Zmarły w niedzielę Demis Roussos zapisał się w życzliwej pamięci rzeszy fanów pozytywnymi piosenkami z łatwo wpadającymi w ucho melodiami, opowiadającymi głównie o romantycznej miłości. Miał jednak w swoim życiu mroczny epizod, którego symbolem jest płyta „666”.
Mimo 45 lat solowej kariery Roussosa, wielu pasjonatów muzyki podziwia jego trzyletni okres działalności w zespole Aphrodite’s Child. Mało kto kojarzyłby ów zespół, gdyby nie wydana w 1972 roku przezeń płyta pod charakterystycznym tytułem „666”. Co ciekawe, nie brakuje chrześcijan twierdzących, iż ów album to poważne zagrożenie duchowe. Czy słusznie?
Wesprzyj nas już teraz!
Wiara i rewolucja ‘68
By odpowiedzieć na to pytanie, warto przybliżyć nieco okoliczności powstania Aphrodite’s Child, które stanowiło istotny etap w życiu Roussosa. Piosenkarz odebrał, jak się wydaje, solidne religijnie wychowanie od rodziców należących do Greckiego Kościoła Prawosławnego. Urodził się w Egipcie, ale 1961 roku przyjechał do Grecji. Zgłębiał prawosławną duchowość, śpiewał w kościelnym chórze. Trudno więc wątpić, że Chrystus był mu bliski i zapewne nie zapomniał o nim nawet wtedy, gdy pracował nad nieszczęsną płytą „666”.
W Grecji Roussos odkrył czar zachodniego konsumpcjonizmu. Buntujący się 17-latek wszedł w świat greckich klubów muzycznych, pogrążywszy się równocześnie w hippisowskiej ideologii. Przełom w życiu dojrzewającego muzyka nastąpił w 1966 roku. Wówczas poznał słynnego później twórcę, Vangelisa Papathanassiou, wraz z którym umknął za granicę, by tam kontynuować muzyczną karierę. Wydatnie pomogła mu w tym grecka junta wojskowa, której rządy najpewniej nakazałyby mu rychło porzucić pasję i pójść w kamasze.
Początkowo emigranci planowali trafić na Wyspy. Tam jednak ich nie wpuszczono z powodu podejrzeń o prowadzenie działalności rewolucyjnej. Marzenia o muzycznej karierze musieli więc urzeczywistniać we Francji, z którą Roussos związał niemal całe swoje życie. Dostawszy się w kręgi tamtejszej bohemy, chłonęli hasła i manifesty rewolty 1968 roku. I właśnie wówczas, w okresie kryzysu wiary i moralności Roussos’a, powstał zespół Aphrodite’s Child.
Pozornie nie był on związany z żadnymi ideologiami i do współczesnych nam czasów określany jest mianem „kultowego”, zaś płytę „666” obwołano mianem „klasyka klasyków”, swoistym cream d’la cream kariery Roussosa.
Uczucia kontra kosmos
Krążek „666” miał olbrzymie znaczenie przede wszystkim dla towarzyszącego Demisowi Vangelisa Papathanassiou. Stał się dla niego guziczkiem otwierającym bramę do odkrywania nowych wymiarów muzycznych i duchowych. Uznany za genialnego protoplastę muzyki elektronicznej, ambient i New Age, odkrywał nowy, muzyczny świat, poszukując natchnienia w kontestacji porządku społecznego, a harmonii w odartej z Absolutu naturze. Indywidualizm Papathanassiou doprowadził do rozpadu Aphrodite’s Child, czego efektem była dość dziwna sytuacja – gdy bowiem w 1972 roku ukazała się na rynku płyta „666” zespół od dwóch lat nie istniał, a Vangelis i Demis rozwijali swoje solowe kariery, idące w zupełnie innych kierunkach. Pierwszego interesowała sprawcza moc sił kosmosu, drugi zaś koncentrował się na opisie ludzkich, pozytywnych uczuć.
Sprzedana w 20 milionach egzemplarzy „666” stała się jednak krzykiem z otchłani fascynacji Roussos’a hipisowską kontestacją. Publikacja krążka zbiegła się już z innym etapem życia muzyka – duchowo znacznie spokojniejszym.
Strach przed bluźnierstwem
Aphrodite’s Child przed wydaniem „666” zaprezentował jeszcze dwie płyty. Na pierwszej z nich znajduje się ciekawa kompozycja „End of the World”, którą wykorzystano do kontestacji religijnego porządku. Użyto jej w filmie Maurice’a Dumaya „L’Homme qui venait du Cher” z 1969 roku. W jaki sposób? Oto grana przez Françoise Hardy dziewczyna przychodzi do świątyni, by się pomodlić. Zastaje tam zapatrzonego w ołtarz księdza. A właściwie w coś, co stoi na miejscu ołtarza – nie ma tam bowiem okrytego białym obrusem stołu, jest za to zespół Aphrodite’s Child wykonujący rzeczony utwór „End Of The World” stanowiący pseudomodlitwę zasłuchanej w muzykę Hardy. Ktoś zapewne usilnie tłumaczyłby taki obraz metaforą, ale antyreligijne interpretacje tej sceny nasuwają się widzowi same.
Podobnie jest w przypadku płyty „666” nagrywanej w 1970 roku. Nawiązywała do „Apokalipsy Św. Jana”, ale Roussos i Papathanassiou zachwycili się jedynie jej apokaliptycznym przekazem, pozbawiając chrześcijańskiego wymiaru. Na krążku znalazła się opowieść o cyrkowej trupie wystawiającej Apokalipsę, w której finale sztuka i rzeczywistość splatają się ze sobą. Sam zaś tytuł „666” miał z jednej strony nawiązywać do tablicy rejestracyjnej (w koncepcji odwrotności grafiki zastosowanej do „White Album” The Beatles), z drugiej miało być to rzekomo symboliczne przedstawienie ludzkiej głupoty – 666 jest tu imieniem człowieka, który jeszcze nie osiągnął inteligencji analitycznej i reaguje umysłem apokaliptycznej bestii.
Współczesnego czytelnika może to zaskakiwać, ale mająca wydać płytę wytwórnia Mercury Records dość niechętnie patrzyła na dzieło Aphrodite’s Child. Dlaczego? Obawiano się jej bluźnierczego przekazu. Władze wytwórni sarkały chociażby na pornograficzno-bluźnierczy utwór „Infinity”, gdzie aktorka Irene Papas niczym mantrę powtarza biblijny cytat, udając przy tym orgazm. W ostateczności płytę wydano w dwa lata po jej nagraniu, a całość przedsięwzięcia wzięła na siebie siostrzana dla Mercury wytwórnia – Vertigo. Płytę jednak cenzurowano. Działo się tak na przykład w Hiszpanii generała Franco, a także na radiowych antenach w wielu innych krajach.
„666”, obok bluźnierczych piosenek, nawiązywała również do marksistowskich wątków obecnych w hippisowskiej muzyce. Taki kierunek nadał krążkowi przede wszystkim jego pomysłodawca, Vangelis Papathanassiou. I tak w kompozycji „The System” pojawiają się słowa inspirowane przez manifest amerykańskiego lewaka, Abbie Hoffmanna, założyciela Międzynarodowej Partii Młodych (Yippies), aresztowanego za udział w rozruchach rewolty ’68. Z kolei inny utwór „Do it!” to odwołanie do chwalcy rewolucji, Jerry’ego Rubina skądinąd przyjaciela Hoffmana.
Prawosławie, Talmud i Koran
Po nagraniu „666” muzycy z Aphrodite’s Child popadli w konflikt. Entuzjazmu Vangelisa co do wartości krążka nie podzielał między innymi właśnie Roussos, który rozpoczął w końcu karierę solową i zawiesiwszy krucyfiks na szyi, chętnie realizował pseudo-teledyski, w których spacerował po chrześcijańskich cmentarzach oraz wnętrzach prawosławnych kościołów. Celem owych wędrówek, jak zdawał się sugerować, miał być krzyż.
Do rozejścia się Roussos’a z przyjacielem, musiała też doprowadzić stopniowo zanikająca u niego fascynacja buntem. Szczególnie, że Papathanassiou był konsekwentny w swoich fiksacjach. Równolegle bowiem z realizacją krążka„666” nagrywał muzykę do filmu „Sex Power” i dokumentu „L’Apocalypse des animaux”.
Roussos po latach odcinał się od mrocznego charakteru „666”. Podkreślał swoje religijne fascynacje, choć były one dziwacznie eklektyczne – powoływał się nie tylko na prawosławie, ale także na zainteresowanie Talmudem a nawet Koranem. Tę mieszankę uzupełniała wiara Roussosa w reinkarnację. Deklarował wiarę w to, że w poprzednich wcielaniach był kaznodzieją w starożytnym Egipcie a w XIX wieku już żydowskim rabinem. Droczył się, czy obnażał niezdrowe fascynacje? Trudno powiedzieć, niewykluczone jednak, że z przymrużeniem oka nawiązywał w ten sposób do korzeni, z których wyrósł – kulturowego i religijnego tygla Aleksandrii. Oddajmy mu jednak, że o „666” mówił jako o symbolu zła – diabła, którego trzeba poznać, by móc go pokonać.
I choć muzycy jednoznacznie odcinali się od satanistycznego przekazu tamtego krążka to faktem jest, iż swoją popularność zawdzięczał on ówczesnej eksplozji mody na okultyzm. Płyta stała się zresztą inspiracją m.in. dla włoskiego zespołu satanistycznego Death SS. Wbrew usilnym zapewnieniom Roussosa, album „666” stanowił wyraz mrocznego epizodu w życiu popularnego artysty.
Grzegorz Kasjaniuk