7 września 2024

Sławomir Mentzen powraca w nowej odsłonie, ale ze starymi hasłami. Entuzjastycznie zapowiada, że Polska może być krajem mlekiem i miodem płynącym, a nasze dzieci i wnuki – żyć w kraju o jakim nie śniło się nawet naszym rodzicom po upadku komunizmu. Czy Polacy kupią tę narrację?

Trudno powiedzieć, co śniło się wówczas Polakom. To zapewne zależy od tego czy pochodzili z wielkiego miasta, czy z prowincji i jakim kapitałem symbolicznym dysponowali. Jedni zamykali oczy i widzieli „polish dream”, inni zapewne nie byli w stanie nawet zmrużyć oka, niepewni czy poranek kiedy je otworzą, nie będzie tym ostatnim dniem w pracy.

Zostawmy jednak tamte dylematy. Wiemy już, że kandydatem Konfederacji na prezydenta zostanie Sławomir Mentzen, człowiek mający prostą odpowiedź na każdy, nawet najbardziej skomplikowany, problem. I snujący wizję wykraczającą znacznie dalej poza to, co może dać Polsce jako prezydent. Po co są mu zatem te wybory? I dlaczego frakcja wolnościowa w Konfederacji tak łatwo zdobywa pole przy – wydawałoby się – bierności frakcji narodowców?

Wesprzyj nas już teraz!

Czy Bosak zje ciastko?

To, że Krzysztof Bosak nie jest zachwycony kandydaturą Sławomira Mentzena wydaje się już dzisiaj tajemnicą poliszynela. Po zmarginalizowaniu Grzegorza Brauna, to właśnie Bosak wydawał się optymalną kandydatura Konfederacji w wyborach prezydenckich. Zwolennik deregulowania, ale nie zatruty jadem korwinizmu, bo dowartościowujący rolę wspólnoty, narodowej mitologii, tradycji. Zdawał się opcją kompromisową, na którą co prawda kręciliby nosem i ludzie z Nowej Nadziei i z Konfederacji Korony Polskiej, ale ostatecznie wszyscy mogliby się podpisać pod jego postulatami.

W dodatku Bosak już od kilku miesięcy prowadził intensywną prekampanię. Z miejsca bardzo ambitnie podszedł do roli wicemarszałka Sejmu, chętnie udzielał wywiadów nie tylko w mediach prawicowych, ale też w libertyńskim podcaście „Wojewódzki i Kędzierski” czy w lewicowym kanale YouTube „Dwie lewe ręce”. Chciał być opcją przekraczającą podział partyjny na PO i PiS, a zapewne myślał też – na wzór narodowych partii w innych krajach – o przełamaniu tradycyjnej diady „lewica-prawica”.

Okazało się jednak, że równie wielkie ambicje miał Mentzen. Czy faktycznie, jak twierdzą niektórzy, aż tak wielkie, że postawił sprawę swojej kandydatury w wyborach prezydenckich na ostrzu noża, grożąc Bosakowi rozłamem – trudno powiedzieć. Wiadomo, że panowie skrzyżowali szable, czego zresztą prędzej czy później należało się spodziewać. Bosak jednak wycofał się w porę i – wziąwszy pod uwagę aspiracje oraz brutalność Mentzena – słusznie. Dlaczego?

Być może lider narodowców wie coś, czego nie wie szersza publika, a co może wychwycić każdy baczny obserwator polityki: Mentzen jak dotąd kiepsko wytrzymywał presję i nie radził sobie z porażkami. Widać to było w kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu, kiedy nie dotrzymał pola Ryszardowi Petru, politykowi medialnie doświadczonemu, ale nie stawiającemu swoim interlokutorom poprzeczki zbyt wysoko. 15 października natomiast Mentzen pękł przed kamerami, wstrząśnięty słabym wynikiem Konfederacji. A zatem Bosak może być po prostu świadom tego, że potężnym przeciwnikiem Metzena w tej kampanii będzie… sam Mentzen.

To dlatego lider narodowców, choć ciastka nie dostał, to może je zjeść. Bo, paradoksalnie, jest szansa, że zyska na tej kandydaturze. Jeśli Mentzen nie wytrzyma trudów ekstremalnie długiej kampanii (czeka go w zasadzie 9 miesięcy aktywności od momentu ogłoszenia swojej kandydatury), a wynik okaże się daleki od oczekiwanych 15-20 procent, to frakcja wolnościowców otrzyma mocny cios, pod którym może nie ugnie się, ale z pewnością zachwieje na nogach. A Bosak z kolei otrzyma do ręki insygnia sędziowskiej władzy, by osądzić współlidera a w konsekwencji nawet przejąć stery w ugrupowaniu.

Ale to oczywiście spekulacje. Wszystkie karty – jak na razie – są bowiem w rękach Mentzena. I to on może zyskać, albo stracić. Na własne życzenie.

Dediabolizacja czy stara klisza?

Sporo zależy od tego, jak spozycjonuje on prezydencką kampanię. Bazując na jego pierwszych wypowiedziach po ogłoszeniu kandydatury, można wysnuć wniosek, że Mentzen nie zamierza przesadnie zabiegać o głosy konserwatywno-socjalnego wyborcy PiS. Planuje raczej ekspansję w kierunku Szymona Hołowni, czyli celuje w elektorat zawiedzionych niespełnieniem obietnicy awansu materialnego wykształconych z dużych ośrodków (już nie młodych, jak w czasach pierwszych rządów Donalda Tuska); oraz klasy średniej B – jak celnie określił to publicysta Piotr Trudnowski – czyli szybko dorabiających się w ostatniej dekadzie mieszkańców prowincji. To elektorat niemały i szalenie ambitny, wszak odbija sobie obecnie to, co stracił w okresie transformacji, gdy miasta rozwijały się kosztem wsi.

O co zatem walczy Mentzen? Mniej więcej o jakieś 20 procent wyborców, stanowiących częściowo bazę Konfederacji (młodzi-zbuntowani) a częściowo labilną światopoglądowo warstwę społeczną, która uznała, że ani PiS, ani PO nie zaspokoją ich aspiracji, bo obsługują interesy innych grup wyborców.

Jeśli Mentzenowi uda się zdobyć poparcie na poziomie 15 procent, to będzie mógł uznać to za sukces, ale wyłącznie indywidualny, który umocni go jako jednego z liderów Konfederacji. Nic ponadto, wszak największym problemem jego ugrupowania są mało ambitne cele. Konfederacja zdaje się istnieć jedynie po to, by stać się języczkiem u wagi czyli junior partnerem, dowożącym większość w Sejmie silniejszej partii. Chce uzyskać w ten sposób dobrą pozycję negocjacyjną do realizacji swoich postulatów. Nic ponadto. A to, prawdę mówiąc, niewiele.

Niestety, jeśli Konfederacja chce sięgnąć po więcej, musi zrezygnować z radykalnych postulatów wolnościowych i ograniczyć je głównie do sfery wolności osobistych. Łączenie w Polsce deklaracji radykalnie liberalnych gospodarczo z konserwatywnym światopoglądem z pewnością żadnej partii nie pozwoli zbudować szerokiego poparcia społecznego. Jeśli zatem Mentzen chciałby czegoś więcej niż znokautowania Szymona Hołowni, musi ostatecznie pogrzebać swój korwinizm na rzecz społecznej wrażliwości. Czy to zrobi? Niewiele na to wskazuje.

Mentzen stoi przed kluczowym wyborem: dediabolizować Konfederację i zagrać o dużą stawkę czy bazować na starych kliszach i liczyć, że okaże się sprawniejszy od Hołowni. W pierwszym przypadku zagra o całą pulę czyli o koszulkę lidera Konfederacji, w drugiej zaś jedynie umocni swoją pozycję, ale nie zdoła pokonać wewnątrzpartyjnych antagonistów.

Entliczek pętliczek, co zrobi Stanowski?

A jakie zagrożenia stoją przed Mentzenem? Pierwsze i najważniejsze: lider Nowej Nadziei zdaje się wierzyć, że to, co przyniosło mu sukces w internecie, przyniesie mu też korzyści w realu. I tak też od wielu miesięcy projektuje swój przekaz. Mówi zatem ogólnikami, szuka chwytliwych haseł, ma wystudiowane frazy i zachowania. I oczywiście z rękawa wyciąga proste recepty na każdy problem. Tam gdzie inni przynoszą liczby, dane, podpierają się argumentami, Mentzen zaopatrza się jedynie w taki zestaw słów, by sprawnie zaorać przeciwnika, co zresztą niespecjalnie mu się udaje. Jest zatem bardziej vlogerem niż politykiem.

Mam w dodatku wrażenie, że kandydat Konfederacji zachowuje się czasami tak, jak gdyby politycznego temperamentu uczył się z książek. Ma więc styl sprawnego urzędnika, ministra finansów – którym zresztą chciałbym zostać – ale nie lidera, potrafiącego przełamywać schematy w konfrontacji z żywiołem debat czy wyborczego spotkania. Pułapką jest więc brak charyzmy.

Kolejna przeszkodą, o którą Mentzen może się potknąć może okazać się jeden z głównych tematów tej kampanii. Wiele na to wskazuje, że znów będzie nim bezpieczeństwo. Tu Konfederacja – w tym Mentzen – ma poważny problem, by skorelować swoje postulaty ze światopoglądem ich wyborczej bazy. Jak na razie ugrupowanie to płynie po prostu w głównym nurcie przekonując, że należy się zbroić, inwestować we własny przemysł obronny oraz pilnować granic. Przekaz jest zatem jasny: szykujmy się na wojnę, a być może ocalimy pokój.

I – śmiem twierdzić – baza wyborców Konfederacji może mieć z tym problemem. Młodzi buntownicy, którzy w Konfederacji widzą nowe wcielenie Kukiza, zamiast obietnicy zwiększenia opłacalności szkoleń wojskowych i służby w wojskach ochotniczych, woleliby wprowadzenie programu „paszport +”, który na wypadek wojny ułatwiałby im wyjazd z kraju. Trzeba pamiętać, że polski liberalny indywidualista jest raczej aspołeczny. Dla niego to, czy będzie mieszkał w Polsce czy w Hiszpanii nie ma większego znaczenia. I tu znów wraca pytanie o rozszerzanie bazy wyborców, skoro konserwatywny apel o obronę Ojczyzny dla części obecnych wyborców Konfederacji jest raczej niezbyt atrakcyjny. Oni mają obiecany dom i dwa samochody, a nie okopy, ostrzał rakietowy czy – uchowaj Boże – śmierć na polu chwały.

I ostatnią wreszcie pułapką, jaka czyha na Mentzena jest konkurencja. Hołownia wcale nie jest kiepskim przeciwnikiem. Skoro lider Nowej Nadziei miał tyle problemów z Ryszardem Petru, to konfrontacja z bardzo sprawnym medialnie szefem Polski 2050, może skończyć się dla niego nokautem.

A już całkowitą tragedią z punktu widzenia Konfederacji byłby start w wyborach Krzysztofa Stanowskiego. Twórca Kanału Zero jest bowiem dzisiaj najlepszym politykiem Konfederacji – robi bowiem dokładanie to, o czym Mentzen jedynie śni. Ora przeciwników, ma zdanie na każdy temat, rzuca grubym słowem, nie pozwala wejść sobie na głowę, jest charyzmatyczny i – choć jego opinie są raczej liberalne – w kwestiach wolności gospodarczej nie uchodzi za dogmatyka. Zatem nikogo nie wystraszy wizją „wolnościowej rewolucji”. A przy tym, jest idealną propozycją dla wyborców do spektakularnego strolowania całej klasy politycznej. Słowem: Stanowski jest świetnym kandydatem na polskiego Trumpa.

Start Stanowskiego to w tej chwili czysta fantazja i być może Sławomir Mentzen będzie jedynym konfederackim kandydatem w tych wyborach. Wówczas zobaczymy, czy będzie potrafił czymkolwiek zaskoczyć wyborców. Ludzie ewoluują i zmieniają się, czasami w niespodziewanych momentach. O Donaldzie Tusku przez całe lata 90. mówiono, że jest leniem i sybarytą. A jednak rzucił wyzwanie salonowi III RP. I wygrał, przejmując rząd liberalnych dusz. Mentzen, teoretycznie, też może wywrócić stolik. Choć byłaby to ogroooomna niespodzianka.

Tomasz Figura 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij