Od czasu dokonania zbrodni katyńskiej minęło już 84 lata, a Rosja nadal wypiera się jej i zaciera ślady. Wtórują jej reżimowe władze Białorusi, które jak papugi powtarzają rosyjskie bajki o niemieckiej zbrodni katyńskiej i regularnie usuwają krzyże z miejsca straceń polskich oficerów na Kuropatach.
Kuropaty to uroczysko koło Mińska, stolicy Białorusi, na którym w masowych grobach spoczywają ofiary egzekucji dokonywanych przez NKWD. Według niezależnych historyków leży tam ponad 200 tysięcy osób różnych narodowości. Zdaniem historyków, mogą tu spoczywać nasi rodacy – ofiary „operacji polskiej NKWD” przeprowadzonej w latach 1937-1938 oraz 3872 polskich oficerów z tzw. „białoruskiej listy katyńskiej” zamordowanych na rozkaz Stalina w kwietniu i maju 1940.
Stanowisko jakie w sprawie Kuropat reprezentują władze Białorusi, można by nazwać staniem w rozkroku. Z jednej strony, już w roku 1993, umieściły to miejsce w Państwowym Spisie Zabytków Historyczno-Kulturowych Republiki Białorusi, uznając je za teren pochówku ofiar komunistycznych represji politycznych z lat 30 i 40 XX wieku. Z drugiej strony konsekwentnie próbują pacyfikować wszelkie społeczne protesty przeprowadzane w celu obrony przed zbezczeszczeniem tej ziemi, w którą wsiąkła niewinna krew m.in. Białorusinów i Polaków.
Wesprzyj nas już teraz!
Oddawanie czci ofiarom morderczego komunizmu, które leżą w Kuropatach jest zabronione przez reżimowe władze Białorusi. Na terenie tego ogromnego cmentarzyska nie można również sprawować żadnych obrzędów religijnych. Kilka lat temu grupa Polaków złamała ten zakaz, na szczęście nie zostali oni zatrzymani, bo mogło by się to bardzo źle skończyć. Osoby te postanowiły odprawić Mszę św. na Kuropatach za zamordowanych tam ludzi, szczególnie za kapitana Marcina Borowskiego, ojca doktora Tadeusza Borowskiego. Został on aresztowany w Łapach w grudniu 1939 roku, a następnie przewieziony do więzienia NKWD w Białymstoku. Podczas przesłuchań kapitana Borowskiego maltretowano, a później przetransportowano do Mińska i tam rozstrzelano na uroczysku Kuropaty. Miał wówczas 47 lat.
Doktor Tadeusz Borowski o losach ojca, po jego aresztowaniu, dowiedział się dopiero w latach 90’ dzięki informacjom przekazanym mu przez księdza prałata Zdzisława Peszkowskiego – kapelana rodzin katyńskich oraz Stanisława Zdrojewskiego. Te dwie osoby, dziś już nieżyjące, dla ujawnienia sowieckiej zbrodni katyńskiej zrobiły niesamowicie wiele. Pan doktor Tadeusz od wielu lat nosił w sercu pragnienie, aby w miejscu egzekucji i pochówku jego ojca została odprawiona Msza św.
Kiedy jego ojca aresztowano, miał zaledwie 5 lat, jednak doskonale pamięta ostatnie święta Bożego Narodzenia przeżyte z nim w rodzinnym domu. – Ojciec walczył o niepodległość Polski w roku 1918 w I Korpusie, walczył z Sowietami w roku 1920, we wrześniu 1939 roku też walczył. Do grudnia 1939 roku ukrywał się. Chociaż miałem wtedy tylko 5 lat, pamiętam jak przyjechał do domu w polskim mundurze na święta Bożego Narodzenia. Zaraz po świętach został aresztowany przez NKWD. Tamtego dnia słuch po nim zaginął – mówi PCh24.pl dr Tadeusz Borowski.
Pragnienie doktora Borowskiego pomógł mu spełnić jego przyjaciel – ksiądz Andrzej Sańko, który wówczas posługiwał na Białorusi. Kapłan wraz kilkoma innymi szczerymi Polakami, potajemnie przybyli na Kuropaty i odprawili Mszę św. w intencji wszystkich polskich oficerów tam zamordowanych, m.in. kapitana Marcina Borowskiego. – Kiedy posługiwałem na Białorusi, któregoś razu wybraliśmy się z grupą parafian na Kuropaty i tam potajemnie odprawiliśmy Mszę św. za ofiary zbrodni katyńskiej. To co zrobiliśmy, w świetle białoruskiego prawa, było nielegalne, gdyż Łukaszenka twierdzi, że w roku 1940 „Polaków na Białorusi nie mordowano” – powiedział PCh24.pl ks. Andrzej Sańko.
Białoruski reżim zakłamuje historię na wzór obecnych władz Rosji, które sowieckiego sprawstwa zbrodni katyńskiej wypierają się, a jej upamiętnienia niszczą. Na terytorium memoriału w Miednoje, gdzie spoczywają ofiary zbrodni katyńskiej, władze Rosji kazały ustawić popiersia Stalina i towarzyszy, którzy podpisali rozkaz stracenia polskich jeńców. Cmentarz Katyński w Charkowie (Ukraina) jest nadal zamknięty po zbombardowaniu go przez Rosjan.
W Rosji nadal trwa niszczenie pomników stojących w miejscach kaźni Polaków. W obwodzie tomskim zniszczone zostały trzy memoriały odnoszące się do upamiętnienia polskich sybiraków. W wiosce Połozowo zdemontowano krzyż i rozbito tablicę z nazwiskami rozstrzelanych Polaków, w polskiej wsi Białystok zniszczono krzyż i zerwano tabliczki „Polska pamięta”, w Tomsku usunięto tablice z pomnika pamięci represjonowanym.
Natomiast w obwodzie irkuckim, w Karelii i Kraju Permskim, doszło do demontażu oznaczeń miejsc pamięci poświęconych rozstrzelanym przez NKWD Polakom. Ta lista zdewastowanych polskich miejsc pamięci wciąż rośnie. – Reżimowi Rosjanie czy Białorusini nie lubią Polaków i ich miejsc pamięci, bo są one dla nich wyrzutem sumienia. Te sowieckie zbrodnie na Polakach są tak wielkie, że oni chcą je wyprzeć ze świadomości, a każdy kto im w tym przeszkadza jest wrogiem – tłumaczy ks. Andrzej Sańko, który ma kilkudziesięcioletni staż posługi na Białorusi i obecnie na Ukrainie.
W miarę bezpieczne, o ile nie zostaną zbombardowane przez Rosjan, są pomniki katyńskie znajdujące się na terenie Ukrainy. Na cmentarzach w Kijowie – Bykowni, Charkowie i Chersoniu powiewają polskie flagi, płoną znicze pamięci. NKWD rozstrzelało w tych trzech miejscach w roku 1940 ponad 3400 polskich obywateli z tzw. ukraińskiej listy katyńskiej.
Wskutek agresji sowieckiej na Polskę 17 września 1939 roku do ruskiej niewoli trafiło około 245 tysięcy polskich żołnierzy. Oficerów oddzielono od szeregowych. Wiadomo, że oficerów, prawie 22 tysiące, zabito w wielu znanych miejscach, strzałem w tył głowy. Mało znany jest jednak fakt, iż większość żołnierzy szeregowych, nie została zwolniona do domów, ale umieszczono ich w obozach pracy NKWD. Taki los spotkał około 125 tysięcy szeregowych żołnierzy Wojska Polskiego.
ZSRR nie podpisał międzynarodowych konwencji o prawach jeńców, więc z tych naszych żołnierzy uczynił pracowników – niewolników. Traktowano ich jak przestępców. Wiele z tych obozów istniało w latach 1939–1940 na terenach wschodniej Ukrainy. Podczas katorgi w hutach, kopalniach, przy budowach dróg, zmarło bardzo wielu naszych rodaków. Tak było m.in. w obozie pracy nr 100 w Zaporożu, jednym z najcięższych obozów pracy w ZSRR. Polacy pracowali tam ponad ludzkie siły, byli głodzeni i maltretowani. Dziś ich gehennę upamiętnia piękny pomnik, zbudowany przez miejscową Polonię obok kościoła pw. Boga Ojca Miłosiernego.
Adam Białous