11 sierpnia 2014

Muzea propagandy

(fot. FORUM)

Odwiedzający muzea czy galerie w krajach Zachodu poddawani są nie mniejszej dozie proislamskiej propagandy niż podczas oglądania wieczornego wydania serwisów informacyjnych.


Od wielu lat prasa, radio i telewizja na Zachodzie unikają publikowania tekstów i poruszania tematów, które obnażałyby niewygodne prawdy dotyczące islamu, preferując zamiast tego roztkliwianie się nad idyllicznymi opowieściami o świetności cywilizacji islamskiej oraz hagiografiami Mahometa. W doskonale działającym odruchu autocenzury, wyćwiczonym w ciągu wielu lat trwania reżimu politycznej poprawności, eliminuje się wszystko, co mogłoby być odebrane jako krytyka islamu („islamofobia”), gdyż jedyną religią, na krytykę której istnieje społeczne przyzwolenie jest chrześcijaństwo.

Wesprzyj nas już teraz!

Nie mniej interesującym, ale o wiele rzadziej zauważanym od tendencji obserwowanych w mediach, jest podobny proces zachodzący w przybytkach nauki i kultury, a więc uniwersytetach, galeriach i muzeach. Te ostatnie, na przykład, cichcem-chyłkiem usuwają wielowiekowe obrazy przedstawiające Mahometa i ukrywają je w magazynach ze strachu, że takie wizerunki mogłyby „kogoś” obrazić. Ponadto, ludzie odwiedzający te szacowne przybytki wiedzy od pewnego czasu są poddawani nie mniejszej dozie propagandy niż podczas oglądania wieczornego wydania serwisów informacyjnych.

Polityka (multi)kulturalna

W zeszłym roku Nick Cohen napisał na łamach „Observera” o jednej z takich właśnie wystaw, którą można było obejrzeć w samym British Museum. Ekspozycja miała zaprezentować historię Hadżdżu – pielgrzymki do Mekki będącej jednym z filarów islamu, sięgającej tradycją aż po czasy proroka Mahometa. Niestety, to co można było obejrzeć w muzeum niczym nie różniło się od treści słyszanych podczas wizyty w meczecie, zaś kurator wystawy uznał, że hołdowanie zasadom multikulturalizmu jest ważniejsze niż trzymanie się rzetelnej analizy historiograficznej. Wystawa nie zawierała bowiem żadnych informacji niewygodnych dla dynastii Saudów, np. tego, że ich przodkowie spustoszyli kiedyś Mekkę, niszcząc przy tym pozostałości VII-wiecznego miasta.

Dlaczego British Museum tak bardzo dbało o saudyjską wrażliwość? Z jednego prostego powodu: ponieważ to właśnie biblioteka z Arabii była głównym partnerem wystawy, najważniejsze eksponaty zostały wypożyczone przez władze z Rijadu, zaś „mecenat” nad wszystkim objął islamski bank. To wystarczyło, aby na wystawie o Hadżdż nie znalazło się ani słowo na temat tak niewygodnych faktów jak ataki terrorystyczne podczas pielgrzymek, czy też informacji o corocznych ofiarach w ludziach spowodowanych pożarami lub też szaleństwem tłumu. Zapytane o powody takiego stanu rzeczy muzeum odpowiedziało, że nie mieściły się one w „zakresie wystawy”.

Oslo, rok później. Znajdujemy wystawę zatytułowaną: „Sułtanowie nauki – islamska nauka odkryta na nowo” w Muzeum Nauki i Technologii (instytucji niezależnej, ale w ogromnym stopniu finansowanej przez państwo).

Dowiadujemy się, że to „największa wystawa naukowa kiedykolwiek oglądana w Norwegii”, że po raz pierwszy zawitała ona do Europy, chociaż pokazywano ją już na całym świecie, od New Jersey, przez RPA, po Malezję. W swojej wypowiedzi dla prasy dyrektor muzeum, Hans Weinberger, wyznał, że jest dumny i zachwycony mogąc przedstawić gościom „wiedzę na temat wielkiej cywilizacji, co będzie z pewnością dla każdego zajmującym i pouczającym doświadczeniem”. Śpiewając peany na temat „złotego wieku nauki islamskiej”, w czasie którego nauka była wspierana przez wielkich kalifów, muzeum stwierdzało jednocześnie, że rozwój kultury europejskiej był zjawiskiem pozostającym pod bezpośrednim wpływem kultury islamskiej, ale że ślady tych wpływów zostały ostatecznie (i tragicznie) „wymazane”. Mówiąc krótko – celem przedsięwzięcia jest zapoznanie zachodnich społeczeństw z bogactwem islamskiej nauki i pokazanie jej ogromnego wpływu na naukę i technologię zachodnią, bez którego to wpływu cywilizacja zachodnia chyba w ogóle by nie powstała.

W tym miejscu należy powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, kultura muzułmańska, jak chyba żadna inna na świecie, jest potężną przeszkodą dla wszystkiego, co w jakimkolwiek stopniu zasługuje na miano nauki. Po drugie, a wynika to bezpośrednio w punku pierwszego, wszystkie spośród stosunkowo niewielu odkryć i wynalazków naukowych, które można przypisać kulturze islamskiej dokonały się pomimo wpływów islamu, nie zaś dzięki nim. Laureatów Nagrody Nobla, którzy są muzułmanami można policzyć na palcach jednej dłoni – a jeszcze zostałoby nam wystarczająco dużo wolnych palców, żeby zająć się szydełkowaniem. Ta prosta konstatacja sama w sobie jest dramatycznym świadectwem o islamie i jego przyrodzonym intelektualnym zacofaniu. Fundamenty tego, co nazywamy cywilizacją islamską oparte są na prymitywnych przesądach. Religia ta posiada niezwykłą umiejętność dławienia wrodzonej ludzkiej ciekawości na temat praw natury, którymi rządzi się nasz świat. Ale, oczywiście, celem wystawy „Sułtanowie nauki” jest coś zupełnie przeciwnego.

Kto wpadł na taki szalony pomysł? Prezentacja powstała dzięki wsparciu (w tym finansowemu) organizacji zwanej MTE Studios, która samą siebie opisuje jako „wyspecjalizowaną firmę konsultingową skupioną na architekturze i interaktywnych doświadczeniach edukacyjnych”. „Sułtanowie nauki” są tylko wędrującą wersją ekspozycji, którą na stałe można oglądać w Dubaju i którą MTE Studios stworzyło w partnerstwie z instytucją zwaną Research House for Islamic Studies & Heritage Revival (Dom Badań dla Studiów Islamskich i Odrodzenia Dziedzictwa). Jej celem jest zaakcentowanie niesłychanych osiągnięć islamskiej cywilizacji i podkreślaniem ważnej roli, jaką  muzułmańscy naukowcy i uczeni odegrali w nowożytnej nauce, od astronomii, przez medycynę i inżynierię, po nawigację oraz optykę.

Peany sponsorowane

W obliczu takich odkryć w człowieku od razu budzi się ciekawość pomieszana z podejrzliwością. O co chodzi z tym MTE Studios? Firma ma siedziby zarówno w Dubaju, jak i w Kapsztadzie, cieszy się też bliską współpracą z wieloma rządami różnych państw muzułmańskich. Na przykład w imieniu władz Bahrajnu prowadzi w tym państwie Centrum Nauki. W roku 2010 reprezentowała Zjednoczone Emiraty Arabskie na konferencji dotyczącej islamskiej nauki, którą zorganizowano w Malezji. Saudyjczycy zlecili tej firmie stworzenie muzeum nauki i technologii islamskiej na Uniwersytecie Nauki i Technologii im. Króla Abdullaha – muzeum, które wydaje się być modelem zarówno dla instalacji w Dubaju, jak i dla podróżującej po całym świecie wystawy „Sułtanowie nauki”. Był to tylko jeden z wielu projektów przy których forma MTE Studios blisko współpracowała z arabską rodziną królewską. Proszę z tego wszystkiego wyciągać dowolne wnioski. Natomiast zdecydowanie nie wolno ignorować tego typu powiązań.

Przy okazji wystawy okazało się, że w Norwegii mieszka kilka osób, świadomych tego jak niewiele mają ze sobą wspólnego historia islamu i historia nauki albo też, co zrozumiałe, są zaniepokojeni powiązaniami firmy MTE Studios z dynastią Saudów oraz innymi rządami państw muzułmańskich, względnie po prostu ciekawi kto dokładnie zapłacił, by ta niesłychanie droga wystawa przyjechała do Oslo. Te kwestie, jak to na Skandynawię przystało, zostały kulturalnie poruszone na facebookowej stronie norweskiego Muzeum Nauki i Technologii. Cóż jednak, okazało się, że zapytania owe spotkały się ze zdecydowanie nieprzyjazną reakcją ze strony muzeum. Okazało się, że o niektóre rzeczy pytać nie można, a na pewno nie można ich kwestionować.

Muzeum zagadnięte oficjalnie o kuratorów wystawy oświadczyło, że mecenasem wcale nie jest Arabia Saudyjska, ale że „Sułtanowie nauki” są samofinansującą się wystawą oraz stwierdziło, iż MTE Studios jest „producentem” pokazu. W Internecie pojawiły się oczywiście komentarze na temat całej tej sytuacji, zaś autor jednego z nich zauważył, że „publiczna instytucja, która grozi zadenuncjowaniem krytyków administratorom Facebooka, to coś, o czym nigdy bym nie pomyślał, że będzie z Norwegii możliwe”. A jednak przecież wszyscy powoli przywykamy do tego, ze zarówno w mediach głównego nurtu, jak i najbardziej popularnych platformach internetowych oraz w serwisach społecznościowych pewnych rzeczy po prostu już nie da się powiedzieć, bez względu na to czy dyskusja dotyczy islamu, homoseksualizmu czy mordowania nienarodzonych dzieci. Pesymistyczny scenariusz powinien zakładać, ze niedługo podobna cenzura zapanuje także na forach internetowych. I bez względu na to, czy multikulturalizm w wydaniu zachodnim się nam podoba, czy nie, taki obrót wydarzeń powinien wywoływać u każdego gęsią skórkę.

Monika Gabriela Bartoszewicz

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij