Po przekroczeniu Wisły po Moście Knibowskim, nieco na południe od Tczewa, z drogi prowadzącej do Malborka zjechałem w boczną szosę, na całej długości chronioną wałem przeciwpowodziowym od strony rzeki. Wbrew nazwie wieś wcale nie jest duża, przeciwnie – liczy zaledwie kilkanaście domów, w większości nowych, bez wyraźnego śladu po owych chłopskich, przestrzennych i zamożnych domach niemieckich, wiosną 1945 roku opuszczanych z całym dobytkiem w panice przed zbliżającymi się czerwonoarmistami. Na drugim, lewym brzegu Wisły, na wysokiej skarpie, widnieje we wsi Gorzędziej kościółek, obecnie w posiadaniu karmelitów bosych, wystawiony w średniowieczu na miejscu, skąd św. Wojciech oglądał ziemię Prusów podczas swej misyjnej podróży.
A zatem to już Żuławy Wiślane, kraina płaska jak boisko piłki nożnej, posępna, monotonna, nostalgiczna, bez lasów, ale przecież niepozbawiona urody. Trzeba widzieć te wschody słońca nad mokradłami! Te obsadzone wzdłuż niezliczonych kanałów kępy topoli, olch i wierzb! I trzeba mieć świadomość, jaką niewyobrażalnie wielką pracę włożyli ludzie w ujarzmienie jedynej na ziemiach polskich depresji, powstałej na dnie wyschniętej zatoki Morza Bałtyckiego! Uczynili to koloniści niemieccy, ale też i holenderscy, od XIV wieku sprowadzani na tę ziemię nieużytków przez mnichów-rycerzy Zakonu Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Po tym, jak podstępnie i zbrodniczo zajęli Gdańsk w 1308 roku, wycinając w pień kilka tysięcy jego mieszkańców, przenieśli się z Wenecji na Żuławy, by wznieść nad Nogatem klasztor warowny, dedykowany patronce zakonu – Marienburg. Jak cystersi w Królestwie Polskim wraz z utwierdzaniem wiary wśród Słowian nieśli im także zdobycze chrześcijańskiej cywilizacji łacińskiej, taką samą pracę wykonywali na Żuławach zakonni rycerze z Niemiec – w naszej historii złowróżbni krzyżacy – zakładając na prawie chełmińskim wsie i folwarki, budując z cegły gotyckie kościoły, upowszechniając techniki melioracyjne, usypując wały przeciwpowodziowe.
Wesprzyj nas już teraz!
Wszedłem do jednego z tych gotyckich kościołów z cegły – tego w Mątowach Wielkich, strojnego w strzelistą wieżę po części z drewna, do kościoła otoczonego grobami miejscowych parafian. A zatem do tej wiejskiej świątyni o dwóch nawach w mroźny lutowy dzień 1347 roku Wilhelm i Agata Schwartze, koloniści z Holandii, przynieśli swoje siódme dziecko płci żeńskiej. Niespełna dwutygodniowemu niemowlęciu nadano na chrzcie imię patronki dnia – Dorota. Jak się niebawem miało okazać, od wczesnego dzieciństwa dziewczynka objawiała niezwykłą pobożność, miewała stany mistyczne, oddawała się praktykom pokutnym, marzyła o zamknięciu się w klasztorze. Wprawdzie głęboko religijni, niemniej rodzice inną widzieli dla niej drogę życiową. Wydali ją szybko za mąż, gdy dziewczyna miała szesnaście lat, za mężczyznę o 20 lat starszego, ale z pozycją, cieszącego się uznaniem wśród gdańskiego patrycjatu, zamożnego, bo prowadził w Gdańsku przy ulicy Długiej kuźnię płatnerską, kując na zamówienie zbroje i broń rycerzom. Widząc niezwyczajną pobożność swej młodej małżonki, odkrywszy uszczuplanie domowego budżetu na rzecz ubogich i chorych, mąż popadał w furię, wszczynał awantury, wbrew woli trzymał żonę pod kluczem, gdy ta próbowała wymykać się do kościoła mariackiego lub do dominikanów, bił ją, pewnego razu przyprawiając ją prawie o śmierć. Małżonka z pokorą i cierpliwością znosiła katusze, modliła się o nawrócenie męża i rodziła mu dzieci – aż dziewięcioro. Opamiętanie i wewnętrzna przemiana Adalberta przyszły po tym, kiedy w 1373 roku szalejąca w Gdańsku zaraza zabrała małżonkom trójkę dzieci, a pięcioro kolejnych zmarło podczas morowego powietrza dziewięć lat później. Zrozpaczeni małżonkowie, pozbawieni już rodziny – jedyna ocalała z zarazy córka Gertruda zamknęła się u benedyktynek w Chełmnie – wyruszyli z pielgrzymką do Akwizgranu, by uczcić tam relikwie Męki Pańskiej, a w szwajcarskim Einsiedeln modlić się o zmiłowanie w sanktuarium Matki Boskiej. Po powrocie do Gdańska małżonkowie postanowili sprzedać kuźnię i dom, po czym wspólnie wypuścili się na dwuletnią peregrynację do miejsc świętych Europy. Na kolejną, trwającą rok cały pielgrzymkę, tym razem do Rzymu, Dorota wyruszyła już sama, by po powrocie do Gdańska dowiedzieć się o śmierci męża.
Z powodu wieku nie mogła już przywdziać zakonnego habitu, o czym przez całe życie marzyła. Wyprosiła pozwolenie u biskupa i wielkiego mistrza krzyżackiego – była przecież poddaną państwa zakonnego – na zamurowanie się w celi przy katedrze w Kwidzynie. Na mocy udzielonej jej dyspensy mogła tam przyjmować Komunię Świętą codziennie, co w tamtych czasach, kiedy ludzie mogli komunikować kilka razy w roku, uchodziło za szczególną łaskę. Okoliczny lud, jak i przyjezdni z odległych krajów, oblegali celę dzień w dzień, prosząc pokutnicę, wizjonerkę i stygmatyczkę o modlitwę i radę. Przewodnikiem duchowym i spowiednikiem Doroty był wykształcony na Uniwersytecie Praskim teolog, słynący z pobożności kapłan w zakonie krzyżackim – Jan z Kwidzynia, jej późniejszy hagiograf, świadek jej świętości i powiernik mistycznych rozmów z Jezusem. Zmarłą w 1394 roku rekluzę pochowano w katedrze kwidzyńskiej, podobnie jak i jej spowiednika, zmarłego blisko ćwierć wieku później. Wszczęty w 1404 roku proces kanonizacyjny tej świątobliwej niewiasty, zahamowany w wyniku reformacji i przyjęcia przez krzyżaków luteranizmu, został wznowiony w XX wieki i sfinalizowany dopiero w 1976 roku, kiedy Paweł VI wpisał ją w poczet błogosławionych pod imieniem Doroty z Mątowów.
Jan Gać
{galeria}