20 listopada 2013

Marsz Niepodległości czy marsz niezgody?

(Fot. D. Baranowski/Forum)

Wiele już napisano na temat ostatniego Marszu Niepodległości. Komentarze oscylują z jednej strony wokół potępienia chuligaństwa, agresji i „harców łysych pał” do stwierdzenia, które z grubsza można streścić słowami: „wszystko było ok – o co wam chodzi?”, „za incydenty nie odpowiadamy, to prowokatorzy” itd. Brakuje głębszej refleksji i zastanowienia – dokąd zmierzamy jako naród i jaką rolę w tym wszystkim pełni Marsz Niepodległości.

 

W tym roku w Marszu nie brałem udziału. Inaczej było w latach poprzednich. Niesamowita jest sprzeczność wrażeń uczestnika oraz osoby, która śledzi doniesienia w domu. Przypomnijmy chociażby rok 2011, kiedy telewizja pokazywała zadymę na Placu Konstytucji przez cały czas trwania Marszu, w momencie kiedy jego uczestnicy dawno już ten plac opuścili.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Niezależnie od rodzaju przekazu i jego prawdziwości, jedno jest faktem – Marsz Niepodległości, przez tych, którzy siedzą spokojnie w domu, śledząc doniesienia, w takich lub innych mediach, kojarzy się z zadymą. Mało tego – z zadymą w narodowe święto, kiedy, jak nigdy, powinniśmy czuć, że pomimo podziałów mamy, jako naród, jakieś punkty wspólne. Prawica i lewica połączona we wspólnej zadumie nad przeszłością i przyszłością Polski w dniu 11 listopada? Niby nic wielkiego, a przecież wszyscy wiemy, że to utopijny obrazek.

 

Przekaz medialny, jak co roku jest jasny – hordy łysych faszystów demolują Warszawę. Wstyd na cały świat. W tym roku argument ten dodatkowo wzbogacony został skandalem dyplomatycznym. Niezależnie od tego czy atak na ambasadę był prowokacją czy nie, wydarzenie będzie wiązane z Marszem. Marsz Niepodległości dzieli Polaków na tych, którzy wstydzą się chuligaństwa mniej lub bardziej powiązanego z narodowcami oraz na tych, którzy w ten czy inny sposób chcą znaleźć uzasadnienie dla zachodzących wydarzeń. Jedni widzą chuligana, drudzy matkę z dzieckiem w wózku. Oba obrazki są w jakimś sensie prawdziwe: na Marszu są zwykli ludzie i przysłowiowe już „rodziny z dziećmi” i są chuligani, krążący po obrzeżach Marszu w asyście różnego rodzaju dokumentatorów, chcących uchwycić moment rzucania kamieniem. Atmosfera daleka jest od spokojnej, nie wszystkie hasła się podobają, choć tłum bardziej obawia się działań oddziałów prewencji niż zamaskowanych typów kręcących się z boku. Tak wyglądało to z mojej perspektywy w zeszłych latach, podejrzewam, że w tym było podobnie. Marsz wpisuje się w podział polskiego narodu na dwa wrogie obozy i ten podział radykalnie wyraża. Jest Marszem Niezgody.

 

Nic dziwnego. Stał się on tak popularny, nie dlatego że chodziło o uczczenie święta 11 listopada. Wiele osób, głównie tych nie zagłębiających się w specyfikę imprezy, interpretuje ją jako sposób na obchodzenie Święta Niepodległości. Stąd wynika ich wniosek, skądinąd słuszny, że zadyma nie powinna być wizytówką tego dnia.

 

Marsz nie jest w mojej opinii sposobem na obchodzenie 11 listopada ani demonstracją narodowców. Otwarcie się na inne środowiska, a zwłaszcza kampania reklamowa w 2011 r. trafiły na podatny grunt – niepokoju o stan państwa po katastrofie smoleńskiej, sprawiając, że impreza stała się Marszem Niezgody dla obecnej sytuacji Polski. Wielu z uczestników na pytanie: „czy jesteś narodowcem?”, odpowie przecząco. Zapytanie o chęć wsparcia Ruchu Narodowego, Młodzieży Wszechpolskiej, ONR-u, bądź daleko idące poparcie dla idei narodowej (nawet tej, którą można znaleźć w dziełach Dmowskiego, a której klimat w wielu miejscach jest inny niż ten, zawarty w powszechnym wizerunku RN) – być może spotka się z podobną odpowiedzią.  Dlatego, mimo że z roku na rok Marsz, poprzez hiperbolizowanie obecnego na marszu marginalnego pierwiastka chuligańskiego, jest przedstawiany jako zjazd faszystów, chuliganów, podpalaczy i fanatyków, ludzie przychodzą tłumnie.

 

Chyba dziś nic lepiej nie oddaje braku zgody na agresywną promocję w mediach, kulturze, sztuce czy szkołach treści homoseksualnych jak spalona tęcza. Na prowokację, jaką stało się ustawienie symbolu środowisk homoseksualnych właśnie na Placu Zbawiciela (sic!) padła odpowiedź. Nawet jeśli nikt z uczestników Marszu nie podpalił tęczy, to nie uwierzę, że się to wielu z nich nie spodobało. Mnie osobiście tęcza podoba mi się znacznie bardziej w wersji „burn”. Nie pochwalam dewastacji mienia, nie czuję się też homofobem, brzydzę się agresją i prymitywizmem tego typu zachowań – niemniej jednak ludzie jakoś muszą wyrazić swoje „nie” dla wszechobecnej homoseksualnej propagandy. W mediach głównego nurtu nikt nie broni Kościoła, nie dba o pluralizm, nie zastanawia się czy homopropaganda podoba się Kowalskiemu i Nowakowi. Narodowcy (nie mam tu na myśli chuliganów) podczas wizyty w stołecznym Ratuszu mogą co najwyżej spodziewać się wezwania policji, a nie współfinansowania projektów wynikających z idei endeckiej. A w czym oni są gorsi od organizacji LGBT, które to dofinansowanie dostają? Jeśli nie ma troski o pluralizm ze strony rządzących, to frustracja przeradza się w agresję. Wspomniane „nie” przybrało postać osmolonego szkieletu konstrukcji warszawskiej tęczy. Jednak wątpię, by Ratusz doszedł po tym wydarzeniu do podobnych wniosków i zajął mniej konfrontacyjne stanowisko.

 

Podobnie rzecz ma się ze spaleniem budki strażniczej przy ambasadzie. Wszyscy ci, którzy czują się upokorzeni czołobitnością polityków rządzącej Platformy Obywatelskiej przed Rosją, nieskutecznością polityki, której symbolem stał się wciąż pozostający w Rosji wrak prezydenckiego samolotu, w palącej się budce odnajdują wyraz dla swych emocji. Nie oznacza to jednak, że ten incydent nie jest przez tych samych ludzi stanowczo potępiany z racjonalnego punktu widzenia. Ich pogląd znalazł potwierdzenie w momencie, gdy prezydent Komorowski zabrał głos w tej sprawie. Czy szanująca Polskę władza powiedziałaby, że musimy się: wszyscy wstydzić i wszyscy przepraszać? Czy nie bardziej właściwa byłaby reakcja powściągliwa, niższego stopniem urzędnika, obiecującego złapanie sprawców połączone z wyrazami ubolewania, niż pociąganie do odpowiedzialności całego państwa i narodu? Dość powiedzieć, że ze strony rosyjskiej taka właśnie była reakcja, gdy następnego dnia zaatakowano polską placówkę.

 

Marsz Niepodległości jest Marszem Niezgody. Niezgody na aktualną sytuację wewnętrzną i „podległościową” narrację w polityce zagranicznej kraju, na nieudolność władz, na wojnę kulturową i cywilizacyjną. Dlatego, gdybyśmy zapytali uczestników, czy idą na marsz po to, by świętować odzyskanie Niepodległości odpowiadają – „tak”. Na pytanie, czy chcieliby świętować biorąc udział w marszu prezydenckim, bądź innej imprezie, odpowiedź brzmi „nie”. Ludzie idą tam zaprotestować, a święto 11 listopada tworzy ku temu okazję.

 

Nie do końca siłę swojej imprezy wykorzystują sami narodowcy. Wielu z nich twierdzi, że ludzie tam przyjeżdżają z sympatii dla ich ruchu. Zapewne wielu uczestników ma i taką motywację. Jednak sądzę, że nie jest ona decydująca. Rządzący zdają sobie  doskonale sprawę, że marsz ma charakter antysystemowy, dlatego też narracja mediów jest tak ostra i nie pozostawiająca odbiorcom wątpliwości, że uczestnik Marszu Niepodległości powinien przynajmniej raz w miesiącu obowiązkowo meldować się na komendzie.

 

Na zgodę i spokój wokół narodowego święta raczej nie ma co liczyć. Wszystko co dzieje się wokół Marszu Niepodległości mało ma wspólnego ze Świętem Niepodległości. To odbicie radykalnego sporu o państwo i jego aktualny stan. Sporu o temperaturze, która na rękę jest tym, którym zależy na Polsce słabej i podzielonej.

 

Paweł Marek Kurtyka

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie