Antoni Krauze dla PCh24.pl: – Kiedy informacja o tym, że realizujemy film „Smoleńsk” stanie się sprawą publiczną, spodziewam się oczywiście rozmaitych ataków i prób zdewaluowania tego pomysłu, ale to są koszty własne. Jeżeli robi się rzecz poważną, jest jasne, że nie może się bez nich obyć.
Wesprzyj nas już teraz!
Kiedy rozpoczną się zdjęcia do Pańskiego filmu poświęconego tragedii smoleńskiej?
– Chciałbym je rozpocząć wiosną, to znaczy w okolicach marca. Niestety, nie udało się rozpocząć ich wcześniej z powodu licznych kłopotów, z jakimi przyszło mi się zmierzyć. Najwięcej czasu zajęło mi zarejestrowanie Fundacji Smoleńsk 2010. Wiele osób mnie ostrzegało, uważając, że nikt nie zarejestruje fundacji o takiej nazwie. Uznałem jednak, że nie mam prawa nikogo oszukiwać. Nie chcę wprowadzać w błąd moich widzów, czy potencjalnych ofiarodawców wspomagających dzieło, jakim jest powstanie filmu „Smoleńsk”. Podobnie nie mam prawa oszukiwać przedstawicieli urzędów. Muszę mówić prawdę od początku do końca.
Posługiwanie się kłamstwem wiedzie człowieka na manowce i nigdy nie doprowadzi do niczego dobrego. Jedno kłamstwo pociąga za sobą kolejne. Widać to wyraźnie na przykładzie tego, co dzieje się w sprawie śledztwa smoleńskiego. Eskalacja tych coraz mniej prawdopodobnych teorii musi w końcu uświadomić ludziom, że nie można dawać im wiary. Z tego też powodu sądzę, że ci, co kłamią, będą musieli wycofać się ze swoich matactw. Jest to niezbędne.
Tymczasem dziś…
– Żyjemy w kłamstwie, które można porównać z tym, co działo się po odkryciu zbrodni dokonanej przez władze sowieckie wiosną 1940 roku. Świadczy to o tym, że rzeczywiście mamy do czynienia ze zjawiskiem, które zasługuje na nazwę „Katyń 2”. Mam nadzieję, że naszym filmem możemy pomóc otworzyć oczy tym, którzy nas, ludzi szukających prawdy, nazywają sektą smoleńską.
„Sekta” – czyli ci, którzy zadają pytania. Osobliwa definicja.
– Ja, człowiek o zdrowych zmysłach, żyjący już tyle lat, znający podstawowe prawa fizyki newtonowskiej wiem, że samolot ważący prawie sto ton, nie może stracić skrzydła w wyniku zderzenia z brzozą – niezależnie od tego, czy miała ona 30 czy 40 centymetrów grubości. Mówiąc na marginesie: nawet średnicy tego drzewa nie zdołano precyzyjnie ustalić. Skrzydła samolotu są jego najtrwalszą strukturą, maszyna unosi się przecież w powietrzu na skrzydłach. W trakcie lotu działają na nie ogromne siły – wiatr, turbulencje – skrzydła muszą to wytrzymać. Chciałbym przypomnieć, że w 1987 roku miał miejsce wypadek IŁ-a, bardzo podobnego konstrukcyjnie do tupolewa. Ten samolot rozbił się w Lesie Kabackim. Zanim upadł na ziemię, wyciął w lesie – rezerwacie przyrody, gdzie rosły potężne drzewa – dwustumetrową przecinkę, którą możemy oglądać do tej pory. I my mamy uwierzyć, że tupolew stracił skrzydło w wyniku zderzenia z brzozą na wysokości 6 metrów? I że na dodatek po tym domniemanym zderzeniu wzniósł się jeszcze na tyle wysoko, żeby wykonać pół-beczkę, a następnie rozbił się na strzępy w bagnie? Mamy wierzyć, że to przypadek, iż służby rosyjskie w miejscu, gdzie to się stało, zlikwidowały nawet trawę? I mamy na dodatek przyjąć, iż fakt, że wrak samolotu został pocięty i do tej pory nie wrócił do Polski, jest czymś normalnym i do przyjęcia przez człowieka o zdrowych zmysłach? Absurd „śledztwa” sięga tak daleko, iż okazuje się, że dowody mają być zaprzeczeniem tego, czego są… dowodem. Ostatnio dowiedzieliśmy się na przykład, że detektory służące do wykrywania środków wybuchowych nie odkryły śladów po trotylu i nitroglicerynie, ale ślady kosmetyków. Żyjemy w świecie absurdu, który jest przyjmowany za dobrą monetę.
„Katyń 2” to adekwatna nazwa także ze względu na to, że 10 kwietnia 2010 zginęła szczególna grupa Polaków. Można ją określić mianem elity niepodległościowej.
– W katastrofie smoleńskiej zginął kwiat Rzeczypospolitej. Nie wszystkie ofiary katastrofy były osobami publicznymi, ale kiedy zacząłem studiować ich życiorysy, zobaczyłem, że nawet stewardessy i piloci mieli za sobą na przykład korzenie harcerskie. Tam poległ kwiat polskiej inteligencji. Niezależnie od tego, jakie przeszkody będą temu towarzyszyć, muszę zrealizować tej film.
Czy spotkał się Pan do tej pory z jakimiś próbami działania przeciwko podjętej przez Pana inicjatywie?
– Tak, ale dla zdrowia psychicznego nie czytam wielu gazet, nie oglądam telewizji. Spotkałem się z pewnymi nieprzychylnymi reakcjami, ale bardziej na gruncie prywatnym. Kiedy informacja o tym, że realizujemy film „Smoleńsk” stanie się sprawą publiczną, spodziewam się oczywiście rozmaitych ataków i prób zdewaluowania tego pomysłu, ale to są koszty własne. Pamiętam takie powiedzenie pochodzące jeszcze z czasów przedwojennych. Któryś z wielkich redaktorów prasy powiedział: „Albo się w guziki gra, albo się pismo redaguje.” Jeżeli robi się rzecz poważną, jest jasne, że nie może się to obyć bez kosztów własnych. Oczywiście dobrze jest, jeżeli nie przekraczają one pewnej miary. Mam nadzieję, że zweryfikuje to wszystko inna Instancja, która jest ponad nami. Wierzę, że realizuję nie swój cel. Nie mam w tym żadnego osobistego interesu. Mam poczucie, że po prostu muszę to zrobić. Jeżeli nie ja, zrobią to inni. To jest sprawa tej wagi, że na pewno nie kończy się ona na jednym człowieku. Być może powstanie na ten temat jeszcze wiele filmów.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agnieszka Żurek