Paryski Disneyland, mimo, iż cieszy się wciąż dwukrotnie większą frekwencją, niż Luwr i jeszcze większą w porównaniu z wieżą Eiffla , obchodzi w tym roku 20-lecie istnienia z deficytem wynoszącym prawie 2 miliardy euro. Tylko w ubiegłym roku strata parku wyniosła ponad 55 milionów euro, pomimo przyjęcia niemal 16 milionów zwiedzających, z których każdy zostawia w kasach średnio przynajmniej 60 euro. Baśniowy projekt okazał się zatem finansową katastrofą.
Dyrekcja parku obawia się, że spłata prawie dwumiliardowego zadłużenia może potrwać nawet 12 lat. Pomimo zaproszenia na inauguracyjną imprezę obchodów 20-lecia „magnesów” w rodzaju Zinedine Zidane’a i Salmy Hayek, w infrastrukturze obiektu niewiele się zmieniło, w przeciwieństwie do poprzednich rocznic. W roku bieżącym z kątów magicznego zamku wyziera raczej skromność i dążenie do oszczędności.
Wesprzyj nas już teraz!
Park, zajmujący powierzchnię 2000 hektarów dawnych pól buraczanych na wschodnich obrzeżach Paryża, nie radzi sobie ze zrównoważeniem budżetu pomimo sprzedaży biletów za kwotę ponad 1,3 miliarda euro w 2011 roku i przyjęcia w czasie dwóch dekad istnienia prawie ćwierć miliarda turystów. Tymczasem cena akcji spółki spadła w tym samym czasie
o połowę, i obecnie wynosi zaledwie niecałe 4,5 euro. Jeden z londyńskich analityków ostrzegł, iż przy obecnym stanie finansów przedsięwzięcia, bardzo mało prawdopodobnym jest, by kiedykolwiek przyniosło zyski.
Zważywszy na panujący w Europie kryzys, paryski Disneyland próbuje się na różny sposób ratować udzielaniem rabatów i zachęcaniem do nabywania pakietów, w skład których wchodzi nie tylko wizyta w parku, ale także zakwaterowanie w jednym z siedmiu hoteli istniejących na jego terenie. Tymczasem akcja ta przyniosła w ubiegłym roku zaledwie 23 miliony euro zysku. I pomyśleć, że podczas otwarcia, ówczesny szef koncernu Disney’a, Robert Fitzpatrick głośno wyrażał obawy, że przedsięwzięcie odniesie „zbyt duży sukces”. Okazało się to taką samą bajką, jak inne, najsłynniejsze produkcje firmy.
Disneyland od początku nie ma szczęścia. W dniu otwarcia spodziewano się pół miliona gości, przygotowano gigantyczne parkingi, a okazało się, że przybyło ich około 25 tysięcy. Nie ustają też do dzisiaj protesty francuskich środowisk kulturalnych, które lubią nazywać zamek i park „kulturowym Czarnobylem”. Istnieją wreszcie podejrzenia, że francuską siedzibę Myszki Miki prześladuje pech z powodu… zakazu spożywania wina, tak drogiego Francuzom, na jej terenie, położonym zresztą niedaleko od winnic, w których produkuje się szampana.
Cóż, chyba tak to już jest, że wszystkie przedsięwzięcia, które mają w nazwie „euro”, okazują się prędzej czy później klapą.
Źródło: The Guardian
Piotr Toboła