Heraklit z Efezu miał powiedzieć – nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki, bo już inne napłynęły w nią wody. A więc: powtórzona drugi raz ta sama akcja, daje zupełnie inny efekt. Niejeden raz przywołałem w myślach te słowa oglądając w kinie nowego Matrixa.
Hollywood dziś ciągle sięga po odgrzewane pomysły, zwykle z dosyć opłakanymi skutkami. Często te skutki są konsekwencją po prostu wymiany kadr – starzy twórcy otaczają się zideologizowanymi młodymi idiotami, którzy tłumaczą im, że dzisiaj trzeba „odbrązawiać” i „dekonstruować” dawnych bohaterów i światy, co kończy się katastrofą. Są jednak też takie dzieła, które po prostu miały swój czas, i nawet w najlepszych rękach nie mogłyby na nowo wzbudzić tej samej magii co ongiś.
Pomysł niegdyś rewelacyjny
Gdy pierwszy Matrix ukazał się w 1999 r., film braci Wachowskich uznawano za wprost rewelacyjny. Matrix prezentował zaskakujące, wydawałoby-się-że-niemożliwe efekty specjalne – był po prostu pionierski. Również sam pomysł Matrixa, idea największego możliwego kłamstwa, symulacji całego świata, był idealny na czasy narastającego niepokoju wokół nowych technologii u progu nowego tysiąclecia. Nic dziwnego że Matrix wszedł do kultury: nawet ludzie, którzy go nigdy nie widzieli dziś mówią o kimś, kto jest nieświadomy, lub został głęboko oszukany, że żyje w matriksie.
Wesprzyj nas już teraz!
Przede wszystkim, Matrix był po prostu świetnym filmem, z mocną, wartką i zaskakującą fabułą nawiązującą zarazem do ponadczasowych wzorców, i pełnym ciekawych postaci. Tego samego nie można już było jednak powiedzieć o jego dwóch dalszych częściach. Matrix Reaktywacja oraz Matrix Rewolucje (obydwa 2003) zasadniczo pogrzebały serię. Ani bowiem w kwestii efektów specjalnych, ani tym bardziej w aspekcie fabuły nie potrafiły dorównać oryginałowi. Wzbudzały one, delikatnie mówiąc, mieszane uczucia. Można jednak o nich powiedzieć jedno – tworzyły spójną całość, która miała swój fabularny początek i koniec. Nawet jeśli widzowie skarżyli się, że zakończenie Rewolucji stanowiło antyklimaks, to przynajmniej było zakończeniem, definitywnym końcem historii.
Dwie dekady później, ten definitywny koniec historii został ponownie otwarty. Czy było warto?
Powrót do starej historii
Omawiając Matrix Zmartwychwstania, muszę niestety „zaspojlerować” pierwsze trzy filmy. Inaczej się nie da. Więc: w Matrixie, po wielkiej wojnie ludzie zostali zniewoleni przez maszyny. Trzymani całe życie w zbiornikach, ludzkie ciała produkują prąd dla robotów, podczas gdy ich umysły nieświadome zniewolenia żyją w cyfrowej symulacji świata końca XX wieku. Jednak garstka ludzi wciąż żyje na wolności i dążą do wyzwolenia ludzkości, co i rusz włamując się do Matrixa. Ma im w tym pomóc przepowiedziany wybraniec, ten który potrafi łamać zasady wirtualnego świata. Tym wybrańcem okazuje się Neo (Keanu Reeves). Na końcu trzeciego filmu, Neo doprowadza nie tyle do wyzwolenia, co do zawarcia pokoju między ludzkością a maszynami, ale ceną jego zwycięstwa jest śmierć jego ukochanej Trinity (Carrie-Anne Moss) i potem jego samego.
Tu zaczyna się Matrix Zmartwychwstania. Jakimś cudem, Neo żyje dalej wewnątrz zresetowanego Matrixa, podobnie jak i Trinity. Nie są to jednak ci sami bohaterowie. Nie pamiętają swojej przeszłości, i nie wiedzą, że są uwięzieni. Mają tylko poczucie, że czegoś nie wiedzą, nie pamiętają. Wskrzesiciele Neo spłatali mu przy tym figla, pozwalając mu „wymyślić” fabułę pierwszych trzech filmów jako fikcję – w tym świecie, Neo, a właściwie Thomas Anderson, jest projektantem trylogii gier komputerowych o nazwie Matrix. Projektantem słynnym, ale nieszczęśliwym – przebijające się bowiem przebłyski dawnego życia sprawiły, że Neo regularnie odwiedza psychiatrę i łyka niebieskie pigułki…
Ta fabuła ma dwa zasadnicze problemy. Pierwszym jest po prostu powolność i długość filmu, przepełnionego ekspozycyjnymi dialogami. Problem drugi: Zmartwychwstania to film, który tak często nawiązuje do pierwszej trylogii, że trudno wyobrazić sobie oglądanie tego filmu „na świeżo” bez obejrzenia wcześniejszych części. Jednocześnie jednak, ten kto widział tamte dawne filmy, może mieć wrażenie, że tu nie dzieje się nic nowego – jak fabularny Matrix, co i rusz resetowany, ta historia wydaje się zbyt podobna do tego co było. Trudno więc powiedzieć komu ten film sprawi prawdziwą radość.
Proszę mnie jednak dobrze zrozumieć: to nie jest tak, że nowy Matrix jest filmem złym. Akcja, efekty specjalne, to wszystko nadal trzyma się wysokiego poziomu, nawet jeśli nie wprowadza niczego nowego. Ale to tylko blichtr, opakowanie – a w środku pustka.
Wielka pustka
Pierwszy Matrix był filmem o trzech dualizmach: wolności i niewolnictwie, świadomości i ignorancji, i wreszcie, o wolnym wyborze i przeznaczeniu. Nowy Matrix wydaje się być filmem o niczym i o wszystkim. Wydaje się, że twórcy po prostu nie mieli nic do przekazania, co najwyżej czasem sięgając do wyświechtanych przez dwadzieścia lat idei z oryginału.
A przecież żyjemy w czasach, które aż proszą się o głębsze potraktowanie tych tematów. Wokół nas Matrix dosłownie staje się rzeczywistością. Gry i światy wirtualne dziś są tak bogate, tak fotorealistyczne, że część efektów specjalnych w Matrix Zmartwychwstania zostało stworzone używając narzędzi do produkcji gier, konkretnie silnika Unreal Engine. Dziś ludzie sami, dobrowolnie, uciekają w światy wirtualne. Tylko na jakiś czas, bo ciało ma swoje prawa, ale przecież nietrudno sobie wyobrazić zagorzałego gracza gier online, który mając taką możliwość, wybrałby na stałe życie w świecie wirtualnym. Co z tego? Zupełnie nic. Film te sprawy ignoruje.
Najbliżej jak zbliżamy się tu do choćby odrobiny głębi przekazu, to wtedy, gdy… film śmieje się sam z siebie. Takim momentem jest oczywiście samo przedstawienie Neo jako twórcy trylogii gier Matrix, który dowiaduje się, że po dwudziestu latach, ma stworzyć sequel, ponieważ tego domaga się… Warner Bros. W innym miejscu, ktoś zarzuca Neo, a w przenośni, całemu Matrixowi symbolizującemu komputeryzację w ogóle, że odpowiada on za pozbawienie świata gustu, za Marka Zuckerberga i Facebooka. Gdyby takie momenty składały się na całość, miast tylko stanowić okazjonalne wtręty, być może mielibyśmy tu do czynienia nie z odtwórczym sequelem, w którym wyjałowiony reżyser odcina kupony z przeszłości, ale z inteligentną, cyniczną autoparodią. Tak się jednak nie dzieje. Można się pocieszać, że przynajmniej reżyser Larry Wachowski, który jako „transpłciowiec” dziś podpisuje się jako Lana, nie nawciskał do filmu propagandy homoseksualno-genderowej. Owszem, takie wątki są, ale w całej nijakości filmu, również te wątki są tak niedookreślone, że raczej wzruszymy ramionami niż się zirytujemy.
Nie zimni, nie gorący. Letni i nijacy. Wydaje się, że twórcy Matrixa nie chcą lub nie potrafią nas już ani zachwycić, ani nawet oburzyć.
Jakub Majewski
„Matrix Zmartwychwstania.” USA 2021.
Reżyseria: Lana (Larry) Wachowski. Scenariusz: Lana (Larry) Wachowski, Aleksandar Hemon, David Mitchell. W rolach głównych: Keanu Reeves, Carrie-Anne Moss, Yahya Abdul-Mateen II, Jada Pinkett Smith.
Czas trwania: 148 min.