Radykalne obniżenie subwencji oświatowej na edukację domową, w dodatku dokonane tuż przed końcem minionego roku kalendarzowego, zaskoczyło coraz liczniejsze środowisko osób zajmujących się tzw. homeschoolingiem. Tym bardziej, iż zdecydowaną większość stanowią w nim rodzice wielodzietni a jednym z filarów programu PiS miały być działania na rzecz rodziny.
Nauczający swe dzieci w domach bardziej spodziewaliby się z pewnością od nowego rządu większego wsparcia niż od poprzedników. Paradoksalnie jednak, to ekipa PO-PSL, mogąca „poszczycić się” wybitnymi osiągnięciami w kontynuacji dzieła dewastowania polskiej szkoły, akurat rodzicom wyręczającym nauczycieli specjalnie nie przeszkadzała. Być może tylko dlatego, że nie zdążyła, bo podążała za innymi priorytetami. Niemniej jednak środowisko domowych edukatorów nie miało specjalnych powodów do narzekania na gabinety Donalda Tuska i Ewy Kopacz.
Wesprzyj nas już teraz!
Nowy rząd, który na starcie „zapunktował” dobrą decyzją w sprawie likwidacji szkolnego przymusu dla sześciolatków, najwyraźniej jednak potraktował homeschooling jako rezerwuar oszczędności. Rodzice pod choinkę otrzymali od resortu edukacji nieoczekiwany „prezent” w postaci informacji, że subwencja oświatowa na dzieci zdobywające wiedzę we własnych domach zostanie z początkiem 2016 r. okrojona aż o 40 procent.
– Subwencja oświatowa na 2016 nie jest do końca jeszcze subwencją, której jestem gospodarzem. Miałam na jej analizę niespełna dwa tygodnie. Jest bardzo nieszczelna, w różnych miejscach bardzo nadużywana. Prawo jest może nie łamane, ale obchodzone – tłumaczyła minister Anna Zalewska powód decyzji resortu na antenie TVP1.
– To dyskusyjne zarzuty. Trzeba się zastanowić, czy naprawdę chodzi o nadużycia, skoro nie są to działania niezgodne z prawem – powiedział portalowi PCh24.pl Mariusz Dzieciątko, prezes Stowarzyszenia Edukacja w Rodzinie. – Być może sformułowania dotyczące sposobu, w jaki subwencja może być spożytkowana, są na tyle ogólne, że istnieje problem z ich interpretacją. Być może to przepisy wymagają doprecyzowania – dodał nasz rozmówca.
Subwencja o wysokości 5-7 tysięcy złotych na każdego ucznia nie trafia bezpośrednio do kształconych w domach dzieci. Korzystają one z pieniędzy publicznych uczestnicząc np. w warsztatach organizowanych przez szkoły. Rodzice obawiają się, iż decyzja MEN skłoni dyrektorów do ograniczenia zakresu zajęć dodatkowych. Przypominają też, że szkoły mają obowiązek zwracania samorządom środków finansowych wydanych w niewłaściwy sposób.
Wysokość subwencji oświatowej naliczana jest w zależności od wielu czynników. Między innymi uwarunkowana była do niedawna tym, czy szkoła znajduje się w mieście czy na wsi. Rodzice kształcący swoje pociechy we własnym zakresie muszą podpisać deklarację, że zrealizują całą podstawę programową. Do szkoły należą tylko zajęcia pozalekcyjne.
Domowi nauczyciele mają wątpliwości co do zgodności z prawem rozporządzenia ograniczającego subwencję, gdyż przepis wyższego rzędu, czyli ustawa o systemie oświaty nie uzależnia wysokości świadczenia od tego, gdzie uczeń pobiera naukę. Rodzice chcieliby aby MEN powrócił do obowiązującego do końca grudnia sposobu finansowania – przynajmniej do zakończenia roku szkolnego 2015/2016.
– Dyskutujemy z rodzicami, bo nerwowo zareagowali na te zmiany. Spotkaliśmy się, omówiliśmy problem i zaczynamy liczyć pieniądze. Sprawdzamy, na ile jest to wystarczające. Z naszych wyliczeń wynika jednoznacznie: jeżeli mamy zapłacić w nauczaniu domowym (prywatnym) za zajęcia dodatkowe i za egzamin kończący rok szkolny, to wystarcza – mówiła minister Zalewska w telewizyjnej „Jedynce”.
Póki co przedstawiciele środowisk zajmujących się edukacją domową otrzymali w trakcie piątkowych rozmów z MEN informację, iż nie ma możliwości powrotu do poprzedniej stawki subwencji. Chcą jednak dalej negocjować. Liczą, że jeśli – na przykład – zwiększone zostałyby edukacyjne obowiązki rodziców wobec dzieci, w przyszłości resort zmieni jednak zdanie. – Cieszy nas po stronie ministerstwa chęć rozmów z rodzicami i wypracowania porozumienia – powiedział w rozmowie z PCh24.pl Mariusz Dzieciątko, prezes Stowarzyszenia Edukacji w Rodzinie. – Chcielibyśmy aby nauczanie domowe traktowane było jako równoprawna forma edukacji, tak samo jak szkoły niepubliczne.
Obecnie aby rozpocząć rodzinne kształcenie potrzebna jest zgoda dyrektora szkoły, podczas gdy w innych krajach wystarczy powiadomienie placówki, że dziecko będzie nauczane w domu. MEN oraz samorządy stoją na stanowisku, iż dysponentem pieniędzy naliczanych na każde dziecko są szkoły. Rodzice uważają za sprawiedliwą raczej filozofię traktowania subwencji jako przypisanej do dziecka – niezależnie od tego, czy zgłębia ono szkolną podstawę programową w sali lekcyjnej wśród rówieśników, czy we własnych czterech ścianach. Podkreślają też duże koszty związane z nauką w domu. Poza tym raczej chwalą obecne przepisy.
– Obowiązujące w Polsce rozwiązania są wystarczające. Należą wręcz do najlepszych w świecie, nie ma więc potrzeby aby je naruszać – powiedział nam dr Andrzej Mazan, dyrektor w warszawskiej Fundacji Dobrej Edukacji „Maximilianum”. – Ewentualne znaki zapytania dotyczą zakresu zadań osób prowadzących edukację domową.
Obecnie w Polsce kształci się w ten sposób około 6,6 tysiąca dzieci. Z miesiąca na miesiąc liczba ta rośnie. Wielu rodziców krytycznie ocenia poziom nauczania w szkołach oraz niektóre treści serwowane tam dzieciom i młodzieży. Popularność homeschoolingu jest coraz większa również dzięki emigrantom, którzy nie chcą aby ich dzieci w związku z czasowym pobytem poza Polską wypadły z tutejszego systemu szkolnego.
Rozmowy środowiska domowych edukatorów z resortem oświaty mają być kontynuowane. Zainteresowanie tematem wykazała także Kancelaria Prezydenta RP, organizując w poniedziałek 8 lutego zamkniętą konferencję poświęconą kwestii homeschoolingu.
Roman Motoła