Od wielu dni francuskie media i politycy żyją niemal wyłącznie sprawą Alexandra Benalli, bliskiego współpracownika prezydenta – ochroniarza, ale też przyjaciela. W Polsce mówiono głównie o tym, że w czasie awantur ulicznych 1 maja, ów prezydencki ochroniarz, wyekwipowany w policyjne akcesoria, bił manifestantów. Sprawa ma jednak również drugie dno. W tle są wojny tajnych służb, amatorszczyzna działań obozu prezydenckiego, kłamstwa Macrona, a nawet masoneria.
Alexandre Benalla został oskarżony o pobicie uczestników demonstracji, która miała miejsce 1 maja. Media zidentyfikowały go na nagraniu z demonstracji w Paryżu, gdzie ubrany w kask policyjny i z policyjną opaską wyciąga z tłumu kobietę, a później brutalnie bije leżącego mężczyznę. Prezydent miał go ukarać 15 dniami zawieszenia, jednak nawet informacja o tej dość łagodniej karze nie wydaje się prawdziwa. Benalla otrzymał za maj pełne wynagrodzenie, nadal był też widywany w otoczeniu prezydenta – co poświadczają różne nagrania. Tłumaczono ponadto, że Alexandre Benalla otrzymał zgodę na udział w demonstracjach w charakterze obserwatora, ale i tu pojawiły się duże niejasności. Z pewnością nie miał on prawa posiadać żadnych akcesoriów policyjnych. Sprawa okazała się rozwojowa. Opozycja zaczęła pytać, co robi taki człowiek jak Benalla w najbliższym otoczeniu prezydenta, dlaczego jest uzbrojony w glocka, czy ma stałą przepustkę do parlamentu i klucze od willi Macronów w nadmorskim kurorcie Le Touquet?
Wesprzyj nas już teraz!
Benalla został w końcu zatrzymany i postawiono mu zarzuty. 25 lipca przeszukano nawet jego biuro w Pałacu Prezydenckim. W tle sprawy trwa natomiast mała wojna tajnych służb i policji. Trzej policjanci mieli pomagać Benalli i dostarczyć mu materiały monitoringu. Zdaniem niektórych rola Benalli stała w sprzeczności z działaniami Grupy Ochrony Prezydenta (GSPR). Media donoszą, że wcześniej dochodziło nawet do rękoczynów pomiędzy ochroniarzami Macrona a współpracownikiem prezydenta. Elisée odrzuca zarzut o tworzenie „równoległej policji” prezydenckiej i wyjaśnia, że Benalla zajmował się tylko podróżami prezydenckimi. Niejasna jest tu rola szefa MSW Gerarda Collomba, który najwyraźniej nie panuje nad służbami. W dodatku media pisały nawet o możliwych dodatkowych związkach ministra i Benalli, ponieważ obydwaj są członkami… masonerii.
Po nagłośnieniu sprawy okazało się, że Benalla korzystał z licznych przywilejów – m. in. służbowego mieszkania należącego do Pałacu Prezydenta (w lokalu tym prezydent Miterrand spotykał się niegdyś potajemnie ze swoją nieślubną córką), wysokiej pensji, samochodu z kierowcą, treningów z siłami specjalnymi, a także z dostępu do niektórych tajemnic państwowych.
Benalla broni się zarzucając kłamstwa paryskiej prefekturze i twierdzi, że jego przepustka do parlamentu była związana tylko z chodzeniem na tamtejszą… siłownię. Przekonuje również, że afera została nakręcona przez niechętnych mu ludzi ze służb, ponieważ jest spoza „bandy”, za którą stoją politycy, którzy chcą uderzyć w ten sposób w prezydenta, a także ochroniarze z GSPR, którzy nie tolerowali jego roli u boku Macrona i „przyjacielskich relacji” z parą prezydencką. Twierdzi też, że zajmował się tylko sprawami organizacyjnymi, ponieważ prezydencka partia LREM nie tu dużego doświadczenia. Przyznaje również, że to on stał za wyborem pełnego masońskiej symboli dziedzińca Luwru jako miejsca „intronizacji” Macrona.
Współpracownik prezydenta jeszcze do niedawna był obecny niemal wszędzie. Ostatnio widziano go nawet w autokarze… wiozącym piłkarzy reprezentacji po Polach Elizejskich. On sam wyjaśnia, że był tam służbowo, by informować Pałac o ewentualnych problemach. W sprawie ciągle pojawiają się nowe wątki. Np. od roku roku 2015, kiedy to Alexandre Benalla pracował w sektorze prywatnym, w grupie ochrony „Velours”, miał mieć związki z księciem Mohammedem bin Salmanem, wicepremierem Arabii Saudyjskiej.
Skrzyżowanie krajowego Dyzmy i Zeliga z filmu Woody Allena czy raczej amatorszczyzna nowo tworzonego ruchu popierającego Macrona? Brak obycia politycznego niektórych nowych polityków partii LREM doprowadził już do wielu skandali. Zapewne właśnie to umożliwiło niezwykły awans do roli „zausznika” prezydenta człowieka, który nigdy do Pałacu Prezydenckiego nie powinien trafić.
Rodzina Alexandra Benalla wywodzi się z Maroka. On sam zmienił zresztą imię na brzmiące bardziej europejsko. Od lat młodzieńczych dał się poznać jako człowiek dość krewki, impulsywny, brutalny i agresywny. Ciągłe bójki były powodem przenoszenia go z kilku szkół. Ma zaledwie 28 lat. Dorastał w tzw. „wrażliwej” dzielnicy pełnego emigrantów miasta Evreux. Matka zaangażowała się w działalność w Partii Socjalistycznej i Benalla dość szybko zasilił szeregi „młodzieżówki” tej partii. Rozpoczyna współpracę z politykami tej partii – Aubry i Montebourgiem – będąc kimś w rodzaju asystenta, bodyguarda i kierowcy.
Benalla uzyskał polityczne rekomendacje wcześniejszych pracodawców i latem 2016 roku zgłosił się do kandydata na prezydenta – Macrona. Ma wtedy zaledwie 24 lata, sieć koneksji i mocno „podrasowany” życiorys zawodowy. Swojemu krewnemu wyjawia, że Macron to „przepustka do kariery, nowy Kennedy”. Dość szybko ze zwykłego ochroniarza Benalla zostaje awansowany na zastępcę szefa sztabu Emmanuela Macrona. Zyskał sobie szybko życzliwość pary prezydenckiej i stał się kimś w rodzaju „szarej eminencji”.
W awansie mogły mu pomóc koneksje wolnomularskie. Media twierdziły początkowo, że Alexander Benalla był blisko Wielkiego Wschodu Francji, ale jak się okazuje, przynajmniej od stycznia 2017 roku należał do Wielkiej Loży Narodowej (GLNF). Po kompromitacji na manifestacji z okazji 1 maja został przez współbraci oficjalnie zawieszony.
Prezydent Macron miał – wedle – doniesień medialnych nieoficjalnie stwierdzić, że „opozycja usiłuje przekuć bzdury w skandal państwowy”. Z pewnością afera „Pierwszego Ochroniarza Republiki” daje rozbitej opozycji sporo paliwa do krytykowania ekipy rządzącej, ale pytanie o możliwość takiego awansu nie do końca zrównoważonego człowieka wydaje się w pełni zasadne. Chociaż próba złożenia wniosku o wotum nieufności wobec rządu nie ma większych szans powodzenia, to nawet sam Pałac – przez swojego rzecznika Benjamina Griveaux – zapowiedział „głębokie zmiany” w funkcjonowaniu ośrodka prezydenckiego po kryzysie spowodowanym przez sprawę Benalla. Opozycja, od lewa do prawa, nagłaśnia jednak sprawę dalej, bowiem posiadająca parlamentarną większość pro-prezydencka partia LREM chce aferę wyciszyć. Zajmująca się tą sprawą komisja oświadczyła już, że przesłuchiwanie współpracowników Pałacu jest „bezużyteczne”. Tymczasem sondaże na ten temat mówią o „szoku” blisko 71 proc. ankietowanych Francuzów.
Bogdan Dobosz