to określenie jest niewłaściwe. Zwłaszcza, że w tekście tym odnoszono się między innymi do Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny świętego Ludwika Marii Grignion de Montfort, twierdząc, że to przesada i nie można dziś takiej duchowości rozwijać. Ja się z tym, oczywiście, nie zgadzam, ponieważ odkryłem głębię tego, kim jest Najświętsza Maryja Panna i zrozumiałem, jakie powinno być nasze nabożeństwo do Niej. W każdym razie, pobożność maryjna w seminarium zza moich czasów była i temu zawdzięczam pewien rozwój w tym kierunku – aczkolwiek wprowadzano też pewne hamulce. Teraz obserwuję duże, coraz większe zubożenie w tym zakresie, niestety.

KRYSTIAN KRATIUK: Dziękuję. Ojcze, a jak przebiegała edukacja maryjna w formacji cysterskiej?

O.JAN: U nas wszystko wygląda inaczej, bo to jest zakon maryjny. Maryja jest dla nas obecna i niezbędna jak powietrze.

KRYSTIAN KRATIUK: Czy z tego właśnie powodu wybrał Ojciec ten zakon?

O.JAN: Nie, to nie był mój wybór, aczkolwiek okazał się najlepszym, jaki mógł być mi dany. Tak to widzę. Byłem w seminarium franciszkańskim w Katowicach Panewnikach. Tam się uczyłem, tam studiowałem. I z tego, co pamiętam, jeżeli chodzi o pobożność maryjną, tam też była obecna. Jako klerycy odmawialiśmy razem Różaniec i to było coś oczywistego. Spotykaliśmy się w swoich celach, żeby się pomodlić wspólnie. To było tak jasne, że nawet nikt tego nie nazywał pobożnością maryjną. Po prostu modliliśmy się razem z Maryją, przez Jej wstawiennictwo. Nikt nigdy zarzutu nie wystosował, że ktoś tam za dużo tajemnic różańcowych odmawia.

Natomiast jeżeli chodzi o formację intelektualną, studium teologiczne, to szczerze mówiąc, nie pamiętam, żeby mnie w seminarium mariologia zachwyciła. Raczej była marginalizowana i, niestety, wydaje mi się to zjawiskiem dość częstym. Raczej nie kładzie się dużego nacisku na mariologię, jest ona traktowana jako historyczna ciekawostka i nic poza tym. A to jest niesamowicie, szalenie głęboka duchowość. Teraz to ja wykładam w tym seminarium. Jest tam dwóch dogmatyków. Mój kolega i współbrat wykłada w pierwszym semestrze, ja w drugim. Pamiętam jedną bardzo smutną sytuację, o której muszę tu wspomnieć, chociaż jesteśmy współbraćmi, dogmatykami i często rozmawiamy bardzo owocnie. To było kilka lat temu, na pierwszym wykładzie drugiego semestru spytałem kleryków, jaki traktat studiowali w pierwszym semestrze z moim kolegą. Odpowiedzieli, że mariologię. Świetnie, i co zapamiętali? Aby nie oddawać przesadnej czci Maryi, jak to ujęli. Stwierdziłem, że to bardzo interesujący i osobliwy wniosek. Zapytałem, co to znaczy, bo ja nie rozumiem. Mianowicie, zostałem poinstruowany, iż trzeba pamiętać, że Maryja nie jest Bogiem i nie traktować Jej jak Boga. I ja wtedy zadałem pytanie braciom: „A znacie chociaż jedną osobę, która Maryję traktuje jak Boga? Ale tak zupełnie szczerze”. Zastanowili się i uczciwie przyznali, że nie. „To kto wam wkłada taką perspektywę do głów?” – zapytałem. Bo to jest, oczywiście, perspektywa protestancka, swoisty mit na temat kultu katolickiego, że my traktujemy Maryję jak Boga. Wprawdzie są obecne te wątki, zwłaszcza może w pobożności prostej, ludowej: „Kiedy Ojciec zagniewany siecze, szczęśliwy, kto się do Matki uciecze” – ale chyba każdy wie, jak rozumieć nawet te pieśni, które nie są „superortodoksyjne”. Każdy wie, że to jest pewna analogia, że to nie musi oznaczać, że Bóg jest groźny. Aczkolwiek On może być groźny dla tego, kto jest Jego przeciwnikiem.

Kościół naucza, że Bóg jest miłosierny i sprawiedliwy, a w przymiotach tych nie ma wewnętrznej sprzeczności. Mówi też, że spodobało się Bogu objawić swą miłość matczyną względem nas w Maryi i uczynić Ją Pośredniczką łask, które wysłużył dla nas Jezus Chrystus umierając na krzyżu. Maryja nie podważa w niczym wyroków boskich, Ona nigdy nie uczyni nic, co byłoby niezgodne z wolą Jej Syna, ponieważ jest z Nim całkowicie i doskonale zjednoczona – nie ma zatem mowy o jakimś „dodatkowym” usprawiedliwieniu, które można byłoby otrzymać od Maryi bez Chrystusa. W każdym razie, wracając do mojej opowieści, byłem bardzo mocno rozczarowany i zasmucony, gdy usłyszałem, że tylko tyle zapamiętali seminarzyści z całego semestru mariologii. Niedobrze się dzieje…

KRYSTIAN KRATIUK: No cóż, tym bardziej cieszymy się, że Ojciec ma czynny udział w formowaniu młodego pokolenia.

O.JAN: Nie jest jednak też tak, że ze względu na słaby wykład mariologii nasza formacja była zupełnie okaleczona. Zdarzało się, że braki w tym wykładzie uzupełniali swoją maryjnością inni profesorowie. Mieliśmy profesora, dziś już świętej pamięci, ojca Jozafata, który miał duży wpływ na rozwój naszej maryjności. To był człowiek związany z Radiem Maryja, franciszkanin. Pamiętam taką sytuację, nawet troszeczkę zabawną… Jego współbrat mianowicie napisał habilitację na temat teologii religii, a on był recenzentem. Największy zarzut, jaki padł w jego recenzji odnośnie do tej habilitacji, brzmiał: „Praca ma pięćset stron i ani razu nie pada w niej imię Niepokalanej. Co to za teologia?”.

KRYSTIAN KRATIUK: No i tego się trzymajmy.

 

Fragmenty tekstów pochodzą z książki „W Sercu Matki”, Wydawnictwo Rosa Mystica

Liczba stron: 216, Format: 140×200, Oprawa: miękka ze skrzydełkami

 

„Maksymalizm Maryjny” zagrożeniem dla kapłanów? Nowa książka Kratiuka!

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij