14 lutego 2017

Miłość walentynkowa kontra miłość katolicka

(Fot. Daniel Dmitriew / FORUM)

Choć Walentynki wywodzą się ze wspomnienia katolickiego męczennika, to współcześnie dzień świętego Walentego staje się okazją dla promocji wulgarności. Sprowadzanie miłości do aspektu cielesnego czy banalnego romantyzmu kłóci się jednak z katolickim spojrzeniem na tę kwestię. Niestety współczesna kultura, a także niektórzy ludzie Kościoła odeszli od niego bardzo daleko. Tym bardziej warto przypomnieć sobie naukę Kościoła w tej sprawie.

 

Walentynki podobnie jak wiele innych tradycji obecnych w cywilizacji zachodniej wywodzą się z Kościoła katolickiego. Co wiadomo o świętym Walentym? De facto niewiele, oprócz tego, że w III wieku zginął śmiercią męczeńską. W drugiej połowie XX wieku Kościół pozostawił lokalnym władzom duchowym decyzję o jego ewentualnych wspomnieniach liturgicznych. Wynikało to właśnie ze skromnej wiedzy historycznej na jego temat.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Ów niedostatek danych faktograficznych umożliwił mitologizację postaci i związanych z nią zwyczajów. W XIV wieku „walentynki”, jako święto romantycznej miłości obchodzono w kręgu angielskiego poety Geoffrey Chaucera. Od tej pory kwitła sentymentalno-romantyczna poezja związana z tym świętem. Niekiedy wysokich estetycznych lotów. Wszak temat ten poruszano choćby w Hamlecie Williama Shakespeare’a. W XIX wieku na Zachodzie upowszechnia się zwyczaj kartek na 14 lutego. W kolejnym stuleciu wieku rozciągnięto go na różnego rodzaju podarki.

 

Stąd już tylko krok do dzisiejszej komercjalizacji. Walentynki uchodzą współcześnie za święto istniejące głównie, o ile nie wyłącznie w celach handlowych. Dla macherów od marketingu to wielka szansa. Wszak po Bożym Narodzeniu zalega na półkach wiele niesprzedanego towaru. Wystarczy tylko przerobić opakowania na walentynkowe. I wcisnąć klientom jako nowe.

 

Problem z romantyzmem

O ile na takich zwyczajach korzystają sprzedawcy, to z punktu widzenia trwałości rodziny i społeczeństwa budzą one spore wątpliwości. Oczywiście obchodzenie walentynek samo w sobie to nie grzech. Jednak sprowadzanie miłości do wymiaru romantyczno-komercyjnego oznacza jej banalizację. Nawet romantyzm w swej wzniosłej, „czystej” postaci niesie ze sobą zagrożenia. Takie jak choćby rozwody.

 

Sprowadzanie miłości do pięknych uczuć, gustownych podarków i miłych chwil to gotowa recepta na rozpad związku. Te bowiem trwają tylko przelotnie. Potem pojawia się codzienność: zaczyna się dostrzegać wady drugiej strony. Życie okazuje się odległe od marzeń. Romantyk podejmuje wówczas decyzję o rozstaniu i poszukiwania swego „prawa do szczęścia” gdzie indziej. Jeśli trwa w związku małżeńskim, to decyduje się na rozwód.

 

W Europie małżeństwo rozpada się co pół minuty. Dziennie dochodzi do 2650 rozwodów – jak wynika z raportu Instytutu Polityki Rodzinnej „Sprawozdanie z ewolucji rodziny w Europie na rok 2014”. Polska znajduje się w nim na niechlubnym piątym miejscu pod względem rozpadu związków małżeńskich W naszych miastach rozwodami kończy się 44 procent z nich. Na wsi „jedynie” 22,7 procent. Jak zauważyła profesor Ewa Budzyńska, socjolog rodziny z Uniwersytetu Śląskiego w rozmowie z „Rzeczpospolitą” to emocje decydują dziś o zawarciu małżeństwa. Jednak namiętności nie starcza na dłużej niż kilka lat. Gdy te gasną, zbliża się rozwód – przekonuje socjolog.

 

Romantyczna rewolucja polega na buncie uczuć przeciw woli i rozumowi. Ten bałagan w ludzkim wnętrzu prowadzi do chaosu w rodzinie i społeczeństwie. Jednak rewolucja może zajść jeszcze dalej. Aż do buntu ciała przeciw duszy. Widać to w dzisiejszej kulturze, epatującej cielesnością i wulgarnością. W tej kulturze „uprawiać miłość” oznacza uprawiać stosunek seksualny. Na takowy jest oczywiście miejsce – w sakramentalnym małżeństwie. Jednak miłość to coś o wiele głębszego, niż kwestie cielesne i uczuciowe aspekty. Przyjrzyjmy się zatem jej katolickiemu rozumieniu.

 

Miłość a chrześcijaństwo

Miłość to najważniejsza cnota dla chrześcijanina. Stanowi de facto wyróżnik naszej religii. W świecie starożytnym miłość Boga do człowieka uważano za niemożliwą. Tak w każdym razie twierdził Arystoteles. Jego zdaniem, Bóg nie zniży się do miłości człowieka, jako istoty niższej od niego. Platon zaś uznawał miłość, za „dziecko Biedy”. Wskazywał, że wiąże się z nią pewna niedoskonałość.

 

W ten pogański światopogląd chrześcijaństwo wprowadza nagłą rewolucję. Bóg nie tylko staje się Człowiekiem, ale także ponosi za niego śmierć krzyżową. Ta gorsząca dla wielu postawa staje się dla naśladowców Chrystusa wzorem. Miłość chrześcijańska obejmująca nie tylko bliskich, lecz także nieprzyjaciół, a nade wszystko Boga przewyższa możliwości ludzkiej natury. Umożliwia męczeństwo za wiarę czy heroiczną pomoc ubogim. Historia Kościoła pokazuje niezliczone dowody owej caritas.

 

W teologii katolickiej miłość to nie uczucie. To ostatnie stanowi najwyżej dodatek. Dodatek bynajmniej niekonieczny. Jak podkreśla święty Tomasz z Akwinu na kartach Summy teologicznej „nie jakiekolwiek lubienie ma charakter miłości, ale lubienie, które połączone jest z życzliwością, a mianowicie wówczas, gdy kogoś lubimy życząc mu dobra. Kiedy jednak przedmiotom które lubimy nie życzymy dobra, a natomiast ich dobra pożądamy dla siebie, jak na przykład lubimy wino lub konia czy coś podobnego, wówczas lubienie to nie jest przyjaźnią a raczej pożądaniem”. Świat współczesny rozumie miłość jako pożądanie psychiczne (romantyzm) czy fizyczne (rewolucja seksualna). Myśl katolicka postrzega ją jako cnotę skierowaną także ku Bogu.

 

Na czym polega miłość do Stwórcy? Oddajmy głos Ewangelii: „Miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań” (1 J 5, 3). Nie chodzi tu oczywiście o formalizm, lecz o zgodność woli człowieka z wolą Boga. Ta zaś wyrażona jest w szczególny sposób właśnie w przykazaniach. Dlatego rozdzielanie caritas od prawa, jak w katolickim progresywizmie, to absurd. Gdyby prawo nie istniało, to nie wiadomo jak miałaby przejawiać się miłość – zauważa szwajcarski filozof Romano Amerio.

 

Równie absurdalne jest – twierdzi autor „Iota Unum” – rozdzielanie miłości od prawdy. Kłóci się to ze strukturą Trójcy Świętej. Wszak Duch Święty – Miłość pochodzi od Logosu – Prawdy. Niestety teologiczni postępowcy o tym zapominają. W skrajnych przypadkach głoszą nawet tezę, jakoby tylko miłość była wartością. Autorzy, tacy jak niejaki Ugo Spirito głoszą jakoby wymagała ona wstrzymania się od jakiegokolwiek osądzania. Koniec z sądami wartościującymi, z rozdziałem na dobro i zło – kochajmy wszystko i wszystkich bezkrytycznie. W imię miłości zanegujmy inne wartości. Do kosza należy wrzucić nawet fundamenty logiki, takie jak zasada niesprzeczności. Wszak zgodnie z nimi zło nie jest dobrem.

 

W myśl zwolenników tego typu wszechmiłości rację bytu traci też kara. Nie istnieje bowiem zło wymagające skarcenia. To także odejście od doktryny katolickiej. Jak bowiem pisze święty Paweł „(…) kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje. Trwajcież w karności! Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił?” (Hbr 12,5-7). Kara służy nie satysfakcji autorytetu, lecz poprawie ukaranego. Wymierza się ją nie z upodobania w cudzym cierpieniu, lecz z miłości.


Ordo caritatis

Miłość to zatem nie ślepa siła, ale cnota idąca w parze z prawdą i prawem. W jej praktykowaniu istnieć musi pewien ład. Teologia katolicka mówi o porządku miłości – ordo caritatis. Najważniejszym obiektem miłości, przekonuje święty Tomasz, jest sam Bóg. To On, jako największe Dobro powinien stać się przedmiotem największej miłości.

 

Co zaś z ludźmi? Czy caritas oznacza jakiś humanitarny altruizm? Niezupełnie – przekonuje święty Tomasz. Po Bogu najbardziej należy kochać własną duszę. To ona stanowi bowiem główną przyczynę naszej wdzięczności względem Stwórcy. Niedopuszczalne jest zatem narażanie się na grzech w imię dobra bliźniego. Powinniśmy natomiast rezygnować z dóbr cielesnych dla dobra jego duszy. Postępując w ten sposób wyrażamy także troskę o swe zbawienie.

 

Chrześcijańska miłość jest także odmienna od laickiego humanizmu, kultu ludzkości. Nie należy kochać wszystkich na równi, jak chcieliby powierzchowni interpretatorzy Chrystusowego przykazania miłości bliźniego. Niektórzy są wszak bardziej nam bliscy od innych. Bóg nie wymaga lekceważenia tej naturalnej skłonności. Przeciwnie – w Swoim Słowie zachęca do szczególnej troski o najbliższych i potępia przeciwną postawę. „A jeśli kto nie dba o swoich, a zwłaszcza o domowników, wyparł się wiary i gorszy jest od niewierzącego”, głosi święty Paweł w Liście do Tymoteusza (Tm 5,8). Na szczególną miłość zasługują nie tylko najbliżsi, lecz także najbardziej cnotliwi. Bliskość relacji jest jednak w tym przypadku ważniejsza, niż większa doskonałość. Oto cudowny realizm świętego Tomasza z Akwinu.

 

Zgodnie z porządkiem miłości, po miłości Boga, należy kochać siebie, żonę, dzieci, rodziców, rodzeństwo, przyjaciół, domowników, sąsiadów, rodaków i resztę. W takiej mniej więcej kolejności – uczy Encyklopedia Katolicka. Jednak ordo caritatis dotyczy nie tylko osób, lecz również dóbr. Najważniejsze są te dotyczące zbawienia, na drugim miejscu – wewnętrzne i naturalne – takie jak dusza i ciało, a na trzecim – zewnętrzne, takie jak reputacja, bogactwo et cetera. Ponadto im pilniejsza potrzeba, tym prędzej należy spieszyć z pomocą. Dlatego też zdarza się, że w szczególnym przypadku należy pomóc na przykład umierającemu obcemu, a nie cierpiącemu na drobną dolegliwość bratu.

 

Porządek miłości a lewica

Ordo caritatis to antyteza mentalności lewicowej. Nie wolność, równość, braterstwo, ale konkretny człowiek powinien stać się obiektem miłości. Nie każdy na równi, jak chcieliby egalitaryści wszelkiej maści. Kochanie „ludzkości” jest proste, bo de facto niewiele kosztuje. Prawdziwa sztuka to uczynienie czegoś dla sąsiada czy rodaka. Tak – rodaka – bo ten musi nam leżeć na sercu bardziej, niż osoba z innego narodu. Lewica i liberałowie forsujący masowe przyjmowanie obcych kulturowo imigrantów najwyraźniej o tym zapominają. Jednak zapominają o tym także skrajni nacjonaliści – nawet ci powołujący się na naukę świętego Tomasza. A tymczasem powinniśmy być gotowi także do miłowania ludzi z obcych narodów. Można krytykować i potępiać błędy. Nie wolno jednak nienawidzić czy przekreślać z pamięci nikogo – nawet wrogich czy obcych narodów i ich przedstawicieli.

 

Chrześcijanin powinien miłować bliźnich, czyli ludzi. A także Boga i aniołów. Aniołów – nie złe duchy. Ludzi – nie zwierzęta i rośliny. Te ostatnie można kochać wówczas, gdy służą dobru ludzi czy chwały Boga. Umiarkowana troska o środowisko, wynikająca z dbałości o dobro osób i chwałę Boga jest zatem uzasadniona. Jednak nie do przyjęcia jest głoszona przez ekologistów perwersja miłości polegająca na pragnieniu zachowania organizmów niższych z uwagi na nie same czy nawet wbrew człowiekowi.

 

Święty Pius X zwrócił uwagę, że musimy odbudować cały świat, poczynając od jego fundamentów. Do tej odbudowy nie dojdzie jednak, nim ludzie, rodziny i społeczeństwa przypomną sobie na nowo czym tak naprawdę jest miłość. I jak należy ją wdrażać w życie. 

 

Fragmenty Summy Teologicznej za tłumaczeniem księdza Andrzeja Głażewskiego (wersja elektroniczna: www.katedra.uksw.edu.pl/suma/suma_indeks.htm)

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie