Trzech komunistów, których babcia znała, przyszło do niej do domu, i pytali o ojca: „Ty stara powiedz, gdzie jest twój zięć. Jak pójdziemy do stodoły, szpikulcami przeszukamy i znajdziemy, to ty żyć tu już nie będziesz” – wspomina wrzesień 1939 roku Maria Dutkiewicz z Grodna. Gdy wkraczali sowieccy okupanci, miała 9 lat.
„Zdrastwuj Krasnaja Armia”
Wesprzyj nas już teraz!
Maria Dutkiewicz urodziła się w Grodnie, w rodzinie wojskowej. Otrzymała staranne wychowanie. Długo i ciekawie potrafi mówić o swoim spokojnym, szczęśliwym dzieciństwie, o zabawach na grodzieńskich podwórkach i defiladach wojska, na które zabierał ją i jej rodzeństwo tata.
„Zdrastwuj Krasnaja Armia” – słyszała z ust niektórych Białorusinów w 1939 roku, jeszcze zanim wybuchła wojna. Była wtedy na wakacjach u babci, w położonej o 25 kilometrów od Grodna miejscowości – Doroszewicze. Jej ojciec opuścił miasto jeszcze przed 17 września. Jako zawodowy wojskowy został przeznaczony do obrony Warszawy. Nie udało mu się jednak przedostać.
Babcia Marii Dutkiewicz nie chciała w to wierzyć. Znała od lat swoich niepolskich sąsiadów, żyła z nimi dobrze: wspólnie piekli chleb, wymieniali się rzeczami. I nagle zobaczyła Białorusinów z czerwonymi komunistycznymi opaskami na rękawach oraz udekorowane na powitanie Armii Czerwonej bramy, jeszcze na kilka dni przed 17 września. Trzech komunistów, których babcia znała, przyszło do niej do domu, i pytali o ojca. „Ty stara powiedz, gdzie jest twój zięć. Jak pójdziemy do stodoły, szpikulcami przeszukamy i znajdziemy, to ty żyć tu już nie będziesz” – grozili. W sąsiedniej miejscowości, która była czysto polska, komuniści zamordowali wójta. Atmosfera zagrożenia narastała.
Jak wspomina, jej mama postanowiła uciekać do domu, do Grodna. Szły pieszo wzdłuż Niemna i – jak ktoś z życzliwych ludzi im poradził – nie wychodziły na szosę, by nie natrafić na patrol czerwonych. Babcia została we wsi. Pół roku później, w lutym, trafiła do szpitala w krytycznym stanie. Komuniści znów przyszli szukać u niej zięcia. Zagrozili, że wrócą wieczorem. Uciekła. Zasnęła gdzieś po drodze i odmroziła ręce i nogi. Ktoś zawiózł ją do szpitala. Nie udało się jej uratować.
Cztery dni po jej śmierci, 4 marca 1940 roku, komuniści aresztowali ojca. Tak stopniowo, krok po kroku, narastał dramat rodziny. Ojciec trafił do komunistycznego więzienia. 13 kwietnia 1940 roku matka wraz z dziećmi została zesłana na Syberię. Przyszli po nich o północy. Miała tylko 30 minut na spakowanie się.
Klasa poddanych i klasa panów
Ksiądz Antoni Miśkiewicz urodził się w Bielicy w roku 1927. 17 września 1939 roku, gdy jako dwunastolatek bawiąc się z chłopakami biegał po ulicach, widział oddział Rosjan wjeżdżających na koniach i kogoś z miejscowych nie-Polaków, kto wręczył jednemu z nich kwiaty.
Ks. Misiukiewicz pamięta dobrze przemarsz wojsk rosyjskich i komunistyczne samoloty, które zrzucały antypolskie ulotki. Było ich masę. Mówiono w nich o tym, że Polacy byli klasą panów, którzy „orali” innymi nacjami i że teraz to może się zmienić. Ulotki polscy chłopcy zbierali i w płachtach wynosili z ulic.
– Przydały się – wspomina ks. Misiukiewicz. – Wykorzystywaliśmy je w szkole do pisania, gdy brakło nam zeszytów.
W Bielicy jeszcze do Bożego Narodzenia uczyli polscy nauczyciele. W czasie ferii uciekli bliżej stolicy. W szkole zaczęli uczyć Rosjanie, pojawili się funkcjonariusze NKWD. – Myśmy chodzili do kościoła, a oni uczyli, że Boga nie ma, że nie trzeba do kościoła chodzić – wspomina duchowny. Z dnia na dzień sowieckie „porządki” zmieniały oblicze rodzinnej Bielicy.
17 września 1939 roku pomiędzy 2 a 3 w nocy polski ambasador w Moskwie został wezwany do Komisariatu Spraw Zagranicznych. O świcie jednostki Armii Czerwonej uderzyły na Polskę realizując tajne porozumienie zawarte między Moskwą a Berlinem. Sowieckie siły zbrojne skierowane przeciwko Polsce w pierwszym rzucie wynosiły ponad pół miliona żołnierzy, ponad 4 tys. czołgów i około 1000 samolotów. Armia Polska na skutek decyzji Naczelnego Wodza marsz. Edwarda Rydza-Śmigłego nie stawiała poważniejszego oporu za wyjątkiem przypadków, gdy inicjatywa wyszła od dowódców niższego szczebla.
Dorota Niedźwiecka, luk