Jeden z filozofów stwierdził, że w czasie wieków średnich wszelkiego rodzaju ruchy rewolucyjne i odśrodkowe zawsze powstawały jako herezje chrześcijańskie, ponieważ ludzie średniowiecza potrafili przedstawiać swoje dążenia – dobre czy złe – jedynie za pomocą terminów zaczerpniętych z Pisma Świętego. W naszych czasach, których początkiem jest, przynajmniej wedle twierdzeń obowiązujących we Francji, Wielka Rewolucja Francuska, wszelkiego rodzaju utopijne cele zaczęły być formułowane wyłącznie w języku lewicowców, któremu potem dał zabarwienie marksizm – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Jakub Polit.
11 lipca obchodziliśmy 80. rocznicę „krwawej niedzieli” na Wołyniu. Czy ukraińscy nacjonaliści, którzy wymordowali kilkadziesiąt tysięcy Polaków wzorowali się na rewolucjonistach francuskich i dokonanym przez tychże rewolucjonistów ludobójstwie w Wandei?
Wesprzyj nas już teraz!
I tak, i nie.
Bardzo trudno podejrzewać „zwykłych” uczestników rzezi wołyńskiej ażeby spędzali czas nad książkami i nauką historii rewolucji francuskiej. Jeśli już coś czytali, to najpewniej były to krótkie podręczniki ukraińskiego nacjonalizmu, a nie rozmaite księgi sięgające wstecz.
Istnieje natomiast pewnego rodzaju podobieństwo psychologiczne, a mianowicie rozumowanie w kategoriach nacjonalizmu, czy też tego, co prof. Jacek Bartyzel nazwał nacjonalitaryzmem. Tak określił on ideologię wspólnoty, która swój ideał widzi między innymi w pozbyciu się wszystkich zamieszkałych na jej terytorium „obcych”. Rozumowanie takie ma początek w idei rewolucji.
Pana zdaniem istnieje jakaś wspólna psychologia, psychika rewolucji? Rewolucja zawsze prowadzi do ludobójstwa?
Do ludobójstwa niekoniecznie. Rewolucja na pewno prowadzi do wielkich nieszczęść. Może to nie będzie zbyt popularne, ale przyznam szczerze, że bliska jest mi definicja dana przez kogoś, kto był świadkiem rewolucji francuskiej – matki wszystkich rewolucji, czyli Napoleona Bonapartego. Twierdził on, że rewolucje przynoszą znacznie gorsze skutki niż wojny, a to z dwóch powodów. Po pierwsze zazwyczaj rewolucje trwają dłużej niż wojny. Ponadto wojny nieuchronnie, przynajmniej takie jakie znał autor tych słów, kończą się pokojem, natomiast po rewolucji nie można zawrzeć traktatu pokojowego. Pozostawiają one głębokie rany na tej samej zasadzie według której rozwód rodziców przeżywany jest przez dzieci dużo bardziej niż śmierć któregokolwiek, a nawet obojga z nich.
Ponadto rewolucji, wróciwszy jeszcze na moment do Napoleona, towarzyszy niewątpliwy upadek moralny i to nawet wtedy, kiedy architekci rewolucji osiągają swoje cele.
Rewolucja francuska zwana wielką, z czym się zgadzam, oczywiście nie w znaczeniu wartościującym, tylko doceniającym skalę wydarzenia o ogromnych skutkach i jeszcze większym potencjale, jest jak już powiedziałem, matką wszystkich rewolucji. Wcześniejsze wstrząsy zwane w Europie rewolucjami,, takie jak rewolucja angielska, czy rewolucja amerykańska miały w zasadzie charakter wojen domowych. W pierwszym wypadku wybuch był mocno związany z motywami religijnymi, w drugim ze sprawą samorządu. Niemniej nie prowadziły one do próby stworzenia, wyhodowania nowego człowieka i przenicowania całej struktury społecznej odpowiednich państw. W rewolucji francuskiej tak się stało.
Jest jeszcze jedna cecha, która odróżnia rewolucję francuską od jej poprzedniczek, mianowicie: rewolucja francuska okazała się całkowicie nieprzewidywalna. Doprowadziła do stworzenia apologii kłamstwa, celów fikcyjnych. Głównym dorobkiem rewolucji francuskiej była sławna jakobińska konstytucja z roku 1793. Była ona matką wszystkich totalitarnych konstytucji, ponieważ nigdy nie weszła w życie. Nie chodzi o to, czy jej poszczególne rozwiązania były złe, czy dobre. Rzecz w tym, że była zawieszona od razu po uchwaleniu i miała być realnie stosowana dopiero po zwycięstwie nad wrogami. Innymi słowy przywoływane i wymieniane w niej prawa , inspirujące potem europejskich demokratów i liberałów, mimo że bardzo konkretne i wzniosłe, nigdy faktycznie nie zaistniały.
Francuscy rewolucjoniści obiecali utopię. W istocie nawet teoretycznie nie zamierzali jej wprowadzić w życie, no chyba, że po owym „zwycięstwie nad wrogami”, co jednak po bliższym przyjrzeniu się było niemożliwe. Dlatego też w tym sensie rewolucyjna konstytucja francuska była matką „jedynej demokratycznej konstytucji „ – konstytucji stalinowskiej z roku 1936 i co najmniej pięciu ustaw konstytucyjnych Chińskiej Republiki Ludowej.
Dlaczego w związku z tym następcy francuskich rewolucjonistów, czy to rewolucjoniści wiosny ludów, czy to bolszewicy, czy to rewolucjoniści komunistyczni z innych krajów czerpali z dziedzictwa jakobinów? Dlaczego za każdym razem mieliśmy do czynienia z tym samym planem działania, czyli zbrodnia, morderstwo, fałsz?
Dlatego, że wszyscy rewolucjoniści dążyli do utopii, swego rodzaju raju na ziemi, a budowanie utopii było za każdym razem określane i realizowane tymi samymi słowami.
Jeden z filozofów stwierdził, że w czasie wieków średnich wszelkiego rodzaju ruchy rewolucyjne i odśrodkowe zawsze powstawały jako herezje chrześcijańskie, ponieważ ludzie średniowiecza potrafili przedstawiać swoje dążenia – dobre czy złe – jedynie za pomocą terminów zaczerpniętych z Pisma Świętego. W naszych czasach, których początkiem jest, przynajmniej wedle twierdzeń obowiązujących we Francji, Wielka Rewolucja Francuska, wszelkiego rodzaju utopijne cele zaczęły być formułowane wyłącznie w języku lewicowców, któremu potem dał zabarwienie marksizm.
Było to bardzo osobliwe. Rewolucja francuska, jak ustaliliśmy na początku, odwoływała się do nacjonalizmu, do pojęcia wielkiego narodu; starała się zniszczyć tradycyjne podziały, wywodzące się jeszcze z czasów średniowiecznych; narzucić wszystkim jeden język urzędowy; podzielić Francję na departamenty unicestwiając stare odrębności etc.
Doprowadziła przy tym do czegoś dość niezwykłego w tamtych czasach. Mam tutaj na myśli zniszczenie naturalnego na całym świecie związku między patriotyzmem a religią. Zazwyczaj, i to niezależnie czy ktoś lubi czy to patriotów, czy ludzi religijnych, dostrzega się że te cechy są ze sobą powiązane. Mówiono wszak jednym tchem „Bóg, honor, ojczyzna”. We Francji stało się to niemożliwe. Rewolucjoniści wypowiedzieli wojnę Kościołowi i doprowadzili w związku z tym do przejścia najwartościowszych jednostek francuskiego kleru na stronę kontrrewolucji. Od tego czasu we Francji patriotą mógł być wyłącznie lewicowiec, entuzjasta zburzenia Bastylii i miłośnik śpiewania Marsylianki. W czasach terroru „patriota” był po prostu synonimem jakobina. Ta tradycja okazała się pewnego rodzaju pułapką, ponieważ doprowadziła do swego rodzaju degrengolady francuskiej prawicy. W gruncie rzeczy nie mogła ona sobie przypisać nawet tradycji napoleońskiej, a kiedy usiłowała podnieść głowę w czasach Vichy, to się kompletnie skompromitowała.
Zresztą chyba wszyscy przeczuwają do czego zmierzam. Zabawne było, że przez cały wiek XIX i aż do do czasów generała de Gaulle’a niemal wszystkie francuskie partie i stronnictwa miały niesłychanie bombastyczne i rewolucyjne nazwy. Także i wtedy, gdy ich działaniach było wiele cech zachowawczych. Najsłynniejsza partia rządząca końca XIX wieku i dwudziestolecia międzywojennego nazywała się Partią Radykalną, choć swój radykalizm wykazywała jedynie wobec Kościoła katolickiego. Naprawdę byli to liberałowie, niechętni związkom zawodowym, prawom wyborczym dla kobiet i tak dalej. Wojowniczą nazwę wymuszała tradycja Wielkiej Rewolucji. Wszystko to było zabawne z naszej perspektywy, ponieważ politycy, którzy chcieli prezentować hasła nieco bardziej prawicowe musieli się ukrywać pod nazwami stronnictw umiarkowanych albo niezależnych. Dopiero rządy generała de Gaulle’a, który jaki był taki był, ale na pewno lewicowcem nie był, spowodowały, że pojawiły się we Francji siły określające się jako „nielewicowe”. Z tym że były one „nielewicowe” tylko na tle tej konstelacji, która już istniała, czyli z naszego punktu widzenia niewiele różniąc się od reszty. Zwłaszcza wedle stanu na dzień dzisiejszy.
Francuska tradycja stała się rzeczywiście tradycją wszystkich europejskich ruchów radykalnych. Odziedziczyli ja też zapatrzeni we Francję rosyjscy rewolucjoniści, odziedziczył je Lenin oraz człowiek, który w zasadzie wszystkie swoje prywatne notatki pisał po francusku, który nawet po francusku pisał wiersze – obywatel Francji, pomocnik paryskiego fotografa – Ho Chi Minh, rewolucjonista wietnamski.
A Pol Pot? Rewolucjonista kambodżański, wychowanek paryskiej Sorbony?
On oczywiście także. Swego czasu prof. Tatarkiewicz powiedział, że najstraszniejszymi w świecie rządami absolutnymi były pierwsze absolutne rządy filozofów, czyli rządy marksistów. Pol Pot rzeczywiście był takim filozofem. Jego partia pierwotnie nazywała się Partią Robotniczą, ale żaden z siedmiu przywódców rewolucji kambodżańskiej, nota bene absolwentów Sorbony, nie wykonywał nigdy pracy fizycznej.
Tutaj mamy pewne podobieństwo z rządami francuskich jakobinów, które były rządami samych tylko intelektualistów. Mówili oni, iż rządzą dla ludu, rządzą przez lud, ale naprawdę rządzili przez odwoływanie się do haseł fikcyjnych, takich jak wspomniana konstytucja jakobińska. Bowiem – i to jest pewnego rodzaju podsumowanie – kiedy doszło do tego, co w grze w pokera nazywa się „Sprawdzeniem”, to okazywało się, że rewolucjonistów , jako liczącej się w społeczeństwie, znacznej rozmiarami grupy, prostu nie ma.
Pozwolę sobie odwołać się do czasów obecnych. Aktualnie we Francji płoną samochody, budynki są niszczone, tłumy manifestują na ulicach, wydaje się, że francuski świat trzęsie się w posadach, ale wiemy doskonale, że skądinąd ogromna część społeczeństwa francuskiego, w tym nawet wyznania muzułmańskiego ma dość tych rewolucjonistów i prawdopodobnie chciałaby ich przepędzić. Tak samo było w maju roku 1968, kiedy generał de Gaulle powiedział: „Nie dam się zastraszyć, nie oddam władzy, rozwiązuję Zgromadzenie Narodowe. Rozpiszmy nowe wybory i policzmy się”. Co się wtedy okazało? Rewolucjoniści zniknęli! Okazało się, że w zasadzie wśród klasy pracującej, a nie wśród klasy dyskutujących i pokrzykujących w ogóle ich nie ma, że nie mają swoich wyborców, że nie ma ich w parlamencie.
Czy rewolucja francuska wprowadziła nowy system władzy – tyranię ekspertów? Mówił Pan, że we Francji rządzili intelektualiści, w Kambodży filozofowie. W ChRL rządził poeta, w ZSRR specjaliści od wszystkiego.
Specjaliści od wszystkiego, którzy mieli w pogardzie prawdziwych specjalistów. Specjaliści od niszczenia.
Jak Pan doskonale wie, istnieją prace przetłumaczone także na język polski dotyczące wandalizmu rewolucji francuskiej”. Taki tytuł ma wydana w naszym kraju dobra monografia Souchala. Zniszczono mnóstwo pomników, grobowców, zabytków etc. A i tak , patrząc na ruiny, oceniamy tylko skromną cześć planów tychże wandali, ponieważ zamierzali oni zniszczyć dużo więcej, np. podpalić Bibliotekę Narodową, zrównać z ziemią paryski Ogród Botaniczny, zburzyć katedrę Notre Dame i tak dalej.
Podczas Komuny Paryskiej rewolucjoniści zabrali się za podpalanie gmachów publicznych miasta Paryża, ale tylko część tych planów zdołano zrealizować.
Rewolucję, przynajmniej w sensie orgii niszczenia, we Francji przerwał Bonaparte. Jeśli trwała ona dłużej, jeśli nie została przerwana, to skutki były straszniejsze. Jak w Rosji, gdzie zniszczono Sobór Chrystusa Zbawiciela i szereg innych budowli, albo w Chinach, gdzie zburzono nawet znakomicie zachowane, średniowieczne mury Pekinu, zrujnowano Qufu, miejsce urodzenia Konfucjusza… Były to wyczyny filozofów, nierzadko absolwentów wyższych uczelni. Okazuje się, że tego rodzaju rządy specjalistów od wszystkiego są bardziej niszczące niż rządy prawdziwych niedouków. Gorsze niż rządy Czyngis-chana, który, choć analfabeta, żywił autentyczny szacunek do wiedzy i pomników przeszłości.
Tak więc rzeczywiście istnieje pewnego rodzaju tradycja. Tradycja wierząca, że uda się za pomocą gwałtownych środków zaprowadzić ludność jednym zamachem do społeczeństwa idealnego. Że kończy się to, mówiąc najdelikatniej, rozczarowaniem, to nie trzeba chyba szczególnie argumentować.
Społeczeństwo idealne, czyli społeczeństwo totalitarne? Totalitaryzm spełniony?
Społeczeństwo idealne musi być społeczeństwem totalitarnym. Inaczej zawsze znajdzie się ktoś, kto nie mieści się we wszystkich przewidywaniach rewolucjonistów. Katolicy wierzą, że ludzie są istotami niedoskonałymi, skażonymi grzechem pierworodnym. Konfucjaniści mniemają, ze trzeba ich wychować. Jedni i drudzy nie wierzą w człowieka idealnego. Za to rewolucjoniści chcą stworzyć idealne , ujednolicone w przekonaniach społeczeństwo.
Wszystkie wywody na ten temat można zresztą streścić znanym powiedzeniem: „Kiedy przyjdzie komunizm, to wszyscy będziecie jedli ciastka. „Ale ja nie lubię ciastek” – mówi jeden ze słuchających. „No to w komunizmie będziecie wszyscy lubić ciastka” – słyszy w odpowiedzi.
Jak to jest, że wraz z kolejnym dniem rewolucji francuskiej i kolejnych rewolucji postępowały obłęd i szaleństwo? Jak to jest, że jak w przypadku Francji ojciec rewolucji Maximilien de Robespierre okazał się „zdrajcą rewolucji” jak uznali jego uczniowie? Dlaczego rewolucja pożera własnych ojców i własne dzieci?
Rewolucja musi pożerać własnych ojców i własne dzieci, ponieważ cechą rewolucji, o czym już mówiliśmy jest jej nieprzewidywalność. Rewolucja, którą można przewidzieć do końca ,z zegarkiem w ręku, nie jest rewolucją, tylko zwykłym zamachem stanu, pospolitym przewrotem. Rewolucja bolszewicka początkowo była takim właśnie przewrotem. Stał się on rewolucją o przerażających następstwach na skutek wprowadzonej techniki władzy. Tutaj możemy wrócić do wieku XVII czy XVIII . Sławna angielska bezkrwawa rewolucja, Glorious Revolution, w rzeczywistości była spiskiem elit, dążących do zmiany panującego. Prawdopodobnie ci, którzy zainicjowali wrzenie rewolucyjne we Francji też myśleli, że jedynie zmienią Ludwika XVI na księcia orleańskiego. Ale okazało się to niemożliwe. Ostatecznie Filip książę orleański podobnie jak jego kuzyn król zginął na gilotynie.
Okazuje się bowiem, że skutków rewolucji nie da się przewidzieć. Przywódcy rewolucji, albo ci, którzy po nich przyjdą zawsze powtarzają, że trzeba przeprowadzić jeszcze jedną, ostateczną rewolucję, żeby dokończyć dzieło. Na koniec ci sami ludzie, którzy wczoraj wołali „Niech żyje Robespierre” tańczą dookoła wózka, wiozącego arcyrewolucjonistę na gilotynę. Jest to smutna, ale charakterystyczna cecha każdej rewolucji.
Czy rewolucja może przynieść coś dobrego? Pozwolę sobie na sarkazm. Brytyjski dziennikarz Paul Johnson powiedział: „Rewolucja Francuska otworzyła erę powszechnego upolitycznienia. W Ameryce Łacińskiej każdy ambitny bandyta nazywa siebie „wyzwolicielem”, mordercy mordują w imię wolności, a złodzieje kradną dla ludu”.
Johnson miał świetne wyczucie historii , ale nie był historykiem. Jego bon moty bywały czasem absurdalne. Niemniej miał on sporo racji również tutaj.
Można powiedzieć, że czasami społeczny wybuch jest nieuchronny. Święty Tomasz z Akwinu, bądź co bądź nie rewolucjonista, stwierdzał, że niekiedy zabójstwo tyrana jest jedynym wyjściem. Jednakże wybuch rewolucji, tak jak i zabójstwo tyrana, sam w sobie niczego uleczyć nie może. Właściwa praca zaczyna się dopiero po zakończeniu rewolucji. Ci, którzy marzą o rewolucji permanentnej, czyli spadkobiercy Lwa Trockiego i Mao Zedonga, marzą po prostu, aby rewolucja trwałą wiecznie i nigdy się nie skończyła.
Dziękuję za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek
„Miecz republiki”, „patriotyczny przycinacz”, „brzytwa równości”. Krótka historia gilotyny