Łzawa opowieść o radzieckiej piosenkarce i tania propagandówka o chłopaku urodzonym w Niemczech, który czuje się Polakiem – ot, misja telewizji publicznej w pigułce. Ruski serial i wielka radocha, że jest ktoś w Niemczech, kto mówi o nas dobrze.
Niedziela Wielkanocna, program Wiadomości. Uśmiechnięty od ucha do ucha Piotr Kraśko zapowiada materiał o Polaku, który stał się „symbolem europejskiego zjednoczenia”. Kto to taki? Chłopak z polskiej rodziny, która wyemigrowała do Niemiec.
Wesprzyj nas już teraz!
Materiał o nim ociekał wręcz miodem i słodyczą. O chłopaku wypowiedział się sam prezydent Joachim Gauck, a widz Wiadomości mógł poznać „symbol zjednoczenia” i oglądnąć kilka „setek” z nim w roli głównej. Co świadczy o tym, że chłopak czuje się Polakiem? Mówi po polsku i kibicuje polskiej reprezentacji w piłce nożnej. Gdy jednak przyjechał do Krakowa, poczuł się trochę Niemcem. Ale nie wyklucza, że wyemigruje do Polski, bo jak stwierdził, jest w naszym kraju potencjał.
Istny szał! Powinniśmy skakać z radości, że za granicą ktoś nie wstydzi się tego, że jest Polakiem. Poinformował nas o tym autor materiału, który, podsumowując swoje reporterskie opus magnum w polskiej telewizji, powiedział: „może nie jest tak źle, skoro można czuć się częścią Polski nie będąc w niej urodzonym ani wychowanym”.
W istocie, jest to po prostu fantastyczne! Dawno już nie czułem się tak dumny ze swojego kraju, jak wtedy, gdy oglądałem ów materiał. Przecież taki Polak żyjący w Niemczech mógłby nas opluwać, mieszać z błotem czy wstydzić się swojego pochodzenia. I nikt by nie miał do niego pretensji, bo życie w Polsce, czyli na prowincji Europy, to istna tragedia. A ten zadeklarował, że być może do nas przyjedzie. Powitajmy go więc godnie, załatwmy spotkanie z premierem i wizytę u prezydenta, który zaraz wyrzuci z siebie z radością, że ho, ho, mamy Niemca, a jednak Polaka.
W dodatku reporter Wiadomości zaznaczył, że „z zagranicy widać więcej”, a „Polska nadal szuka swojej tożsamości”. Dopowiem więc, że ową tożsamość znajdzie na pewno w zjednoczonej Europie. Reporter mógł więc, do spółki z Kraśką, zakrzyknąć „ich bin ein Berliner”. Byłby to akt cudownego wręcz, europejskiego pojednania prosto z zapyziałej Warszawy.
Kiedy już pozachwycaliśmy się tym, jak to cudownie mówią o nas za granicą, to warto odkurzyć sobie informację o serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, który za naszą zachodnią rubieżą emitowała telewizja publiczna. Akcja toczyła się w czasach II wojny światowej, a młodzi Niemcy, jak wymyślił sobie scenarzysta, zostali wysłani na wschodni front dopiero w 1941 roku. Oczywiste jest przecież, że żadnego napadu na Polskę nie było, a AK-owcy biegający z karabinami po lasach zajmowali się głównie mordowaniem Żydów. Młodych Niemców oderwano zaś bezczelnie od wódki i zabaw z rówieśnikami. Bo też na pewno nie byli żadnymi nazistami, do wszystkiego przecież zmusił ich Hitler. Proste? Proste. A nasze podręczniki do historii roją się od przekłamań i martyrologicznej nuty, próbując zagłuszyć w ten sposób polskie kompleksy.
Niemcy od lat prowadzą przebiegłą politykę historyczną, której celem jest zakopanie głęboko wstydu z powodu wielkiego, narodowego poparcia dla zbrodniczej działalności Hitlera. Całej tej machinie propagandowej służy także tamtejsza telewizja publiczna. A u nas? Podnieta z powodu kilku słów jakiegoś dwudziestolatka. W telewizji możemy sobie zaś pooglądać serial o Annie German. Żeby nie było wątpliwości: serial jest rosyjski i stanowi jedną z flagowych propozycji zimowo-wiosennej ramówki.
By dopełnić czary goryczy przypomnijmy, że Telewizja Polska skąpiła na to, by w serialu „Czas honoru” twórcy mogli pokazać Powstanie Warszawskie. Bo też i po co nam porządna opowieść o polskim heroizmie i polskiej historii? Lepiej wpakować w ramówkę łzawą historyjkę o radzieckiej piosenkarce i podniecać się tym, co mówią o nas w Niemczech. Szanowna Brukselo, szanowna Moskwo – misja polskiej telewizji publicznej wykonana!
Krzysztof Gędłek