9 marca 2012

Z artystą fotografikiem Stanisławem Markowskim rozmawia Sławomir Skiba

 

Kraków jest bezsprzecznie miejscem szczególnym, jedynym takim w Polsce i bez przesady jednym z ciekawszych w Europie. Z jednej strony trudno mu się mierzyć z większością nie tylko europejskich stolic, ale nawet co starszych miast Francji, Hiszpanii, Włoch, wysp brytyjskich czy krajów niemieckojęzycznych, a z drugiej jednak ma w sobie to „coś”, jakiś ulotny, niepowtarzalny klimat…

Wesprzyj nas już teraz!

– Najlepiej to widać z lotu ptaka. Patrząc na urokliwe miasteczka włoskie, jak na przykład Asyż czy Spoleto, dostrzegamy, że każde z nich jest w jakiś sposób podobne do drugiego. Choćby przez położenie: większość z nich leży na wzgórzach. Idealnie wtapiają się w naturalne otoczenie, tak że z oddalenia trudno odróżnić, czy to, co widzimy, jest częścią skały czy może zarysami zamku. Ta symbioza kształtów sprawia, iż stają się one jakby zwieńczeniem natury.

Polska natomiast na przeważającym obszarze nie ma tak zróżnicowanego ukształtowania. Jedyny podobny krajobraz znajdziemy na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Polskie miasta w większości lokowano w dolinach rzek i dlatego na pierwszy rzut oka tak bardzo się nie wyróżniają. Ich urodę oraz ich integralne wpasowanie w krajobraz zaczynamy dostrzegać dopiero z góry. Taki jest Kraków, położony nad zakolami Wisły, otoczony niewielkimi wzgórzami. Stąd też trudno raczej o pierwsze, zapierające dech w piersiach wrażenie, ale zarówno w Krakowie, jak i w innych starych polskich miastach – ot, chociażby w Sandomierzu – nie poraża nas wielkość czy przestrzeń, tylko specyficzny, trudny do opisania czar…

 

Bo nasze stare miasta stanowią po prostu odbicie polskiej kultury, wyrosłej wszak z posiadłości wiejskich – szlacheckich dworów i dworków.

– Zdecydowanie. W Polsce nie znajdziemy śladu potęgi miejskiej państw, które podbijały świat. Polska była potęgą w innym wymiarze. Nigdy zbyt polityczną, chociaż musiała się bronić i wojen toczyła sporo, ale nie było w Polakach żądzy dominacji, raczej tęsknota za sielskością. I właśnie Kraków ten element sielskości w sobie ma, co widać w samej architekturze miasta.

Wystarczy spojrzeć na Kraków choćby z Kopca Kościuszki – nad miastem dominują wieże kościelne. Nie znajdziemy tu – podobnie zresztą jak w całej Polsce – architektury piękniejszej niż sakralna. Owszem, istnieje architektura mieszczańska czy arystokratyczna – piękne kamieniczki czy pałace… ale to wszystko jest w jakiś sposób podporządkowane kośćcowi, który wyznacza owa większa, piękniejsza i mocniejsza architektura kościołów i klasztorów. Ta symbioza i podporządkowanie urbanistyczne są z ducha jeszcze średniowieczne. Renesans oferuje więcej przestrzeni i mocno akcentuje piękno dla samego siebie, tymczasem dzieło średniowiecza wiąże się ściśle z funkcją służebną. I choć nie mamy takich katedr gotyckich jak Francuzi, Anglicy, Niemcy czy Włosi, to jednak udało nam się zachować więcej tamtego ducha.

 

To prawda. I chociaż duch wieje, kędy chce, to jednak główną rolę w jego kształtowaniu odgrywają ludzie. A Kraków to jedno z nielicznych polskich miast, które zachowało swą materię ludzką. Utraciliśmy dwie wielkie metropolie na wschodzie – Lwów i Wilno – a zrównana z ziemią Warszawa po odbudowie jest już zupełnie innym miastem. Kraków, ocalały z wojennej pożogi, w dosyć chyba istotnym stopniu oddaje charakter dawnej Polski.

– Zwłaszcza przez zasiedziałość i ciągłość pewnych rodów, które jeszcze trwają jako ważny element tradycji. Nadal są tu mieszkania, których wnętrza nie zmieniły się zbytnio od XIX wieku. Siła tradycji w Krakowie przejawia się chyba najwyraźniej ze wszystkich miast w Polsce. Ten konserwatyzm wynika z jednej strony z wartości wyższych, ale też częściowo – co zwłaszcza ostatnio daje się zaobserwować – ze swoistego konformizmu: żeby się nic nie zmieniało. Nierzadko staje się to kulą u nogi. Konserwatyzm się sprawdza, gdy chodzi o zabytki architektury, ale często też usypia czy zamyka oczy na nowe zagrożenia. A dzisiejsze czasy niosą niesamowite wyzwania i tu krakowskie mieszczaństwo trochę się gubi. Bo przy swym konserwatyzmie miewa małomiasteczkowe kompleksy. Niestety, od czasu do czasu godzi się na rzeczy zagrażające historii, bo zbyt się w niej zasiedziało i nie docenia jej lekcji.

 

Ale jednocześnie Kraków to miasto wielu uczelni i studentów, czyli ludzi młodych, w większości przyjezdnych, którzy postanawiają związać swój los z tym miejscem, bo zostali nim urzeczeni. Obaj też jesteśmy krakowianami z wyboru. Co urzekło nas przed laty, co wciąż urzeka młodych, którzy decydują się pozostać tu na zawsze, oraz tysiące turystów, którzy regularnie tu powracają?

– W Krakowie najurokliwsze są zakamarki: podwórka, podwóreczka, przejścia, wąskie uliczki, osie widokowe, nie będące głównym arteriami… Często pozostają nieznane, niedostrzegane. Zbierając materiał do albumu Klimaty Krakowa, starając się rozszyfrować głębszą warstwę miasta i jego ducha, byłem wręcz porażony pięknem tego wszystkiego. Niestety, wiele z owych miejsc stało już na granicy egzystencji, bo w latach komunizmu nikt się nie troszczył o nie, nikt ich nie ­odnawiał.

Ale w Krakowie najbardziej zaskakuje i pociąga fakt, że to miasto jest na wyciągnięcie ręki. Osobiście najbardziej lubię takie właśnie miasta – które jestem w stanie ogarnąć w przeciągu dnia… To dla mnie bardzo ważne – ta skala – czy mogę dane miejsce obejść i zapamiętać. Kraków da się w ten sposób objąć. Jedno spojrzenie i już w nas zostaje. Nie ­przygniata…

 

Kraków jest po prostu kameralny…

– Tak jest! Ta kameralność to jedna z najważniejszych jego cech. Nikogo nie przeraża, dla każdego przybysza jest swojski. Każdy może się tu dobrze poczuć, a sprzyja temu nawet pewnego rodzaju nieporządek, choćby na Rynku Głównym. Ten gwar, te kawiarenki – wszystko robi wrażenie, jakby ktoś przyjmował gości w dużym salonie i ciągle dostawiał krzeseł, aby się wszyscy zmieścili. Rynek jest takim właśnie salonem.

 

No, ale jak już wypijemy kawę, chwilę posiedzimy, posłuchamy gruchania gołębi czy hejnału z wieży mariackiej, wypadałoby się gdzieś ruszyć i zacząć poznawać ów szczególny charakter królewskiego grodu. Jak najskuteczniej się do tego zabrać?

Doradzałbym wędrować po Krakowie w małych grupkach, a najlepiej samemu. Absolutnie nie oglądać miasta z okien jakiegoś obwożącego turystów autokaru! Nie warto też chodzić z przewodnikiem, który mówi: Na prawo to, na lewo tamto… Znacznie lepiej kupić jakiegoś „bedekera” czy plan miasta i ruszyć przed siebie. Zawsze przecież można kogoś zapytać o drogę czy o to, gdzie się akurat znajdujemy. Przyjeżdżając samemu i nie uczestnicząc w zbiorowym zwiedzaniu, znacznie pełniej docenia się zwiedzane miejsce. Można wtedy wejść w naturalny rytm życia mieszkańców – od studentów w gwarnych dzielnicach uniwersyteckich po ludzi starszych, przesiadujących w słoneczne dni na Plantach…

 

Wtedy natychmiast zauważymy, że Kraków różni się od reszty Polski pod względem tempa życia…

O tak! Zwłaszcza od zabójczej pod tym względem Warszawy, w której z miejsca wyczuwa się ogromny pośpiech, gonitwę i stres. Wielkomiejskie przestrzenie zwiększają odległości, które trzeba codziennie pokonywać, i stąd właśnie ten pośpiech – żeby wszędzie zdążyć, bo wszędzie jest daleko. W Krakowie nie trzeba jeździć po śródmieściu samochodem, w rzeczy samej nawet się nie da. Ale wszędzie można dojść na piechotę lub dojechać rowerem. I zdążyć wszystko załatwić i wszystko zobaczyć.

My, tu w Krakowie, po prostu się nie spieszymy, a zresztą samo miasto nas spowalnia. Wąskie uliczki nie dają szans wielkiemu ruchowi. Flegmatyczne tempo i wyciszenie ułatwiają fotografowanie, podczas którego musi być czas na zatrzymanie, rozejrzenie, skupienie.

W dobie zatomizowania społeczeństw, rozproszenia i szybkiego tempa życia Kraków jawi się hamulcem tych procesów. Nie dlatego, że ktoś nas do tego zmusza, bo w tym mieście nikt nikogo do niczego nie zmusza. Miasto samo narzuca swój rytm. W związku z tym, na przykład, rzeczą naturalną staje się fotografowanie. Piękne zdjęcia to nie zasługa fotografa, ale miejsca, które go ciągle zatrzymuje, bo co chwilę coś się dzieje – coś zarazem spektakularnego i dyskretnego, dlatego musimy przyhamować…

Tak właśnie robię. Idę powoli i nawet jeśli nie fotografuję, ciągle się rozglądam, jakbym miał w oczach obiektyw. Co krok można odnaleźć szczegóły, których w innym tempie, w innych warunkach by się nie zauważyło. Tak więc, spowolnienie jest immanentną cechą tego miasta.

 

Nie każdy jest jednak fotografem, nie każdy ma w oczach obiektyw czy wykształconą umiejętność wyławiania z otoczenia ciekawych szczegółów, dlatego chętnie zasięgniemy rady specjalisty. Jakiego klucza użyć podczas zwiedzania Krakowa i oglądania urokliwych zakątków miasta, aby jak najpełniej dostrzec jego poetycki klimat?

– Trzeba zacząć od wyciszenia i przywitania się z miastem – wtedy trochę inaczej się planuje. Spędzając tu kilka dni najlepiej wyruszać na zwiedzanie o wschodzie słońca, kiedy na ulicach nie ma ludzi i samochodów. Na pierwszy plan wysuwa się wtedy stado gołębi, przechadzające się leniwie koty, pierwsi przechodnie. To najpiękniejsza pora dnia – kiedy miasto powoli budzi się ze snu. Promienie słońca kładą się na dachach i murach, a potem przenikają w głąb ulic i Plant.

Wspaniałe są refleksy świetlne na bruku – bo tu jeszcze częściowo bruk się zachował – i na szynach tramwajowych. Ucho zaś natychmiast zarejestruje zgrzyt pierwszego tramwaju na którymś ze skrzyżowań, rano słyszalny o wiele częściej niż samochody. I dźwięk dzwonów bądź sygnaturek z wież kościelnych. O tak wczesnej porze nie zagłusza ich ludzki gwar. No a wieczorami: tłumy ludzi, zatłoczone kawiarenki, zapach kawy, różnych słodkości…

Tak, Kraków można też poznawać poprzez zapachy. Rano w wilgotnej mgle, kiedy nie nagromadziły się jeszcze w powietrzu samochodowe spaliny, pachnie taką specyficzną wilgocią, jakby starością…

 

A konkretnie od czego zacząć wędrówkę?

– Zacząłbym – i każdemu to polecam – od Plant. Koniecznie trzeba sobie zrobić godzinny spacerek tym okalającym Stare Miasto parkiem. Z każdego miejsca Plant wchodzi się w inną część Krakowa. Spacerując tym szlakiem, nagle zorientujemy się, że łatwo, przyjemnie i bez pośpiechu da się ogarnąć całe miasto. Nie zaznamy niepokojącego wrażenia, że wielu rzeczy nie zdążyliśmy zobaczyć. Zdecydowanie warto zostać co najmniej na tydzień, i to nie dlatego, żeby wszystko dokładnie pozwiedzać, tylko po to, by mieć czas po prostu w tym mieście posiedzieć i nic nie robić.

Najpierw więc nasyćmy się osiami widokowymi. Każda ze starych ulic – czy to św. Tomasza, Floriańska, św. Marka albo św. Anny czy Grodzka, Bracka bądź Jagiellońska – ma przepiękny ciąg. Są trochę kręte, niewytyczone od linijki, ale właśnie przez to intrygujące. Znajdziemy tu piękne kamienice, które również nie porażają wielkością, lecz zachwycają detalem, attykami, zróżnicowaną wysokością…

 

Mówi się, że Kraków to miasto stu kościołów, tymczasem powszechnie znane są właściwie tylko dwa: Mariacki i katedra na Wawelu. A przecież rezyduje tu co najmniej kilkanaście zakonów męskich i tyle samo żeńskich. I każdy z nich ma jakąś świątynię, nierzadko bardzo ciekawą. Które więc z owych kościołów szczególnie warto zobaczyć?

– Osobiście na pierwszym miejscu wymieniam kościół Kapucynów – przepiękną perełkę architektury – z przylegającą doń Kaplicą Loretańską, której ściany zdobią liczne epitafia i tablice upamiętniające największych Polaków. Wprowadzają nas one w czas zmagań o niepodległość, kiedy słowa Bóg, Honor, Ojczyzna miały szczególny wymiar. To tutaj Tadeusz Kościuszko, przysiągłszy całemu narodowi na Rynku, złożył przysięgę Matce Bożej, że będzie się bił o wolną Ojczyznę.

Nie sposób ominąć kościoła Reformatów – miejsca niezwykłego, tajemniczego, intrygującego. Trzeba tu przyjść samotnie, pomodlić się, a potem poprosić ojców o możliwość zejścia do krypt. Spoczywają tam ciała zakonników w naturalny sposób zmumifikowane. Widzimy ich twarze, złożone ręce, habity i możemy być z nimi sam na sam – to niezwykłe memento mori. Ciała zachowały się w tak znakomitym stanie dzięki specyficznemu, nieobecnemu gdzie indziej, mikroklimatowi. Naprzeciwko kościoła, po drugiej stronie wąskiej ulicy Reformackiej znajduje się piękny dziedzińczyk czy raczej podwóreczko otoczone wysokimi drzewami z wmurowanymi w ścianę stacjami drogi krzyżowej, stanowiącymi całość z klasztorem. To niezwykłe, że atmosferę starego Krakowa odczytujemy nawet stojąc na ulicy. Zanim jeszcze wejdziemy do środka, już jesteśmy w jakimś świętym miejscu.

Warto też dodać, że Kraków to przecież jedyne miejsce w Polsce, gdzie zgromadzono tyle relikwii świętych: św. Stanisława, św. Wojciecha, św. Floriana, św. Jacka, św. Jadwigi, św. Faustyny Kowalskiej i innych. Być może właśnie dzięki tym relikwiom Kraków na przestrzeni wieków unikał kataklizmów, jak na przykład podczas wielkiej powodzi w roku 1997, która o mało nie zalała miasta. Wodę ponoć zatrzymały wystawione w katedrze relikwie…

 

Ale bynajmniej nie zwracamy się do Boga tylko wtedy, kiedy trwoga. Krakowskie kościoły są co niedzielę, na wszystkich Mszach Świętych, wypełnione wiernymi.

– O tak, Kraków to miasto religijne. Wystarczy zobaczyć, jak wyglądają u nas procesje Bożego Ciała. Wielka w tym zasługa biskupa krakowskiego Karola Wojtyły i jego poprzedników. Być może po części wynika to z warunków walki z komunizmem i potrzeby publicznego manifestowania przywiązania do Pana Boga oraz stałej modlitwy o wyzwolenie.

Procesje w Krakowie są bardzo ważne – porównywalne do tych w Meksyku czy Hiszpanii – gwarne i barwne, ale na inny, spokojniejszy sposób. Bliżej im do pielgrzymek pokutnych, bo na przestrzeni ostatnich kilku wieków najczęściej byliśmy w tarapatach, w związku z czym zanosiliśmy pokorne modły o pomoc i ratunek.

Krakowskie procesje zawsze pięknie wyglądały i do dziś wywierają spore wrażenie na przyjezdnych. Flagi sztandary, feretrony i, oczywiście, pięknie ozdobione ołtarze tonące w zieleni…

Nie wolno też zapominać o ich aspekcie wspólnotowym, towarzyskim. Zawsze najwięcej znajomych spotykałem i spotykam właśnie na procesji Bożego Ciała. Zawsze się z nimi potem idzie na kawę czy zaprasza do domu. Kraków zachował coś, czego inne miasta mogą nam jedynie zazdrościć – potrzebę zwolnienia rytmu, by spotkać się z przyjaciółmi i spokojnie cieszyć się ich towarzystwem.

 

I oby tak zostało. Dziękuję za rozmowę.


Wywiad ukazał się w nr. 13 dwumiesięcznika „Polonia Christiana”.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 310 301 zł cel: 300 000 zł
103%
wybierz kwotę:
Wspieram