Lewica, która przez lata atakowała Marsz Nieodległości za przemoc i zawieruchy uliczne, dzisiaj przyznaje, że podczas ostatnich wydarzeń obywa się bez ekscesów i prowokacji. Czy to zatem koniec problemów? W żadnym wypadku!
„Marsz Niepodległości był spokojny. I właśnie to powinno nas martwić” – pisze na łamach Krytyki Politycznej „historyk idei, badacz ekstremizmów politycznych” Przemysław Witkowski. Za niebezpieczne wskazuje mariaż partii ze środowiskami patriotycznymi, które – w jego opinii – coraz bardziej przejmują struktury rządowe. Przekonuje, że im spokojniejszy marsz, „tym bliżej władzy są polscy nacjonaliści”.
Zdumiewające w tej argumentacji jest przypisywanie omnipotencji narodowcom, przy jednoczesnym braku dostrzeżenia politycznego cynizmu spadkobierców myśli sanacyjnej. Obecna sytuacja, wynikająca z chęci zagospodarowania elektoratu Konfederacji, zdaniem autora odbija się powolnym przyjmowaniem przez PiS prawicowej retoryki. Ta, niezwykle jednowymiarowa ocena pozostaje ślepa na oczywisty fakt pacyfikacji tych przedstawicieli środowiska narodowego, którzy zbyt chętnie otulili się ciepłym płaszczem opieki aparatu państwa.
Wesprzyj nas już teraz!
Mimo to, Witkowski wskazuje, jak różni posłowie „mogą się wylegitymować nacjonalistycznym ideowym „pochodzeniem”, a publiczne instytucje, jak Instytut Pamięci Narodowej, są już wręcz ekspozyturami nacjonalistów, którzy mogą w tym punkcie uznać za sukces ten etap swojego „marszu przez instytucje”. W ostatnim zdaniu autor chyba nieumyślnie zdradził, dlaczego kwestie roztoczenia przez państwo parasola ochronnego nad Marszem Niepodległości powodują taką frustrację lewicy.
Stosując podręcznikowy przykład „moralności Kalego”, kiedy dzisiejsza neo-bolszewia robi marsz przez instytucje, „to być dobrze”, natomiast jeżeli ktoś inny, trzeba bić na alarm. A jakież rozżalenie musi wywoływać fakt, że w Polsce udaje się to jej najzagorzalszym przeciwnikom. Dlatego chcąc zohydzić święto będące manifestacją patriotyzmu, poświęcenia, umiłowania Ojczyzny, chęci życia dla innych i gotowości poniesienia ofiary – czyli wszystkiego co przeraża współczesnego „homo-sovieticusa”, roztaczają nad nim wizję jak z horroru.
„Nacjonaliści mogli być dziś w Warszawie spokojni, bo są zadowoleni. Ich postulaty stają się kolejnymi filarami rządowej agendy. Antylewicowość, klerykalizm, ksenofobia, homofobia, uwielbienie dla „wyklętych”, islamofobia, brutalne usuwanie z terenu RP migrantów i migrantek, agresywny nacjonalizm – trudno w zasadzie znaleźć temat rodem ze skinheadowskiego zina lat 90., który dziś nie stałby się częścią polityki PiS-owskiego rządu” – przekonuje.
„Wiem, co mówię” – podkreśla Witkowski – „mam tych zinów chyba największą w Polsce kolekcję”. Czyli wszystko jasne. Ciężko o inną postawę, kiedy wiedzę o polskim patriotyzmie czerpie się głównie z takiego źródła.
Piotr Relich