24 września 2021

Triumf pod Chocimiem. Na okopach chrześcijańskiego świata

(Arch. Muzeum Narodowe w Warszawie)

Straszna klęska wyprawy cecorskiej jesienią 1620 roku wstrząsnęła Rzecząpospolitą. W konfrontacji z Tatarami i Turkami przepadła niemal cała dziesięciotysięczna armia, poległ hetman wielki koronny Stanisław Żółkiewski, a hetman polny Stanisław Koniecpolski dostał się do niewoli. Powszechna była żałoba szczególnie po „świętym hetmanie” Żółkiewskim – zwycięzcy spod Kłuszyna, zdobywcy Moskwy, pogromcy rebeliantów kozackich, rokoszan i Tatarów. Z poczuciem winy wspominano jego ostatnie chwile – kiedy część podkomendnych hetmana w popłochu zdezerterowała z pola walki, a on sam walczył do końca, z pogardą odrzucając oferty poddania się bądź ucieczki.

Władający tureckim imperium młody, zaledwie siedemnastoletni, sułtan Osman II upajał się zwycięstwem nad giaurami. Utwierdzany przez pochlebców w poczuciu własnej wielkości, widział się już w roli pogromcy chrześcijaństwa, jako godny następca Mehmeda II Zdobywcy i Sulejmana Wspaniałego. Marzył o podboju całej Rzeczypospolitej, o przedarciu się do wybrzeży Bałtyku, o sojuszu z niemieckimi protestantami i rozgromieniu imperium katolickich Habsburgów.

Aby zrealizować te plany, wpierw należało się rozprawić z państwem polsko-litewskim. Sytuacja zdawała się być obiecująca. Imperium ottomańskie wielkością terytorium górowało sześciokrotnie nad Rzecząpospolitą, ponad trzykrotnie przewyższało ją liczbą ludności. Mimo to wojskowi doradcy padyszacha wykazali się przezornością, wystawiając olbrzymie siły. Armię, która latem 1621 wyruszyła przeciw Polakom, tworzyły niezliczone kontyngenty z muzułmańskich obszarów Europy, Azji i Afryki. Szczególny respekt budziła znakomita piechota janczarska w sile dwunastu tysięcy szabel, takoż osiem tysięcy spahów gwardii sułtańskiej. Obok nich szło dziesięć tysięcy Tatarów krymskich pod wodzą samego chana Dżanibeka Gireja, także pięć tysięcy ordyńców dobrudzkich i budziackich Kantymira Murzy, jak i dwanaście tysięcy lenników wołoskich i mołdawskich. Szli przedstawiciele ludów tureckich i kaukaskich, Syryjczycy, Egipcjanie, Kurdowie, Bośniacy, Serbowie, Albańczycy, Grecy, Bułgarzy, Węgrzy…

Wesprzyj nas już teraz!

W wyprawie wzięło udział dobrze ponad sto tysięcy regularnego żołnierza oraz dziesiątki tysięcy czeladzi i sił pomocniczych. Przewidziano konieczność zdobywania fortec chrześcijan – muzułmanie prowadzili więc ze sobą sześćdziesiąt dwa ciężkie działa, w tym piętnaście wielkich armat oblężniczych potrafiących strzaskać każde umocnienie. Na czele wojsk wyruszył sam władca świata islamu. Osmanowi II towarzyszył dwór liczący cztery tysiące osób; sułtańskie namioty i pozostałe wyposażenie dźwigały cztery słonie i czterysta wielbłądów.

Wymarsz zaczął się od wydarzenia, które wielu uznało za zły omen. Wśród zabobonnych żołnierzy, i nie tylko wśród nich, panikę spowodowało zaćmienie słońca. Jeszcze w następnym stuleciu turecki dziejopis będzie diagnozował rzecz uczenie, zgodnie z ówczesnym stanem wiedzy, gromiąc nienaukowe podejście strategów. Ci przecież winni wiedzieć, iż na dni kilka przed i po zaćmieniu słońca żadnego dzieła przedsiębrać nie należy, jako że owe dni są z rzędu najnieszczęśliwszych.

Samotni, lecz nieugięci

Turcy wiedzieli, że Rzeczpospolita znajdowała się w niemal całkowitym osamotnieniu. Liczne prośby o pomoc odbijały się od muru obojętności. Nie zawiodła jedynie Stolica Apostolska – papież Grzegorz XV wysupłał z własnej szkatuły pokaźną kwotę sześćdziesięciu tysięcy złotych na potrzeby polskiego wojska, a co ważniejsze, wezwał do udzielenia pomocy zagrożonym inwazją, trafnie określając sprawę Rzeczypospolitej sprawą całej Europy. Niestety, papieskie wezwanie przeszło prawie bez echa.

Jednak Rzeczpospolita nie była już bezwolnym, pogrążonym w politycznych swarach krajem. Cecorska klęska, a nade wszystko bohaterska śmierć hetmana Żółkiewskiego przyniosły ozdrowieńczy wstrząs. Sejm ogłosił nowe podatki, które pozwoliły wydatnie wzmocnić siły zbrojne. Postanowiono nie czekać na nadejście wrogich zastępów, ale wyjść im na spotkanie.

Na czele wysłanych w pole wojsk stanął hetman wielki litewski Jan Karol Chodkiewicz – niezwyciężony wódz, do niedawna rywalizujący z Żółkiewskim o miano najznamienitszego żołnierza Rzeczypospolitej. Za Chodkiewiczem szła sława pogromcy Szwedów pod Kircholmem, Parnawą i Rygą, a także szczęśliwego wodza w kampanii moskiewskiej i w bojach z rebelią kozacką. I choć od paru lat hetman mocno podupadł na zdrowiu, nie uchylił się przed obowiązkiem, który dawał mu szansę dorównania Żółkiewskiemu pięknem własnej śmierci.

Ta ich policzy!

W sierpniu 1621 roku oddziały Chodkiewicza sforsowały graniczny Dniestr i wkroczyły do Mołdawii, by zająć pozycje w pobliżu zamku chocimskiego. Polowe fortyfikacje wzniesiono pod okiem wysokiej klasy inżynierów: Holendra Apelmanna oraz anonimowego Angielczyka. Znalazło za nimi schronienie około sześćdziesięciu tysięcy żołnierzy. Byli wśród nich Polacy, Rusini, Litwini, także Niemcy, Tatarzy, Węgrzy, Inflantczycy (Łotysze), Ormianie, Ślązacy, Szkoci, Irlandczycy i wreszcie najliczniej reprezentowani (około trzydziestu tysięcy) Kozacy zaporoscy. Polskie szańce tworzyły półksiężyc, którego oba ramiona opierały się o Dniestr. Głęboki nurt rzeki zabezpieczał tyły wojsk, ale i odcinał drogę ewentualnej ucieczki. Wszyscy musieli spełnić swój obowiązek – zwyciężyć lub zginąć.

Chodkiewicza wspierali radą doświadczeni dowódcy: Stanisław Lubomirski, hetman zaporoski Piotr Konaszewicz-Sahajdaczny, dowodzący lisowczykami Stanisław Rusinowski oraz sprawujący komendę nad husarią i pancernymi królewicz Władysław.

2 września 1621 roku Turcy stanęli pod Chocimiem. Wówczas na polskich szańcach rozległa się stara rycerska pieśń, najdawniejszy hymn Polaków: Bogurodzica. Śpiew niósł się potężnym gromem po okolicy, wzbudzając ogromne wrażenie w szeregach muzułmanów.

Hetman Chodkiewicz w otoczeniu doradców ponuro obserwował olbrzymie zastępy nieprzyjaciół. Kiedy jego zaniepokojeni podwładni jęli szacować liczbę wrogów, hetman dobył szabli, podsunął ją pod nosy strachliwym malkontentom i wycedził przez zęby:

– Ta ich policzy!

Na miłosierdziu Bożym

Chodkiewicz zrazu miał zamiar uderzyć całością sił na wroga i znieść go w walnej bitwie. Inni dowódcy jednak wyperswadowali mu pomysł rzucania kostką o Rzeczpospolitą. Mając na względzie przewagę liczebną pohańców, postulowali przedłużanie oporu aż do nadejścia jesiennych chłodów. Spodziewany spadek temperatury winien okazać się korzystny w zmaganiach z bisurmanami, z których wielu pochodziło z gorących stref klimatycznych Azji i Afryki. Hetman uznał słuszność tego argumentu.

Turcy przystąpili do regularnego oblężenia. Ich konnica przeprawiła się przez Dniestr, odcinając obrońcom dostawy żywności i amunicji z Kamieńca. Artyleria zasypała polski obóz lawiną pocisków. Raz po raz piechota bisurmanów, przy ogłuszającym dźwięku piszczałek i bębnów, próbowała wedrzeć się na pozycje obrońców. Ci odpowiadali silnym ogniem broni ręcznej i artylerii. Szła strzelba z dział ogromna i z ręcznych samopałów bardzo gęsta, że jeden drugiego od grzmotu i dymu nie mógł widzieć – zapisał kronikarz. Strona polska raz po raz dokonywała śmiałych wypadów, szczególnie kawaleryjskich, zadając ciężkie straty oblegającym. Tak płynął dzień za dniem, tydzień za tygodniem.

Gorzej, że zamknięta w obozie ogromna armia w błyskawicznym tempie zużywała swe zapasy. Obrońcom rychło zajrzał w oczy głód, dokuczały im choroby. Sporządzane na bieżąco zapiski kronikarzy ukazują dramatyczną sytuację tamtych dni: Powietrze, głód, biegunki bardzo są pospolite. Dalej na miłosierdziu Bożym stojemy. Bo hetmani chorzy, a wojsko znędznione… Ledwo w gębę włożysz, aż trwoga, aż coraz do obrony wałów, coraz w pole, to we dnie, to w nocy.

Dusza oporu

Chodkiewicz był duszą oporu. Podnosił na duchu wątpiących, wlewał w serca otuchę. Sam zmagał się z jeszcze jednym wrogiem. Cztery lata wcześniej, podczas kampanii moskiewskiej doznał pierwszego ataku epilepsji. Dolegliwość z czasem się pogłębiła. W obozie chocimskim ataki choroby następowały dzień w dzień. Hetman toczył bój z niedyspozycją równie dzielnie, jak z nieprzyjacielem na polu bitwy. Jednakże tracił siły, aż wreszcie poczuł, że nadchodzi kres jego walki.

23 września starszyzna zgromadziła się w namiocie hetmana. On sam spoczywał bezsilnie na łożu. Panowała śmiertelna cisza. Wódz nie był w stanie mówić, skinął więc tylko na Stanisława Lubomirskiego, a ten zbliżył się zaraz do łoża. Hetman z wysiłkiem podał mu buławę, symbolicznie przekazując dowodzenie. Pobłogosławił jeszcze swego następcę znakiem krzyża, a następnie złożył ręce do modlitwy. Zebrani usłyszeli jego szept:

– W Twoje ręce, Panie…

Nazajutrz hetman wielki litewski Jan Karol Chodkiewicz oddał ducha. Jego śmierć ukryto przed wojskiem, aby nie doprowadzić do załamania morale. Chocim bronił się nadal. Kolejne szturmy odpierano w potokach krwi. Jednego tylko dnia, 28 września, artyleria muzułmanów wystrzeliła na polski obóz tysiąc pięćset pocisków, a ich piechota jedenaście razy uderzyła na odcinek obsadzony przez Kozaków zaporoskich, a dziewięć razy na szańce lisowczyków. Odparli wkrótce za pomocą Bożą precz lisowczykowie hufce pogańskie i piersiami swymi oddalili wszystko prawie niebezpieczeństwo – wspominał Jakub Sobieski.

Szaniec przesławny

Turcy także mieli swoje kłopoty. Poniesione straty były bardzo duże, coraz trudniej było zaopatrzyć w prowiant olbrzymie wojsko. Wśród żołnierzy zaczęły się szerzyć choroby, a na spadek morale wpłynęło nadejście tak przez obrońców wyczekiwanych jesiennych chłodów. Dlatego pohańcy wystąpili wreszcie z propozycją rokowań. Zrazu zaoferowali Polakom gwarancję bezpiecznego odwrotu za cenę porzucenia (to jest wydania na rzeź) Kozaków zaporoskich. Nasza strona stanowczo odrzuciła tę propozycję. Pertraktacje trwały więc dalej, wśród nieustającego huku dział i bitewnego zgiełku. Ostatecznie osiągnięto porozumienie. Rzeczpospolita zobowiązała się nie ingerować w sprawy Mołdawii, Wołoszczyzny i Siedmiogrodu, jak również powstrzymać Kozaków zaporoskich od najazdów na ziemie tureckie. Z kolei przedstawiciele padyszacha obiecali zdyscyplinować Tatarów. Granica pozostała niezmieniona.

10 października Turcy rozpoczęli odwrót. Oblężenie uszczupliło ich siły o czterdzieści tysięcy żołnierzy. Obrońcy Chocimia triumfowali, choć stan ich szeregów był opłakany. Poległo bądź zmarło z głodu i chorób czternaście tysięcy ludzi, a tysiące rannych i chorych leżały ogarnięte niemocą. Zapasy były na wyczerpaniu, w całym obozie pozostała zaledwie jedna beczka prochu! Jednakowoż liczyło się tylko to, że wróg został zatrzymany u bram Rzeczypospolitej.

Triumf pod Chocimiem wywołał olbrzymie wrażenie w całej Europie. Bitwę uznano za największe zwycięstwo chrześcijańskiego oręża od czasów stoczonej pół wieku wcześniej batalii morskiej pod Lepanto. W roku 1623 papież Urban VIII ustanowił święto dziękczynienia za wiktorię chocimską na 10 października. Nasz kraj powszechnie określano jako mur sławny krajów chrześcijańskich, jako zasłonę Europy, jako królestwo stojące na straży chrześcijańskiego świata.

Andrzej Solak

Artykuł został opublikowany w 82 nr. magazynu POLONIA CHRISTIANA

Wstąp do Klubu
Przyjaciół PCh24.pl!

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij