12 stycznia 2024

Na bakier z porządkiem Bożym. Dlaczego Polacy boją się wielodzietności? [CZĘŚĆ DRUGA]

Pierwsza część tekstu, w której napisałem, że wielodzietność jest zgodna z porządkiem naturalnym i wolą Bożą, posypał się grad krytyki. Czytelnicy, a nawet znajomi, uznali, że w świetle tego, co napisałem, rodzina z dwójką czy trójką dzieci jest w szponach ideologii antynatalistycznej. Odpowiadam na zarzuty.

Pierwszy i chyba najczęstszy argument, jaki pojawił się w komentarzach, to argument ad personam, który można streścić następująco: A redaktor to ile ma dzieci, że nas poucza? Jednocześnie ktoś sugeruje, aby nikomu do łóżka i do jego życia się nie wtrącać

Gdyby pójść za tą logiką, to okazałoby się, że w ogóle o katolickiej etyce pisać nie należy, bo każdy (ja również!) ma jakieś subiektywne uwarunkowania, które sprawiają, że nie jest w stanie w pełni podążać za wizją, jaką Bóg przedstawił człowiekowi w raju. Pierwszą i najważniejszą przeszkodą jest grzech pierworodny, a reszta to jego złożone skutki.

Wesprzyj nas już teraz!

Fakt, ile (i dlaczego) autor tych słów posiada dzieci nie ma tu nic do rzeczy, dlatego nie zdecydowałem się odpowiadać na tego typu zaczepki. Moją intencją było natomiast wskazanie obiektywnego porządku rzeczy, który dla każdego powinien być punktem odniesienia, nawet jeżeli posiadamy uzasadnione przeciwskazania do wielodzietności.

Katolicka nauka na temat małżeństwa, choć dopuszcza nawet wstrzymanie się od współżycia w dniach płodnych (o czym zaraz), zachowuje niezmienny fundament w postaci Bożego ustanowienia. Nakaz, aby rozmnażać się i napełniać ziemię nie jest oczywiście tyrański i dlatego Pius XII dopuścił możliwość stosowania tego, co dzisiaj nazywamy metodami Naturalnego Planowania Rodziny.

Chodzi jednak o środek ciężkości. Nie owo ludzkie planowanie powinno być pierwszym miejscu. Niezależnie od osobistej sytuacji powinniśmy postrzegać małżeństwo jako fundament rodziny, w której przyjmujemy potomstwo. Dla każdego jest to trudne z innych przyczyn – zdrowotnych, psychicznych, ekonomicznych… Ale żadna z tych przyczyn (nawet jeżeli stanowi moralne usprawiedliwienie powstrzymania się od liczniejszego potomstwa) nie zmienia nauki na temat małżeństwa i nie uprawnia do dowolności w tym względzie.

Jak podkreśla Pius XI w encyklice Casti connubi: Małżeństwo nie zostało ani ustanowione ani odrodzone przez ludzi, lecz przez Boga; nie przez ludzi, lecz przez Boga, twórcę samego stworzenia, i tegoż stworzenia odnowiciela Chrystusa Pana prawami zostało obwarowane, wzmocnione i wyniesione; prawa te nie mogą więc podlegać żadnym zapatrywaniom ludzkim, ani umowie wzajemnej małżonków.

Zresztą, ilość dzieci zależna jest od wielu czynników pozostających poza naszą wolą – są problemy zdrowotne, poronienia itd. To kolejny powód, dla którego pytanie kogoś Ile masz dzieci? i osądzanie kogokolwiek przez ten pryzmat jest niegrzeczne i może być też niesprawiedliwe. Dlatego, nie wdając się w osobiste dyskusje, odniosę się do najważniejszych zarzutów.

Unikanie wielodzietności to grzech?

Nic podobnego nie sugerowałem. Stwierdziłem tylko, że w świetle obiektywnego porządku, unikanie większej ilości potomstwa nie stanowi wypełnienia planu Bożego (choć – powtarzam – nikt nie musi z tego powodu zaciągać winy moralnej). Moja krytyka nie dotyczyła tego, że ktoś nie zdecydował się na więcej dzieci, ale tego, że wielu współcześnych katolików nie bierze pod uwagę etyki katolickiej jako głównego wyznacznika swych decyzji w tym względzie. Zadajemy sobie raczej pytanie Ile chcę mieć dzieci?, niż Czy coś ważnego stoi na przeszkodzie, bym zgodnie z wolą Bożą przyjął ich więcej?

Inny argument jest taki: Późno się pobieramy, a kobieta musiałaby się nie uczyć i nie pracować, żeby mieć więcej dzieci. Zgadza się, z tym że takie czy inne warunki dziejowe mogą jedynie stanowić okoliczności łagodzące dla podjęcia decyzji o powstrzymaniu się od potomstwa, ale nie zmieniają wspomnianego porządku naturalnego. Natura niejako kieruje nas w stronę powiększenia rodziny, ponieważ Stwórca tak nas zaprogramował.

Czy można stosować NPR?

Ktoś powołał się na Piusa XI, udostępniając następujący cytat: Aby już, Czcigodni Bracia, przejść do omówienia spraw, sprzeciwiających się poszczególnym dobrom małżeństwa, potrąćmy najpierw o potomstwo. Wielu ośmiela się nazywać je przykrym ciężarem małżeństwa i poleca wystrzegać się go starannie, nie przez uczciwą wstrzemięźliwość (która za zgodą obojga małżonków także w małżeństwie jest dozwolona), lecz gwałceniem aktu naturalnego.

Proszę zauważyć, że w przytoczonym fragmencie jest wyraźnie mowa o „wstrzemięźliwości”. Gdy natomiast zajrzymy do całego dokumentu, to stwierdzimy, że nie ma tam żadnego wspomnienia na temat wstrzymywania się od współżycia w dniach niepłodnych.

Jest natomiast mowa o porządku natury, a zarazem porządku nadprzyrodzonym (jako że małżeństwo zostało podniesione do rangi sakramentu): Ale nie ma takiej przyczyny, choćby najbardziej ważnej, która by zdołała z naturą uzgodnić i usprawiedliwić to, co samo w sobie jest naturze przeciwne. Otóż akt małżeński z natury swej zmierza, ku płodzeniu potomstwa. Działa zatem przeciw naturze i dopuszcza się niecnego w istocie swej nieuczciwego czynu ten, kto spełniając uczynek, świadomie pozbawia go jego skuteczności.

I dalej jeszcze dobitniej: Ponieważ od niedawna niejedni, jawnie odstępując od nauki chrześcijańskiej, przekazanej od początku i niezłomnie zachowanej, sądzili że w obecnych czasach inną w tym przedmiocie należy głosić naukę, dlatego Kościół katolicki, któremu sam Bóg powierzył zadanie nauczania i bronienia czystości i uczciwości obyczajów, Kościół ten, pragnąc pośród tego rozprężenia obyczajów zachować związek małżeński czystym i od tej zakały wolnym, odzywa się przez usta Nasze głośno i obwieszcza na nowo: Ktokolwiek użyje małżeństwa w ten sposób, by umyślnie udaremnić naturalną siłę rozrodczą, łamie prawo Boże oraz prawo przyrodzone i obciąża sumienie swoje grzechem ciężkim.

Można się domyślać, że tak ostre słowa wprost dotyczą antykoncepcji, natomiast nie wyjaśniają kwestii NPR. Ta pojawia się dopiero w nauczaniu Piusa XII, a konkretnie w przemówieniu do uczestniczek Kongresu Włoskiej Katolickiej Unii Położnych (29 października 1951 roku).

Staje przed nami inny znowu problem, bardzo poważny: czy i o ile obowiązek gotowości do macierzyństwa da się pogodzić z coraz częstszym w naszych czasach uciekaniem się do okresów naturalnej niepłodności u kobiety, co byłoby niedwuznacznym wyrażeniem woli przeciwnej tej dyspozycji natury – zagaił Ojciec Święty.

W swoim przemówieniu następca Piusa XI wprost odnosi się do przypadków, gdy współżycie podejmowane jest wyłącznie w dniach niepłodnych, wspominając najpierw o pewnej niedopuszczalnej skrajności: Jeśliby już przy zawieraniu małżeństwa jedno przynajmniej z małżonków miało intencję ograniczyć prawo małżeńskie do samych tylko dni bezpłodnych, tak, że w innych dniach druga strona nie miałaby nawet prawa domagać się tego aktu, to stanowiłoby to brak istotny w konsensie małżeńskim. Pociągałaby to nieważność samego małżeństwa.

Następnie określa, że tego typu wybór nie może opierać się dowolności, lecz musi być uzasadniony „poważnymi” przyczynami: Moralna dozwoloność takiego postępowania może być potwierdzona, lub zaprzeczona, zależnie od tego, czy zachowanie trwałe okresów niepłodności opiera się lub nie opiera na motywach moralnych wystarczających i pewnych. Sam fakt, że małżonkowie nie naruszają natury samego aktu i gotowi są przyjąć i wychować dziecko, które mimo ich „ostrożności” przyszłoby na świat, sam przez się nie wystarcza, by zagwarantować uczciwość ich intencji i moralność motywów.

I dodaje: Stałe i rozmyślne unikanie spełnienia aktu małżeństwa bez pełnienia jego celu właściwego, wykonywane bez poważnych motywów, byłoby grzechem przeciw samej idei małżeństwa, przeciw samemu celowi małżeństwa.

Niemniej papież pisze też wprost, że zwolnienie z obowiązku prokreacji może być czasowe, a nawet stałe: Od czynu pozytywnego, obowiązującego w małżeństwie, mogą kogoś zwolnić na dłuższy czas a nawet, na cały czas trwania małżeństwa tylko motywy bardzo poważne, nierzadko te, które podają tzw. zalecenia, racje medyczne, eugeniczne, ekonomiczne, socjalne. Z tego cośmy wyżej powiedzieli, wynika, że zachowanie okresów bezpłodnych moralnie może być dozwolone w warunkach wyżej wspomnianych i rzeczywiście zachodzących u danych osób.

Pius XII doprecyzowuje jednak: Jeśli zaś wedle rozumnego i słusznego sądu, tych warunków nie ma, albo brak podobnych poważnych warunków osobistych lub wynikających z okoliczności zewnętrznych, wola unikania stale dni płodnych, by nasycić tylko zmysłowość, może pochodzić jedynie z fałszywego poglądu na świat, i życie, z motywów dalekich od prawowitych norm etycznych.

Moje zarzuty odnośnie NPR nie dotyczyły ich moralnej dopuszczalności, gdyż ta musi być każdorazowo rozsądzona w sumieniu (pamiętając, że szerokiej i ogólnej definicji Piusa XII można łatwo nadużyć), ale tego, że – sprzeciwiając się temu, do czego usposabia nas natura – niekoniecznie sprzyjają one harmonijnemu rozwojowi relacji małżeńskiej.

Co najmniej dwie osoby zwróciły mi też uwagę na niestosowność sformułowań dotyczących libido kobiety w okresach płodnym i niepłodnym. O ile jestem skłonny przyznać rację, iż mogłem to wyrazić w sposób bardziej elegancki, o tyle sama konstatacja jest faktem, a nie opinią. Potwierdzają to badania, które wykazały, że w okresie płodnym kobieta jest nie tylko bardziej otwarta na zbliżenie z mężem, ale także zachodzą w niej zmiany fizyczne i są wydzielane feromony, które przyciągają jego uwagę.

Uprzedzę kolejne zarzuty i powiem: Tak, jesteśmy istotami rozumnymi i nie musimy iść za hormonami! Ale jednocześnie po coś Pan Bóg te hormony stworzył i – powtarzając za Piusem XII – powinny istnieć poważne przyczyny, aby zachowywać wstrzemięźliwość w czasie płodnym w celu unikania potomstwa. Rozsądzenie tego, co oznaczają owe poważne przeciwwskazania Ojciec Święty pozostawia roztropności i odpowiedzialności małżonków. W podobnym duchu utrzymane są wszystkie późniejsze wypowiedzi papieży, odwołujące się do wcześniejszego nauczania.

W poszukiwaniu rodzicielstwa…

Kontrowersje – która wywołała tak żywe emocje przy okazji pierwszej części artykułu – dotyczą moim zdaniem nie samej oceny godziwości bądź niegodziwości powstrzymywania się od wydania na świat potomstwa, ale raczej kryteriów, za pomocą których to oceniamy (pomijając same środki wyrazu, jakich – jako człowiek wszak niedoskonały – użyłem).

Wśród katolików dochodzi bowiem nie tylko do przestawienia akcentów (z woli Bożej na wolę własną), ale i do kierowania się czysto światowym myśleniem, z wykluczeniem tej wielkoduszności, o której pisali papieże, wykładając katolicką naukę na temat małżeństwa i prokreacji.

Nie jesteśmy przygotowani do wielodzietności. Tak naprawdę nawet pojęte na sposób katolicki role małżeńskie są nam obce, gdyż większość z nas być może nie obserwowała ich w domu i nie była uczona, co to znaczy być mężem i żoną, ojcem i matką. Świat nie zachęca nas również do ducha ofiary, a tym bardziej nie mówi, że ta ofiara będzie nagrodzona łaskami od Tego, który poniósł za nas największą ofiarę.

Przyczyny, dla których boimy się większej ilości dzieci są na tyle złożone (i szczególnie w dzisiejszych czasach poplątane), że mogłyby stanowić materiał na osobną refleksję, dlatego zakończę słowami przestrogi, a jednocześnie zachęty, jakie Pius XI zawarł w encyklice Casti connubi:

Ponieważ jednak w porządku nadprzyrodzonym działania Opatrzności Bożej obowiązuje prawo, że ludzie z Sakramentów przyjmowanych po uzyskaniu rozumu nie dostępują pełnych owoców jeżeli nie odpowiadają łasce, współdziałając z nią, pozostaje łaska sakramentalna małżeństwa często talentem nieużytecznym, zakopanym w ziemi, o ile małżonkowie nie używają sił nadprzyrodzonych i nie pielęgnują ziaren łaski, złożonych w ich sercu i nie doprowadzają ich do rozkwitu. Jeżeli jednak, zdołają znosić ciężary swego stanu i wykonać obowiązki jego i zostaną wielkim tym Sakramentem wzmocnieni, uświęceni i jakoby przemienieni.

Filip Obara

Tryumf nieczystości. Czy istnieje na to remedium?

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij