Jak rozumieć słowa „Chciałbym Kościoła ubogiego, dla ubogich”? Do czego zobowiązują one Kosciół i Polaków? „W odbiorze tej krótkiej myśli Papieża można pójść dwiema różnymi drogami – przy czym jedna z nich jest szeroka i wiodąca do złudzeń, a druga – węższa i realistyczna” – tłumaczy Paweł Milcarek, redaktor naczelny kwartalnika „Christiantas”.
Droga efektownych złudzeń polega na wyobrażeniu, że wolno z Kościoła zrobić ekskluzywną wspólnotę „tylko dla biedaków” – w której oznaki biedy są wymagane równie skrupulatnie jak smoking na charytatywnym balu bogaczy, i to na zasadzie: im brzydziej, tym lepiej. Do tego dochodzi również pułapka egalitaryzmu: ludzie lepiej sytuowani (materialnie, intelektualnie, duchowo…) koncentrują się na tym, żeby upodobnić się do tych zaniedbanych – a nie na tym, aby rzeczywiście podzielić się tym, co jest proporcjonalnie dla wszystkich.
Wesprzyj nas już teraz!
Jednak jest też droga prawdy. Ubóstwo to stan dojmującej niesamowystarczalności. Człowiek ubogi to ktoś, kto na co dzień i nie na niby doznaje, że potrzebuje czegoś niezbędnego (od kogoś innego), że jest zależny w jakiejś sprawie warunkującej jego życie. Od każdego radykalnego przeżycia niedostatku tego świata jest tylko krok do odkrycia tego, czego nie może dać ten świat: Boga i życia wiecznego.
Dlatego pierwszym świadectwem, które musi dać Kościół, jest to najgłębsze ubóstwo: że bez Boga stworzenie ginie. „Kościół ubogi” to nazwa zwyczajnego Kościoła – Kościoła dla wszystkich – który zna i czci swoją zależność od Pana: umie przyznać, że to, co sprawuje i rozdaje, przychodzi spoza ludzkich ograniczeń, a nie wskutek geniuszu papieży, biskupów, myślicieli, siły organizacji, trików duszpasterzy, umiejętności wsłuchiwania się w świat.
Kościół ubogi przeżywa mocno to, że dary Boga są niezbędne człowiekowi. Dlatego będzie dbał, aby ubodzy tego świata nie otrzymywali od niego niczego mniej, niczego gorszego niż inni: tę samą bogatą naukę duchową, tę samą niesfałszowaną służbę Bożą.
Ten Kościół ma być „dla ubogich”. Przypomina to zdanie Jezusa, że przyszedł do chorych, ponieważ „zdrowi nie potrzebują leczenia”. Zarówno „chorzy”, jak i „ubodzy”, to w istocie nie jest jakaś materialnie określona kategoria ludzi – to my wszyscy, potrzebujący uleczenia z grzechu oraz zaspokojenia ludzkich głodów. Kościół jest „dla ubogich” – czyli dla tych, którzy mocno przeżywają głód zbawienia.
Żaden Papież nie narzuca Kościołowi swoich własnych idei czy ulubionych duchowości (mówił o tym wyraźnie Benedykt XVI na swej Mszy inauguracyjnej), ale papieże podpowiadają pewne akcenty. Dlatego rzeczywiście warto się obecnie zastanowić nad tym, w jaki sposób moje (i nasze) życiowe niedostatki lub nadmiary mogą być przeżywane głębiej; tak, aby raczej pomagały niż przeszkadzały w przeżywaniu tego, co święty Franciszek wyraził z całą prostotą: „Bóg mój – moje wszystko”. Rzecz jasna, lepiej, aby działo się to w sferze życia osobistego niż w sferze debaty publicznej.
Paweł Milcarek
KAI
mat