22 marca 2022

Między zbrodniczą Rosją a upadkiem Zachodu. Jak przetrwamy tę wojnę?

(Fot. PCh24.pl)

Przedstawianie konfrontacji Putina z Zachodem jako starcia Mordoru z Gondorem, sił ciemności z siłami jasności, mocno zamazuje obraz rzeczywistości. I sprawia, że usiłujemy niezdarnie skleić „wspólnotę Zachodu” w oparciu o kłamstwo. A to, z punktu widzenia naszych dusz, bardzo niebezpieczna sprawa.

Były premier Rosji czasów rządów Władimira Putina, Michał Kasjanow, uchodził za kremlowskiego liberała. Opowiadał się za porozumieniem z instytucjami szerokorozumianego Zachodu – Unią Europejską czy NATO. Putinowi i jego otoczeniu taka postawa nie mogła się podobać, zatem i Kasjanow nie mógł zbyt długo cieszyć się premierowskim fotelem. Po zdymisjonowaniu wycofał się z życia publicznego. Ale polityczny temperament niebawem dał o sobie znać. I tak były szef rządu szybko został jednym z liderów antykremlowskiej opozycji, pisząc nawet książkę odsłaniającą kulisy władzy pod rządami Putina. Jako krytyk zamordyzmu rosyjskiego dyktatora, szybko znalazł się na celowniku ludzi FSB. Nie musieli zbyt długo szukać, by ustrzelić zwierzynę. W ich ręce trafiły kompromateriały, na których uwieczniono pozamałżeńskie seksualne wybryki Kasjanowa.

Historia skompromitowania rosyjskiego premiera to w wielkiej miniaturze opowieść o relacjach Putina z zachodnimi elitami. Jej schemat jest podobny: harmonijna współpraca, konflikt, rozejście się dróg, atak na rosyjskiego dyktatora a wreszcie dekonstrukcja moralizatorskiej retoryki przedstawicieli Zachodu. Agresja Rosji na Ukrainę sprawiła, że wielu z nich – podobnie jak kiedyś Kasjanow – pryncypialnie punktuje dyktatora, samemu mając za uszami bardzo poważne grzechy. Wszak to, do czego dopuścił Zachód dzisiaj staje się bronią przeciwko niemu: postępujący moralny rozkład określany bałamutnie wiernością liberalnym „wartościom”, do tego stopnia wżarł się w tkankę naszej cywilizacji, że nie jesteśmy zdolni skutecznie przeciwstawić się rosyjskiemu watażce. Prawda jest bowiem taka, że gdyby nie słabość systemu politycznego i gospodarczego Rosji, nazywanego powszechnie „putinizmem”, najpewniej agresor byłby już dzisiaj w Kijowie, a nam pozostałoby negocjowanie wyhamowania rozpędzonej ofensywy na terenie wschodniego sąsiada.  

Wesprzyj nas już teraz!

Mordor kontra Gondor?

Zachód – przez ten termin rozumiem wspólnotę państw, które otrzymały w spuściźnie dorobek cywilizacji chrześcijańskiej – pogrążony jest bowiem w głębokim kryzysie, który uniemożliwia mu odpowiednie reagowanie na jakiekolwiek historyczne zwroty. Bajanie o „końcu historii” nie było przecież żadną diagnozą rzeczywistości, lecz warunkiem sine qua non istnienia cywilizacji postchrześcijańskiej, wstydzącej się dorobku kulturowego swoich przodków i obłąkanej obsesyjnym pragnieniem budowy „nowego świata” i „nowego człowieka”. Zerwanie kulturowe, bunt przeciwko temu, co jako cywilizacja udało nam się zbudować, dokonało się w imię ideologii postępu, zapewniającego rzekomo akumulację bogactwa.

Już w tym założeniu kryje się istotna aporia: wszak kierując euroatlantycką machinę na takie właśnie tory, pozbawiono zachodnie społeczeństwa konkretnego celu, tak istotnego z punktu widzenia chrześcijańskiej kultury i fundamentalnego dla egzystowania wspólnoty. Przez wieki celem człowieka było zbawienie, a pytania o życie po życiu i celowość bytu stanowiło kościec uprawianej dawniej filozofii. Obecnie tkwimy w stanie wiary w postęp, czyli coś, co w istocie nie może się zakończyć, ale staje się nieustannie, nigdy nie osiągając zaspokojenia.

Zainfekowanie umysłów wizją nieustannego postępu doprowadziło do wytworzenia się swoistej kultury merytokratycznej. Do władzy dorwały się elity zdolne jako tako zarządzać bieżącą sytuacją, ale kompletnie pozbawione umiejętności wyznaczania kierunków działania. Nie dziwi zatem ich bezradność wobec tego, co zrobił Putin. Rosyjski przywódca zachował się jak łobuz, który siedząc przy stole pośród bardzo grzecznego towarzystwa, zaczął rzucać jedzeniem, wywracać talerze, pluć wokół i rozlewać trunki. Jedyna reakcja, jaka pojawiła się pośród zaskoczonych tym zachowaniem elit, to pragnienie, by ów łobuz wreszcie się uspokoił i umożliwił wszystkim dalszą konsumpcję. Nikomu nawet nie przychodzi do głowy, by chwycić go za fraki i wyprowadzić z sali.

Nic dziwnego: zachodnie elity od wielu lat prowadzą z Putinem swoje interesy. Nie jest tak, jak usiłują nas przekonywać dzisiaj liczni publicyści czy politycy, że proputinowscy są jedynie Le Pen, Zemmour, Orban czy Salvini. Owszem, powiązania pomiędzy niektórymi siłami politycznymi w Europie a Moskwą wydają się podejrzane, ale jeśli tamci są „Putinami Europy”, to jak nazwać Merkel, która wespół z rosyjskim dyktatorem zbudowała dwa gazociągi omijające Ukrainę, Polskę i państwa bałtyckie, co niewątpliwie stanowi rodzaj gospodarczej agresji wobec państw, których niezależności Moskwa nie respektuje? Jak ocenić relacje francusko-rosyjskie, które od lat są wręcz doskonałe? Co mamy powiedzieć o obłudnym pomyśle europejskich elit, by uznać wszystkie umowy zawarte z Rosją przed wojną za ważne, w imię zasady pacta sunt servanda? To przecież dzięki tej decyzji, Rosjanie mordują dzisiaj Ukraińców przy pomocy broni otrzymanej od Francuzów.

Naiwność? Nie sądzę. Wszak Putin nie wyskoczył wczoraj niczym diabełek z pudełka. To przerażające, jak łatwo udało się europejskim czy amerykańskim politykom przekonać liczne media i samych obywateli do tego, że wcześniej Putin był w miarę dobry i racjonalny, a zepsuł się dopiero 24 lutego. Te wszystkie opowiastki o wybuchu szaleństwa, braku logiki w działaniu, chorobie Parkinsona, obsesyjnym ukrywaniu się w bunkrach zalewały anglojęzyczne portale dzień po dniu, w myśl logiki, że kłamstwo powtórzone po wielokroć stanie się wreszcie prawdą. Tymczasem wystarczy poszperać pobieżnie w sieci, by odtworzyć spis putinowskich zbrodni, których wielotysięczne ofiary miały tego „pecha”, że akurat mieszkały nie na Ukrainie, ale w państwach oddalonych od Europy, przez co nie odczuwano u nas tak silnie jak dzisiaj fizycznego zagrożenia ze strony Rosji. Dlatego, gdy Putin wysadzał bloki mieszkalne w Moskwie, niszczył gruzińskie pogranicze, dewastował Czeczenię, zamieniając Grozny w ruinę, czy rozbijając w proch i pył syryjskie Alleppo, nikt niczego nie bojkotował, nikt nie organizował marszy przeciwko wojnie, ani nie domagał się gospodarczej izolacji Rosji (tak jak zresztą nikt nie zrywał kontaktów z Bushem czy Obamą, gdy bombardowali Irak czy okupowali Afganistan). Słusznie, że dzisiaj jest wola społeczeństw i niektórych przynajmniej polityków do przeciwstawienia się rosyjskiemu imperializmowi. Powątpiewam jednak w szczerość niektórych intencji, gdy widzę neoficki radykalizm niektórych deklaracji, zwłaszcza gdy towarzyszy mu naiwne zaskoczenie okrucieństwem rosyjskich żołnierzy. Przecież chwalony jeszcze parę tygodni temu za zwrot w polityce wschodniej kanclerz Olaf Scholtz, dzisiaj znów zdaje się poszukiwać awaryjnego wyjścia z całej sytuacji, by nie zadrażniać zbytnio stosunków z Rosją. Pojawił się już nawet ponury żart, że Niemcy w kwestii Rosji nie dokonali zwrotu o 180 stopni, ale aż o 360.

I żeby było jasne: nie twierdzę, że w taka postawa jest niewytłumaczalna. Kłopot w tym, że poza polityczną kalkulacją naszej cywilizacji przyświecało kiedyś coś więcej: coś, co pchało nas do wojen w obronie europejskiego dorobku, wartości chrześcijańskich, na których opiera się nasza wspólnota. Dzisiaj widać jednie merytokratyczne próby minimalizacji ryzyka wojny, przy równoczesnym poszukiwaniu maksymalizacji zysku. Twierdzenie przy tym, że Unia Europejska czy tzw. wspólnota transatlantycka stanowią „wolny świat”, wydają się mocno na wyrost. Owszem, to wciąż świat inny od tego, jaki proponuje nam turańska cywilizacja Putinowskiej Rosji, nadal bardziej dowartościowujący kwestię ludzkiej godności, wolności czy własności, ale przedstawianie tej konfrontacji jako starcia Mordoru z Gondorem, sił ciemności z siłami jasności mocno zamazuje nam obraz rzeczywistości. I sprawia, że usiłujemy naprędce skleić „wspólnotę Zachodu” w oparciu o kłamstwo jedności przekonań. A to, z punktu widzenia naszych dusz, bardzo niebezpieczna sprawa.

Czas barbarzyńców

Nie można mieć wątpliwości, że to, co wyprawia dzisiaj Rosja na Ukrainie jest po prostu barbarzyństwem. Wina Putina i jego przybocznych za śmierć tysięcy ludzi jest bezsporna. To zbrodniarze, którzy kiedyś – być może – zostaną osądzeni w doczesności, a na pewno odpowiedzą przed Niebieskim Trybunałem za wyrządzone tutaj zło. Ale jest jeszcze druga część tej prawdy: to barbarzyństwo Zachodu. Nie bezpośrednie, jak w przypadku Rosji, ale pośrednie, bo stopniowo deformujące nasze dusze i świat budowany przez wieki w oparciu o cywilizacyjny azymut chrześcijańskich wartości. Te dwa barbarzyństwa przenikają się dzisiaj, a jedno nierzadko wypływa z drugiego. Niektórzy eksperci zauważają, że gdyby Zachód zdecydowanie zareagował na zbrodnie popełniane przez Putina w Syrii, nie doszłoby do dramatu Sumów, Charkowa czy Mariupola, a tysiące Ukraińców żyłoby dzisiaj we względnym spokoju. To oczywiście spekulacja, ale kto choć trochę zna historię, ten doskonale wie, że przyczyny zbrojnych konfliktów są głębsze niż można z pozoru sądzić, analizując ich główne zapalniki.

Nie ulga wątpliwości, że Zachód zrobił wiele, by uzmysłowić Putinowi, że jego mordercza zuchwałość nie zostanie ukarana. A być może nawet gorzej: zostanie zapomniana, tak bowiem wygląda merytokratyczne modus operandi. Świat zachodni, kwestionując fundamentalną więź między Bogiem a człowiekiem i zastępując ją relacją człowiek-człowiek, wprowadził nas w erę hipermaterializmu. I nie chodzi tu wcale o jakiś wyrafinowany sposób „uśmiercania” Boga na rzecz dominacji logiki chłodnej kalkulacji. W miejsce Boga wchodzi bowiem nowa ideologia, świecka religia. Współczesny ateizm – jak zauważa John Gray – to w istocie ucieczka od świata bez Boga. Boga zatem musi coś zastąpić. Ta nowa ideologia, którą niektórzy nazywają neomarksizmem, a która przejawia się najczęściej w kulcie grzechu, ma w istocie parareligijny charakter, stanowi je odwrócenie chrześcijaństwa. Jest nietolerancyjna, strzeże swojej spójności, oczyszcza szeregi z wrogów (cancel culture). Jak celnie ujął to abp Fulton Sheen, diagnozując słabość liberalnego porządku: „nie może istnieć jedne pasterz i jedna owczarnia, ale może istnieć jedno mrowisko i jeden mrówkojad”.

Zachodnia cywilizacja już dawno dała się skusić perspektywie przemiany kamienia w chleb, oddając pokłon demonowi. Dzisiaj drży przede wszystkim o to, że tego chleba może zabraknąć. Parafrazując celne skądinąd słowa pewnego XX- wiecznego zbrodniarza: Zachód chętnie sprzedał sznur Putinowi i teraz boi się, że ten może go na nim powiesić.

Wypędzanie Lucyfera Belzebubem

Kryzys, toczący naszą cywilizacją stał się jej cechą immanentną, wynikająca z logiki zerwania z jej fundamentami. Nie został zaordynowany, nie można go tak po prostu odwołać. Stąd zaskakuje pomysł jednego z konserwatywnych publicystów, by w obliczu wojny na Ukrainie Polska „pogodziła się” z Unią Europejską i zawiesiła spory obyczajowe.

To przypomina wypędzanie Lucyfera Belzebubem. Nie my przecież wypowiedzieliśmy tę wojnę, jakim sposobem zatem mamy ją zawieszać? Przypomnę, że presja na dokonanie rewolucji obyczajowej to element agendy zachodnich instytucji ponadnarodowych i wspieranych przez nie organizacji pozarządowych. Przeciwstawianie się im wynika z naturalnej reakcji obronnej: chronimy rodzinę, nienarodzone życie i więzi społeczne przed tymi, którzy chcą to wszystko rozmontować w imię nowej parareligii. Zaniechanie tej obrony, to de facto poddanie się dyktatowi. To jakby namawiać dzisiaj ukraińskich żołnierzy do jednostronnego zawieszenia broni.

To kolejna przewrotność, sprzeczność zawarta w myśleniu współczesnych elit. I kolejny przejaw kryzysu konserwatywnego myślenia. „Twój pacjent już od wczesnej młodości przywykł do tuzina kłębiących mu się w głowie i sprzecznych ze sobą teorii filozoficznych” – odnotowywał stary diabeł w listach do młodego adepta w nieśmiertelnej książce C.S. Lewisa. Konserwatyzm oferujący nam przyjęcie agendy postępowych elit zachodniej cywilizacji ze strachu przed putinowską agresją, zdaje się – niestety – elementem takich właśnie, diabelskich sztuczek. Taka postawa, owszem, zmieni sytuację. Na gorsze.

Co zatem robić?

Czy faktycznie znaleźliśmy się w klinczu?

Czy jest wyjście z tej sytuacji?

Wydaje się, że katolicy powinni dzisiaj szczególnie skupić się na odczytywaniu znaków czasu. Jedna z kluczowych scen w „Antychryście” Sołowiowa to moment, w którym tytułowy antybohater objawia swoją naturę, odrzucając publicznie wiarę w Chrystusa. Jawne obnażenie zła – przychodzącego czy to ze Wschodu, czy z Zachodu – jest dla katolika jasnym sygnałem głębokiego kryzysu, nieuchronności Bożej kary. Analizując ten moment abp Fulton Sheen w książce „Komunizm i sumienie Zachodu” zauważył, że katastrofy związane z kryzysem cywilizacji stanowią w istocie szansę. Po pierwsze, pozwalają nam zahamować proces rozkładu, to znaczy zawrócić w porę ze złej drogi. Po drugie, wierzący dostrzegają w światowych kryzysach swoiste napomnienie: oto bowiem linia Kościoła i świata połączyły się. A przecież wiemy doskonale, bo nauczał o tym sam Chrystus, że Kościół w sposób wyraźny musi odróżniać się od tego, co światowe. Ten konflikt od momentu pogwałcenia Bożego prawa przez Adama i Ewę został wpisany w relacje pomiędzy światem a Mistycznym Ciałem Jezusa Chrystusa. Kryzys pozwala nam przywrócić właściwą równowagę między misją Kościoła Świętego a ludzką naturą, skażoną grzechem pierworodnym.

Czytanie znaków czasu i skupienie się na duchowym wymiarze tragedii, która rozgrywa się tuż za naszą wschodnią granicą, mogą pozwolić nam nie zabłądzić w matni wyborów, jakie musimy podejmować, również w kontekście politycznych sojuszy. Nie chodzi o to, by nasi przywódcy udali się dzisiaj na pustelnię, choć zapewne kilka dni wyciszenia i modlitwy mogłoby im pomóc. Taktyczne sojusze są potrzebne i należy je zawierać, by chronić życie wspólnoty narodowej i zapewnić jej byt. Ale jednak ostatecznie gra toczy się o nasze dusze, i tu rozgrywa się zasadnicza walka. Im szybciej to zrozumiemy, tym łatwiej będzie nam zachować zdrowy rozsądek w tych mrocznych czasach, w których przyszło nam żyć.

Tomasz Figura

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij