W roku akademickim 2017/2018 na jednego wykładowcę uczelni państwowej nie będzie mogło przypadać więcej niż 13 studentów. W przypadku przekroczenia tego limitu ministerstwo obetnie placówce dotacje.
Dotychczas wysokość dotacji była uzależniona od ilości studentów na uczelni, a nie od jakości kształcenia. W związku z tym uczelnie rekrutowały niemalże każdego, dzięki czemu mogły liczyć na większe dofinansowanie. Zasady te zachęcały również do nieodpowiedniej weryfikacji poziomu wiedzy podczas egzaminów.
Wesprzyj nas już teraz!
Wiele szkół wyższych rozpoczęło już prace mające na celu dostosowanie się do nowych zasad. Na Politechnice Warszawskiej liczba miejsc może zostać obniżona nawet o 10 proc. „Cięcia” zapowiedziano również w Uniwersytecie Warszawskim, Gdańskim oraz Politechnice Rzeszowskiej i Gdańskiej. Ostateczne decyzje dotyczące nowej ilości miejsc na poszczególne fakultety zapadną na przełomie marca i kwietnia.
Innym rozwiązaniem jest zatrudnienie nowej kadry. Wiele uczelni nie może sobie jednak pozwolić na dodatkowe koszty z powodu „ujemnych wyników finansowych”. – Pozostają cięcia – analizuje prof. Marek Rocki, rektor Szkoły Głównej Handlowej. Jego zdaniem problem jest poważny, ponieważ w wielu placówkach na jednego akademika przypada nawet 30 studentów. – Aby osiągnąć wymagany wskaźnik 13 studentów na wykładowcę, trzeba by w przypadku tych wydziałów całkowicie wstrzymać rekrutację i to na kilka lat – alarmuje.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że niektórzy rektorzy zarekomendowali dziekanom, aby ci „pozbywali się” studentów podczas sesji egzaminacyjnej. Nie będzie jednak wiązało się to ze zwiększeniem wymagań, tylko ograniczeniem ilości poprawek dla słabszych studentów.
Największymi beneficjentami zmian mogą okazać się uczelnie prywatne, utrzymujące się z czesnego. Nie obejmują ich bowiem nowe przepisy. – Zmiana algorytmu może skierować pewien strumień osób, które nie dostaną się na publiczne uczelnie, do niepublicznych szkół – potwierdza prof. Rocki.
Źródło: gazetaprawna.pl
TK