Doktor Kościoła, patron spowiedników i moralistów, założyciel zgromadzenia redemptorystów, Alfons Maria Liguori, (1696–1787) był niezwykle zdolnym i utalentowanym człowiekiem. „Oto geniusz pod względem ludzkim i duchowym!”1 – pisał o nim, nie bez racji, Jean Huscenot. Uważany za największego świętego wieku oświecenia Alfons Liguori nie był wprawdzie największym cudotwórcą wśród redemptorystów, ale już za życia uważano go za świętego, przypisując mu wiele – zdziałanych mocą Bożą – niezwykłych czynów.
Przyszedł na świat w rodzinie zamożnej neapolitańskiej szlachty i otrzymał wszechstronne wykształcenie. Już jako 16-latek miał dwa doktoraty z prawa. Z dobrym skutkiem próbował swych sił w literaturze, malarstwie i twórczości muzycznej. Został cenionym adwokatem. Do zmiany profesji skłonił go ważny proces, który przegrał, a w którym władza i pieniądze zatriumfowały nad sprawiedliwością. Rozczarowany i zawiedziony postanowił poświęcić się Bogu i bliźnim. Rozpoczął studia teologiczne, w wieku 30 lat przyjął święcenia kapłańskie i wkrótce poświęcił się ewangelizacji ubogich – pracy misjonarza wśród biednego, zaniedbanego ludu wiejskiego całego Królestwa Neapolitańskiego. Jego głównymi zajęciami stało się głoszenie kazań i spowiadanie. W 1732 roku założył Zgromadzenie Najświętszego Odkupiciela, zwane popularnie redemptorystami. Wszystkie swe siły angażując w misję ewangelizacji, został autorem – poczytnych do dziś – 111 dzieł i wielu pomniejszych prac z dziedziny duchowości i teologii (właśnie z uwagi na ten wielki teologiczny i duszpasterski dorobek w 1871 roku papież Pius IX ogłosił go Doktorem Kościoła). Redemptorysta przyczynił się głównie do rozwoju teologii moralnej i pastoralnej, walcząc z „bezdusznym legalizmem” i „skrajnym rygoryzmem”. ”Duszpasterzom i spowiednikom Alfons zalecał, by byli wierni katolickiemu nauczaniu moralnemu, a jednocześnie odnosili się do penitentów z miłosierdziem, wyrozumiałością i łagodnie, tak aby czuli oni, że nie są sami, że otrzymują wsparcie i zachętę na drodze wiary i chrześcijańskiego życia. Święty Alfons niestrudzenie powtarzał, że kapłani są widzialnym znakiem nieskończonego miłosierdzia Boga, który przebacza grzesznikowi i oświeca jego umysł i serce, aby się nawrócił i zmienił życie”2 – mówił Benedykt XVI podczas audiencji generalnej 30 marca 2011 roku. Był człowiekiem żarliwej modlitwy, wielkim czcicielem Najświętszej Maryi Panny i wielkim propagatorem adoracji Jezusa w Najświętszym Sakramencie. „Kto się modli, będzie zbawiony, kto się nie modli, potępia samego siebie” – mawiał.
W 1762 roku 66-letni Alfons – mimo że bardzo się przed tym wzbraniał – został biskupem Sant’Agata dei Goti. Jako biskup pełnił swoją posługę przez 13 lat, ale pełen poświęcenia niezwykle surowy tryb życia tak go wyniszczył, że w końcu poprosił o zwolnienie z tych obowiązków, powracając do klasztoru redemptorystów w Pagani. Właśnie tam – cierpiąc fizycznie na skutek wielu chorób – spędził ostatnie lata swego niezwykle owocnego życia.
Wesprzyj nas już teraz!
„Cuda” za życia
Już za życia uważano go za świętego, przypisywano mu także wiele – zdziałanych mocą Bożą – niezwykłych czynów. W procesie beatyfikacyjnym takich „cudów” opisano ponad sto. W 1778 roku, czyniąc znak krzyża, sprawił, że zniknęły płomienie i potoki ognia podczas wybuchu Wezuwiusza. Z guza w ustach wyleczył pewną kobietę z Raito koło Salerno, polecając jej napić się podanej przez siebie wody. Wielu świadków potwierdziło, że pewnego razu – podczas misji w mieście Modugno – Alfons, popadłszy w ekstazę przed krucyfiksem i wizerunkiem Matki Bożej, uniósł się kilka stóp nad ziemię. Opowiadano też o tym, że dzięki darowi proroctwa znał przyszłość innych ludzi – niektórym przepowiadając rychłą śmierć. Wiele osób za wszelką cenę pragnęło zdobyć – jako przyszłą „relikwię” – choć strzęp należącej do niego odzieży, włos lub rzecz, której dotknął.
Z obrazkiem na piersi
Fala łask i uzdrowień nie ustała także po śmierci pierwszego redemptorysty. Cztery najważniejsze cuda – potrzebne do pozytywnego zakończenia jego procesów beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego – wydarzyły się we Włoszech.
W 1790 roku, niedługo po porodzie, Magdalena de Nunzio z diecezji Benevento zaczęła cierpieć z powodu ropnia na lewej piersi. Ropień wkrótce sczerniał, a chirurg, który zajął się kobietą, chcąc zapobiec gangrenie, zrobił w nim otwór za pomocą żelaza. Z powstałego otworu przez wiele dni wysączyło się dużo ropy, ale niestety rozprzestrzenianiu się infekcji nie udało się zapobiec. Chirurg jeszcze dwa razy usuwał objęte zgorzelą coraz większe fragmenty piersi, ale nie na wiele się to zdało. Problemu nie rozwiązał, a jedynie powiększył, pogłębił i zaognił dotychczasową ranę. Uznając się za pokonanego, lekarz stracił nadzieję na wygranie walki z gangreną. Polecił, by udzielono pacjentce namaszczenia chorych, przygotowując ją na niechybną śmierć. Nie wszyscy pogodzili się jednak z tak okrutnym wyrokiem. Jeszcze tego samego dnia chorą odwiedziła jej przyjaciółka i sąsiadka. Przyniosła umierającej papierowy obrazek przedstawiający Alfonsa Liguoriego oraz kawałek należącej do niego szaty. Poprosiła, aby wezwała go na pomoc, prosząc o zagojenie rany. Wieczorem Magdalena uczyniła, co jej zalecono – pomodliła się, umieściła obrazek na ranie, a – co więcej – wraz z wodą połknęła kilka nitek z ubrania redemptorysty. Następnie spokojnie zasnęła. Obudziła się w środku nocy, czując, że nic jej już nie dolega. Kiedy rano wstała i spojrzała na swoją pierś, zobaczyła, że rana była już całkowicie zagojona. Mało tego, pierś „odnowiła się” do tego stopnia, że znów było w niej mleko i mogła nią karmić swoje nowo narodzone maleństwo. Oczywiście uzdrowienie okazało się trwałe, bowiem nigdy więcej nie cierpiała już z powodu podobnej dolegliwości.
Nie chcę umierać taką śmiercią
Bóle połączone z gorączką reumatyczną, do których dołączyły ostry kaszel oraz krwawa plwocina, to objawy chorobowe, które od kilku miesięcy dręczyły reformatę ojca Franciszka de Ottajano. Wszystko wskazywało na suchoty, czyli gruźlicę. Lekarstwa nie pomagały i zdrowotne problemy zakonnika z dnia na dzień narastały. Kiedy miejscowi medycy uznali chorobę za nieuleczalną, w maju 1787 roku ojciec Franciszek udał się do Neapolu, aby skonsultować się z ordynującymi w tym mieście najsłynniejszymi profesorami medycyny. Ale i ci nie mieli dla niego dobrych wieści – jednomyślnie stwierdzili, że jego wycieńczony organizm osiągnie wkrótce ostatnie stadium zwane przez nich „marasmo” (marazm), jeśli wcześniej nie udusi się na skutek kaszlu i wymiotów. Zdając sobie sprawę, że choroba jest nieuleczalna i że wszyscy – z obawy przed zarażeniem – odsuwają się od niego, ojciec Franciszek postanowił, nie zwlekając, wyjechać do Palmy, miasta w prowincji Terra di Lavoro, i umrzeć tam w domu swojej 80-letniej ciotki.
Przewidywania lekarzy zdawały się sprawdzać. Objawy wciąż narastały, a ojciec Franciszek wychudł tak bardzo, że przypominał szkielet. Krańcowo wycieńczony zakonnik, spodziewając się, że w każdej chwili może dopaść go śmierć, 29 sierpnia 1787 roku z ufnością i gorliwością zwrócił się o pomoc do Sługi Bożego Alfonsa Liguoriego. „Jeśli naprawdę radujesz się już z Bogiem w niebie, pomóż mi, bo nie chcę umierać śmiercią tak odstręczającą i znienawidzoną przez wszystkich”3 – powiedział, umieszczając na swoim ciele skrawek koszuli Sługi Bożego. Po tych słowach – choć do tej pory miał trudności z zaśnięciem – zapadł w spokojny sen. Kiedy się obudził, stwierdził, że jest wolny od jakiejkolwiek choroby. I tak było naprawdę, ku wielkiemu zdziwieniu lekarzy i tych wszystkich, którzy uważali go już za zmarłego.
Cuda do kanonizacji
Działo się to w kalabryjskim mieście Catanzaro. Maria Tarsia „z rozkazu męża wynosiła zboże na strych domu, na który wchodziło się po kilku drewnianych stopniach”. Kiedy dotarła z workiem na ostatni schodek, ten załamał się pod nią i spadła z wysokości. Na skutek upadku zwichnęła kość udową i doznała innych poważnych obrażeń wewnętrznych. Stan poszkodowanej wydawał się być tak zły, że lekarz, który ją zbadał, nie pozwolił chirurgowi zoperować uszkodzenia. Bał się, że kobieta nie przeżyje tej operacji. Nie oceniając, czy ta decyzja była właściwa, faktem jest jednak, że po trzech dniach wdała się gangrena. Medyk orzekł wtedy, że… wyleczenie jest już niemożliwe, i zalecił pacjentce przyjęcie „ostatnich sakramentów Kościoła”.
Wezwano księdza, który przybył z wiatykiem. W tym czasie kobieta zwróciła się po pomoc do bł. Alfonsa Liguoriego. Obiecała mu, że – jeśli zostanie uzdrowiona przez Boga – zamówi Mszę Świętą, ofiaruje błogosławionemu świecę i tomolo (czyli około 50 kilogramów) pszenicy.
Kapłan odmawiał właśnie stosowne modlitwy, kiedy umierającej kobiecie nagle ukazał się… otoczony światłością sam Alfons Liguori. Był ubrany w rokietę i mucet, na głowie miał biskupią mitrę, a w ręku pastorał. Towarzyszył mu anioł dzierżący otwartą księgę, w której widniały jakieś czerwone litery. „Oto błogosławiony Alfons, który przychodzi, aby mnie uleczyć. Prędko, podaj mi świecę, którą mu obiecałem, bo chcę mu ją ofiarować” – krzyknęła chora z wielką radością w głosie.
Ksiądz nic nie widział i sądząc, że kobieta majaczy, „początkowo jej nie posłuchał”, w końcu jednak – nie mogąc już zdzierżyć jej lamentów i próśb – wręczył jej… kawałek drewna. Nie o to jej chodziło. Odrzuciwszy polano, pani Maria zażądała świecy! Otrzymawszy ją, natychmiast przekazała ją zjawie, a ta pobłogosławiła ją wtedy trzema biskupimi błogosławieństwami. Po błogosławieństwach umierająca kobieta poprosiła, by podano jej ubranie. „Chcę wstać. Jestem wolna. Bł. Alfons całkowicie mnie uzdrowił” – wykrzykiwała z radością.
Nie uwierzono jej. Widząc to, pani Maria odrzuciła kołdrę i prześcieradło i… wstała z łóżka cała i zdrowa, jakby nigdy nic jej nie dolegało.
Wieść o cudzie rozeszła się po mieście, wzbudzając powszechny podziw. Ludzie przybywali, żeby zobaczyć kobietę, na której postawiono już krzyżyk. Uzdrowiona znów mogła jeść (choć po wypadku zwracała wszystko, co zjadała), wybrała się po mleko dla dziecka, a następnego dnia poszła do kościoła, aby podziękować bł. Alfonsowi za otrzymaną łaskę i wypełnić złożony ślub.
Drugiego cudu – zaledwie kilka dni po beatyfikacji czcigodnego redemptorysty – doznał kamedulski brat Pietro Canale. Pewnego dnia, upadając, uderzył się klatką piersiową w kolumnę. Zignorował jednak ten uraz, który przekształcił się z czasem w bardzo głęboką ranę. Lekarze i chirurdzy nie mogli sobie z nią poradzić i wkrótce dali za wygraną. Spodziewano się, że niebawem w ranę wda się gangrena, która doprowadzi do śmierci zakonnika. „Zrządzeniem Boskim – czytamy w XIX-wiecznym włoskim żywocie świętego – ojciec Carmassi, opat z klasztoru Świętego Krzyża w Fonte Avellana, w którym mieszkali chorzy zakonnicy, miał kilka wizerunków bł. Alfonsa. Natchniony przez Boga udał się z jednym z nich do brata Pietro i pełen wiary powiedział do niego: «Przynoszę ci wizerunek błogosławionego Alfonsa, który kilka dni temu w Rzymie został beatyfikowany w Bazylice Świętego Piotra. Ten Błogosławiony czyni wszędzie wielkie cuda: miej wiarę i ufność i nie wątp, że wyzdrowiejesz, bo ten cud może przysłużyć się wyniesieniu go do świętości»”.
Posłuszny woli przełożonego brat Pietro z wielką ufnością przyłożył obrazek bł. Alfonsa na ranę. Obiecał, że jeśli w ciągu ośmiu dni zostanie uzdrowiony, prześle do Rzymu, do ołtarza błogosławionego, srebrne dziękczynne wotum. Od razu też zaczął modlić się gorąco za wstawiennictwem błogosławionego, codziennie odmawiał Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo. Początkowo nie było żadnej poprawy. Mało tego – w ciągu pierwszych sześciu dni rana jeszcze bardziej się zaogniła. Ośmego dnia zakonnik przebywał właśnie w kaplicy, w której odprawiano Mszę Świętą. W chwili konsekracji poczuł mocne uderzenie w ranę i jak przyłożona do niej – nasączona chłodzącą maścią – chusteczka osuwa się do jego tuniki. Po Mszy Świętej brat Pietro od razu wszedł do swojej celi, spojrzał na odsłoniętą ranę i oniemiał. Była doskonale zagojona.
Ponieważ był piątek, zakonnicy, dowiedziawszy się o tym, od razu poszli do kuchni, aby powiadomić kucharza, że brat Pietro nie potrzebuje już jedzenia mięsnego, ale tak jak inni – może powrócić do postu. Wieść o cudzie dotarła w końcu do biskupa Cagli, a dwaj wezwani przezeń chirurdzy potwierdzili ów nagły i niespodziewany powrót do zdrowia.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.
Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda
1 Jean Huscenot, Doktorzy Kościoła, Edycja św. Pawła, Częstochowa 2002, s. 419.
2 Benedykt XVI, Święty Alfons Maria Liguori, audiencja generalna 30 marca 2011 roku w: https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/audiencje/ag_30032011.html.
3 Ten i kolejne cytaty dot. cudów: Vita di s. Alfonso Maria de Liguori fondatore della Congregazione del SS.mo Redentore e vescovo di S. Agata de’ Goti Tipografia di Crispino Puccinelli, Roma 1839, s. 218-219 oraz s. 227-228 (tłum. H.B.).