Subkultura LGBT ogłosiła czerwiec „miesiącem dumy” swojego środowiska. Z tej okazji w sieci, miejscach pracy i na ulicach zaroiło się od okraszonych w „tęczowe” barwy materiałów propagandowych. Ten wielobarwny symbol przekonuje, że ludzka seksualność jest podobnie niejednoznaczna – pełna odmiennych, ale równorzędnych postaw. Taka „pluralistyczna” narracja może przekonać tylko spadkobierców obyczajowej rewolucji – tej, która rolę erotyki sprowadziła do lubianej zabawki. Z drastycznymi konsekwencjami.
Piekielna sztafeta pokoleń
Rewolucja seksualna na dobre utrwaliła wizję seksualności, jako narzędzia poszukiwania krótkotrwałej przyjemności. Hasło „miłość bez zobowiązań” przewartościowało wyobrażenia obywateli państw „pierwszego świata” o relacjach intymnych. Triumf radykałów sprawia, że to ostatnie określenie coraz gorzej sprawdza się w roli synonimu ludzkich kontaktów seksualnych. Ich przygodność pozostawia coraz mniej miejsca na relację, a intymność dewastują krzykliwe parady i seksualizacja przestrzeni publicznej. Od dekad to, co powinno jednoczyć najbliższych sobie kobietę i mężczyznę, stosuje się jak okazjonalną grę z dowolnym „partnerem”.
Wesprzyj nas już teraz!
Skojarzenie współżycia seksualnego z rozrywką na wskroś otworzyło drzwi na jej „niestandardowe” zastosowania. Zabawa to w końcu rzecz gustu – a upodobania każdy ma inne. Dziś sztafetę po dzieciach kwiatach przejęli entuzjaści nowych „konfiguracji” – domagając się uznania „nieheteroseksualnej” seksualności za właściwą, a wszelkie granice „zabawy seksem” za przejaw opresji. Ich propaganda nachalnie wdarła się na instytucje świata zachodniego. „Tęczowe” barwy w hołdzie tym przekonaniom wywieszają uniwersytety, banki, a nawet cześć kościołów – zgodnie przekonując nas, że ludzka erotyka otwarta jest na dowolne zastosowania…
Normalność narkotyzmu?
Ten symptomatyczny dla naszych czasów projekt przypomina poszerzanie akceptacji dla korzystania z narkotyków. Prawne ograniczenia i stygmatyzacja sięgania po te ostatnie zauważalnie topnieje, tak jak opór przeciwko tęczowej agendzie. Wbrew pozorem podobieństwo między tymi dwoma zjawiskami jest całkiem spore i wykracza znacznie poza zbieżność czasową.
Wszystko ze względu na strukturę mózgową – którą nazywamy układem nagrody. Ta zlokalizowana w układzie limbicznym – części układu nerwowego odpowiedzialnej za reakcje emocjonalne – grupa neuronów odpowiada za uczucie satysfakcji. To z jej pobudzeniem wiąże się przeżycie przyjemności podczas stosunku seksualnego, wykwintnego posiłku, ale również… spożycia narkotyków.
Czyżby ludzki mózg uparł się, by jak największą liczbę z nas popchnąć w szpony nałogu? To jasne, że nie. Pozytywna reakcja układu nagrody na substancje psychoaktywne to „błąd w systemie”. Podstawowym zadaniem tej struktury, jak wyjaśnia dr Jordan Peterson, znany kanadyjski psycholog kliniczny, jest wskazywanie i nagradzanie zachowań prowadzących do wartościowego celu – takich, które zwiększają szanse na przetrwanie i powodzenie życiowe. Z tego powodu silne pobudzenie układu nagrody powoduje chociażby słodki i kaloryczny posiłek.
Szkopuł w tym, że tę prymitywną aparaturę łatwo oszukać. Niezbyt wyrafinowane narzędzie, powszechne zresztą i wśród nieobdarzonych duszą rozumną zwierząt, udziela jedynie poglądowych wskazówek i zdolne jest fatalnie się mylić. Udowodniły to chociażby eksperymenty na szczurach, którym umożliwiano zapewnianie sobie bezpośredniej stymulacji analogicznych struktur mózgowych poprzez wciśnięcie dźwigni. Badane zwierzęta w krótkim czasie uzależniały się od tego rodzaju bodźców. Zaniedbywały pożywienie, którego spożycie wcześniej zapewniało im satysfakcję… Wkrótce umierały z głodu.
Podobne wytrychy działają również na ludzi. Ze względu na swoją strukturę chemiczną narkotyki wywołują przyjemne doznania, choć ich zażywanie – mówiąc najdelikatniej – poprawy kondycji organizmu nie gwarantuje. To hedonistyczna rozkosz, która zamiast łączyć przeżycie satysfakcji z osiąganiem twórczych i wpisanych w naturę człowieka sukcesów, daje mu pustą stymulację.
Hedonizm – czyli racjonalizm na miarę XXI wieku
Im chętniej człowiek pogrywa w ten sposób z własnym umysłem, tym bardziej uzależnia swoje życie od pozbawionych wartości nagród – prędzej, czy później dokonując fatalnej subwersji – to już nie wola i rozum opanowują zmysły. To gonitwa za przyjemnością zamyka usta wskazaniom tego ostatniego. Naturalna funkcja organizmu ulega wypaczeniu i służy za napęd w autodestruktywnym pędzie. W wypadku substancji odurzających taką życiową porażkę nazywamy narkotyzmem…
A w obszarze ludzkiej płciowości jej smutnym obrazem są nowoczesne modele relacji seksualnych. Pogoń za najintensywniejszym pobudzeniem w ramach „preferencji” i nowym partnerami uniemożliwia realizację wpisanego w ludzką naturę prokreacyjnego potencjału… A przecież to jest właśnie racja istnienia seksualności. Mit otwartego na wszelkie wariacje seksu bez zobowiązań to absurd: przyjemność wpisania jest bowiem w aktywność płciową właśnie ze względu na bogactwo obowiązków, z jakimi wiąże się prokreacyjna i rodzinna relacja. Seks zapowiada budowę domu – gniazda, w którym wychowuje się potomstwo. Ośrodka wsparcia, stabilizującego życie. Seksualność pozbawiona tego sensu i zaprzęgnięta do roli rozrywki zostaje oderwana od racji jej istnienia – w rzeczy samej – dysfunkcyjna.
Im dalej nieszczęśni uczestnicy posuwają się w tym zmysłowym biegu, tym bardziej pochłania on ich istnienie… W wypadku „środowisk LGBT” urasta on aż do wymiaru „tożsamości”. Na to rażące przecenienie roli seksualnych zachcianek zwraca właśnie uwagę dr Peterson. – Twoją tożsamością są twoje seksualne pragnienia? To twoja tożsamość? Twoje Pragnienia seksualne? (…) Oznacza to, że sprowadziłeś swoją tożsamość do najbardziej niedojrzałej i hedonistycznej części Ciebie. Części, która wykorzystałaby kogoś innego dla twojej satysfakcji. Części, która wykorzystałaby Ciebie dla twojej satysfakcji. (…) I to teraz świętujemy – komentował huczne na zachodzie obchody „Pride Month”.
Nie da się dowieść? Wystarczy przekonać
Na krytykę tego „tęczowego” ruchu przestrzeni jest coraz mniej. Zewsząd poucza się nas, że tęczowe wariacje o seksualności trzeba poważać, a powątpiewanie o tym, na ile odpowiadają one ludzkiej naturze nie uchodzi już w żadnym wypadku. Źródłem tej presji nie jest wszak żadne przełomowe odkrycie – bo który poważny naukowiec poważy się dowodzić tezy, według której „w rodzinach jednopłciowych rodzi się tyle samo, a często nawet więcej dzieci, niż w rodzinach różnopłciowych”? A może jakiś rozsądny uczony będzie przekonywał, że seksualność, z całą jej relacyjną wartością, nie jest narzędziem prokreacji?
Stręczona nam narracja ma swoje źródło w zmianie kryteriów oceny. Jako „normalne” sprzedaje nam się wszystko, co bierze górę w hedonistycznym bilansie doświadczeń. Dla człowieka rozumnego to konsekwencje decydują o wartości czynu. Ale dla ludzi XXI wieku liczą są odczucia po drodze…
To smutny obraz gwałtownych postępów, jakich dokonała w ostatnich dekadach w krajach pierwszego świata rewolucja. Zmysłowość, na tyle pochłania współczesnych, że próba poddania tych, czy innych „skłonności” krytycznemu osądowi rodzi niezwłocznie agresję i oskarżenia… Wiedziony hedonizmem człowiek woli unikać refleksji. „Taki już jestem” – to jedyne co ma do powiedzenia. Tej samej bezkrytycznej oceny żąda dla siebie od wszystkich wokół – zamiast zrobić użytek z danych mu wolności i intelektu – zmierzając ku temu co rzeczywiście zasługuje na szacunek.
Filip Adamus