Dla Kościoła w Stanach Zjednoczonych, ostatnie tygodnie to bezustanne wstrząsy związane z kolejnymi odsłonami afer na tle nadużyć seksualnych. Dopóki te afery dotyczyły zaledwie tylko amerykańskich hierarchów, niewiele było słychać o nich w polskich mediach. Raporty przeważnie ograniczały się do zwięzłych faktów, nie wnikając głębiej w sedno sprawy. To się zmieniło w ubiegłym tygodniu, wraz z listem arcybiskupa Viganò. Paradoksalnie, rewelacje arcybiskupa i wynikające z nich pytania względem roli Ojca Świętego, odwróciły znowu naszą uwagę od Kościoła amerykańskiego. A to błąd, bo tamtejsze afery zawierają niezmiernie ważną lekcję dla nas samych…
Czternastego sierpnia, w stanie Pensylwania w Ameryce opublikowano raport ze specjalnego śledztwa mającego na celu przenalizowanie rozmaitych historycznych już zarzutów molestowania seksualnego wśród kapłanów sześciu diecezji katolickich położonych na terenie tego stanu. Raport, powstały w wyniku prac osiemnastoosobowej komisji, która przeanalizowała ponad pół miliona stron dokumentów zawiera opisy przypadków tak drastycznych i szokujących, że nie godzi się ich powtarzać. Po trzech tygodniach, echa tego raportu nie tylko nie ustają, ale narastają w sile: kilka innych stanów, w tym kluczowy Nowy Jork, planuje analogiczne śledztwa; jest mowa też o dochodzeniu na poziomie federalnym, gdyż istnieje spora szansa, iż przynajmniej w niektórych przypadkach, ukrywanie kapłanów-pedofili poprzez transfer z jednego stanu do innego może oznaczać, iż cały amerykański Kościół będzie oceniany z punktu widzenia specjalnej ustawy przeciwdziałającej zorganizowanej przestępczości. Właśnie tak: Kościół w Ameryce znalazł się o krok od śledztwa mającego na celu ustalić, czy jest organizacją mafijną, co pociągnęłoby za sobą dramatyczne skutki.
Wesprzyj nas już teraz!
Taki obrót spraw musi szokować. Jednak znacznie bardziej szokuje reakcja amerykańskich biskupów i zwłaszcza obecnych i byłych ordynariuszy diecezji pensylwańskich, spośród których niejeden dziś piastuje znacznie ważniejsze stanowiska, jak na przykład waszyngtoński kardynał Wuerl. Prawie wszyscy zwyczajnie poszli w zaparte. Wszyscy, oczywiście, wyrażają ból i współczucie; i oczywiście wszyscy twierdzą, że nic nie słyszeli, nic nie widzieli, a poza tym robili wszystko, aby zwalczać problemy.
Takie oświadczenia stały się, niestety, już właściwie rutyną wśród amerykańskich hierarchów (oczywiście, biorąc pod uwagę, iż Stany mają 255 aktywnych biskupów, jest również wiele chlubnych wyjątków), gdzie podobne afery ujawniano wielokrotnie już na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat, a fala śledztw, pozwów sądowych i wynikających z nich odszkodowań doprowadziła już niejedną diecezję na skraj bankructwa. Smutny wzorzec wygląda mniej więcej tak: najpierw, po doniesieniach medialnych, pojawia się komunikat o smutnym zaskoczeniu. Następnie, gdy media ujawniały, iż kuria nie tylko wiedziała, ale wręcz płaciła ofiarom za milczenie, ta wyrażała wstyd i solennie zapewniała, że takie praktyki się więcej nie powtórzą. Następnie, w kolejnej diecezji, zaczynało się dokładnie to samo. Biorąc te komunikaty za dobrą monetę, można było odnieść wrażenie, iż większość amerykańskich biskupów nie potrafi wyciągać najprostszych wniosków, aby widząc co się dzieje u sąsiadów, przewertować własne archiwa, dowiedzieć się co się działo we własnej diecezji i przejść do naprawy sytuacji.
Tym razem jednak jest inaczej. Wśród amerykańskich katolików, zwłaszcza zaangażowanych w niezależne media katolickie, zwyczajnie wyczerpały się zapasy cierpliwości i dobrej woli. Mnożą się pytania, zarzuty i wręcz żądania ustąpienia ze stanowiska konkretnych biskupów, a nawet całego episkopatu. Czy możliwe jest bowiem, aby implikowani biskupi wszyscy nic nie wiedzieli? A jeśli wiedzieli, dlaczego nic nie robili?
Afera McCarricka
Takie pytania wybuchły z ogromną siłą w obliczu wydarzenia tak rzadkiego, że z punktu widzenia współczesnego Kościoła, praktycznie bezprecedensowego – chodzi o pozbawienie rangi kardynalskiej amerykańskiego hierarchy, Thomasa McCarricka. Zarzuty, które doprowadziły do jego upadku sięgały głęboko w przeszłość, do lat 70-tych uprzedniego stulecia, gdy McCarrick pełnił posługę kapłańską w Nowym Jorku. Kolejne udokumentowane zarzuty pojawiały się w czasach, gdy został już biskupem, najpierw pomocniczym w Nowym Jorku, następnie w Metuchen, a potem arcybiskupem kolejno w Newark i w stolicy Stanów Zjednoczonych, Waszyngtonie, aż do jego emerytury w 2006 roku. W każdym z tych miejsc, wieści o jego napaściach seksualnych wypływały na powierzchnie po jego przejściu na kolejne stanowisko, ale nie były sprawdzane. Co ważne, niemalże „jawną tajemnicą” było, iż McCarrick znacznie częściej grzeszył konsensualnymi relacjami homoseksualnymi aniżeli molestowaniem nieletnich. Sprawiło to że w jego przypadku, postępowe świeckie media przez długie lata stanowczo ignorowały temat, nie chcąc, aby wynaturzenia McCarricka wpłynęły na odbiór ruchu homoseksualnego.
Trudno więc się dziwić, że gdy po ustąpieniu McCarricka inni biskupi zaczęli wyrażać swój smutek i zaskoczenie, amerykańscy katolicy w internecie dali upust swej wściekłości. Z największym oburzeniem przyjęto zapewnienia ignorancji ze strony wpływowego kardynała Donalda Wuerla, który dwanaście lat wcześniej zastąpił McCarricka jako arcybiskup Waszyngtonu; jego diecezja wypłacała odszkodowania ofiarom McCarricka, a on nie wiedział. Inny amerykański kardynał na Watykanie, Kevin Farrell, również nic absolutnie nie wiedział, pomimo że przez sześć lat jako wikariusz generalny i biskup pomocniczy Waszyngtonu dzielił mieszkanie z McCarrickiem…
Nazwisko Wuerla ponownie pojawiło się w kontekście najnowszego raportu prokuratora generalnego Pensylwanii. W raporcie wprost padają zarzuty wobec Wuerla, iż swego czasu jako biskup Pittsburgha w Pensylwanii, przyczynił się do tuszowania przypadków seksualnych wynaturzeń wśród swoich kapłanów. Na kilka dni przed publikacją raportu, biuro komunikacji w waszyngtońskiej archidiecezji Wuerla wyprowadziło atak wyprzedzający, publikując stronę internetową opisującą zasługi Wuerla w zwalczaniu pedofilii w Pittsburghu. W ogniu krytyki, kilka godzin po ogłoszeniu raportu, który tak miażdżąco ocenił działania Wuerla, archidiecezja zdjęła tę stronę z internetu. Krytycy zwracali przede wszystkim uwagę na fakt, iż strona interentowa broniąca Wuerla tworzyła wrażenie, że kardynał i jego pracownicy postrzegają całą sprawę głównie w kategoriach problemu public relations. Jak zauważa publicysta Sohrab Ahmari, Wuerl mówi językiem korporacyjnym, przede wszystkim łagodząc negatywny przekaz. Jak w przypadku, gdy, omawiając w wywiadzie casus McCarricka, stwierdził nie uważam, aby to był jakiś masywny kryzys. Był to straszny zawód. Jeden z najważniejszych hierarchów Kościoła w Ameryce okazuje się sodomitą i pedofilem, ale to nie kryzys, tylko straszny zawód.
Milczenie i pijar
Choć Wuerl faktycznie w wielu przypadkach skutecznie zwalczał problemy pedofilii w swojej diecezji, to jednak z jakichś powodów, niektóre sprawy były tuszowane. W najbardziej skandalicznym przypadku, diecezja przez kilka lat tolerowała napaści ks. George’a Zirwasa, który na dodatek działał w ramach zorganizowanego ringu kapłanów-pedofili; gdy zaś po jego laicyzacji sprawą zajęła się policja, diecezja nie tylko nie podzieliła się swą wiedzą na temat ringu, ale więcej – zgodziła się na żądanie Zirwasa, aby wypłacać mu większą pensję w zamian za zapewnienie, iż będzie milczał o wszystkim.
I tu tkwi sedno sprawy: do samego końca, dążono nie do prawdy, a do uciszenia sprawy. Rzecznicy kurialni, cała medialna maszyna diecezjalna, była nastawiona w tym kierunku. Nic dziwnego, iż po tym wszystkim, tak wielu komentatorów katolickich nie widzi możliwości, aby Wuerl dalej prowadził swą diecezję.
Ten problem nie dotyczy tylko Wuerla i innych biskupów w Stanach Zjednoczonych; problem jest globalny, a za wspomnianą już sprawą listu abpa Viganò pojawiły się pytania o działania papieża Franciszka. Jednak, choć takie pytania muszą być wyjaśnione, nie mogą odwrócić naszej uwagi od poziomu lokalnego. To ordynariusz diecezji odpowiada za stan Kościoła lokalnego. To on odpowie przed Bogiem nie tylko za ukrywanie grzechów, ale nawet za swoją niewiedzę. Jego obowiązkiem jest wiedzieć wszystko o swej diecezji, aby tym skuteczniej ją prowadzić. Inspiracją powinni być, na razie nieliczni, ci amerykańscy biskupi, którzy postanowili przełamać ciszę raz na zawsze, publikując najpełniejsze możliwie informacje jakie ich diecezje posiadały w swoich aktach o przypadkach molestowania, włącznie z nazwiskami winnych kapłanów.
Polski czytelnik patrzy na te sprawy z obrzydzeniem i niepokojem, ale też z pewnym dystansem, z poczuciem, że ten problem nas mało dotyczy. U nas, dzięki Bogu, mamy wielu wspaniałych kapłanów i biskupów, i tego typu wynaturzenia występują rzadko (niestety – nie można powiedzieć, że wcale). Ale jeden problem z całą pewnością istnieje: jest to problem mnożących się w kuriach ekspertów public relations. Jest to problem milczących biskupów, w imieniu których wypowiadają się odpowiednio wyszkoleni rzecznicy diecezjalni. Problem postrzegania rozmaitych wydarzeń – nie tylko afer obyczajowych – w kontekście tego, jak zareagują na to media. Jak wyciszyć aferę bądź jak ją przedstawić, aby załagodzić medialny odbiór?
Oczywiście, można wskazać wielu kapłanów i biskupów, którzy, nie oglądając się na poklask świata, odważnie głoszą prawdę w porę i nie w porę. Jednak każdy z nas słyszał o przypadkach zgoła odwrotnych, gdzie biskupi ubierają naukę katolicką w mętne słówka, albo nawet wyciszają własnych prawowiernych kapłanów z obawy przed nagonką potężnych świeckich mediów nienawidzących Kościoła. Jeśli zaś ten problem, pijarowego podejścia do świata, będzie się pogłębiał, nawet nie zauważymy, gdy z ukrycia wyłonią się inne, głębsze problemy w naszym Kościele. Pytanie jest tylko, czy jako Kościół, chcemy sami dochodzić prawdy dla własnego uzdrowienia, czy wolimy, aby ujawnili ją wrogowie Chrystusa, dla pogłębienia zamętu? Bo tak się stanie na pewno. Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome. Dlatego wszystko, co powiedzieliście w mroku, w świetle będzie słyszane, a coście w izbie szeptali do ucha, głosić będą na dachach (Łk 12,2-3).
Jakub Majewski