Wbrew nazwie partii Putina, zmierzającej do monopolizacji rosyjskiego życia politycznego, nie istnieje wcale „jedna” Rosja. Wciąż pozostaje ona krajem wyjątkowych kontrastów – gdzieniegdzie w oczy kłuje luksus, nawet zbytek, ale o wiele więcej w niej ubóstwa; tu najjaskrawsza jest dysproporcja pomiędzy Moskwą i Sankt Petersburgiem a prowincją. Podziałów takich można znaleźć więcej, w każdej nieomal dziedzinie. Sięgają one aż do umysłów, a może i nawet serc Rosjan. Takie schizofreniczne rozdarcie sprawia, że Rosja ma ciągłe problemy z resztą świata – i odwrotnie, oczywiście.
W czasach, gdy kształtowała się cywilizacja łacińska, ogromne przestrzenie Europy Wschodniej i sąsiadującej z nią Syberii autorzy śródziemnomorscy zaludnili fantastycznymi monstrami. Izolacja geograficzna, kulturowa, a potem także polityczna Rosji sprzyjała żywotności najdziwniejszych wyobrażeń o tej części świata. Posłowie moskiewscy nawet w barokowej Wenecji, znajdującej przecież upodobanie w maskaradach, sprawiali cudaczne wrażenie w swoich dziwacznych kołpakach i ciężkich szubach. Ta rzucająca się w oczy odmienność zrodziła na Zachodzie przekonanie o istnieniu jakichś unikalnych właściwości rosyjskiej duszy i Rosji w ogóle. W umacnianiu tego mitu niemałą rolę odegrali jego bohaterowie; poeta Mikołaj Niekrasow pisał półtora wieku temu o niemożliwym do objęcia kategoriami racjonalnymi fenomenie rosyjskości. Istotnie, nawet Rosjanom trudno zrozumieć samych siebie. Ich mentalność, w stopniu decydującym ukształtowana – a może raczej: spustoszona – przez eksperyment zapoczątkowany w 1917 roku, znajduje się bowiem ciągle w konflikcie z wartościami uniwersalnymi.
Wesprzyj nas już teraz!
Naród bez korzeni
Tamara i Arżana przyjaźnią się od wielu lat. Obie są po trzydziestce i po rozwodzie, obie też są Rosjankami, ale wyłącznie w takim znaczeniu, jakiego na Wschodzie słowo to nabrało stosunkowo niedawno – posiadają paszporty Federacji Rosyjskiej. W rzeczywistości jedynie u Tamary dominuje zdecydowanie krew wschodniosłowiańska (choć jej prababka była Karelką), Arżana natomiast jest skośnooką Ałtajką, przedstawicielką niewielkiego narodu należącego do tureckiej grupy językowej. Mieszkają w Gornoałtajsku, stołecznym i jedynym mieście Republiki Ałtaj, położonej na mongolskiej rubieży, w sercu Azji i będącej jednym z ponad osiemdziesięciu podmiotów administracyjnych Federacji Rosyjskiej. Czwarta część jej subiektów to właśnie republiki zamieszkane przez narodowości tubylcze. Tylko w Czeczenii i Tatarstanie rdzenna ludność stanowi większość, w pozostałych przeważają etniczni Rosjanie. Republika Ałtaj ma wielkość terytorium Węgier i żyje w niej dwieście tysięcy osób, z czego jedna trzecia to Ałtajczycy.
Dwie przyjaciółki z Gornoałtajska wspólnie wynajmują mieszkanie, lubią program Fabryka gwiazd, wymieniają się biżuterią i mają zbliżone zapatrywania na szereg spraw. Faktycznie jednak dużo je dzieli.
– Jako dziecko rozmawiałam kiedyś z koleżanką szkolną po ałtajsku – wspomina Arżana. – Związek Sowiecki już się wtedy sypał, formalnie my, Ałtajczycy, mieszkaliśmy u siebie, w autonomii gornoałtajskiej, jak to wówczas mówiono. Nauczycielka zwróciła nam głośno uwagę, że należy rozmawiać tylko po rosyjsku. Wbijano Ałtajczykom do głowy, iż jedynie dzięki Rosji przetrwali, bo Chińczycy lub Mongołowie wytępiliby ich doszczętnie. Niedawno obchodziliśmy uroczyście 250. rocznicę dobrowolnego przyłączenia się naszego Ałtaju do państwa carów. Ta dobrowolność jest zawsze tak jakoś dziwnie podkreślana. Sama wierzyłam długo, że sowieckie obywatelstwo to największe szczęście, jakie mogło mnie spotkać. Ale kiedy zaczęto pokazywać u nas w telewizji więcej zachodnich filmów, ludzie patrzyli w telewizor, potem w okno, widzieli własną biedę i przyrównywali ją do świata luksusu na ekranie…
Wielu wschodnich Słowian nazywa pogardliwie aborygenów syberyjskich czurkami. Popularny stereotyp każe w nich widzieć zaledwie istoty człekopodobne, które zeszły z drzew jedynie dzięki pomocy Rosjan. Wprawdzie przez całe dekady wszystkich obywateli największego na świecie państwa zapewniano, że żyją w braterskiej wspólnocie ponad stu narodów, ale upadek Związku Sowieckiego obalił i tę fikcję. Kultura ałtajska, mocno zniszczona, próbuje odradzać się, podobnie jak etosy wielu innych mniejszości w Rosji. Opiera się ona na istotnych fundamentach: szacunku dla rodziny, tradycji, poszanowaniu życia. Powoli odkrywane są wstydliwe karty rosyjskiego podboju Syberii: Rosjanie po prostu rozpili tubylców.
– Nie zawsze stosuję się do zasad ważnych dla mojego ludu – przyznaje Arżana. – Ale je znam, są one dla mnie wewnętrznym kompasem.
– Nie wiem, kim byli moi pradziadkowie – mówi Tamara. – To mi nie przeszkadza. Słyszałam o takich, co dokopują się swoich korzeni, ale nie rozumiem, po co? Zmarłym nic to nie pomoże, a życie toczy się przecież dalej i nie oszczędza codziennych trosk.
Niedojrzali i ubezwłasnowolnieni
Bolszewicy wmawiali społeczeństwu sowieckiemu, że góruje ono moralnie nad „zgniłym” Zachodem. Większość Rosjan pragnęła wierzyć w natarczywie propagowaną nową moralność socjalistyczną. W rzeczywistości jej standardy były podwójne, z czym dość powszechnie się godzono. Współcześnie Rosja też jedną miarą ocenia własną historię oraz rolę, jaką sama odgrywa albo też chciałaby odgrywać w dzisiejszym świecie, według odmiennych norm natomiast klasyfikuje roszczenia innych krajów. Rosjanie zupełnie nie dostrzegają tego dysonansu.
Natalia pracuje jako pomoc medyczna w gornoałtajskim szpitalu miejskim. Jej wypowiedź najlepiej oddaje klimat degradacji moralnej, sprzyjający pladze aborcji.
– Zdarza się, że niektóre kobiety przychodzą kilkakrotnie. Jedna, mężatka zresztą, przerywała u nas ciążę już dziesięć razy. Zwłaszcza nastoletnie dziewczęta traktują aborcję jako zabieg higieniczny. Uważam, że to sprawa poważniejsza, ale kiedy widzę, jaki często los jest udziałem niechcianych dzieci, sama już nie wiem, co lepsze.
W Rosji jest więcej niż milion dzieci bezdomnych, czasami zorganizowanych, zwłaszcza w większych miastach, w swoiste komuny czy wręcz bandy. Niekiedy dziecięca wrażliwość okazuje się zbyt krucha w zetknięciu z rosyjską rzeczywistością: w pokołchozowych wsiach Republiki Tuwy, sąsiadującej z Ałtajem, notowano okresowo epidemie samobójstw wśród dzieci, które dość miały otaczającej je beznadziejności. W syberyjskim interiorze czas się zatrzymał: w wielu wioskach, a nawet na przedmieściach większych miast, ludzie mieszkają w zrujnowanych chatach z doprowadzonym prądem, ale bez wody, gazu czy kanalizacji i żywią się tym tylko, co wyrośnie w przydomowych ogródkach – podstawowy obiad wielu Rosjan to ziemniaki odsmażane po raz któryś z rzędu na tym samym oleju. Niekiedy zresztą nędza wynika nie tylko z przyczyn ściśle ekonomicznych, lecz spowodowana jest marazmem, pasywnością ludzi przyzwyczajonych do tego, że zawsze decyduje za nich władza. Państwo ubezwłasnowolniło swoich poddanych i akurat w tym przypadku nie była to wyłącznie „zasługa” bolszewizmu. Już Amerykanin Jerzy Kennan, podróżujący po Rosji w drugiej połowie XIX stulecia, objaśniał powszechne niechlujstwo brakiem odpowiednich przepisów.
Pogląd, że nowe pokolenie Rosjan będzie już zupełnie inne, nie znajduje potwierdzenia. Stabilność rodziny została naruszona w czasach sowieckich, gdy państwo komunistyczne usiłowało przekształcać swoich najmłodszych obywateli w janczarów, których ideałem miał być słynny Pawełek Morozow. Na porządku dziennym są w Rosji porzucone samotne matki przesadnie rozpieszczające dzieci, zwłaszcza synów. W rezultacie po wejściu w wiek dorosły nie zawsze ich latorośl gotowa jest sprostać życiowym obowiązkom. Rekompensuje więc to sobie alkoholem, a po pewnym czasie idzie w ślady własnego ojca, porzucając żonę, która wymagała od niego dojrzałości. Syndrom Piotrusia Pana jest dość znamiennym elementem rosyjskiego światopoglądu i objawia się czasami w okolicznościach humorystycznych: sprawozdawcy sportowi z Rosji potrafią dosłownie obrażać się, gdy na międzynarodowych igrzyskach przegrywa ich zawodnik lub drużyna.
Fatalna jest sytuacja demograficzna Rosji. Średnia życia mężczyzn nie przekracza sześćdziesięciu lat. Wyniszcza ich pijaństwo, młodsi sięgają coraz częściej po narkotyki, katastrofalnie rośnie liczba nosicieli wirusa HIV. Liczba mieszkańców kraju spada, wyludnia się Syberia, ku której spoglądają Chiny i Japonia. Kreml zadeklarował więc znaczną pomoc dla matek, rozważano nawet ograniczenie aborcji. Była ona zresztą zakazana w okresie okołowojennym, kiedy państwo sowieckie potrzebowało więcej niewolników.
Przełożony Natalii bezwarunkowo popiera prorodzinną politykę Moskwy.
– Ciąże usuwam praktycznie bezpłatnie – tłumaczy swoje stanowisko, tylko z pozoru paradoksalne. – Znam swój fach i nie narzekam na brak pracy. Jako ginekolog państwowej pensji zarabiam miesięcznie dwanaście tysięcy rubli (około 1200 złotych). Jasne, że władza powinna zabronić aborcji. Kiedy to nastąpi, zawsze znajdzie się ktoś w potrzebie, kto przyniesie grubą kopertę, abym tylko zrobił zabieg.
Państwo chorych na raka
Aleksander jest byłym milicjantem, który kilkanaście lat temu rozkręcił własny interes. Najpierw handlował czym popadło, teraz sprzedaje hurtowo miód ze spółdzielczej pasieki. Nie jest milionerem, ale wiąże koniec z końcem.
– Podoba mi się Putin i to, czego dokonał. W latach dziewięćdziesiątych ludzie nie dostawali wypłat przez pół roku. Putin to zmienił, Rosja dzięki niemu znów stanęła na nogi. Zwrócił nam naszą dumę, nawiązuje do tradycji imperialnych. To daje nadzieję na przyszłość. Gdyby nie ten wywołany przez Amerykanów kryzys…
Zło, zdaniem sporej części Rosjan, przenika do ich kraju wyłącznie z zewnątrz. Plagi świata kapitalistycznego, takie jak kryzysy, bezrobocie, inflacja, narkomania, przestępczość, rasizm itp. nie imały się postępowej ojczyzny proletariatu. Dopiero, gdy w wyniku spisku CIA rozpadł się Związek Sowiecki, wrogowie Rosji rozpoczęli planowy eksport do niej wszelkiej patologii, aby całkowicie zniszczyć naród rosyjski. Jednak po zapaści lat dziewięćdziesiątych XX stulecia rozpoczęła się odbudowa. Nowy przywódca uratował Rosję.
Potrzebna jest jednak odpowiednia ideologia, aby w pełni zjednoczyć naród. Rosyjska Cerkiew nie jest do tego zdolna: jej wpływ na formowanie się duchowości jest faktycznie znikomy, traktowana bywa ona raczej jako zabytkowy ornament, a nie żywy Kościół. Skompromitowało ją też poddanie się bolszewikom, ale ten fakt nie ma dla Rosjan większego znaczenia.
Tragedia Aleksandra Sołżenicyna polegała na niezachwianym przekonaniu pisarza o istnieniu niepokalanej „świętej Rosji”, absolutnie zdrowej moralnie, która pewnego dnia wyłoni się z potwornej skorupy brudu i grzechu narosłej w ciągu burzliwych dziejów. Niestety, model matrioszki, który zresztą świetnie pasuje do wielu rosyjskich zjawisk, w tym wypadku nie ma zastosowania. Miazmaty bolszewizmu wżarły się w mózgi i dusze Rosjan jak komórki rakowe i nie da się ich wyizolować w żaden sposób.
Dlatego spoza cienkiej fasady nawiązywania do dawnych tradycji prześwituje ordynarna „sowiecczyzna”. Kolejne rocznice zakończenia II wojny światowej w Europie (według historyków rosyjskich: Wielkiej Wojny Ojczyźnianej z lat 1941-1945) celebrowane są z coraz większym rozmachem. Rosjan ma spoić świadomość, że ich kraj pokonał Niemcy i ocalił cały świat przed faszyzmem. Rzecz jasna, kosztem gigantycznych ofiar i wyrzeczeń, których skutki Rosja odczuwa do dziś.
Rosjanie dobrze wiedzą, że ich ojczyzna, pełna sprzeczności i problemów, które gdzie indziej problemami nie są, może zaskakiwać czy też nawet szokować. Kiedy obcokrajowiec daje więc wyraz swojemu zdumieniu, uśmiechają się: czasem ironicznie, czasem z zażenowaniem, zawsze jednak pobłażająco wobec cudzoziemskiej ignorancji, a zarazem nieco protekcjonalnie, i wyjaśniają cierpliwie: – Tu jest Rosja, rozumiesz?
Wojciech Grzelak
Tekst ukazał się w nr. 7 dwumiesięcznika „Polonia Christiana”