14 sierpnia 2023

Miliony ofiar i miliony morderców. Prof. Andrzej Nowak o reaktywacji „Imperium Zła”

„Sowiecki medal” ma dwie strony. Z jednej rzeczywiście są ofiary: mogło być ich 20 milionów, mogło być ich 30 milionów. Te liczby są niewyobrażalnie, astronomicznie wielkie i prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, ile ich było naprawdę. Mamy jednak drugą stronę: dziesiątki milionów ofiar oznaczają automatycznie, że po drugiej stronie jest również astronomicznie wielka liczba oprawców – mówi prof. Andrzej Nowak, w rozmowie z Tomaszem Kolankiem.

Pozwolę sobie zacząć naszą rozmowę od prowokacji. Najnowsza książka Pana profesora nosi tytuł „Powrót Imperium Zła. Ideologie współczesnej Rosji, ich twórcy i krytycy (1913–2023)”. Czy aby na pewno mamy do czynienia z powrotem? Odnoszę bowiem wrażenie, że „Imperium zła” nigdy nie zniknęło, nigdy nie odeszło, że teraz musi wracać. Ono po prostu się przepoczwarzyło i czekało na odpowiedni moment do ataku, ale nadal było „Imperium zła”…

Na pewno ta perspektywa, którą Pan przywołuje jest słuszna i dzisiaj nie mamy co do tego żadnych wątpliwości, ale jeśli przypomnimy sobie – mam na myśli tych, którzy mają odpowiednią ilość lat – nasze nastroje, nasze emocje w roku 1991, kiedy rozpadał się Związek Sowiecki i ogłaszano jego likwidację to niewątpliwie bardzo wiele było w nas nadziei na dużo zmian, które mogą przynieść ostateczne pożegnanie z „Imperium zła”.

Wesprzyj nas już teraz!

Wydawało się wówczas wielu z nas, że imperia rzeczywiście, nieodwołalnie odchodzą w przeszłość. Przecież w XX wieku mieliśmy do czynienia z końcem wielu imperiów. W przeszłość odeszła w niesławie III Rzesza Niemiecka. W przeszłość odeszły imperia wschodnio-europejskie, które funkcjonowały przed I Wojną Światową. W przeszłość odeszły imperia kolonialne, które się rozpadły. Mieliśmy więc nadzieję, na początku lat 90., że i sowieckie imperium ulega ostatecznej destrukcji.

Przypomnę w tym miejscu również słynny wtedy esej Francisa Fukuyamy o „końcu historii”, który został opublikowany w 1989 roku. Amerykanin ogłosił w nim ostateczne zwycięstwo cywilizacji zachodniej rozumianej nie po chrześcijańsku, ale jako cywilizacji nie pozostawiającej miejsca na imperium komunistyczne. „Koniec historii” miał oznaczać koniec komunizmu, jako ideologii alternatywnej czy systemu alternatywnego wobec zachodniego liberalnego kapitalizmu.

To były nastroje sprzed ponad 30 lat. I rzeczywiście pierwsze lata po ogłoszeniu likwidacji ZSRS zdawały się podtrzymywać te nadzieje. Pierwsze 2 lata rządów Borysa Jelcyna w Federacji Rosyjskiej były okresem, kiedy wydawało się, że zbliża się „Norymberga 2”, czyli sąd nad komunizmem. Sam Jelcyn mówił, że obrońcy starego reżimu komunistycznego są w głębokiej defensywie; że tęsknota za imperium przegrywa z tęsknotą za perspektywą poprawy codziennego bytu, wolnością słowa i cieszeniem się wolnością, jaka wówczas do Rosji przybyła etc. Tak to wtedy wyglądało. Niestety szybko zaczęło się to zmieniać, bo już w 1993 roku, a zwłaszcza w drugiej połowie lat 90., kiedy Jelcyn uległ oddolnej presji dużej części rosyjskiej opinii publicznej, która wtedy pokazała, że bliżej jej do tęsknoty za imperium niż do konsekwencji w dążeniu do budowy nowoczesnego państwa narodowego, które już nie myśli o panowaniu nad sąsiadami, tylko jest zainteresowane dobrobytem własnych obywateli na terenie i tak największego państwa na świecie – 17,5 miliona kilometrów kwadratowych. Okazało się, że nie; że ten syndrom imperialny jest na tyle głęboko zakorzeniony, że jednak chęć panowania nad Krymem, nad Łotwą, nad Ukrainą etc. oraz tęsknota za stanem, kiedy Rosji jako centrum Związku Sowieckiego obawiał się cały świat okazała się po prostu bardzo silna.

Nawet jeśli to imperium prześladowało swoich obywateli i przyczyniło się do zamordowania… No właśnie: jedni piszą 10 milionów, inni 20 milionów, a jeszcze inni 30 milionów z nich?

Pierwotna idea Jelcyna polegała na tym, żeby przypominać skalę zbrodni imperium na Rosjanach oraz że to Rosjanie byli w istocie pierwszą i największą ofiarą systemu komunistycznego, który został zainstalowany od 1917 roku na ich terenie, a potem poszerzał się na kolejne kraje. To właśnie miało przekonywać Rosjan do odejścia od tęsknoty za imperium, które kosztowało życie tak wielu spośród nich.

Niestety ten „sowiecki medal” ma dwie strony. Z jednej rzeczywiście są ofiary. Tak jak Pan powiedział: mogło być ich 20 milionów, mogło być ich 30 milionów… Te liczby są niewyobrażalnie, astronomicznie wielkie i prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, ile ich było naprawdę. Mamy jednak drugą stronę: dziesiątki milionów ofiar oznaczają automatycznie, że po drugiej stronie jest również astronomicznie wielka liczba oprawców…

To właśnie musimy sobie uświadomić, że system który wymordował miliony ludzi miał również miliony swoich funkcjonariuszy, również funkcjonariusz odpowiedzialnych bezpośrednio za zabijanie, torturowanie etc. nie tylko Polaków w Katyniu, ale także Rosjan i wszelkich innych narodowości w dziesiątkach tysięcy różnych miejscowości.

Nie relatywizuję, jak zapewne domyślają się czytelnicy PCh24.pl sprawy Katynia, tylko stwierdzam fakt, o którym czasem zapominamy, że jeżeli jest tak ogromna liczba ofiar, taka skala zbrodni tego imperium, porównywalna tylko z imperium Hitlera i z imperium komunistycznym w Chinach, to właściwie oznacza, że nawarstwiły się całe pokolenia rodzin zbrodniarzy, całe miasteczka i dzielnice rodzin zbrodniarzy, którzy nawet jeżeli nie do końca są świadomi z tego, co robili ich dziadkowie, czy ojcowie, czy matki, bo kobiety również funkcjonowały w tym systemie, to jednak gdzieś w jakiejś pamięci rodzinnej ta świadomość rzadko skutkowała decyzją: „My musimy się od tego odciąć, musimy powiedzieć całą prawdę o zbrodniach, w które także nasza rodzina była zaangażowana”. Częściej przynosi to efekt, który znamy również z naszego, polskiego podwórka. U nas także są rodziny zbrodniarzy stalinowskich, którzy stali się tzw. liberałami po 1956 roku, ale tylko po to, aby zatrzeć pamięć o największych zbrodniach popełnionych przed 1956 rokiem. Ci ludzie w dużej mierze próbują kontrolować naszą pamięć zbiorową po to, abyśmy zrelatywizowali zbrodnie systemu komunistycznego. To właśnie zjawisko, tylko że do potęgi n-tej, znacznie większe występuje w krajach byłego Związku Sowieckiego, przede wszystkim w Rosji i ono przynosi taki efekt, o którym w tej chwili rozmawiamy – powrót Imperium zła.

Związek Sowiecki zniknął z map, ale ludzie pozostali. Dlaczego w związku z tym świat uznał, że sprawa jest zakończona, że imperium zła odeszło w niebyt i trzeba robić interesy z Rosją i jej ludźmi, którzy jeszcze do niedawna prześladowali, torturowali i mordowali?

W mojej ocenie są dwie podstawowe przyczyny tego zjawiska. Pierwsza to bez wątpienia światowy sukces ideologii komunistycznej m. in. poprzez infiltrację przez sowieckie służby środowisk intelektualnych, wpływowych kół politycznych i medialnych zwłaszcza na Zachodzie, ale także – co szczególnie widać dzisiaj – w tzw. trzecim świecie nazywanym „globalnym południem”.

Ideologia komunistyczna zdołała wyeksportować swoje wpływy na cały świat, a w szczególności na wiele jego wpływowych punktów i to sprawiło, że komunizm nigdy na świecie nie został potępiony w stopniu porównywalnym w jakimkolwiek przybliżeniu z potępieniem systemu totalitarnego nazistowskich Niemiec.

Obrona komunizm; mówienie, że komunizm był w sumie dobry; mówienie, że ci, którzy służyli komunizmowi może popełnili jakieś błędy, ale były to błędy popełnione na drodze poszukiwania jakiegoś szlachetnego ideału i dlatego nie wolno ich potępiać ani krytykować, bo sami dążymy w tę samą stronę stały się czymś normalnym i powszechnym. Przypomnę tylko, że w samej Europie legalnie działa kilkadziesiąt partii komunistycznych, których działacze spotykają się na swoich kongresach, które mają swoich przedstawicieli w parlamentach również w Parlamencie Europejski.

To jest pierwszy powód dla którego spojrzenie na dziedzictwo Związku Sowieckiego, jako dziedzictwo zbrodnicze jest odrzucane, jest wręcz potępiane, jako przejaw „zoologicznego antykomunizmu”, jak mawiał Adam Michnik.

Druga przyczyna, że te interesy, jak Pan redaktor powiedział, z ludźmi, którzy wywodzą się z najbardziej zbrodniczych sfer systemu sowieckiego – podam tylko jeden przykład: Władimir Władimirowicz Putin, podpułkownik KGB i podejście do niego jako prezydenta Federacji Rosyjskiej zwłaszcza w czasie pierwszych dwóch kadencji sprawowania przez niego tego urzędu i podczas kolejnych kadencji już po pozorowanej przerwie, kiedy ten urząd przekazał Miedwiediewowi – wynika z podejścia, które nazywa się realistycznym. „Prowadzimy interesy z tym, kto ma władzę; z tym, z kim można robić interesy. Przecież nie będziemy robić interesów z jakimiś idealistami, którzy protestują przeciwko Putinowi, nawet jeśli jest ich kilkanaście tysięcy jak zdarzało się w szczytowej fazie protestów przeciwko reżimowi Putina. Przecież wiadomo, że ludzie ci nie mają najmniejszych szans na przejęcie władzy nad Rosją, nad jej zasobami ekonomicznymi etc., więc robimy interesy z ludźmi, którzy kontrolują te zasoby, którzy mają w swoim ręku guzik atomowy, więc trzeba z nimi rozmawiać, bo to od nich zależy bezpieczeństwo, czy może raczej zagrożenie bezpieczeństwa światowego” – twierdzili przez lata tzw. realiści. Taki właśnie realizm sprawił, że przymykano oczy na to, skąd przyszedł ten, który po prostu ma władzę i bez którego nie da się podpisać umowy na przykład o intratnym imporcie gazu z Rosji albo intratnej sprzedaży jakichś przetworzonych produktów przemysłowych z Francji do Rosji.

Tak niestety działa świat. Świat przymyka oczy na stronę moralną tego rodzaju układów.

Zmieniając na chwilę temat: w tej chwili kończę pracę nad szóstym tomem „Dziejów Polski” obejmującym okres potopu szwedzkiego. Naprawdę trudno jest mi przejść obojętnie wobec faktu, że wszyscy najwięksi zdrajcy – zdrajcy trudnej do wyobrażenia o skali nienawiści do Polski – znaleźli nie tylko przebaczenie, ale i wrócili do wpływów. Włos im z głowy nie spadł po potopie! Przykładem niech będzie arcy-zdrajca Radziejowski. Dlaczego nic mu się nie stało? Bo miał poparcie w odpowiednim kręgu wpływu, ponieważ mógł się przydać w rozgrywce z politycznym przeciwnikiem króla.

Tak niestety toczy się ten świat. Niestety nie jest tak, że dobro na tym świecie zawsze zwycięża. Dobro zawsze zwycięża w bilansie, który poznamy z innej perspektywy. Tutaj bardzo często, jak o tym zresztą mówi Pismo Święte, wydaje się, że zło i źli wygrywają.

Zgadzam się z Panem profesorem, ale nadal nie rozumiem jednej kwestii: żyjemy w XXI wieku – wieku mediów. To media pokazywały nam dramatyczne zdjęcia Aleksandra Litwinienki. Media pokazywały nam atak Rosji na Gruzję. Media informowały nas o „prezencie urodzinowym dla Putina”, jakim było zamordowanie Anny Politkowskiej – niezależnej rosyjskiej dziennikarki. Media informowały nas i dziesiątkach innych zbrodni Rosji Putina…

Teraz proszę połączyć te dwa poziomy, o których mówiłem przed chwilą w jedną całość.

Ci, którzy mówią o postępie, o słusznych ideologiach etc. nigdy nie potępią komunizmu i w związku z tym będą relatywizowali jego zbrodnie, tak jak relatywizowali zbrodnie Stalina w czasach, kiedy tenże Stalin żył i kiedy dwukrotnie był wybierany człowiekiem roku magazynu „Time” i innych rozmaitych ośrodków medialnych świata zachodniego.

Zarówno z powodu pewnej taryfy ulgowej, którą przyjmowano dla Kraju Rad, jak i ze względu na respekt przed realną siłą, jaka emanowała z Kremla mieliśmy do czynienia ze wzruszeniem ramion, kiedy cały świat patrzył na zdjęcia umierającego Aleksandra Litwinienki, który został ostentacyjnie zamordowany przez KGB za pomocą izotopu polonu, do którego tylko w laboratoriach KGB można było znaleźć dostęp. Wiadomo było kto zabił Aleksandra Litwinienkę, ale mimo to wolano udawać, że może stało się to bez wiedzy Kremla i Putina, że może zamachu dokonał jakiś „samotny wilk”, któremu Litwinienko się naraził, ale na pewno nikt z rosyjskiego ośrodka władzy nie miał z tym czegokolwiek wspólnego.

Podam przykład dla mnie wyjątkowo poruszający. Na Zachodzie od wielu lat działa i publikuje świetny analityk zbrodni systemu Putina – Edward Lucas. Człowiek ten napisał kilka naprawdę świetnych książek o zbrodniach Putina, ale w jednym punkcie nie może on absolutnie powiedzieć prawdy, mianowicie: kiedy analizuje wszystkie zamachy, których tropy jednoznacznie prowadzą do Putina, to nie wspomina w ogóle o Smoleńsku.

Zdaniem Lucasa Smoleńsk to wina prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jakiejś nieudolności jego zaplecza politycznego. Władimir Putin, który był zdolny do zbrodni w każdym innym wypadku tutaj na pewno, zdaniem Lucasa, jest niewinny.

Dlaczego?

Edward Lucas jest uwikłany w towarzyskie stosunki z państwem Applebaum sprawia, że omija on szerokim łukiem ten temat.

W dziesiątkach innych przykładów można wskazać na takie powody, dla których czy to ze względów towarzyskich, czy ze względu na różne układy polityczne przy biznesowe przymyka się oczy na obrazy, które w oczy kłują; które wołają, krzyczą: „To jest zbrodnia! To jest zbrodnia systemu, który jest zbudowany, i który opiera się na zbrodni”. Niestety wielu woli zaciskać oczy, żeby nie spojrzeć w prawdzie, w całej jej grozie, tylko udawać, że w tym czy innym przypadku to nie jest takie ważne, że lepiej to pominąć, przemilczeć, zrelatywizować, bo są sprawy ważniejsze.

Tak niestety działa ten świat i immunizowani na jego działanie są tylko ci, którzy z jednej strony są gotowi przyznać, że komunizm nie jest w cale lepszym systemem od nazizmu. Komunizm zamordował znacznie więcej ludzi niż nazizm i żadne szlachetne ideały nie są w stanie usprawiedliwić zbrodni popełnionych w imię tej ideologii – sztandarowej ideologii Związku Sowieckiego.

Drudzy, to ci, którzy jednocześnie uważają w sposób często krytykowany za „naiwny romantyzm”, że jednak kwestie moralne nie powinny być wyrugowane z polityki, że kwestia oceny moralnej zawsze musi być na widoku, jeżeli chcemy prowadzić działania publiczne, po których będziemy mogli spojrzeć w lustro bez zawstydzenia. Tacy politycy znajdują się, nie jest ich niestety wielu, ale są i to oni mieli rację, jeśli chodzi o działalność Rosji Putin, o czym przekonaliśmy się 24 lutego 2022 roku.

Ludzie, o których mówię, zwracają uwagę na szczególne stosunki polsko-rosyjskie, na doświadczenia Polski ze strony Rosji. Doświadczenia, których czytelnymi symbolami były Syberia, rozbiory oraz takie postacie jak Suworow czy Repnin. Te doświadczenia zostały zintensyfikowane, kiedy imperializm rosyjski przeobraził się w jeszcze gorszy, jeszcze groźniejszy imperializm sowiecki. Te doświadczenia, jeśli je pamiętać i nie lekceważyć powodowały także naturalny odruch nieufności wobec naiwnej jak się okazuje, że oto funkcjonariusze systemu sowieckiego doznali nagle cudownego przeobrażenia i teraz będą tacy jak liberalno-demokratyczni partnerzy w świecie zachodnim.

Po drugiej stronie byli ci, którzy głosili po 1990 roku ideę zapomnienia o historii, odkreślenia jej „grubą kreską”, wyrzucenia jej na śmietnik, ponieważ jej ona garbata i należy o niej zapomnieć. By wejść do nowoczesności, by wejść do Europy powinniśmy raz na zawsze pozbyć się tego, co określano mianem fobii. Jedną z nich była „fobia anty-rosyjska” i powinniśmy się jej pozbyć.

To był argument wprost używany w tekstach Radosława Sikorskiego publikowanych m. in. w „International Herald Tribune” w okresie „resetu z Putinem”, kiedy ówczesny minister spraw zagranicznych mówił, że jego celem jest uformowanie nowej polskiej tożsamości opartej na odrzuceniu wszystkich starych fobii, tego co jego zdaniem przeszkadza nam w wejściu do nowoczesności i że najważniejszym zadaniem jest odejście przede wszystkim od fobii anty-rosyjskiej, ponieważ Putin jest świetny, Rosja Putina jest demokratyczna i wspaniała, a my musimy w to wierzyć, bo jeżeli zaczniemy przypominać Katyń, Sybir albo inne wydarzenia historyczne, które mogłyby nas nastawiać nieufnie do Rosji, albo przypomnieć, że Polacy byli ofiarą, a nie tylko sprawcą, jak wmawiano nam od roku 2000, kiedy Jedwabne miało stać się jedynym symbolem polskiej historii. Otóż jeżeli w stosunkach z Rosją nie jest łatwo pokazać taki bilans, w którym Rosjanie byliby głównie ofiarą Polaków, a Polacy tylko i wyłącznie sprawcami, no to lepiej w ogóle o tym zapomnieć, w ogóle do tego nie wracać i kochać się z Rosją, nawet jeśli jej władze są tworzone niemal jedynie przez funkcjonariuszy dawnego KGB.

Rozpocząłem rozmowę z Panem profesorem od prowokacji i prowokacją pozwolę sobie zakończyć: czy Rosja to jedyne Imperium zła? W dziesiątkach komentarzy po 24 lutego 2022 roku przeczytałem, że prawdziwym imperium zła są Stany Zjednoczone, które miały szczekać pod granicą Rosji i ją sprowokować do wojny. Nie mam tutaj na myśli jedynie komentarzy internetowych trolli, ale również wypowiedzi ludzi znanych z pierwszych stron gazet, z tytułami naukowymi etc.

Nie jestem teologiem zła, więc nie będę rozwodził się teoretycznie nad zaproponowanym przez Pana zagadnieniem. Wiem jednak, że zło na pewno ma swoje sługi po różnych stronach politycznych konfliktów, które rozdzierają ten świat i nie mam wątpliwości, że po stronie Zachodu także znajdują się ośrodki polityczne, ideowe, które służą złu. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Nie jesteśmy immunizowani na zło. Zło nie jest przyporządkowane jednej stronie geograficznej czy jednemu krajowi.

Podobnie uważam, że imperializm, jeśli można tak nazwać politykę amerykańską najsilniejszego kraju świata także w niejednym przypadku może budzić moralne wątpliwości i krytykę. Jest to zupełnie osobne zagadnienie i wcale tego nie lekceważę i nie przekreślam.

Daję jednak najprostszy sprawdzian w odpowiedzi na te wpisy, komentarze, na to podejście, które Pan przypomina sugerujące, że Rosja Putina jest całkowicie niewinna po 24 lutego 2022 roku, a cała odpowiedzialność spoczywa na amerykańskim imperializmie i jego sługusach, czyli Ukraińcach i Polakach. Ten sprawdzian polega na tym: czyje bomby spadają na ludność cywilną kraju, który niewątpliwie jest słabszy, niewątpliwie został zaatakowany otwartą agresją militarną w celach, które są także jasno formułowane, czyli oderwania kolejnych części tego kraju i przyłączenia do kraju agresora?

To właśnie na to pytanie trzeba odpowiedzieć uczciwie, żeby skonkludować, kto jest agresorem. Wydaje mi się, że te dziesiątki tysięcy ofiar cywilnych i miliony ludzi, którzy zostali zmuszeni do ucieczki ze swoich domów w obawie przed gwałtowną śmiercią powinny być dla wszystkich tego dowodem.

O tym, że to Rosja zaatakowała Ukrainę mówił przecież wielokrotnie sam Władimir Putin. Naturalnie dodawał on, że Rosja zrobiła to, ponieważ jest osaczona przez Zachód, przez amerykański imperializm, ale tego rodzaju usprawiedliwiania agresji, która jest nawet nieukrywana, która nie potrzebowała nawet żadnej prowokacji gliwickiej, jest niepoważne. Przecież tak samo tłumaczono atak III Rzeszy na II Rzeczpospolitą. Przypomnę, że byli i są tacy, którzy mówią, że biedny Hitler napadł na Polskę, bo nie miał wyjścia, bo przecież Polska podpisała układ z Wielką Brytanią, więc Hitler musiał reagować.

Można próbować usprawiedliwiać bardziej lub mniej udolnie każdą agresję, ale fakt agresji pozostaje niezaprzeczalny tak jak cierpienia milionów w skutek tej agresji. Te cierpienia układają się w układzie zero-jedynkowym. Tutaj radykalnie nie zgadzam się z perspektywą, którą próbował wprowadzić papież Franciszek mówiąc o biednych ofiarach obu stron tego konfliktu tak jakby Ukraińcy narzucili tę wojnę i biedni chłopcy rosyjscy wciągani w kamasze przemocą przez Putina, którzy idą ginąć jak mięso armatnie na Ukrainie mają, jeśli można tak powiedzieć, usprawiedliwiać niejako Rosję w tym konflikcie stawiając ją na równi z Ukrainą. NIE! Tak nie jest! To Rosja napadła na Ukrainę i zaprzeczyć się temu nie da, a jeśli ktoś próbuje to zrobić, to dla mnie próbuje udowodnić, że 2 plus dwa równa się pięć lub trzy.

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij