O tym, dlaczego Sienkiewicza darzymy coraz chłodniejszą uwagą i co ma z tym wspólnego kanon lektur szkolnych.
Z dorocznie prowadzonych przez Bibliotekę Narodową badań (Stan czytelnictwa w Polsce w 2020 roku R. Chymkowskiego i Z. Zasackiej) wynika, że w minionym roku do książki zajrzało 42 proc. badanych – autorzy na tym ogólnym poziomie nie precyzują, czy były to poradniki, encyklopedie czy beletrystyka. Zasadniczo, mógł to być nawet modlitewnik czy podręcznik szkolny. Tak licznych „czytelników” nie mieliśmy w kraju od sześciu lat. Komentatorzy wstrzymali oddech, obserwując, czy ten pozytywny trend to trwałe zjawisko społeczne, czy tylko chwilowa anomalia…
Niestety, raport potwierdza też, że Polacy uważają książkę za luksusowy zbytek. Wśród tych, którym w ich subiektywnej ocenie „wystarcza na wszystkie potrzeby i jeszcze mogą zaoszczędzić” po książkę nie sięgnęło jedynie 37 proc. badanych. Wśród tych, którym „nie wystarcza na najtańsze jedzenie” – nie czyta aż 82 proc. Sądząc z raportu, świadomość istnienia bibliotek wymiera w społeczeństwie w zastraszającym tempie. I to w czasach, gdy instytucje te coraz częściej przyjmują charakter atrakcyjnych ośrodków kulturalnych, podążających za nowościami na rynku wydawniczym.
Wesprzyj nas już teraz!
Jednocześnie aż 20 proc. domów, w których są dzieci, nie posiada innych książek, niż podręczniki. Ponad połowa czytelników posiada znikome (nie więcej niż 50 woluminów) księgozbiory własne. Dane z tabel sugerują, że tworzą je głównie encyklopedie, słowniki i poradniki.
Teksty na nośnikach cyfrowych czyta zaledwie 5 proc. badanych, głównie w wieku od 15 do 18 lat. Zarazem wśród młodzieży co czwarty respondent nie przeglądał żadnej książki, a pozostali, jeśli coś mieli w ręce, była to… lektura szkolna.
Faktycznych czytelników, czyli ludzi, którzy sięgnęli po książkę przynajmniej raz na kwartał, raport szacuje na 13 proc. Optymistycznie można przyjąć, że to jest dopiero liczba, która opisuje realny stan czytelnictwa w naszym kraju. Czyli tak naprawdę Polacy nie czytają. A to wskazuje, jakie faktycznie – często odległe od siebie – cele musi postawić przed sobą powszechna szkoła, kształtując kanon lektur.
„Społeczny obieg książki rozpoczynają relacje społeczne i decydujące jest to, na ile rozmowa o książce może być w nich obecna”, głosi ważne dla twórców przyszłego kanonu zdanie z raportu Biblioteki Narodowej. Respondenci deklarują, że to znajomi i rodzina zajmują pierwsze miejsce wśród polecających lekturę, za nimi dopiero plasuje się recenzja znaleziona w Internecie lub wybór dokonany w księgarni. Skoro młodzież czyta sporadycznie i tylko pod przymusem, oznacza to, że nie ma żadnego emocjonalnego stosunku do książki ani nie doświadcza społecznie sprzyjającej czytelnictwu atmosfery. Wielką szkodą dla kanonu jest, że programy takie jak Mądra szkoła czyta dzieciom Fundacji ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom, polegające na głośnej, profesjonalnej i interesującej lekturze w świetlicach szkolnych i na lekcjach wychowawczych, nie zostały przyjęte na poziomie ogólnokrajowym, choć tam, gdzie zostały wdrożone, owocują pozytywnymi efektami wychowawczymi i edukacyjnymi.
O jakim zatem kanonie lektur mówimy dziś? Jakie powinniśmy stawiać mu cele?
W odniesieniu do uczniów, którzy lubią czytać i mają ku temu liczne sposobności, sprawa wydaje się względnie prosta – kanon ma do spełnienia głównie funkcję wychowawczą: ukształtować nie tylko lekturę przyjemnościową, ale tę właściwą – kulturotwórczą, sprzyjającą rozwojowi wiedzy, postaw obywatelskich i społecznych, formującą wrażliwość estetyczną i etyczną. Kanon musi stawiać wymagania – dla większości jest jedyną okazją, by zetknąć się z wielką literaturą, różnorodnością gatunków, stylów i jakości. To z kolei kształtuje gusta i umiejętność dojrzałej oceny publicystyki i literatury najnowszej. Powinien też być szkołą rozumienia świata w różnorodnej perspektywie kulturowej, narodowościowej. Wreszcie, last, but not least, oswajając uczniów z dawną polszczyzną, da im swobodny przystęp do szeroko rozumianej literatury polskiej, ale i utrzyma w zacnej kondycji polszczyznę współczesną. Fakt, że w ciągu ostatnich 30 lat Sienkiewicz i Mickiewicz stali się niezrozumiali, nie świadczy o hermetyczności tej literatury, ale o smutnym ubóstwie i banalizacji języka, jakim posługują się współcześni Polacy i w jakim próbują wyrażać siebie.
W bieżących propozycjach zmian w kanonie nie widzę logicznej metody, raczej działania ad hoc. Twórczość Jana Pawła II jest ważna, ale nie na lekcji polskiego, gdzie dziś wciąż brakuje miejsca dla tych, którzy Karola Wojtyłę ukształtowali. Dużo lepsze warunki pracy nad tego typu tekstami są na lekcji religii, etyki czy lekcji wychowawczej. Obrazkowe książki Mizielińskich w kanonie lektur to kolejne nieporozumienie – ani to kanon, ani lektura. Owszem, zgrabna pomoc w nauce o świecie w ramach przyrody lub zajęć świetlicowych i to tu powinna się pojawić.
W trosce o kanon powinniśmy zacząć od podręczników. Nie doceniliśmy pracy prof. Marii Nagajowej, która ukształtowała polonistycznie kilka pokoleń Polaków, aż do lat 90. Porównanie spisu treści jej książek z dzisiejszymi jest ilustracją systemowej infantylizacji polskiej szkoły. Kamieńska, Harasymowicz, Iłłakowiczówna, Kulmowa, Bursa, Krasicki, Tuwim i Wawiłow, Homer, Parandowski, Grochowiak i Staff – to tylko niektórzy bohaterowie wypisów do piątej klasy SP. Stachura, Capote, Gałczyński, Konwicki, Chądzyńska, Kossak-Szczucka i Wharton, Herbert, Golding i Sienkiewicz, Leśmian, Lenartowicz i Singer to klasa szósta. Darmo dziś szukać w szkolnych wypisach podobnie ambitnych nazwisk. Autorzy raportu zwracają uwagę, że dzisiejszy szkolny kanon skażony jest trendem podążania za tym, co łatwe, banalne i przyjemne, od dawna nie pojawia się w nim nie tylko literatura artystyczna, wymykająca się oczekiwaniom masowego czytelnika, ale i trudniejsza literatura współczesna. Powszechna szkoła ciężko, choć może nieświadomie, pracuje, by zdewastować kompetencje językowe i estetyczne Polaków.
Czy powinien zatem dziwić poziom preferowanych dziś lektur? Przytłaczająca większość czytelniczych wyborów to romanse, kryminały noir, thrillery psychologiczne, powieści sensacyjno-szpiegowskie itp. Nieliczni sięgają po biografie czy książki podróżnicze i reportaże. A Sienkiewicz, od lat utrzymujący się na pierwszym miejscu poczytnych autorów, w ostatnich trzech latach wypierany jest przez pisarstwo… Remigiusza Mroza. Gdy powstaje ten tekst, zupełnie na serio toczy się publiczna debata, czy z kanonu lektur nie usunąć W pustyni i w puszczy.
A co z uczniami, którzy nie czytają nic? Szkoła musi najpierw pomóc im opanować lekturę płynną, swobodną i ze zrozumieniem. Bez tego każdy kanon, nawet ten w obrazkach, pozostanie bezradny. Nie przesadzę, stwierdzając, że, póki co, do tego stopnia internalizacji praktyki czytania młodzież dochodzi dziś przeważnie dopiero w pierwszych latach studiów. Jak pamiętam z lat szkolnych, podwójna lekcja polskiego polegała na dyskusji wokół lektury, która kończyła się wypowiedzią pisemną przygotowywaną w domu na następny tydzień. Dziś w szkole po tej praktyce nie ma ani śladu. Jeśli to się nie zmieni, nie pomoże nawet czytanie Prousta, Marqueza i św. Tomasza. Sprawne opisywanie własnych przemyśleń jest nieodzowne, by odnaleźć sens w czytaniu. Bez tego lektura jest tylko drogą przez mękę. Bez swobodnej praktyki krytycznego czytania nie sposób również zrozumieć siebie i innych ludzi, nie sposób zadbać o swoje zdrowie, finanse, prawa, profesjonalnie kształtować życie zawodowe. Nie sposób uczestniczyć w życiu społecznym, podejmować świadome decyzje wynikające ze zrozumienia złożoności świata i różnorodności stanowisk i perspektyw. Kanon kształtuje dojrzałych obywateli – ludzi, którzy rozumieją, bo czytają.
Kinga Wenklar