17 września 2022

„Mój ojciec zginął od sowieckiej kuli”. Dramatyczne wspomnienia świadków sowieckiego piekła

(Fot. AB/PCh24.pl)

17 września 1939 roku przyniósł początek sowieckich okrucieństw. Oto relacje osób, które doświadczyły sowieckiego piekła, przyniesionego do Polski na bagnetach czerwonoarmistów.

Jan Priachin  – Drucki Lubecki  (1920 – 2009)

„W czasie agresji Sowietów na Polskę we wrześniu 1939 roku mieszkałem wraz z matką na Polesiu, w miasteczku Raków, niedaleko Mińska, obecnej stolicy Białorusi. 3 kilometry od Rakowa stał dwór majątku Nowopole, który zbudował mój dziadek – księże Hieronim Drucki Lubecki. Kiedy Sowieci weszli do Rakowa, wyprawiały się tam wówczas dantejskie sceny. Dopuszczali się oni gwałtów i zabójstw. Wielu miejscowych Żydów przyłączyło się do bolszewików i wydawało NKWD swoich dawnych polskich sąsiadów. Dla przykładu – Żydzi złapali kapitana KOP zbili go okrutnie i ledwo żywego oddali bolszewikom, którzy go zabili.

Wesprzyj nas już teraz!

Później, kiedy NKWD aresztowało moją mamę, uciekłem do Wilna i niemal do końca okupacji tam się ukrywałem. Dobrze pamiętam jak Wilno w czasie wojny przechodziło co jakiś czas z jednej niewoli w drugą.

Najpierw do miasta weszli Sowieci. Przez sześć tygodni robili swoje krwawe porządki aresztując wybrane osoby i wywożąc dobra materialne. Potem Wilno oddali Litwinom, ci też prześladowali Polaków – no może w mniejszym stopniu niż inni okupanci, ponieważ nie stosowali deportacji. Po niecałym roku litewskich rządów na powrót do Wilna wkroczyła armia radziecka. Zaczęły się aresztowania polityczne, a od czerwca 1940 masowe deportacje, przerwane dopiero atakiem Niemców na ZSSR w 1941 roku.

Sowieci w czasie ataku Niemców tak zaangażowali się w mordowanie i wywożenie polskich więźniów, że nie zdążyli nawet zabrać z Wilna swoich rodzin. Mojego ojca – oficera armii carskiej zabili bolszewicy. Moja mama Maria Drucka – Lubecka, zmarła w roku 1945, zaraz po wyjściu z więzienia NKWD w Nowej Wilejce. Sowieci zamordowali też mojego brata Jerzego. Mój wuj, Konstanty Drucki Lubecki, który w roku 1939 był ostatnim dowódcą Wileńskiej Brygady Kawalerii, został zamordowany przez Rosjan. Mojego drugiego wuja Józefa Druckiego Lubeckiego zamordowali sowieccy partyzanci. Czasów powojennych – doczekałem tylko ja”.   

Elżbieta Zubrycka, córka Jana Paszty prezesa P.O.W. Koło Białystok, aresztowanego przez Sowietów w październiku 1939 (Elżbieta miała wówczas 7 lat), a później zamordowanego.

„Było to 20 października 1939 roku. Mój ojciec tego dnia ulicami Białegostoku niósł zamaskowany sztandar P.O.W., aby go ukryć przed bolszewikami, którzy w tym czasie okupowali już miasto. Ojciec nie wiedział jednak, że śledzą go ludzie z NKWD. Pozwolili ojcu wejść do Fary, lecz gdy z niej wychodził, już bez sztandaru, zaraz go aresztowali. Wraz z innymi aresztowanymi został wywieziony do więzienia w Mińsku, dzisiejszej stolicy Białorusi.

Więzienie znajdowało się w gmachu byłego klasztoru benedyktyńskiego, nazywano je amerykanką. Siedziało tam 3 tysiące ludzi. Kiedy 22 czerwca 1941 roku Niemcy napadli na Związek Radziecki, zarządzono ewakuację osadzonych. Powiązani drutem kolczastym pod eskortą uzbrojonych enkawudzistów oraz ujadających psów ruszyli w drogę. Samoloty niemieckie, które nadleciały nad miasto wzięły ich za kolumnę wojskową. Zaczęły bombardować. Więźniowie próbowali uciekać. Enkawudziści zaczęli do nich strzelać. Więźniowie padali pokotem. Z 3-tysięcznej kolumny w tym marszu śmierci udało uratować się tylko 150 osobom.

Mój ojciec nie był wśród nich, zginął od sowieckiej kuli. Nas z matką i moim kilkumiesięcznym braciszkiem, w kwietniu 1940 roku, wsadzono do bydlęcego wagonu i wieziono na Wschód, do Kazachstanu. Braciszek umarł po drodze. My z mamą po 6 latach katorgi wróciłyśmy do Polski. Co ciekawe, sztandar P.O.W., który mój ojciec schował na poddaszu kościoła farnego w Białymstoku udało się odnaleźć po 60 latach. Przed swoją śmiercią o miejscu jego ukrycia powiedziała mi mama. Tylko jej ojciec zdradził ten sekret”.

Marian Tananis (1929 – 2019) podczas agresji sowieckiej miał 10 lat, mieszkał z rodzicami w Narewce (obecnie woj. podlaskie)

„Przyszedł rok 1939. Wojna z Niemcami i niespodziewane uderzenie ze wschodu przez Sowietów. I senne koszmary mojego ojca żołnierza wojny roku 1920, które się niestety 17 września zmaterializowały. Mimo, że czas tamtej wojny bolszewickiej minął, to często we śnie ojciec widział bolszewików i ich czerwone gwiazdy na czapkach, kiedy go torturowano. W tym czasie rozpoczęły się niemiłe dni dla młodzieży polskiej podczas spotkań z młodzieżą białoruską. Organizowano spotkania, na których prym objęła „wolność” przyniesiona przez Armię Czerwoną. Na spotkania te przymusowo zapraszano młodzież polską, aby mogła wysłuchać „prawdy” ich polityków o Polsce, o Sowietach i całym świecie. Do Polaków nie zwracano się inaczej niż: „Ej Ty Polak, polska mordo, Polski Lach”.  Takie wiadomości przynosiłem ze szkoły do domu. Pytałem wówczas rodziców, co to znaczy? kim ja jestem? czy już Polski nie będzie?”

„Ojciec wiedział, że będzie poszukiwany przez bolszewików w celu wywózki na Sybir lub egzekucji. Dlatego przygotował się do ucieczki, z całą rodziną, do zaboru niemieckiego. Ojciec porozumiał się z księdzem proboszczem i pewnego ranka udaliśmy się do kościoła, gdzie pierwszy raz przyjąłem Komunię Świętą. Proboszcz wiedział, że jesteśmy przygotowani do drogi, również do tej drogi do domu Ojca. Pobłogosławił nas i dał na pamiątkę śliczne obrazki mówiąc „aby Bóg dał wam możliwość skutecznej ucieczki”. Rano byliśmy już daleko. Ucieczka się udała.”

Jadwiga Suchowierska z domu Sidz, w wieku 7 lat, z rozkazu władz sowieckich, wywieziona z matką i rodzeństwem do Kazachstanu

„Kiedy przyszli Sowieci, rozpoczęły się aresztowania. Zamknęli w więzieniu księdza proboszcza z Tryczówki i wszystkich członków Rady Parafialnej, do której należał też mój ojciec. Później wywieźli go do łagru, gdzie pracował katorżniczo w kopalni, a potem na Syberii przy transporcie drewna. Moja mama została z trojgiem małych dzieci, do tego nosząc w łonie czwarte dziecko. Była wówczas w szóstym miesiącu ciąży. My również już niedługo cieszyliśmy się wolnością, 13 kwietnia 1940 roku NKWD przyszło po nas, rodzinę „wroga ZSSR”.  Kazano mamie szybko się zbierać i wychodzić z domu. Wywieziono nas na ciężkie roboty do Kazachstanu. To był dramat”.

Tadeusz Borowski urodzony w roku 1934 w Łapach niedaleko Białegostoku

„Mój ojciec miał na imię Marcin. Był zawodowym oficerem Wojska Polskiego, w stopniu kapitana. Do wojska po raz pierwszy trafił podczas I wojny światowej. Był wtedy żołnierzem I Korpusu Polskiego, dowodzonego przez gen. Józefa Dowbora – Muśnickiego. Później walczył w wojnie z bolszewikami w roku 1920. Po jej wygraniu wstąpił do Straży Granicznej i strzegł zachodniej granicy niepodległej Polski. W roku 1933 był już na wojskowej emeryturze. Na kilka miesięcy przed niemiecką agresją na Polskę w roku 1939, ojciec – jako oficer rezerwy – trafił do Rejonowej Komisji Uzupełnień w Mińsku Mazowieckim i został „zmobilizowany”.

Po agresji 17 września ZSRR na Polskę, Łapy znalazły pod okupacją sowiecką. Okupacyjne władze wydały odezwę do polskich oficerów, aby ci zameldowali się w ich urzędach, bo wtedy będą mogli dalej legalnie, normalnie żyć i pracować. Tato uwierzył w te zapewnienia, tym bardziej, że wcześniej otrzymał je od radzieckiego oficera. Chociaż miałem wtedy tylko 5 lat, pamiętam jak przyjechał do domu w polskim mundurze na święta Bożego Narodzenia, w grudniu 1939 roku, a zaraz po świętach zgłosił się do sowieckiego urzędu. Tamtego dnia słuch po nim zaginął.

Dopiero w latach 90-tych z pomocą śp. księdza prałata Zdzisława Peszkowskiego – kapelana rodzin katyńskich oraz Stanisława Zdrojewskiego, dowiedzieliśmy się, że ojciec był jedną z ofiar zbrodni katyńskiej. Aresztowano go w Łapach i przewieziono do więzienia NKWD w Białymstoku. Podczas przesłuchań ojca maltretowano, a później przetransportowano go do Mińska i tam rozstrzelano na uroczysku Kuropaty. Miał wówczas 47 lat. Mnie z mamą, dziadkiem i rodzeństwem wywieziono w roku 1940 na katorgę do Kazachstanu. Dziadek tam zmarł, a my wróciliśmy do Polski z wywózki po 7 latach”.

Grażyna Jedlińska, urodzona 16 lipca roku 1926 w gajówce Bagryny na Polesiu

„Mój ojciec miał nazwisko Dauksza. W roku 1920, jako legionista, walczył z Sowietami. Później, do czasu wojny, był gajowym. Moja mama miała na imię Maria. Gdy rozpoczęła się wojna i 17 września 1939 roku Sowieci nasz kraj zaatakowali, ojca zmobilizowano. Pracował na lotnisku wojskowym w Żabczycach. Tam zgromadzono samoloty Łoś, które ocalały po niemieckich bombardowaniach.

Ojciec zginął 21 września 1939 roku. Zabili go białoruscy komuniści, członkowie miejscowych bojówek. Wywlekli ojca do lasu – w miejsce zwane Biały Jaz i tam zastrzelili. Pogrzebaliśmy tatę nocą na cmentarzu we wsi Rutka, bo nas z domu rodzinnego Sowieci wyrzucili i byliśmy u mojej babci w Rutce. Wówczas w tym samym miejscu, w którym zginął mój tata – Biały Jaz zastrzelono też kilku miejscowych Polaków m.in. z rodziny ziemiańskiej Skirmontów. Zabili Aleksandra, Bolesława i Helenę Skirmontów. Oni mieli majątek i dwór w Korzeniewie. Komuniści przyszli po nich do dworu. Wyprowadzili ich na rozstrzelanie. Wykopali dół. Żadne ze Skirmontów nie zgodziło się żeby zawiązać im oczy przed egzekucją.  Oni byli bardzo odważni, kochali Polskę. Aleksander odwrócił się do sowieckich katów twarzą i powiedział – „strzelajcie”. Jeden z tych katów, którzy zabili Skirmontów, tak jak Judasz, popełnił samobójstwo, sumienie go strasznie gryzło”.

Notował Adam Białous

 

Zobacz także:

Znów chcą mnie zabić! Powstaniec Warszawski o Niemcach, UB i ucieczce z Holandii przed eutanazją

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij