17 października 2022

Moda na niebinarność. Psycholog o genderowej fali zalewającej „pokolenie internetu”

(fot. Pixabay)

Osobiście stoję na stanowisku, że to efekt działań medialnych i swoistej mody, która temu towarzyszy – mody na oryginalność. Mam bardzo dużo doniesień świadczących o tym, że są obecnie całe klasy szkolne, w których większość młodzieży określa się jako niebinarna. Ci młodzi ludzie często może nawet nie do końca wiedzą, co to określenie oznacza. Brzmi jednak atrakcyjnie, pokazuje pewną oryginalność – mówi w rozmowie z PCh24.pl Andrzej Margasiński, doktor psychologii, terapeuta, nauczyciel akademicki.

 

Co rzetelna, niezideologizowana nauka mówi o pochodzeniu skłonności homoseksualnych oraz zaburzeń polegających na nieutożsamianiu się ze swoją płcią biologiczną?

Wesprzyj nas już teraz!

To dwie osobne kwestie, zacznijmy więc od homoseksualizmu. Niestety, nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Środowiska homofilne począwszy od początku lat 90. usilnie lansowały tezę, że jest on wrodzony. Pojawiły się wówczas dwa duże, słynne badania, które bardzo mocno tę wersję wspierały. Pierwsze, autorstwa Simona Le Vaya, który w budowie mózgu, w jądrach podwzgórza, miał znaleźć określone różnice pomiędzy osobami hetero- i homoseksualnymi. To miała być bardzo mocna przesłanka świadcząca na rzecz wrodzonego charakteru homoseksualizmu.

Drugie badanie, również na początku lat 90. roku przeprowadził Dean Hamer wraz ze współpracownikami. Dotyczyło rzekomego znalezienia w ludzkim DNA sekwencji różnicującej obydwie grupy. Z tego wzięła się narracja, że mamy różnice w budowie genów i istnieje tak zwany gen geja.

Obydwie te prace okazały się wielkimi naukowymi humbugami. Tyle, że odpowiednia narracja poszła w świat, wspierana przez liczne liberalno-lewicowe media. Po pierwsze, badania dotyczące jądra podwzgórza przeprowadzone zostały na bardzo małej grupie 25 osób. Po drugie, okazało się, że w żadnym innym ośrodku nie  potwierdzono tych wyników. Później z kolei wyszło na jaw, iż opisywane przez Le Vaya jądra podwzgórza nie mają w ogóle żadnego związku ze sferą seksualną człowieka. Zaobserwowane przez naukowca różnice anatomiczne były natomiast prawdopodobnie skutkiem wirusa HIV, czego on w ogóle nie brał pod uwagę.

W przypadku zaś badań Hamera okazało się, że naciągał on swoje statystyki, o co był oskarżany. Przeprowadził również w wadliwy sposób interpretację rezultatów. Później sam wycofał się ze swych pierwotnych wniosków przekonując, że nigdy nie twierdził, iż odkrył „gen geja”.

Ale taka narracja powstała. Pojawiały się dziesiątki badań pokazujących korelacje pomiędzy takimi czy innymi czynnikami biologicznymi a orientacją homoseksualną, typu grubość włosa, długość penisa, leworęczność albo długość poszczególnych palców. Miałyby one sugerować istnienie fizycznych różnic pomiędzy homoseksualistami a heteroseksualistami.

Wszystkie te badania nie zmieniają ogólnej postaci rzeczy. Dzisiaj zdecydowanie przyjmuje się, że orientacja seksualna rozumiana jako względnie trwały pociąg romantyczny i seksualny względem osób tej samej płci, jest kształtowana przez wiele czynników. Trzeba brać pod uwagę i aspekty genetyczne, hormonalne, ale i społeczne oraz psychologiczne. Innymi słowy, orientacja homoseksualna – co już przyznają: i Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne, i różni autorzy, nawet homofilni – nie ma jednej konkretnej przyczyny. Zdecydowana większość naukowców stoi na stanowisku, że przyczyny te są wieloczynnikowe i bardzo indywidualnie zróżnicowane. Każda osoba homoseksualna ma inną ścieżkę dochodzenia do swojego homoseksualizmu. Analiza badań wskazuje jednak na zdecydowaną dominację czynników natury środowiskowo-psychologicznej. Chodzi tu na przykład o niewłaściwe relacje w rodzinie. W przypadku homoseksualizmu męskiego to przede wszystkim dominująca matka i wycofany ojciec. W takiej sytuacji młody chłopiec nie ma wzorca, który jest mu bardzo potrzebny w rozwoju.

Jest takie mądre powiedzenie, że matka wychowuje chłopca, ale mężczyznę wychowuje ojciec. Jeśli z różnych powodów tego ojca nie ma, bo albo jest nieobecny, wycofany, albo doszło do rozwodu, separacji, i chłopiec nie ma wzoru, na którym mógłby się oprzeć, wtedy zaczynają się problemy. Do tego dochodzi nierzadko do uwiedzenia i mamy skutek w postaci orientacji homoseksualnej.

Co możemy z kolei powiedzieć o pochodzeniu dysforii płciowej?

To w pewnym sensie analogiczna kwestia. Można powiedzieć, że etiologia dysforii płciowej nie jest do końca poznana. Pod uwagę bierze się czynniki natury biologicznej (genetyczne, hormonalne, neurofizjologiczne), psychologiczne (uwarunkowania osobowościowe, relacje w rodzinie, style wychowania rodzicielskiego)  i oddziaływania środowiskowe. Można powiedzieć, że ta konfiguracja rozwojowa również może być zaburzona w taki sposób, że w jednym przypadku może pójść w kierunku homoseksualizmu, a w drugim – transseksualizmu. Tych różnicujących czynników do końca nie znamy. Trwa na ten temat dyskusja. Ostatnio wśród badaczy zdecydowanie zaczyna dominować pogląd o przeważającej roli aspektów psychologicznych i środowiskowych.

Doktor Lisa Littman badała rodziców nastolatków transseksualnych. Rodzice ci zdecydowanie wskazywali na to, iż w pewnym momencie stracili kontakt ze swoimi dziećmi, wcześniej jednoznacznie sprofilowanymi płciowo. W pewnym momencie one zamknęły się i „żyły” przede wszystkim w internecie, w rozmaitych bańkach informacyjnych, których jest coraz więcej. Były aktywne w różnego rodzaju portalach transseksualnych, co z czasem doprowadziło je do przekonania, że chcą zmieniać swoją płeć. Littman była oczywiście bardzo mocno krytykowana za swoje ustalenia, podobnie zresztą jak swego czasu Mark Regnerus, który przeprowadził duże, niezależne badania pokazujące doświadczenia rodzinne osób homoseksualnych. Także efekty jego pracy nie były zgodne z narzucaną linią mówiącą o rzekomo wrodzonym homoseksualizmie. Po prostu badania Littman pokazywały coś zupełnie innego niż dominująca narracja o stresie mniejszościowym.

Miały więc miejsce potężne ataki na Regnerusa, na Littman, ale cały szereg innych badaczy jak Marcus Evans, Sven Roman, Kevin Zucker wskazuje na udział czynników rodzinnych i społecznych w kształtowaniu się postaw transseksualnych. Polecam świetny portal Canadian Gender Report gdzie można znaleźć bardzo dużo informacji także o wpływie mediów społecznościowych na kształtowanie się postaw LGBT.

Takie postawy są uporczywie promowane zarówno w środkach przekazu, jak i popkulturze. Czy to prawda, że następuje obecnie lawinowy wzrost przypadków nieutożsamiania się przez młode osoby ze swoją płcią biologiczną?

Prawda, rzeczywiście w ciągu ostatnich 10–15 lat, czyli w stosunkowo krótkim okresie można zaobserwować wzrost liczby osób deklarujących tożsamość transseksualną i ogólnie rzecz biorąc LGBT, w całym świecie, przede wszystkim na Zachodzie. Jeśli chodzi o transseksualizm, to przed pojawieniem się tego zjawiska szacowano nasilenie transseksualizmu w populacji na 0,001%–0,002%, co oznacza, że jest to zaburzenie niezwykle rzadkie. Natomiast w okresie ostatnich 10-15 lat nastąpił radykalny wzrost liczby zgłoszeń do klinik zmiany płci,  w wielu krajach nastąpił wzrost kilkusetkrotny, a w niektórych nawet o kilka tysięcy razy. Świetnie pokazuje to ostatnie opracowanie autorstwa Agnieszki Marianowicz-Szczygieł na łamach „Kwartalnika Fides et Ratio”.  To niezaprzeczalna tendencja.

Powstaje pytanie: dlaczego tak się dzieje? Część badaczy próbuje lansować tezę, że jest to efekt odblokowania pewnych mechanizmów społecznych. Ponieważ istnieje dziś mniejsza negatywna presja na takie osoby, młodzież chętnie przyznaje się do swoich nietypowych preferencji. To hipoteza „przełamywania stresu mniejszościowego”.

Osobiście stoję jednak na stanowisku, że to efekt działań medialnych i swoistej mody, która temu towarzyszy – mody na oryginalność. Mam bardzo dużo doniesień świadczących o tym, że mamy obecnie całe klasy szkolne, w których większość młodzieży określa się jako niebinarna. Ci młodzi ludzie często może nawet nie do końca wiedzą, co to określenie oznacza. Brzmi jednak atrakcyjnie, pokazuje pewną oryginalność. Musimy przy tym pamiętać, że młodzi ludzie są na etapie poszukiwania swojej tożsamości. Są to naturalne procesy rozwojowe.

Mówimy o zjawisku niebezpiecznym, bo za takimi deklaracjami niejednokrotnie idą decyzje o przyjmowaniu blokerów hormonalnych, a potem przyjmowanie testosteronu w przypadku dziewcząt, które zaczynają wierzyć w to, że są chłopcami i chcą nimi być.

Lisa Littman nazwała swoją koncepcję zespołem nagłej dysforii płciowej. Nagłej, bo będącej efektem oddziaływań środowiskowych. Jest to  nowa teoria w stosunku do koncepcji stresu mniejszościowego, wywołuje ataki, bo przenosi ciężar odpowiedzialności. Przy hipotezie stresu mniejszościowego można atakować „opresywne, patriarchalne i heteroseksualne społeczeństwo” i najbardziej winnego „białego heteroseksualnego mężczyznę”. Koncepcja zespołu nagłej dysforii płciowej sugeruje inne przyczyny: słabą jakość relacji rodzice – dzieci, wychowanie permisywne, nadmiar swobody w korzystaniu przez młodzież z internetu i mediów społecznościowych,  swoistą modę. To na pewno nie pasuje liberalno-lewicowym środowiskom.     

Co kieruje rodzicami prowadzącymi nawet kilkuletnie dzieci to tych tak zwanych klinik oferujących tranzycję?

Brak wiedzy, brak wyobraźni, przekonanie, że najlepszym i jedynym rozwiązaniem wychowawczym jest uleganie sygnałom wysyłanym przez dziecko. Wychowanie bezstresowe i brak wyraźnego kręgosłupa moralnego. Dzieje się tak gdy na pierwszym planie w życiu rodzinnym są dzieci, a rodzice pozostają schowani gdzieś za parawanem, kwitnie kult pajdocentryzmu zamiast aksjocentryzmu. Z drugiej strony – wydaje się, że część rodziców jest niedojrzała, może zostali rodzicami przedwcześnie, nie byli do tego przygotowani. Mamy potem do czynienia z transmisją z jednego pokolenia na drugie. Nie ma, niestety, badań na temat, a bardzo by się przydały. Niewątpliwie warto by przyglądać się temu zjawisku – kim są rodzice wspierający dzieci w tendencjach transseksualnych.

W wywiadzie z autorkami książki „Mów o mnie ono”, wpisującej się w kampanię normalizowania tego zjawiska pada stwierdzenie: „niezwykle trudno jest opisywać rewolucję w trakcie jej trwania. A to jest rewolucja, nie mam wątpliwości”. Cóż to za deklaracja, Pańskim zdaniem? Rewolucja, w przeciwieństwie do klęski żywiołowej czy prawdziwej epidemii, jest przecież procesem przez kogoś zainicjowanym, a nie losowym?

Za takim stwierdzeniem mówiącym o rewolucji mogą świadczyć statystyki, z tym się trzeba zgodzić. Rzeczywiście można mówić o lawinowym narastaniu, o genderowej fali, która również już dochodzi do Polski.

Z drugiej strony mamy właśnie dyskusję, czy jest to zjawisko naturalne, czy też sterowane i wspierane medialnie?

Towarzyszy mi przekonanie, że jest to efekt swoistej mody, podobnie jak 15 lat temu mieliśmy wśród nastolatek falę anoreksji. Dziewczęta nie jadły, utrzymywały bardzo rygorystyczną dietę. Ideałem była figura absolutnie szczupła. Zmagaliśmy się z falą zaburzeń, które trzeba było leczyć i nie były to łatwe terapie.

Ta fala minęła, dziś anoreksja nie jest przedstawiana jako wielki problem, natomiast mamy nową falę – „niebinarności”. To jest bardzo widoczne. Spotkałem się z rodzicami, których córka chodzi do I klasy liceum plastycznego. Tam na dwadzieścia kilka osób cztery uważają się za transseksualne, a reszta to jest gender fluid. Takich doniesień jest mnóstwo. Mam obecnie do czynienia z dwoma osobami, które konsultuję pod kątem detranzycji. One same mówią o swych doświadczeniach z tranzycją. Wiązała się ona przede wszystkim z aktywnością na odpowiednich forach internetowych. Dominuje na nich jednostronny przekaz: jeśli jest ci źle, masz kłopoty, nie możesz znaleźć swojego miejsca w życiu, my cię rozumiemy, pomożemy ci, bo przechodziliśmy przez to samo. Zrób sobie operację, obetnij piersi, i tak dalej.

Tak to działa i, niestety, część tych młodych ludzi zaczyna w to wierzyć. Mamy potem do czynienia z olbrzymią masą nieszczęść, a również z coraz większą falą detranzycji, zwłaszcza na Zachodzie.  Ostatnio ukazała się książka Paula Andersona „Kiedy Harry stał się Sally”, w której amerykański autor bardzo rzetelnie  i wnikliwie pokazuje te zjawiska, polecam. Osoby, które kiedyś przechodziły przez różne fazy operacji zmiany płci zdały sobie sprawę, że nie okazało się to żadnym remedium na ich wszystkie życiowe bolączki; że to była pomyłka i chcą z powrotem wrócić do swojej płci biologicznej. Takich sygnałów świadczących o pomyłkach diagnostycznych i bardzo złych procedurach w tych klinikach zmiany płci jest coraz więcej. Wygląda na to, że w Anglii, w Szwecji zaczynają wycofywać się z takiego bardzo pochopnego „rozpoznawania” transseksualizmu i klasyfikowania do „zmiany płci” na rzecz bardziej solidnych procedur z psychoterapią w roli głównej. Jestem przekonany, że taka właśnie powinna być droga pomocy tym wszystkim młodym ludziom.

Dziękuję za rozmowę

Roman Motoła

29 miliardów euro dla Polski? Tak, ale najpierw przywileje dla tęczowego lobby!

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij