1 września 2024

Na jedenasty odcinek cyklu papieskiego PCh24.pl zapraszają prof. Marek Kornat i Tomasz D. Kolanek.

Kliknij TUTAJ i zobacz wszystkie opublikowane w tej serii rozmowy

 

Wesprzyj nas już teraz!

Szanowny Panie profesorze, spotykamy się dzisiaj, aby porozmawiać o bulli św. Piusa V „Quo primum” wydanej w 1570 roku, w której papież promulgował pierwszy Mszał obejmujący całość liturgii, tzw. Mszał Rzymski. Dlaczego dopiero w 1570 roku Kościół katolicki doczekał się inicjatywy, która usystematyzowała czy też skodyfikowała Mszę Świętą?

Bulla „Quo primum” usystematyzowała Mszę Świętą pod względem jurydycznym, formalnym. Skodyfikowała zasady celebrowania Mszy Świętej, czyli najważniejszej publicznej modlitwy Kościoła, bo liturgia, o czym należy nieustannie przypominać w dzisiejszych czasach jest właśnie publiczną modlitwą Kościoła. Oczywiście to nie był pierwszy mszał w historii Kościoła, tylko doszło do ustanowienia mszału dla diecezji (i metropolii) rzymskiej (z którego celebruje papież) dla całego Kościoła, o ile w takich czy innych jego prowincjach nie zachowały się lokalne ryty mogące się wylegitymować dwustuletnią tradycją. Jednym z takich rytów jest np. ryt ambrozjański w metropolii mediolańskiej.

 

Jak do roku 1570 była sprawowana Msza Święta? Czy w każdej części świata, gdzie tylko znajdował się kościół wyglądała ona tak samo? A może w Paryżu Msza Święta była sprawowana inaczej niż na przykład w Berlinie, czy na ziemiach polskich?

Na typ polegała wielkość postanowień św. Piusa V, aby usunąć dowolność i rozbieżności. Msza więc powinna być taka sama w Paryżu jak i Krakowie, w Ameryce i w Azji. Jeden mszał, jeden język. W Kościele Katolickim od najdawniejszych czasów obowiązywał jednak uprawniony pluralizm rytów liturgicznych, co nie jest przejawem samowoli. Mamy więc ryty wschodnie jak choćby koptyjski, chaldejski czy ormiański, a na Zachodzie choćby ryt ambrozjański, czy lyoński. Ten równouprawniony pluralizm dopuszczający pewne (niewielkie) rozbieżności w formie celebrowania Mszy Świętej nie zaprzeczał zasadzie lex orandi, lex credendi, a więc „jak się modlimy, tak wierzymy”.

 

Czym wymienione przez Pana profesora ryty różniły się od rytu rzymskiego?

Można podać parę przykładów. W rycie ambrozjańskim mamy np. sześcio- a nie czterotygodniowy adwent. Adwentowe nabożeństwo wotywne o Najświętszej Maryi Pannie, czyli roraty, zna tylko Kościół w Polsce i na Węgrzech. Nie ma go np. we Francji. Msza o świcie w Niedzielę Wielkanocną, zwana rezurekcją nie jest znana szerzej na świecie tak jak w Polsce i krajach niemieckich (Austria, Bawaria). Dla Stolicy Apostolskiej było to wszystko uprawnioną różnorodnością.

Problem pojawił się w związku z rewolucją reformacyjną. Niestety w 1517 roku wybuchła ona i pod potężnym, coraz bardziej narastającym ciśnieniem herezji i błędu zaczęły wchodzić do liturgii złe obyczaje lub tak zwane dodatki zaciemniające istotę Mszy, wprowadzające rozmaite i niepotrzebne uzupełnienia. To się dzieje oddolnie w wielu diecezjach. Różne dodatkowe modlitwy, dodatkowe obrzędy i zwyczaje, które były „wdrażane” do Mszy Świętej w niemal całym Kościele na Zachodzie Europy, zyskały sobie prawo miejsca. Na Soborze Trydenckim, jak wiadomo, Kościół przeszedł do kontrofensywy – i to w wielkim stylu. Nie mógł więc nie odnieść się do tak wielkiego zagadnienia jak liturgia.

 

Co ma Pan na myśli?

Przede wszystkim zapadła decyzja ojców o zdefiniowaniu Mszy Świętej na nowo. Dokonano jej na historycznej i wiekopomnej XXII sesji Soboru w 1562 roku, kiedy to uszczegółowiono, sprecyzowano i zdefiniowano naukę o Eucharystii jako przebłagalnej ofierze, będącej Sakramentem Ołtarza. To jest sprawa fundamentalna. Sobór Trydencki powierzył papieżowi, biskupowi Rzymu skodyfikowanie Mszału poprzez przejrzenie lub rozpatrzenie przepisów i norm liturgicznych. To bardzo ważne. Opracowywanie mszy na nowo byłoby naonczas zresztą niemożliwe nawet do pomyślenia. Chodziło o SKODYFIKOWANIE obrzędów! Mszał istniał – jako mszał rzymski. Msza Święta – zdaniem ojców Soboru – wymagała korektur uporządkowujących obrzędy. Nic więcej nie wchodziło w rachubę.

Sprawa kluczowa. Otóż na Soborze Trydenckim przyjęto zasadę, że podstawą kodyfikacji będzie Mszał dla diecezji rzymskiej. Uważano bowiem, że przez to „Święty Kościół Rzymski” jaśniał będzie jako „Matka i Nauczycielka wszystkich innych Kościołów”, jak pisze św. Pius V.

Tam zresztą – czyli na dwór papieski – nie mógł się przedostać żaden błąd heretycki, bo papież z definicji strzeże depozytu wiary. Mogły się one przedostać do obrzędów w Niemczech, w Austrii, we Francji, w Hiszpanii, nawet w Polsce, ale nie w diecezji rzymskiej. Św. Pius V wolę Soboru wykonał. Trzeba wspomnieć, iż Mszał Rzymski z 1570 r. ma w swojej bulli promulgującej Quo Primum klauzulę „Sacro Concilio aprobante”, czyli „za zgodą Świętego Soboru”.

Nie powstawała więc żadna „Msza trydencka”, co sugeruje pośrednio, że podczas Soboru Trydenckiego stworzono jakąś nową na liturgię, którą niektórzy dzisiaj uważają za „starą”. Tak nie było. Dokonano wprawdzie pewnych zmian w Mszale, ale były one bardzo skromne, żeby nie powiedzieć kosmetyczne.  Nie ma więc podstaw do twierdzeń, jakie można przeczytać w gazetach liberalnych, że na Soborze Trydenckim stworzono Mszę Świętą, która rzekomo przez wieki ewoluowała. Jest to po prostu chore i absurdalne. Jest natomiast bezsporne, że nową mszę stworzono na Soborze Watykańskim II.

 

Czy mógłby Pan nakreślić definicję dogmatyczną Eucharystii, którą przyjęli ojcowie XXII sesji Soboru Trydenckiego?

Definicja ta zawiera wspaniałe, fenomenalne stwierdzenia – że Msza Święta jest to ofiara nowego i wiecznego Przymierza, w której Boski Zbawiciel i Pan Jezus Chrystus na Ołtarzu Krzyża bezkrwawo ofiaruje się Swojemu Boskiemu Ojcu, co Kościół odnawia i powtarza w bezkrwawej ofierze, którą prezbiter w osobie Chrystusa sprawuje za żywych i umarłych dla zbawienia dusz.

W czasie wymiany zdań, która ponoć przydarzyła się podczas XXII sesji Soboru Trydenckiego, o czym pisał w swoich książkach niedawno zmarły wybitny historyk francuski Jean Delumeau, miały paść głosy pytające czy należy trzymać się pojęcia Mszy Świętej jako ofiary. Jeden z biskupów włoskich miał na to odpowiedzieć, że nawet poganie mają ofiary i to oni je składają. Jeśli my katolicy uznamy, że jej nie mamy – będzie to już koniec Kościoła Katolickiego. W auli soborowej zawrzało. Ostatecznie niemal jednogłośnie zgodzono się, że Msza Święta jest ofiarą. Nie żadną ucztą, nie żadnym zgromadzeniem czy spotkaniem, tylko ofiarą. Ofiarą Krzyża odnawianą bezkrwawo, bo przecież krwawa ofiara była tylko jedna – na Golgocie. Wolą Soboru było wreszcie uwypuklenie, że Msza Święta jako publiczna modlitwa Kościoła stanowi centrum życia katolickiego. Obok ofiarnego charakteru ma ona charakter przebłagalny za grzechy, gdyż Chrystus Pan sprawuje urząd rzecznika ludzi wobec swego Ojca w niebie.

Poza tą definicją Sobór rozstrzygnął jeszcze kilka innych spraw o wielkiej wadze. Między innymi twardo i stanowczo obroniono wówczas msze prywatne kapłana. Trzeba pamiętać, że z mocy święceń każdy kapłan ma obowiązek codziennie sprawować Mszę Świętą z wyjątkiem Wielkiego Piątku, kiedy to Kościół Katolicki od zawsze wstrzymuje się od sprawowania Najświętszej Ofiary. Ojcowie Soborowi zdecydowali, że te Msze są tak samo ważne jak i te sprawowane dla ludu. W ten sposób sprzeciwiono się oskarżeniom reformatorów, którzy twierdzili, że Missae sine populo („Msze bez ludu”) są niepotrzebne czy też nawet nieważne.

Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na kwestię języka. Sobór Trydencki postanowił rzecz, która potem posłużyła rewolucji dokonanej po Soborze Watykańskim II, czyli 400 lat później. Sobór nie postanowił, że język łaciński jest jedynym językiem, którym należy sprawować Mszę Świętą, tylko zalecił możliwość wprowadzenia języka narodowego na usilne życzenie wiernych. Tutaj powstaje pytanie: jak to rozumieć? Czy Kanon Rzymski można również przełożyć z łaciny na języki narodowe? Moim zdaniem nie ma ku temu podstaw, ale niestety nie napisano tego wprost w tekście soborowym.

 

Jak więc powinniśmy to interpretować?

Prawdopodobnie tak, że na usilne życzenie wiernych ojcowie soborowi upoważnili papieża, aby pozwolił czytać Epistołę i Ewangelię w języku narodowym, ewentualnie modlitwę Pater noster („Ojcze nasz”) przed Komunią Świętą również można by odmówić w języku narodowym. I tyle. Kanon zostaje po łacinie.

Po Soborze, mimo tego przepisu Stolica Apostolska zabroniła udzielania takiej zgody. Zatamowano więc próbę aplikacji języków narodowych. Utrzymano łacinę i koniec. Jeszcze jedna sprawa: w czasie Soboru Trydenckiego padały stwierdzenia ze strony protestantów oraz tych katolików, którzy domagali się zmian, aby Kanon Rzymski od słów Te igitur clementissime Pater do słów doksologii końcowej Ofiary Eucharystycznej odmawiać głośno. Ci, którzy się tego domagali twierdzili, że jest to niezbędne, aby tworzyła się wspólnota kapłana z wiernymi, czyli antycypowali argumenty, które padły po Soborze Watykańskim II.  Pius V kategorycznie sprzeciwił się temu uznając, że ta modlitwa musi być odmawiana w ciszy, ponieważ w tym czasie wierni powinni kontemplować tajemnicę Eucharystii.

Dodam tylko, że ciche odmawianie Kanonu Rzymskiego ma swoje ogromne zalety. Bywało jednak w polskiej praktyce tak, że wierni nie mieli książeczek, z których mogliby czytać tę modlitwę. W tym czasie więc organista śpiewał pieśni o Eucharystii ale i maryjne (np. w maju), a kapłan recytował modlitwy wstawiennicze po przeistoczeniu. Należy również podkreślić, że Sobór Trydencki potępił tych, którzy domagali się bezwzględnego odprawiania Mszy zawsze z Kanonem odmawianym głośno i zawsze w języku narodowym. Padły tu słowa anatemy.

 

Sobór Trydencki zezwolił jednak na odprawianie Mszy Świętej w rytach, które miały co najmniej 200 lat. Dlaczego?

Zebrała się komisja, którą powołał jeszcze papież Pius IV – wielki papież dyplomata, który przygotował politycznie warunki dokończenia Soboru. Uznała ona, że nie wolno naruszyć fundamentalnej zasady, która mówi o uprawnionym pluralizmie rytów liturgicznych, w związku z czym drobne odstępstwa są dopuszczone. Ponieważ jednak trucizna herezji mogła się przedostać do Kościoła zdecydowano, że wszystkie dodatki, jakie w ostatnich 200 latach zostały wprowadzone do celebracji Mszy Świętej należy usunąć. W ten sposób uznano, że Mszał Rzymski, z którego celebruje papież, a którego edycja typiczna była dostępna z 1470 roku, w więc tuż po wynalezieniu przez Gutenberga druku. Ten Mszał wzięła komisja i rozciągnęła na cały Kościół na Zachodzie. Ryty wschodnie zostały nietknięte. Tak zresztą to pozostało.

Pod koniec średniowiecza, wprawdzie z chwalebnych intencji, ale niezwykle, a nawet przesadnie rozrósł się śpiew sekwencyjny przed Ewangelią. W różnych częściach Europy Zachodniej ten śpiew sekwencyjny spowodował, że w roku liturgicznym było wykonywane do siedemdziesięciu sekwencji. Komisja, która pracowała z polecenia św. Piusa V postanowiła to usunąć i zostawić tylko pięć sekwencji, które są arcydziełami teologii, literatury i muzyki, mianowicie: na Wielkanoc sekwencję Victimae paschali laudes christiani; w uroczystość Zesłania Ducha Świętego Veni Sancte Spiritus; w uroczystość Bożego Ciała Lauda Sion Salvatorem. Do tego dochodzą jeszcze dwie sekwencje żałobne na święto Matki Bożej Bolesnej, czyli Stabat Mater Dolorosa oraz z Mszy pogrzebowej i żałobnej Dies irae. Dokonano poza tym niewielkich korektur graduału (psalmów) oraz oracji mszalnych. To właściwie wszystko. Niczego więcej nie zmieniano. Nie było tak, że komisja coś wykreślała, coś dopisywała, coś zmieniała – wedle życzeń wywołanych impulsem chwili.

Krąży taka opowieść, która chyba nie jest tylko anegdotą, mianowicie: gdy pracowała komisja po Soborze Watykańskim II i kreowała nową Mszę jeden z jej członków miał powiedzieć: „Chyba trochę za dużo rzeczy wyrzuciliśmy. Ludzie to źle przyjmą”. W odpowiedzi usłyszał od innego: „Zawsze coś można dodać”. Kardynał Ratzinger, później Benedykt XVI, mówił wprost, że po Soborze Watykańskim II Msza Święta została stworzona na nowo za biurkiem, co w moim odczuciu najlepiej oddaje to, co się stało kilkadziesiąt lat temu.

W czasach św. Piusa V niczego takiego nie było! Postanowiono, że Kanon Rzymski jest nietykalny i nie wolno nic do niego dodać ani nic usunąć. Jest wolny od błędu. Jeśli ktokolwiek twierdziłby, że jest inaczej – anathema sit!

 

Ale przez następne stulecia do Mszału Rzymskiego wprowadzano zmiany. Dokonywano ich również przed II Soborem Watykańskim? Na czym one polegały? Dlaczego papieża się na nie decydowali? Czy wprowadzając zmiany nie doszło do naruszenia bądź złamania zapisów bulli św. Piusa V?

Przede wszystkim były to zmiany arcy-kosmetyczne. Bulla Quo primum wydana w 1570 roku przez św. Piusa V była przedmiotem ingerencji jeszcze czterech papieży. A byli to Klemens VIII pod koniec XVI w., Urban VIII w pierwszej połowie XVII wieku oraz św. Pius X na początku XX wieku. Kościół – można tak powiedzieć – wiernie strzegł Mszału św. Piusa V jako wielkiego dzieła i największego skarbu.

Urban VIII zmodyfikował graduał. Czwartą, kluczową zmianą przeprowadził Jan XXIII. Jej przedmiotem było już naruszenie Kanonu Rzymskiego, bo na życzenie licznych biskupów dodano do niego zaraz po Najświętszej Dziewicy imię Jej Oblubieńca – św. Józefa. Należy dodać, że od momentu, kiedy kult św. Józefa silnie się rozwinął w Kościele pod koniec XIX wieku. Leon XIII był pierwszym adresatem petycji w tej sprawie. Odpowiedział jednak, że mimo iż cel jest chwalebny, to nie może go spełnić, ponieważ Kanon Rzymski ma być na wieki ten sam – bez zmian. Podobnej odpowiedzi udzielił Pius XII. Kiedy jednak petycja trafiła do Jana XXIII ten powiedział, że jak najbardziej może to zrobić i tak też uczynił. Była to ostatnia tego typu interwencja przed Soborem Watykańskim II jeśli o Kanon chodzi. Oczywiście Jan XXIII zmieniał jeszcze choćby upraszczając rubryki (choćby znosząc ryt półzdwojony). Skreślał niektóre święta. Znosił wigilie. Usunął dotychczasową modlitwę za Żydów w Wielki Piątek. Ale to wszystko nie ugodziło w korpus Mszy św. tak aby dać ludziom nowe obrzędy.

 

Patrząc na niektóre współczesne Msze Święte widzimy jednak totalną dowolność i de facto promocję tego, co Sobór Trydencki uznał za dodatki heretyckie…

Powiem tak: uważam oczywiście, że nowa Msza Święta jest ważna, ale jeśli dochodzi w czasie jej sprawowania do nadużyć, to przynosi więcej szkód niż pożytku… Niekiedy nadużycia mogą godzić w sakramentalną ważność obrzędów. To jednak występuje nie u nas, ale głównie na Zachodzie, gdzie ciśnienie liberalizmu pozostaje bardzo silne. Oczywiście jeżeli by się zdarzyło, że prezbiter, który celebruje nie wierzy np. w zmartwychwstanie Chrystusa to nie może z pewnością mieć intencji konsekrowania, czyli czynienia tego, co Kościół zawsze czynił. Albo jeżeli by było tak, że celebrans nie wyznaje wiary w transsubstancjację, czyli przeistoczenie, też można wnosić, że nie ma intencji. I sprawuje nieważnie. Jeżeli wreszcie sprawowana jest msza np. w tzw. wspólnotach charyzmatycznych bez jakiegokolwiek poszanowania Najświętszego Sakramentu to zachodzi tu jeszcze i zbezczeszczenie największej świętości.

 

Ten podział, jaki się wytworzył i zakorzenił w świadomości wiernych: nowa Msza i stara Msza. A nie po prostu Msza Święta? To samo tyczy się stwierdzenia Msza Trydencka. Wielu nie zdaje sobie sprawy, na co zwracał Pan już uwagę, że Msza Święta była sprawowana wiele wieków przed Soborem Trydenckim…

Msza Święta wyrosła ewolucyjnie. Niektóre zmiany możemy prześledzić. Przecież św. Piotr musiał sprawować Mszę i wszystko wskazuje na to, że czynił to w języku greckim. Najprawdopodobniej już wtedy mieliśmy do czynienia z elementami Kanonu Rzymskiego. Kanon – uczy Kościół – odzwierciedla wiernie nauką apostołów. Nakaz śpiewania Gloria czyli uroczystego hymnu pochwalnego ku czci Trójcy Przenajświętszej we mszach uroczystych nakazał papież Symmach, o który w niniejszym cyklu rozmawialiśmy. Modlitwy wstawiennicze dodawano potem, tak jak podział roku liturgicznego. Tu wielkie zasługi położył Grzegorz Wlk., o którym też mówiliśmy. Oczywiście opracowując nowe oficjum ku czci danego świętego, którego kanonizowano, wprowadzano nową kolektę, sekretę, postkomunię i tak dalej. Nie ma w tym niczego dziwnego. To naturalny rozwój. I wolno powiedzieć, że prowadził przez stulecia Kościół Duch Święty.

 

Dlaczego dzisiaj sformułowanie Msza Wszechczasów jest dzisiaj tak mocno krytykowane? Dlaczego pojawiają się wśród modernistów głosy zabraniające używania takiej nazwy?

Jeżeli stworzono nową Mszę, to aby ją narzucić wiernym, trzeba było wyeliminować Mszę wcześniejszą i zabronić jej sprawowania. Porównanie mszy „starej” z „nową” nie pozostawia najmniejszych wątpliwości co do tego, która wyraża doskonale największą tajemnicę wiary.

 

Ale Panie profesorze, rozmawiałem na ten temat z moim tatą i moją babcią, którzy całe życie należą do parafii św. Michała Archanioła w Chabielicach. Dowiedziałem się, że w momencie wejścia w życie nowej Mszy proboszczem parafii był ks. Piotr Siczek, który mimo zmian odprawiał tylko Mszę Wszechczasów, ponieważ mówił wprost: na takiej Mszy zostałem wychowany, tylko taką Mszę umiem sprawować i nie mogę zostawić parafian w tych niepewnych czasach, aby jechać kilkadziesiąt kilometrów, aby uczyć się, jak odprawiać nową Mszę…

Takich kapłanów z pewnością było bardzo wielu. Tak na przykład w mojej parafii na przykład św. Wawrzyńca w Goszczy pod Krakowem dopiero w 1989 roku do kościoła wstawiono stół. Wcześniej był tam normalny ołtarz. Tego typu odstępstwa od narzuconych nowych form pobożności były oczywiście jakoś tolerowane przez władze Kościoła mniej lub bardziej. Raczej po cichu.

 

Ale do czasu…

Tak, do czasu. To wszystko prędzej czy później zostało zmienione. W Warszawie przecież jeszcze za kard. Wyszyńskiego był normalny ołtarz w kościele katedralnym, który za jego następcy na urzęzie prymasa Józefa Glempa został rozebrany i postawiono tam stolec biskupi. Krótko mówiąc: tego typu zmiany były wytworem „ducha soboru” i większość z nich została dokonana bardzo często spontanicznie i znienacka. Niekiedy podstępem. Myślę, że warto tutaj dodać jeden szczegół, mianowicie katolicy świeccy w Wielkiej Brytanii zdobyli się na gest dużej wagi, mianowicie stworzyli listę, na której podpisało się mnóstwo intelektualistów by prosić Pawła VI o specjalny indult, jakim była zgoda na odprawianie nadal Mszy Wszechczasów. Paweł VI, co ciekawe, zgodził się na to. Stąd w Wielkiej Brytanii nie jest trudno znaleźć Kościół, w którym sprawuje się taką właśnie liturgię. Niestety, kiedy dowiedzieli się o tym katolicy we Francji, a konkretnie zwolennicy ruchu oporu katolickiego, którzy napisali identyczną petycję, tyle że dotyczącą właśnie Francji, to Paweł VI kategorycznie odmówił. Uznał, że dość już stwarzania wyjątków.

 

Dlaczego?

Odpowiedź nie jest trudna. Żeby nie rozszerzać indultu, bo w takiej sytuacji jego rewolucyjna reforma zostałaby obalona.

 

Ale chodzi przecież o centrum życia Kościoła! O Mszę Świętą!

Nie wątpię, że Paweł VI wierzył w skuteczność Mszy Świętej i w to wszystko, co Kościół czyni ją sprawując, ale jak widać reforma była ważniejsza… W 1972 roku na audiencji generalnej Paweł VI powiedział, że wzywa wszystkich kapłanów, aby z takim samym zapałem sprawowali nową Mszę jak sprawowali dotychczas Mszę Wszechczasów. Oczywiście było to pium desiderium.

Św. Pius V opatrzył jednak wieczystym indultem Mszę w bulli „Quo primum” orzekając mocno i stanowczo, że niech się nikt nie waży jej uchylić lub zmieniać. Jeśli by ktoś to uczynił, to jest to niebyłe i nieważne. Wielkie znaczenie, moim zdaniem, ma formuła sanacyjna bulli. Głosi zaś ona, że „nikomu nie wolno naruszyć lub nierozważnie zmienić tego tekstu Naszego zezwolenia, ustanowienia, nakazania, polecenia, skierowania, przyznania, indultu, deklaracji, woli, dekretu i zakazu”. Kto to uczyni – ściąga na siebie gniew Boga Wszechmogącego. Słowa te mają kolosalne znaczenie, ponieważ oznaczają jednoznaczne poparcie moralne (i rozgrzeszenie) dla tych wszystkich, którzy domagają się sprawowania Mszy Wszechczasów obecnie. Był to wielki gest wielkiego papieża wobec przyszłych pokoleń – obdarzenie ich wielkim, niewzruszonym dobrodziejstwem Mszy Wszechczasów.

 

Dlaczego Msza Wszechczasów jest nazywana „nadzwyczajną formą rytu rzymskiego”? Moim zdaniem „nadzwyczajną formą rytu rzymskiego” jest „nowa Msza”, zaś Msza Wszechczasów – która jest z katolikami od początku istnienia Kościoła – powinna być nazywana „zwykłą, normalną formą rytu rzymskiego”…

Tak powinno być, ale papież Benedykt XVI – natrafiając na gigantyczny opór w swoich staraniach o uwolnienie Mszy – musiał z tego jakoś wybrnąć. Zafundował więc Kościołowi koegzystencję dwóch rytów. To jest sytuacja bez precedensu. Ale chciał Mszę uwolnić, a nowej nie mógł znieść nakazując biskupom i prezbiterom porzucenie mszału z 1969 r. To zresztą nie byłoby skuteczne. Zapewne nie byłoby wykonane.

 

Dlaczego dzisiaj należy dostać zgodę na możliwość odprawiania Mszy Wszechczasów? Co Watykan chce w ten sposób osiągnąć?

Formalnie do wprowadzenia dekretu Traditionis custodes nie trzeba było na to żadnej zgody – ani ordynariusza miejsca, ani Watykanu. Każdy kapłan miał prawo dokonać wyboru zgodnie z motu proprio Summorum Pontificum Benedykta XVI, które było wspaniałym prezentem dla wiernych. Problem polega na tym, że w praktyce episkopaty niemiecki a najwyraźniej jego śladem też polski zawęziły interpretację Summorum Pontificum w sposób krańcowy. Odprawienie Mszy „trydenckiej” publicznie wymagało ujawnienia się grupy wiernych, która poprosi musi o zgodę biskupa (ordynariusza miejsca), ten zaś poruczy to konkretnemu duszpasterzowi. Oczywiście obowiązuje zasada opcji przy celebrowaniu przez kapłana prywatnych Mszy św. Tak oto każdy kapłan mógł odprawić, z którego Mszału chce. Miało to kolosalne znaczenie, ale ocena skuteczności Summarum Potificum w zakresie uzdrowienia Kościoła nie może być jednoznacznie optymistyczna. Dalej nie ustawały restrykcje i powtarzane bywało to samo zgrane hasło o „rozbijaniu jedności” za sprawą powrotu do tego co było przed rewolucją soborową. I tak przyszło Traditionis custodes, które powraca do wymogu zgody ordynariusza miejsca.

 

Dlaczego „powrót do tego co było przed rewolucją soborową” w ocenie progresistów, modernistów i wszelkiej maści liberałów jest niemożliwy? Przecież na zdrowy rozum nie byłoby takiego zamieszania, takich podziałów, takich niekończących się sporów, gdyby pozwolono środowiskom tradycji i wiernym chcącym uczestniczyć we Mszy Wszechczasów, że tak powiem „żyć własnym życiem”. A tak wraz z kolejnymi represjami w stosunku do nich mamy do czynienia z coraz głębszymi podziałami i rozbijaniem tzw. jedności, o którą rzekomo „postępowi” katolicy walczą…

Ci wszyscy, którzy dokonali rewolucji, albo wierzą w sens tej rewolucji – bronią jej zdobyczy i zakazują powrotu do tego co było przed nią. To oczywiste, ponieważ taka jest logika rewolucji. Nie ma mowy o żadnych ustępstwach i kroku wstecz. Tak było przez wieki, tak jest i obecnie.

 

Wielokrotnie podkreślał Pan w naszych rozmowach, że Mszy Świętej „nie tworzy się za biurkiem”, jednak nasi Czytelnicy zwracali uwagę, że w taki właśnie sposób – za biurkiem – powstała tzw. nowa Msza po II Soborze Watykańskim…

Tak było. Usuwano na ogromną skalę treści będące w mszale. Zmieniono ofertorium. Dano nowe czytania. Wymyślono nowe tzw. modlitwy eucharystyczne. Nakazano ustawić stoły. Potem zezwolono na komunię na rękę. Narzucono koncelebrę.

 

Rozmawiałem z wieloma kapłanami na temat zmian liturgicznych po II Soborze Watykańskim. Wielu z nich podkreślało, że na pewno na plus należy zaliczyć możliwość sprawowania Mszy Świętej w językach narodowych. Niestety wielu z nich tutaj zakończyło wymienianie „plusów”. Czy wyobraża Pan sobie Mszę Wszechczasów sprawowaną nie po łacinie, tylko po polsku?

Powiem wprost, gdyby tylko zmieniono język liturgii, ale już nie wprowadzono tych wielkim innowacji i skróceń – nie byłoby tak źle. Ale na języku rewolucja się nie zatrzymała.

Ja jednak nie uważam, że łacina jest przeszkodą w czasach, kiedy nie ma analfabetów. Mamy ogromną ilość ludzi pseudo-wykształconych, wypuszczanych przez pseudo-uczelnie, ale jednak nie analfabetów.

Na marginesie: lewicowy rząd w Polsce obecnej przekształca szkoły w fabryki analfabetów, ale to temat na inną dyskusję.

Skoro doszło do sytuacji, że nie ma analfabetów (jak dotychczas) –  to każdy może przeczytać sobie w mszaliku jaka jest treść kolekty, czy introitu. Nie powinien narzekać. Ja zresztą nie słyszałem, aby w Kościele przed rokiem 1962 gdzieś pisano petycje czy urządzano manifestacje, aby wymusić porzucenie łaciny.

Notabene łacina ma potężny wpływ na kulturę człowieka. Człowiek, który nie kojarzy z tego języka ani słowa, nie wie co znaczą słowa Sursum corda! na frontonie bazyliki św. Krzyża w Warszawie. Nie rozumie co znaczą słowa modlitwy maryjnej Sub Tuum praesidium. Z niczym mu się nie będzie kojarzyć tytuł noweli Żeromskiego „Ponad śnieg bielszym się stanę”. Itd.

I jeszcze jedno. Wstrząsające i wspaniałe wrażenie robi np. taka uroczystość w Rzymie jaką była uroczysta proklamacja dogmatu o Wniebowzięciu Najśw. Maryi Panny 1 listopada 1950 r. Olbrzymie tłumy śpiewały najpierw litanię loretańską po łacinie przy procesji obrazu „Salus Populi Romani” z Santa Maria Maggiore na Plac Św. Piotra. Potem kiedy Najwyższy Kapłan opuszczał to miejsce – Salve Regina. To byli ludzie z całego świata. Łączył ich w modlitwie jeden język. Nikt mi nie przetłumaczy, że to nie  było bardzo ważne. Dzisiaj oczywiście już niemożliwe.

 

Dlaczego zdecydowano, że Ołtarz ma zostać zastąpiony stołem?

Jest to skopiowane z protestanckich koncepcji sprawowania tzw. pamiątki Pana, co powinna sprawować (czy nawet celebrować) wspólnota. Musi więc ona gromadzić się wokół stołu. Problem ten jest logiczny i jasny. Tyle tylko, że liturgia to adoracja Stwórcy a nie manifestacja samozadowolenia ludzi.

 

Dlaczego na „nowej Mszy” kapłan prawie zawsze stoi plecami do Tabernakulum, w którym ukryty jest Najświętszy Sakrament? Podkreślam „prawie zawsze”, ponieważ sam uczestniczyłem w „nowych” Mszach Świętych, w których kapłan stał plecami do wiernych i odprawiał nowy ryt „po trydencku”. Czemu jednak miała służyć ta zmiana?

Ustawienie stołu zakłóciło przestrzeń sakralną, jaką jest prezbiterium. Celebrans nie może zachowywać się inaczej, jak stać za stołem, a więc tyłem do tabernakulum. Problemu o który Pan pyta – nie da się rozwiązać, jeżeli przyjmiemy, że ustawienie stołu ma pozostać jako innowacja nienaruszalna. A takie jest z pewnością przekonanie władz Kościoła dzisiaj.

 

Niestety coraz częściej można spotkać się z głosami, że „nowa Msza” jest nieważna; że to żadna Msza, tylko jakaś protestancka herezja; że nie dochodzi podczas jej sprawowania do Przeistoczenia etc. Jakie jest Pana zdanie w tej kwestii?

Jest nieważna, jeśli naruszona została materia lub forma sakramentu. To Kościół mówił zawsze. Jest też nieważna, kiedy celebrans nie ma intencji, o czym już mówiłem. Jeżeli wyłania się ksiądz, który mówi wyraźnie, że zmartwychwstanie dokonało się nie jako fakt historyczny tylko przeżycie duchowe apostołów to musimy przyjąć, że najpewniej jest o człowiek niewierzący. Jeżeli jego ordynariusz przynajmniej go nie suspenduje, to znaczy że pozwala mu sprawować sakramenty (zapewne nieważnie). Taką sytuację mamy wówczas ponad wszelką wątpliwość.  Zresztą – nadmienię – wyłonił się w Polsce ksiądz, który napisał obszerną książkę, z której jasno wynika, że nie wierzy w zmartwychwstanie. Nie będę wymieniał nazwisk. Ale reklamuje go „Tygodnik Powszechny”. Chce ten człowiek notabene uzyskać nawet habilitacje, ale przy trzech negatywnych recenzjach w przewodzie chyba mu się to na razie nie uda…

 

Czy w pierwszych latach obowiązywania w Kościele „nowej Mszy” mieliśmy do czynienia z taką ilością różnych nadużyć, a nawet profanacji i bluźnierstw, jak mamy do czynienia obecnie? Przecież praktycznie nie ma dnia, żebyśmy nie mogli znaleźć informacji o kolejnych kapłanach, którzy z Mszy Świętej robią jakiś show, jakiś event, jakieś dziwne zgromadzenie, w którym nie chodzi o oddanie czci Panu Bogu, tylko o dobrą zabawę…

W Polsce na pewno nie. Bronił kultu Wielki Prymas. Na Zachodzie – tak. Obecnie – po krótkim interludium papieża Ratzingera – występuje niewątpliwie przyzwolenie dla takich innowacji o jakich Pan mówi. One się nasilają. Stłumienie tego jawi się zgoła niemożliwe. Na pewno zaś nie jest do wyobrażenia bez stosowania przez Stolicę Apostolską (i ordynariuszy) sankcji karnych dla winnych nadużyć. No, ale skoro np. metropolita wiedeński odważył się usprawiedliwiać nikczemną profanację Ostatniej Wieczerzy przez tzw. kochających inaczej przy otwarciu Igrzysk Olimpijskich w Paryżu – to czego tu oczekiwać?

 

Coraz częściej słyszymy głosy, że Watykan dąży do całkowitego zakazu sprawowania Mszy Wszechczasów. Jeśli tak się stanie, to co będzie to oznaczać dla Kościoła i dla wiernych? Zapytam wprost: czy może czekać nas nowa wielka schizma?

Jeżeli to nastąpi – będzie zwieńczeniem rewolucji, która trwa. Ale moim zdaniem nie zdoła to stłumić pragnienia licznych ludzi, aby się uświęcać i żyć dla Boga. To nie będzie możliwe, nawet kiedy wzmogą się prześladowania. Rozłamy są możliwe. Nie wiemy oczywiście na jaką skalę przybrać mogą postać jawną i formalną. Bo to że są faktycznie – nie ulega wątpliwości.  

 

Wraz z pomysłami całkowitego zakazu sprawowania Mszy Wszechczasów pojawiają się pomysły stworzenia nowych rytów, np. rytu ekologicznego. Czy oznacza to, że czeka nas kolejna rewolucja liturgiczna?

Tak. Wiem o tym. Słyszałem, że główny motyw tzw. mszy ekologicznej to ceremonia wnoszenia ziemi w jakieś donicy, czy miednicy do świątyni, aby za tę ziemię Bogu podziękować. No cóż. Nie mam zwyczaju obracać wielkich problemów w żarty, ale może skończymy tę rozmowę żartobliwie. A skoro tak, to doradzałbym tym, którzy tę maskaradę przygotowują, aby wykorzystali jeszcze tak ważne symbole historyczne jak sierp i młotek. Sierp to przecież symbol rolnictwa, młotek to godło klasy robotniczej. Cóż więcej potrzeba…

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij