Spędziliśmy na polskich ulicach już prawie miesiąc i póki co nie widać jakichś wielkich, pozytywnych skutków naszych działań. W dalszym ciągu Unia Europejska udaje, że kompletnie nie rozumie, dlaczego europejscy rolnicy protestują. Prawda jest jednak taka, że Bruksela doskonale to rozumie, ale odwraca wzrok, patrzy w inną stronę, udaje, że nic się nie dzieje. Rolnicy walczą o życie, a jak powszechnie wiadomo: jeśli ktoś walczy o życie, to zrobi wszystko, żeby to życie uratować – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl Monika Przeworska, dyrektor w Instytucie Gospodarki Rolnej.
Płonące snopy siana, hektolitry wylanej na ulicach gnojówki, bijatyki z policją etc. – tak wyglądają protesty rolników na Zachodzie. W Polsce, póki co, mówiąc kolokwialnie: pełna kultura – protesty rolników to przede wszystkim blokady dróg. Czy w razie konieczności polscy rolnicy pójdą drogą francuskich, holenderskich i niemieckich kolegów?
Wesprzyj nas już teraz!
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że sytuacja może przesunąć się w stronę eskalacji. Rolnicy naprawdę tego nie chcą. My wychodzimy z założenia, że wszystko, co robimy, musi być realizowane zgodnie z literą prawa. Jeśli blokujemy drogi, to robimy to z zabezpieczeniem policji, z poinformowaniem wcześniej opinii publicznej o naszych działaniach, żeby nikt nie był poszkodowany, żeby czyjekolwiek życie lub zdrowie nie ucierpiało przez nasze protesty. Nasze zgromadzenia, manifestacje i protesty są legalne i zdajemy sobie sprawę, że ciąży na nas szereg zobowiązań.
Jesteśmy poważnymi ludźmi. Na polskie ulice nie wychodzi jakaś grupa bandytów. Wręcz przeciwnie. Protestują porządni ludzie, którzy chcą walczyć o przyszłość swojego kraju i o przyszłość własnych rodzin i gospodarstw. To powoduje, że staramy się protestować grzecznie i zgodnie z prawem, co nie zmienia faktu, że prowokatorów i osób szukających możliwości zabłyśnięcia nie brakuje. Na poziomie krajowym dość ciężko nad tym zapanować. Nawet organizatorzy każdego konkretnego zgromadzenia podkreślają, że wśród setek osób, wśród setek ciężkich maszyn rolniczych może się znaleźć ktoś, komu zależy na zadymie. Staramy się nawzajem kontrolować i pilnować, żeby wszystko odbywało się zgodnie z literą prawa. Jest jednak faktem, że spędziliśmy na polskich ulicach już prawie miesiąc i póki co nie widać jakichś wielkich, pozytywnych skutków naszych działań. W dalszym ciągu Unia Europejska udaje, że kompletnie nie rozumie, dlaczego europejscy rolnicy protestują. Prawda jest jednak taka, że Bruksela doskonale to rozumie, ale odwraca wzrok, patrzy w inną stronę, udaje, że nic się nie dzieje. Rolnicy walczą o życie, a jak powszechnie wiadomo: jeśli ktoś walczy o życie, to zrobi wszystko, żeby to życie uratować.
Nie tylko Unia Europejska, ale i władza w Polsce zdaje się odwracać wzrok, grać na przeczekanie i mydlić oczy. Niedawno wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak buńczucznie zapowiadał, że podejmie działania, aby od oleju zza wschodniej granicy pobierany był minimum 8-proc. VAT. Kilka dni po tych słowach głos zabrało Ministerstwo Finansów, które ogłosiło, że wysokość podatku VAT na produkty żywnościowe nie zależy od miejsca ich pochodzenia i obowiązuje bez względu na to, czy są to towary krajowe, unijne czy sprowadzane z państw trzecich…
Niestety, ale prawda jest taka: Polska sama nie może nakładać ceł i kontyngentów taryfowych, ponieważ jest to wyłączna kompetencja UE. Nikt nie chce wrócić do tego tematu.
Kilka dni temu w UE zapadła decyzja o liberalizacji handlu pomiędzy Ukrainą a UE na kolejny rok. Ktoś tę decyzję podjął, ktoś za nią zagłosował. Zdarza się oczywiście, że w Brukseli zostaną przegłosowane dobre, polubowne, zadowalające dla każdej ze stron rozwiązania. Ostatnia decyzja pokazuje jednak, że lobbing ze strony władz naszego państwa jest w tej sprawie całkowicie nieskuteczny, o ile w ogóle jest. Moim zdaniem należałoby zbudować ponadpaństwowe porozumienie, które mogłoby zablokować to, co robi w tej sprawie UE. Czy tak się stanie – czas pokaże.
Jest jeszcze inna opcja – zrobienie tego, co kilka miesięcy temu zrobiła poprzednia władza, czyli wprowadzenie jednostronnego embarga. Jest to oczywiście rozwiązanie kolizyjne, radykalne, ale tak jak powiedziałam – polscy rolnicy walczą o życie i w związku z tym popierają tego typu rozwiązania.
Trzeba działać i dlatego protestujemy, ponieważ niedługo okaże się, że komplikacje wynikające z działań UE są znacznie poważniejsze i bardziej negatywne niż powszechnie się to wydaje.
Oliwy do ognia dolewają również ukraińscy politycy. Mer Lwowa Andrij Sadowy nazwał protestujących polskich rolników „prorosyjskimi prowokatorami”. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski w opublikowanym w poniedziałek nagraniu stwierdził, że protest polskich rolników to działanie polityczne, z którego cieszy się Rosja. We wtorek rzecznik MSZ Ukrainy Ołeh Nikołenko zasugerował, że polscy rolnicy działają na zlecenie Kremla, ponieważ jego zdaniem protestujący nie wspomnieli o zagrożeniach związanych z importem zboża i innych produktów rolnych z Rosji.
Jeśli chodzi o wypowiedzi ukraińskich polityków, to już od dawna nie da się ich w kulturalny sposób komentować. Język używany przez tych panów daleko odbiega od jakichkolwiek standardów. Jedyne, co mają w tej sprawie do powiedzenia, to rzucanie bezpodstawnych zarzutów i oskarżeń i to w obliczu ogromnej pomocy, jakiej my – Polacy – udzieliliśmy Ukrainie.
Moim zdaniem te wypowiedzi nie są skierowane do mnie, do Pana, do któregokolwiek polskiego rolnika. Te wypowiedzi są rzucane w przestrzeń medialną tylko po to, żeby wywierać nacisk na Brukselę. Jestem przekonana, że naciski ze strony Ukrainy w tej sprawie są wywierane zarówno na polski rząd jak i brukselskich eurokratów w związku z czym nie mam wątpliwości sytuacja będzie coraz trudniejsza. Ciężko nie odnieść wrażenia, że lobbing prowadzony na poziomie UE przez oligarchów, którzy są właścicielami setek tysięcy hektarów ziemi na Ukrainie, jest skuteczniejszy niż opór rolników w Polsce, Niemczech, na Litwie etc. Oligarchom jest dużo łatwiej dotrzeć do unijnych urzędników ze swoimi, że tak to określę, „argumentami” niż europejskim gospodarzom.
Niedawno pojawiły się informacje, że z Ukrainy do Polski wjechało tyle mrożonych malin, że polscy sadownicy tak naprawdę mogą zwijać swoje działalności. We wtorek w Medyce wysypano z dwóch wagonów kukurydzę. Polscy rolnicy wyrazili swoje oburzenie podkreślając, że „towar miał nie wjeżdżać do Polski, a wjeżdża” i w związku z tym widzą, że „ktoś wszystkich robi w bambuko”…
Embargo, które zostało wprowadzone, to mechanizm bardzo pożądany przez rolników, bez którego nie wyobrażają sobie oni funkcjonowania. Prawda jest jednak taka, że to embargo dotyczy jedynie pięciu rodzajów zbóż, a cała reszta produktów rolno-spożywczych nie była objęta ani cłami, ani kontyngentami taryfowymi. W związku z powyższym mogła bez żadnych ograniczeń wjeżdżać na terytorium Polski. Owoce jagodowe, jak np. maliny, czy koncentrat jabłkowy wjechał do Polski w takich ilościach, że przed nami niesamowicie trudny sezon… To samo tyczy się producentów cukru, plantatorów buraka cukrowego, producentów miodu etc. Te sektory mają olbrzymie kłopoty tylko dlatego, że embargo zostało wprowadzone jedynie na pięć rodzajów zbóż. Rolnicy odczuwają problemy, a politycy nawet jeśli zaczynają to dostrzegać, nie podejmują odpowiednich działań, żeby im przeciwdziałać.
Czy prawdą jest, że tona kukurydzy z Ukrainy kosztuje 50-100 zł, a tona kukurydzy z Polski 550-600 zł?
Tak wynika z dokumentów kontrolowanych przez rolników na granicy z Ukrainą.
Embargiem, o którym mówiłam, jest objętych pięć rodzajów zbóż. To embargo dotyczy jednak tylko transportu z Ukrainy. Oznacza to, że na terytorium Polski może wjeżdżać pszenica, kukurydza etc. przy założeniu, że najpierw zostały one skierowane do innego państwa UE, a potem stamtąd wwiezione do Polski. Rolnicy alarmują, że zboże z Ukrainy, które ma przejechać przez Polskę i dotrzeć np. do Niemiec faktycznie tam jedzie, tylko że po przekroczeniu granicy na Odrze jest odsyłane do Polski.
Cały problem ze zbożami jest dużo bardziej skomplikowany niż może się to wydawać, bo ceny, które obserwujemy w skupach, są wynikiem wielu czynników oddziałowujących na rynek globalny i krajowy. Ciężko nie wspomnieć o tym, że Rosja zaczęła eksportować na ogromną skalę swoje zboża i generalnie to Rosja zaczyna zajmować rynki zbytu, które dotychczas były zdominowane przez Ukrainę. Polska z racji położenia jest najbardziej dotknięta problemem i co gorsza nikt nie chce rozmawiać o tym, jak zreformować cały rynek w Europie, tak, żeby praca rolników mogła zacząć się opłacać i żeby rolników w Europie nie ubywało. To przecież kwestia bezpieczeństwa.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek