Wielki kryzys migracyjny z lat 2015-2016 rzekomo się skończył, ale do Europy nadal napływają setki tysięcy przybyszów rocznie. Składają wnioski o azyl, żyją wygodnie za publiczne pieniądze… a relatywnie duża część z nich popełnia przestępstwa. Przestępstwa, niestety, poważne, zwłaszcza – wobec kobiet. W tej sytuacji dyskusja o tym, co zrobić z problemem migracyjnym jest coraz bardziej paląca – i coraz ostrzejsza. Wielkie media próbują ją stłumić, ale jak pokazuje przykład Niemiec – nie udaje się to najlepiej. Tymczasem problemy państw zachodniej UE wkrótce mogą stać się naszymi.
Unijny centralizm migracyjny
Wesprzyj nas już teraz!
W grudniu 2023 zakończony został etap negocjacyjny „Paktu o migracji i azylu”, który ma wprowadzić kilka ogólnoeuropejskich rozwiązań dotyczących napływowej ludności. Z polskiej perspektywy najbardziej wątpliwy jest mechanizm solidarnościowy. Komisja Europejska mogłaby uruchamiać go w sytuacji kryzysowej, którą, oczywiście, definiowałaby sama; kraje byłyby zmuszane do przyjęcia określonej liczby migrantów albo do wpłaty 20 tys. euro za każdego odrzuconego migranta. Przed „Paktem o migracji i azylu” jeszcze długa droga, bo zastrzeżenia formułuje nawet rząd Donalda Tuska, wskazując na specyficzność sytuacji Polski i innych krajów unijnych graniczących z Rosją i Białorusią.
Równocześnie instytucje unijne procedują zmianę traktatów unijnych, która – w intencji inicjatorów procesu – miałaby zakończyć się silną centralizacją Unii Europejskiej. Miałoby to konsekwencje również dla polityki migracyjnej, bo zgodnie z dwiema proponowanymi zmianami Bruksela otrzymywałaby nowe kompetencje dotyczące granic zewnętrznych państw UE. Przepisy są skonstruowane niejasno, ale potencjalnie Bruksela mogłaby rościć sobie prawo na przykład do decydowania, czy granica polsko-białoruska może być umocniona czy nie.
Przestępczość seksualna
Masowa migracja w znaczący sposób obniżyła bezpieczeństwo mieszkańców UE, zwłaszcza kobiet. Mnożą się gwałty i napaści seksualne. W przestrzeni medialnej można niekiedy spotkać głosy, jakoby wcale tak nie było, bo to konserwatywne media kreują fałszywą rzeczywistość nagłaśniając przypadki gwałtów popełnianych przez uchodźców. Statystyki pokazują jednak jasno, że wzrost przemocy seksualnej jest ściśle związany z masową migracją. Przykładem chyba najbardziej odrażająca forma gwałtu, czyli gwałt zbiorowy. Skupię się na danych z Niemiec. W 2015 roku popełniono w tym kraju dokładnie 400 takich przestępstw. W roku 2022 – już 789. Wśród sprawców aż 60 proc. nie miało niemieckiego obywatelstwa. Tak naprawdę odsetek imigranckich sprawców gwałtów zbiorowych jest jeszcze wyższy. W Niemczech aż 25 proc. ludności ma tak zwane Migrationshintergrund – podłoże migracyjne. To osoby urodzone w Niemczech, których oboje lub jedno z rodziców są imigrantami. W przypadku ludności z Afryki oraz Bliskiego Wschodu takie osoby często nie mówią nawet po niemiecku. Jeżeli mówią, są nierzadko fatalnie zintegrowane (w szkołach potrafią narzucać innym uczniom prawa szariatu, grozić nauczycielom, uciekać z lekcji na modlitwy w meczecie etc.). Niemiecka policja nie podaje danych dotyczących gwałcicieli w tej grupie; możemy się tylko domyślać, że było ich wielu. Jednak już nawet oficjalne statystyki pokazują, że znacząca większość gwałtów zbiorowych jest popełniana w Niemczech przez imigrantów.
To samo dotyczy innych form przemocy seksualnej: gwałtów „pojedynczych” oraz różnorakich napaści seksualnych. W sumie obcokrajowcy popełnili w 2022 roku w Niemczech 47,2 proc. takich seksualnych. Tymczasem ich udział w społeczeństwie to 14,6 procent… Ponadto, część przestępstw została popełniona przez osoby z „podłożem migracyjnym”. Trzeba dodatkowo wziąć pod uwagę, że prawdopodobnie znaczna część przestępstw nie jest w ogóle zgłaszana. W wielu niemieckich miastach przypadki „drobnego” molestowania są zbyt częste; poza tym nie ma nadziei na schwytanie sprawcy, a jeżeli nawet – z góry wiadomo, że sąd nie wymierzy żadnej kary. Kobiety rezygnują więc z ubiegania się o sprawiedliwość. Co więcej większość przestępstw seksualnych jest popełnianych w kręgu znajomych czy rodziny. W przypadku środowisk afrykańskich i bliskowschodnich z kulturą islamską, która narzuca kobietom mocne poddaństwo, musi to oznaczać radykalnie mniejszą zgłaszalność przypadków przemocy seksualnej.
Niemieckie statystyki pokazują, że spośród imigrantów najczęściej przestępstwa seksualne popełniają Syryjczycy, Turcy, Afgańczycy oraz Irakijczycy. Przestępstw popełnianych przez tę ludność jest szczególnie wiele w stosunku do ich liczby w społeczeństwie. Przykładowo Irakijczycy stanowią 0,3 proc. ludności, ale odpowiadają za 2,3 proc. przestępstw seksualnych; Afgańczyków jest 0,4 proc., ale są sprawcami 3,6 proc. gwałtów i napaści. Przestępstw dopuszcza się też relatywnie wielu Nigerjyczyków (0,8 proc. przestępstw przy 0,1 proc. ludności). Pewna, choć już o wiele niższa nadreprezentacja jest też wśród Rumunów, Polaków i Bułgarów (Polacy są sprawcami 1,3 proc. przypadków przemocy seksualnej przy 1 proc. udziału ilościowym w społeczeństwie).
Gdyby nie było to tak smutne, byłoby nawet śmieszne: ci sami ludzie, którzy walczą o „prawa kobiet” i deklarują się jako feminiści i feministki doprowadzili do sytuacji, w których kobiety są nawet dwukrotnie bardziej narażone na przemoc seksualną.
Euro, euro
Przestępczość to oczywiście nie jedyny problem z migrantami. Przybysze stanowią dla budżetu państw unijnych gigantyczne obciążenie, a niczego nie wnoszą – i nie ma widoków na to, by to się zmieniło. Wydatki na jednego azylanta są różne w zależności od miejsca. W Berlinie jeden azylant kosztuje przeciętnie około 5000 euro miesięcznie. Jeżeli migrant jest nastolatkiem, koszty wzrastają niemal dwukrotnie. W przypadku negatywnego rozpatrzenia wniosku o azyl pomoc mieszkaniowa i finansowa do migrantów płynie nadal. Jeżeli azyl zostanie przyznany, a imigrant podejmie pracę – również; to jednak zdarza się rzadko, bo azylantom po prostu nie opłaca się pracować.
W sytuacji pogłębiającego się kryzysu gospodarczego wywołanego polityką pandemiczną, zieloną transformacją oraz wysokimi cenami energii budzi to zrozumiałą frustrację, tym więcej, że azylanci są często utrzymywani w hotelach o niezłym standardzie, żyjąc obiektywnie wygodniej niż niejeden pracujący Europejczyk. Do tego dochodzą oczywiście inne koszty, które trudno globalnie obliczyć: administracja publiczna zajmująca się migrantami, potężne problemy systemu edukacji związane z koniecznością zatrudniania dodatkowego personelu dla migrantów to tylko dwa z nich.
Co ciekawe, pomimo wpuszczenia do kraju kilku milionów migrantów od 2015 roku – nadal brakuje rąk do pracy. Na skutek cyfryzacji i automatyzacji w całej Europie spada liczba ofert pracy dla niewykwalifikowanych pracowników; nawet gdyby azylanci chcieli pracować, niekoniecznie mieliby gdzie. Dlatego przedsiębiorcy sprowadzają wykwalifikowanych pracowników. Ponownie – głównie z Afryki oraz Azji.
Rozwiązania polityczne
Wszystkie partie polityczne w krajach unijnych twierdzą, że „coś” zrobić trzeba, na przykład „uszczelniać granice”. Problem w tym, że mówią tak od lat, a napływ „uchodźców” jest wciąż ogromny i stale rośnie. W Niemczech w 2020 roku odnotowano 122 tys. wniosków azylowych, w 2021 – 190 tys., w 2022 – 244 tys., a w roku 2023 – ponad 350 tysięcy. A to przecież nie wszyscy migranci, bo część przyjeżdża w ramach programów łączenia rodzin, część (najmniejsza) jest sprowadzana do pracy. W efekcie społeczeństwo nabiera przekonania, że elity polityczne są po prostu nieuczciwe; innymi słowy: grają w podwójną grę, z jakichś przyczyn nie podejmując żadnych działań z prawdziwego zdarzenia nakierowanych na ograniczenie napływu obcej ludności.
Jedynym ugrupowaniem, które za Odrą budzi jeszcze zaufanie, jest Alternatywa dla Niemiec. Jeszcze na początku 2024 roku partia notowała poparcie rzędu 20-23 procent. W połowie stycznia wielkie media odpaliły jednak bezprecedensową kampanię oszczerczą. Lewicowy portal „Correctiv” opublikował obszerny artykuł mówiący o rzekomo tajnym spotkaniu prawicy w Poczdamie z udziałem działaczy AfD. Miano tam rzekomo rozmawiać o przymusowych deportacjach ludności, w tym o deportacjach osób z niemieckim obywatelstwem. „Correctiv” usiłował wywołać wrażenie, że Alternatywa planuje zrobić to samo, co NSDAP względem Żydów. Żydzi mieli zostać wysłani na Madagaskar, nowi migranci – do Afryki. Narrację „Correctiv” podchwycił cały estabilishment. Na ulicach niemieckich miast dochodziło – i wciąż dochodzi – do masowych demonstracji „przeciwko prawicy” z udziałem w sumie milionów obywateli. W kampanię przeciwko AfD włączył się aktywnie nawet Kościół katolicki – trudno już zliczyć wypowiedzi biskupów wymierzone w Alternatywę jako ugrupowanie, na które katolik nie może rzekomo głosować (tak zastrzeżeń nigdy nie zgłaszano wobec proaborcyjnych i progenderowych partii jak Zieloni czy inne formacje lewicowe). Kampania przyniosła pewne skutki. W ostatnich sondażach poparcie dla AfD spadło do 19 procent. Być może zatrzymany też został wzrost notowań tej partii. Nie trzeba mówić, że cała narracja była oparta na kłamstwie. „Correctiv” nie przedstawiło żadnych dowodów na to, że w Poczdamie mówiono o deportacjach. W istocie omawiano różne sposoby na zachęcenie migrantów do wyjazdu oraz na wydalanie z kraju tych, których wnioski o azyl zostały odrzucone.
Kampania „Correctiv” przyniosła też pewne skutki… odwrotne do zamierzonych. W Poczdamie jednym z głównych gości był Austriak Martin Sellner, szef austriackiego ruchu tożsamościowców (identytarystów). Sellner mówił o swojej koncepcji tak zwanej „remigracji” – zbudowania systemu, który skutecznie nakłaniałby migrantów do dobrowolnego opuszczania Austrii, Niemiec i innych państw unijnych. Sellner napisał książkę pt. „Remigration. Ein Vorschlag” w której zaprezentował swoją koncepcję. Jeszcze w przedsprzedaży (premiera odbędzie się 1 marca) książka stała się bestsellerem, trafiając na 3. miejsce najchętniej kupowanych na Amazonie (w Niemczech nie ma dla Amazona żadnej konkurencji porównywalnej z Allegro). Wprawdzie niektóre miasta, w tym Poczdam, ogłosiły próbę objęcia Sellnera zakazem wjazdu, ale w upowszechnianiu koncepcji remigracji raczej to nie przeszkodzi. Nawet jeżeli krótkofalowo AfD starci, długofalowo ugrupowanie może zyskać – jako jedyna partia, która chce na poważnie zająć się gwałtownie nabrzmiewającym problemem migracyjnym. Inna sprawa, na ile jej propozycje są skuteczne; to znaczy – na ile problem w ogóle da się rozwiązać bez podejmowania bardziej zdecydowanych działań.
W innych krajach europejskich sytuacja jest zasadniczo podobna: stopniowo w siłę rosną antymigracyjne ruchy prawicowe, jakkolwiek ich wzrost jest silnie ograniczony przez zmasowaną medialną i polityczną propagandę. Wydaje się jednak, że długofalowo żadna propaganda nie będzie w stanie aż tak bardzo zakrzywić rzeczywistości. Gdyby mieszkańcy państw UE słuchali tylko tej propagandy, poparcie dla AfD w Niemczech nie wzrosłoby dwukrotnie w ciągu dwóch lat, a Marine Le Pen nie prowadziłaby w sondażach prezydenckich. Ubożenie społeczeństw i gwałtowny wzrost przestępczości prędzej czy później doprowadzą do wrzenia. Trudno sobie wyobrazić, jak poważne będzie mieć to konsekwencje; ale projekt pokojowej remigracji będzie być może wspominany z perspektywy czasu z nostalgią jako pięknoduchostwo.
Paweł Chmielewski