Teatr faktycznie może zmieniać świat, a spektakle teatralne to takie bitwy, które mogą być także dla nas zwycięskie, gdy po stronie Boga i prawdy walczą artyści-rycerze. I robią to co najmniej tak dobrze jak siły zła. Myślę, że tak właśnie jest w przypadku przedstawienia „Ballada o Wołyniu”– mówi Tomasz A. Żak, reżyser teatralny, twórca Teatru Nie Teraz.
Czy „rzeź wołyńska” to wciąż temat tabu?
Wesprzyj nas już teraz!
Zdawać by się mogło, że nie; że wolna Polska, owa III RP, po latach komunistycznej indoktrynacji i służącego jej kłamstwa, zagwarantuje Polakom prawdę o ich historii. Szczerze mówiąc nie sądziłem, iż „kłamstwo katyńskie” będzie miało swe współczesne mutacje dotyczące Kresów i właśnie ludobójstwa na Wołyniu. Trudno się tutaj nie zgodzić z gorzką tezą – chyba ks. Isakowicza-Zaleskiego – że polityczna taktyka rządu w Warszawie, przemilczająca lub relatywizująca dziesiątki tysięcy niewinnie pomordowanych przez banderowców, to powtórne zabijanie tych ludzi.
Tak więc, nie tyle jest to temat tabu, co temat poddany manipulacji, której cele szczególnie jaskrawo pokazał „festiwal” kijowskiego Majdanu, zresztą wciąż trwający w większości mediów. Po „polskich obozach koncentracyjnych” mamy teraz uwierzyć w symetryczną, co do win i ofiar wojnę domową lat 1943-45 w dawnych województwach południowo-wschodnich naszej Ojczyzny. Tak działa „pedagogika wstydu”, której od lat jesteśmy poddawani i – niestety, jej skutki są z każdym rokiem bardziej widoczne. Nie tylko w ignorancji, coraz bliższej zwykłej głupocie, ale także w nihilizmie i antypolskości. Gdy chodzi o teatr, to efekty są takie, że spektakle przełamujące ten trend, nie są zapraszane na sceny oficjalne, nie uwzględnia się ich w programach festiwali teatralnych, a ponadto „daje się do zrozumienia” chcącym to uczynić, że nie byłoby to dobrze widziane.
Na ile przedstawienie teatralne ma szanse przełamać tę manipulację i odwrócić skutki, o których Pan mówi?
Nie mam złudzeń, co do tego, że mówienie prawdy w teatrze, jest w stanie z dnia na dzień wpłynąć na polityczne decyzje rządzących. Ale jednocześnie wiem, że teatr może być tą siłą, która w dłuższej perspektywie zmienia świadomość ludzi. Przecież dokładnie to obserwujemy we współczesnych polskich teatrach. Ups! – powiedziałem: polskich, a biorąc pod uwagę ofertę repertuarową, polskimi nazwać się ich nie da, nawet wtedy gdy w swej nazwie mają przymiotnik – „polski”. Ludzie protestują, oburzają się na bluźnierstwa, definiują taki teatr, jako obrzydliwy i… nic tak naprawdę nie zmienią.
Mówię o tym od dawna, że tej gangreny „rozdzieraniem szat” wyleczyć się nie da. Teatr polski, narodowy, trzeba stworzyć od nowa, niezależnie od tej chorej struktury, bo jest on nam potrzebny. Bo teatr faktycznie może zmieniać świat, a spektakle teatralne to takie bitwy, które mogą być także dla nas zwycięskie, gdy po stronie Boga i prawdy walczą artyści-rycerze. I robią to co najmniej tak dobrze jak siły zła. Myślę, że tak właśnie jest w przypadku przedstawienia „Ballada o Wołyniu. Nie, panie Redaktorze, ja nie teoretyzuję. Ja to praktykuję od wielu lat. Podróże artystyczne mojego Teatru Nie Teraz dowodnie to pokazują w emocjach widzów i w pozytywnych reakcjach krytyków, którzy jeżeli już wyrwą się z zaklętych rewirów jakiejś „warszawki” czy „krakówka” i obejrzą „niszowy” i „prowincjonalny” zespół, to nagle odkrywają, że istnieje inna cywilizacja, niż ta, którą dotąd opisywali. Najcenniejsze jednak są pochwały ludzi z branży, którzy w docenianiu czegoś innego, niż własne dzieła, są jak wiadomo zawsze bardzo wstrzemięźliwi. Nasz teatr od lat nie ma własnej sceny, a mimo to spektakl „Ballada o Wołyniu” miał już ponad 50 pokazów. Obejrzało go ponad sześć tysięcy ludzi. Mamy kolejne zaproszenia i wygląda na to, że zapotrzebowanie wręcz rośnie. Ludzie potrzebują teatru; dobrego teatru; teatru, który mówi prawdę i to prawdę, która ich obchodzi.
Dlaczego osią dramatyczną „Ballady o Wołyniu” uczynił Pan losy trzech młodych kobiet?
To założenie inscenizacyjne było chyba najważniejszym czynnikiem twórczym w pracy nad „Balladą…”. Można powiedzieć, że wszystko mi „poustawiało”. Dodajmy, że ta kobieca narracja sceniczna jest wpisana dodatkowo w psychiki dziewczynek, dziewcząt co najwyżej. To właśnie skonfrontowanie przyszłej lubej, przyszłej żony i przyszłej matki z demonicznym okrucieństwem sfanatyzowanych ideologią Doncowa i indoktrynacją Bandery upowskich sotni jest najboleśniejsze, a więc i najbardziej zapadające w pamięć. Najlepiej oddaje to fraza, którą umieściłem w zapowiadającym spektakl folderze: „Oś dramatyczna spektaklu to równolegle prowadzone losy trzech młodych kobiet, szykujących się na własne gody, które okażą się jednak nie czasem wesela, ale czasem śmierci”.
W przypadku tego przedstawienia musimy mieć świadomość, że teatralna metafora czy symbolika są tutaj nierozerwalnie związane z setkami świadectw kobiet, które przeżyły tę zagładę, a które to relacje posłużyły nam do budowania struktury scenariusza i także, już konkretnie, określonych działań scenicznych aktorek. Osoby będące swoistymi pierwowzorami dla bohaterek spektaklu, opowiadają dzisiaj o tamtych wydarzeniach, używając do ich opisu języka dziecięcego – języka małej dziewczynki, czy młodej dziewczyny.
Tak, jak powiedziałem, owa bezbronność dziewczęca i w tej bezbronnej czystości ukryte przyszłe macierzyństwo, uznałem za najbardziej adekwatny środek wyrazu dla pokazania ludobójstwa nacjonalistów ukraińskich na ludności polskich Kresów. Jednocześnie jest to na tyle uniwersalne w swej wymowie, że może być równie dobrze czytelne np. w Afganistanie czy w Sudanie.
Co zrobić, by dramatu Polaków na Kresach parafrazując tytuł powieści Włodzimierza Odojewskiego „nie zasypało i nie zawiało”?
Dobrze, że zechciał Pan przywołać powieść Odojewskiego „Zasypie wszystko, zawieje”, której fragmenty, obok dopiero co wspomnianych świadectw świadków tamtego piekła, są przecież scenariuszową podstawą „Ballady o Wołyniu”. Pan Włodzimierz, którego miałem okazję poznać osobiście, wyraził zgodę na wykorzystanie swego dzieła, co było dla mnie bardzo ważne. Nie tylko dlatego, że tak naprawdę to pierwsza książka, pierwszy prawdziwie literacki i to z najwyższej półki opis tego kolejnego mordowania Kresów, tym razem w połowie ubiegłego wieku.
Tytuł książki jest przewrotny, bo już sam fakt jej powstanie przeczy mu. Jest kolejnym dowodem na to, że „książki palą się najtrudniej”, a wersy Miłosza o poecie, który pamięta, są w tym kontekście mementem dla każdego totalitaryzmu, dla każdego kłamstwa. I tutaj ma Pan odpowiedź na swoje pytanie. To nie różnokolorowi ludowi trybuni gwarantują nam ciągłość narodowej tradycji. To nie szkiełko i oko akademików i ich pełne przypisów dysertacje są rękojmią zachowania wiary przodków i prawdy o naszych dziejach. Żadne tam urzędy, przepisy i dyrektywy. Nie. To zadanie takich jak Homer, takich jak Odojewski… To zadanie dla ludzi sztuki po prostu.
I o to dbać powinniśmy, aby oni mogli tworzyć. W słowie, obrazie, dźwięku można zachować wszystko, choćby wokoło „wiało” i „sypało”. A jako że teatr jest sumą sztuk wszelakich, to w teatrze można to zrobić najpełniej, najlepiej. I dlatego ja robię teatr.
Rozmawiał Łukasz Karpiel