11 lutego 2023

Mocarny Hummer… bez silnika? Dlaczego dawni twardziele już nikomu nie dokopią?

Wychowałem się w latach 90. i 2000., a potem się nawróciłem. Dlatego nie mogę uniknąć pytania pytania: Czy idole mojego dzieciństwa – bohaterowie filmów akcji, w których dobro brawurowo rozprawia się ze złem – są nadal… twardzi? Czy kreujący się na samców alfa aktorzy nie zmiękli przypadkiem pod wpływem czasów, w których nie wypada już hołdować wyobrażeniom pochodzącym z bardziej konserwatywnej rzeczywistości?

Po pierwsze zaznaczmy, że nie mówimy o filmach, postaciach i aktorach będących jakimkolwiek punktem odniesienia w pozytywnym kształtowaniu konserwatywnych postaw. Byli oni raczej beneficjentami resztek konserwatywnego porządku, które ostały się jeszcze w zbiorowej wyobraźni. Dzięki jej pobudzeniu można było spektakularnie spieniężyć najbardziej szalone twórcze pomysły, które nadały niepowtarzalnego kolorytu kulturze popularnej lat 90.

To rzekłszy, przenieśmy się… na plaże Florydy. Ale nie będzie to bynajmniej konserwatywna Floryda Rona DeSantisa, lecz do cna liberalna Floryda, po piaskach której stąpał mocarną stopą… Hulk Hogan w serialu Grom w raju. Pamiętamy niezbyt skromną czołówkę tej produkcji i nie pisałbym o niej, gdyby nie wyrażała istoty omawianego tu problemu. Pomijając sam fakt, że Hogan uważa Jezusa Chrystusa za Zbawiciela, któremu należy się posłuszeństwo (i w tej kwestii jest wyjątkiem od stawianej w niniejszym tekście reguły), to poza tym we wszystkim spełnia definicję samca alfa zatopionego w liberalnej rzeczywistości.

Wesprzyj nas już teraz!

Mamy tam pomieszanie z poplątaniem. Z jednej strony widzimy mężczyzn, których dumnie wyprostowana postawa wyraża gotowość każdego mięśnia do dokopania wszelkim formom zła, a z drugiej widzimy, jak brakuje im nieraz kręgosłupa moralnego w kwestiach obyczajowych (choć i tu znajdą się wyjątki, jak w przypadku Prawdziwych kłamstw ze Schwarzeneggerem), a ich „wyzwolona” postawa bynajmniej nie służy ładowi społecznemu opartemu na sile rodziny zbudowanej na nierozerwalności małżeństwa.

Geneza tego świata jest wręcz mitologiczna – dosłownie, jeżeli spojrzymy na Herkulesa w Nowym Jorku, który był pierwszym przeniesieniem na srebrny ekran inspirowanej antykiem fascynacji kulturystyką. Postacie w sposób nieraz intencjonalnie tandetny – i tyleż wspaniały – ociekają archetypicznością.

Jednocześnie zwróćmy uwagę na ciekawą koincydencję, że czołowa triada ówczesnych bohaterów – Arnold Schwarzenegger, Sylvester Stallone i Jean-Claude Van Damme – to… katolicy. Przynajmniej nominalnie. Schwarzenegger – katolik z Austrii, Stallone – katolik z włoskim pochodzeniem, Van Damme – katolik z Belgii.

Mamy więc katolików i tych, co określają się jako chrześcijanie (Chuck Norris, Denzel Washington czy wspomniany Hulk Hogan), których łączą co najmniej dwie rzeczy: żelazna pięść i determinacja do walki ze złem. Dlaczego więc nie powstało nic, co moglibyśmy określić nieformalną „ligą” konserwatywnych wyznawców Chrystusa, którzy są jak skonsolidowane ze sobą komety – wciąż przecinające niebo naszego świata i nie tracące impetu z powodu fałszywego postępu, jaki narzucają nam coraz to nowe ideologie? Właśnie na to pytanie szukam odpowiedzi…

Hasta la vista… Arnold

Teraz przenieśmy się do niemal równie jak Floryda słonecznej i rajskiej Kalifornii. Jest rok 2003. Gubernatorem lewicowego stanu zostaje… Republikanin. Skoro Republikanin, to wiadomo, że musi być gwiazdą ekranu, jak wcześniej Ronald Reagan. Arnold Schwarzenegger obejmuje urząd jako Gubernator-Terminator (Governator). Od razu przenosi swoje biuro do namiotu pod stanowym Kapitolem, aby móc swobodnie palić cygara bez niespodzianek ze strony „sikawek” na suficie. Nie wstydzi się ani swoich obyczajów, ani republikańskiej afiliacji.

Z tym okresem jego rządów wiąże się anegdota o tym, jak pewien publicznie zdeklarowany pederasta niepokoił Gubernatora-Terminatora swoimi pretensjami. Schwarzenegger odpowiedział w sposób godny najlepszych ksenofobicznych uprzedzeń, których nie powstydziłby się niejeden scenarzysta z minionych już wówczas lat 90. Skierował do niego mianowicie pismo, w którym – obok oględnej treści – pierwsze litery kolejnych wersów utworzyły zdanie wulgarne i jednoznacznie wskazujące, jak postrzegany jest namolny petent oraz co bez zbędnej zwłoki winien zrobić. Gdy adresat zaczął się publicznie obrażać, wówczas pan gubernator utworzył komisję naukowców, którzy udowodnili odpowiednimi równaniami, że koincydencja w tym ułożeniu liter była możliwa.

Abstrahując od tej zabawnej krotochwili, należy jednocześnie odnotować, że Schwarzenegger wprawdzie nie poparł nigdy prawa zrównującego związki sodomskie z małżeństwami, ale był za związkami cywilnymi dla sodomitów. A ostrze jego humoru nie tyle stępiło się wraz z upływem lat, co zwróciło w kierunku przeciwnym. I tak w roku 2015, gdy Arnold „ozdobił” swoje zdjęcie profilowe na Facebooku sodomską „tęczą” i opublikował post wychwalający „osoby LGBT”, spotkał się z krytyką części swoich fanów. Jeden z nich – Polak, Jakub Bielawski – poinformował, iż jest zmuszony „odlubić” fanpage. „Hasta la vista” – odpowiedział krótko Arnold, cytując oczywiście swoją kwestię z Terminatora. Tak kultowy motyw lat 90. sięgnął bruku.

Niepowtarzalni…?

W wypuszczonej niedawno przez Netflix rozmowie z Van Dammem słyszymy: Jeżeli zapytałbyś mnie dziś: Czy byłbyś w stanie jeszcze raz dokonać to, czego dokonałeś? Odpowiedziałbym: Nie, bracie, nie byłbym, to zbyt trudne. Po czym Jean-Claud dodaje: Poszczęściło mi się w tym biznesie. Ale na tym refleksja się kończy i nie pada ani słowo na temat tego, że dziś ten sam sukces byłby niemożliwy nie dlatego, że JCVD się zmienił, ale dlatego, że to czasy się zmieniły, a świat oszalał i ugania się za niemęskimi obojnakami w damskich ciuszkach, a nie za samcami alfa, dla których dobro jest dobrem, a zło złem. 

Każdy z omawianych aktorów ma po roku 2000 na swoim koncie produkcje, które w jakiś sposób nawiązują do ich dawnej formy, w przypadku JCVS będzie to choćby Ostatni najemnik. Sly’owi trzeba przyznać, że mocno zakończył sagę o kapitanie Johnie Rambo – wraz z Ostatnią krwią otrzymujemy bowiem mocne tradycyjne przesłanie na temat wyższości moralnej słuszności nad systemowymi ograniczeniami. Schwarzenegger też wypada nieźle w Po katastrofie, gdzie upomina się o znaczenie honoru i magicznego słowa przepraszam.

Ale o prawdziwej kontynuacji żywotnych motywów lat 90. nie ma mowy. Żeby pociągnąć wątki męskiego sprzeciwu wobec zła tego świata, trzeba by bowiem wprost uderzyć w skutki dawnego liberalizmu, który stracił cały swój powab i przerodził się w prymitywną dekonstrukcję rodem z najczarniejszych wizji ideologów szkoły frankfurckiej.

Jest to więc trochę krytyka, a trochę ubolewanie nad tym, o ile więcej mogliby zdziałać dawni bohaterowie, gdyby ich formacja ideowa była konsekwentna, to znaczy gdyby rozumieli dlaczego postacie, w które się wcielali posiadały moralną i publiczną legitymację do tego, by „dokopać” złym ludziom…

I chyba ten żal mówi najwięcej. Jaka siła spoczywałaby w ich rękach, gdyby byli konserwatystami – jaki sojusz mogliby dziś tworzyć – mocniejszy niż w Expandables? I byliby jak jeden mąż silny wiarą i przekonaniami, któremu nikt nie „podskoczy”, a nie jak ten podstarzały Chuck Norris, o którym kawały są wprawdzie wiecznie młode, ale on uchodzi w branży za „chrześcijańskiego oszołoma” nienadążającego za duchem czasów.

Zmierzch, który nie będzie świtem

Sądząc po dzisiejszych wypowiedziach dawnych herosów, nie ma co liczyć, że zmierzch ich świetności, który przypadł na końcówkę lat 90., przerodzi się jeszcze w dojrzały świt ich mądrej starości… Tamte obrazy były zakorzenione w świecie, który wyrastał z tradycyjnego porządku, choć w akcie swojej woli już go porzucił. Żeby dziś pięść Triady Twardzieli uderzyła równie mocno, musieliby oni uświadomić sobie, co to znaczy być katolikiem i konserwatystą i na tej świadomości oprzeć ostatni rozdział swojej twórczości.

To, co dawniej przychodziło samo przez się – dziś wymagałoby ogromnego wysiłku duchowego, aby w bezbożnym środowisku kulturowym zbudować taką scenografię, taką dramaturgię i taką fabułę, by na chwilę zaistniały dawna energia, uderzenie i barwne osobowości, które podziwialiśmy na ekranie. Po roku 2000 nie ma już jednoznacznych wartości – dobro miesza się ze złem, czego przykładem jest film Sabotaż ze Schwarzeneggerem.

Nie jest tajemnicą, że to za sprawą Arnolda Hummer zaczął produkcję swoich mocarnych terenówek dla cywilów, a nie tylko dla wojska. Schwarzenegger, Stallone i Van Damme sami byli jak potężne samochody, dopracowane w każdym calu i oszałamiające swoją prezentacją. Ale po latach okazuje się, że brakuje im silników… Świadomy i szczery konserwatyzm połączony z autentycznym życiem duchowym to jednocześnie rozrusznik i wydajne źródło momentu obrotowego. Bez tych podzespołów okazuje się, że „kozackie” fury – Hummery i sportowe bestie – były raczej ciągnięte na wielkim holowniku epoki niż zdolne do samodzielnej jazdy. I nie ważne, czy będą to amerykańscy herosi, czy też James Bond, który ostatnio również padł ofiarą kolejnego etapu Rewolucji – ich wspólną piętą achillesową jest liberalizm. 

Żeby dziś te maszyny ruszyły z miejsca, to ten fundamentalny brak musiałby zostać uzupełniony. Wydaje się to niemożliwe, a wręcz czcze, ale pomyślmy choć przez chwilę, z jaką siłą mogłaby uderzać dziś konserwatywna kontrofensywa kulturowa, gdyby w popkulturze docierającej do niezliczonych milionów posiadała po swojej stronie tych herosów – nie w irytującym zmierzchu, lecz w dojrzalszej formie ich ekranowej chwały.

Filip Obara 

Dekonstrukcja po katolicku: James Bond jako agent rewolucji seksualnej

Dekonstrukcja po katolicku: Ile jest konserwatysty w Brudnym Harrym?

Dekonstrukcja po katolicku: James Bond jako agent rewolucji seksualnej

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij