31 sierpnia 2022

Na pograniczu sekciarstwa. Cała prawda o świadkach Jehowy

Niektórzy traktują świadków Jehowy jako sektę, ponieważ znamy świadectwa ludzi, którzy próbowali opuścić ich szeregi. Wiemy, że wiele osób, którym udało się wyjść z tej organizacji i wrócić na łono Kościoła katolickiego często podkreślają, że działania świadków Jehowy mają charakter sekciarski, o czym świadczy forma psychicznej tresury czy presji, jaka jest wywierana przez jednych członków na innych. Nie dziwmy się więc, że wiele osób uważa, że należy mówić o świadkach Jehowy jak o sekcie – mówi w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Piotr Roszak.

Po dwóch latach tzw. pandemii świadkowie Jehowy ponownie wyruszyli w polskie miasta. Czy katolicy mają się czego bać?

Zdecydowanie nie. Fakt, że inni są aktywni na polu, że tak to ujmę, głoszenia swojej wiary, nie może przerażać katolików, tylko musi zachęcać i motywować nas do tego, abyśmy głębiej zapuszczali korzenie naszej wiary.

Wesprzyj nas już teraz!

Dla mnie to, że świadkowie Jehowy ponownie są obecnie na ulicach polskich miast, tylko dowodzi tego, że w świecie którym żyjemy musimy się opowiedzieć, kim jesteśmy i dlaczego tacy właśnie jesteśmy. Bycie chrześcijaninem domaga się nieustannego pielęgnowania wiary i głoszenia Ewangelii, a że inni przeinaczając pewne elementy doktryny zawartej w Piśmie Świętym próbują przekonywać do siebie wymaga konieczności zdania sobie sprawy, że trzeba być apologetą i umieć wiary bronić.

Skąd u świadków Jehowy taka determinacja? Trudno jej nie dostrzec: stoją w upale w garniturach i krawatach i głoszą swoją wiarę, nie straszny im deszcz i śnieg, nie straszne obelgi etc.

W Polsce świadkowie Jehowy nie spotykają się z taką falą ataków i obelg, jakich doświadczają np. na Zachodzie. Polscy chrześcijanie zachowują się w sposób kulturalny w stosunku do tych ludzi. Zdarzają się oczywiście przypadki agresji, wyzwiska i inne ataki werbalne, ale podkreślam – jest to margines.

Natomiast ten „zapał misyjny”, który obserwujemy u świadków Jehowy wiąże się również z treścią ich przekonań religijnych, które wyprowadzają z dosłownej lektury Pisma Świętego i liczby zbawionych – 144 tysięcy – co możemy przeczytać w Apokalipsie św. Jana – do których dostanie się jest uwarunkowane właśnie owym „zapałem” oraz wykonaniem czegoś niezwykle ważnego dla pozyskania zwolenników.

Ten „zapał misyjny”, który towarzyszy świadkom Jehowy jest czymś charakterystycznym dla pewnego odrodzenia tej grupy na początku XX wieku. Trzeba bowiem wiedzieć, że świadkowie Jehowy na początku tak się nie zachowywali, nie było chodzenia od domu do domu. Dopiero po czasie doszli oni do wniosku, że muszą mieć odpowiednie zasługi, aby móc się znaleźć w elitarnym gronie zbawionych. Zbawienie, głoszone przez świadków Jehowy nie jest bowiem dla wszystkich, a przynajmniej nie jest dla wszystkich w tym samym stopniu, ponieważ wspomniana grupa 144 tysięcy to ludzie, którzy muszą sobie na to czymś wyjątkowym zasłużyć. Stąd pewnie ich determinacja, aby stać w słońcu i deszczu i głosić ich prawdy.

Przyznam jednak szczerze, że w kontekście całości trudno zrozumieć, jeśli dobrze czytamy Pismo Święte, że od tego co robią świadkowie Jehowy ma zależeć dostanie się do grupy, która ma królować z Chrystusem na końcu czasów. To podejście pelagiańskie, w którym nie ma miejsca na Bożą Łaskę, która zawsze jest pierwsza. Człowiek oczywiście ma wybór – może odpowiedzieć na Łaskę, albo nie. Jeden wierny może mieć charyzmat głoszenia Słowa Bożego, a inny modlitwy w ciszy. W przypadku świadków Jehowy mamy jednak do czynienia z przekonaniem, że zasługi czysto ziemskie mają coś wymusić na Panu Bogu. Ta koncepcja jest z katolickiego punktu widzenia fałszywa i całkowicie nie do przyjęcia.

Czy świadkowie Jehowy to w ogóle chrześcijanie?

To chyba najważniejsze pytanie, jeśli chodzi o tych ludzi. W moim przekonaniu nie są to chrześcijanie.

Mają oni wprawdzie często na ustach Chrystusa, ale jednak koncepcja, którą głoszą neguje Jego bóstwo. W związku z powyższym nie można takich ludzi uznawać za chrześcijan. Każdy, kto afirmuje historyczne istnienie Jezusa Chrystusa, ale jednocześnie traktuje Go, jak w przypadku świadków Jehowy, jako „pierwsze stworzenie” chrześcijaninem nie jest.

Znamy historie wielu sporów chrystologicznych, które miały miejsce w pierwszych wiekach po śmierci Pana Jezusa. Znamy argumenty tych wszystkich, którzy negowali bóstwo Syna Bożego, uważali Go za człowieka, który został potem adoptowany przez Boga Ojca do bycia w Trójcy Przenajświętszej. Bez wątpienia świadkowie Jehowy wpisują się w tę tendencję, ponieważ zrównywanie Chrystusa z Archaniołem Michałem, w którego miał się przeobrazić w życiu doczesnym jest dla nas – chrześcijan herezją, bluźnierstwem, fantastyką i niezrozumieniem tekstu Pisma Świętego, które jednoznacznie opisuje Chrystusa jako „większego od aniołów” i Tego, któremu aniołowie służą, Tego, który aniołów posyła w świat.

Chrześcijaństwo nie polega tylko na tym, że się wspomina Jezusa Chrystusa, ale na tym, że przyjmuje się Go jako Zbawiciela, jako Pana Historii, jako drugą osobę Trójcy Świętej. Świadkowie Jehowy tych kryteriów nie spełniają.

Kim w związku z tym są świadkowie Jehowy? Są jakimś kościołem? Organizacją pozarządową?

Jeśli spojrzymy na historię świadków Jehowy to widzimy, że jest to ruch, który narodził się w roku 1870 roku w Pensylwanii w USA, a jego twórcą był Charles T. Russell. To za jego sprawą nastąpiła specyficzna, niezwykle literalna interpretacja Pisma Świętego, wobec której od lat podnosi się szereg różnych zarzutów.

To co charakteryzuje pierwszy etap obecności w świecie świadków Jehowy to całkowite odcięcie się od historii Kościoła. Można powiedzieć wręcz, że świadkowie Jehowy „przeskoczyli” do czasów biblijnych i zinterpretowali Pismo Święte z perspektywy XIX wieku – bez zachowania ciągłości i Tradycji. Zwracam na to uwagę, ponieważ w wypowiedziach świadków Jehowy można dostrzec bardzo wiele wręcz obrażających katolików sformułowań, gdzie jesteśmy porównywani do nierządnicy, do Babilonu, a prawdziwymi wyznawcami Stwórcy są wyznawcy Jehowy, którzy po XIX wiekach dokonali rzekomo najbardziej prawowiernej interpretacji Pisma Świętego.

Patrząc na działalność i profil aktywności świadków Jehowy widzimy, że to nie jest kościół z liturgią, z działalnością, do której jesteśmy przyzwyczajeni, gdy myślimy o religii. W przypadku tej grupy mamy do czynienia z organizacją, która pozyskuje kolejnych członków obietnicami eschatologicznymi takimi jak znalezienie się w gronie wybranych, ocalenia, kiedy przyjdzie wielki kataklizm, a przez to budowaniem pewnych zasobów ludzkich, które są później przydatne przy różnych doczesnych sprawach.

Trudno do końca zaliczyć świadków Jehowy do określonej grupy. Z perspektywy prawnej jest to związek wyznaniowy, ale na pewno nie są to chrześcijanie.

Czy w związku z tym świadków Jehowy można nazwać sektą?

I tak, i nie. Spełniają pewne kryteria sekty, ale pewnych nie spełniają. Są na pograniczu. Każdemu należy się szacunek pomimo, że może on prezentować poglądy błędne z naszej perspektywy, ale szacunek nie oznacza akceptacji dla tych poglądów.

Niektórzy traktują świadków Jehowy jako sektę, ponieważ znamy świadectwa ludzi, którzy próbowali opuścić ich szeregi. Wiemy, że wiele osób, którym udało się wyjść z tej organizacji i wrócić na łono Kościoła katolickiego często podkreślają, że działania świadków Jehowy mają charakter sekciarski, o czym świadczy forma psychicznej tresury czy presji, jaka jest wywierana przez jednych członków na innych. Nie dziwmy się więc, że wiele osób uważa, że należy mówić o świadkach Jehowy jak o sekcie.

W przypadku świadków Jehowy kluczowy wydaje się, wywołany już przez Księdza profesora rok 1870. Czy według nich ludzie są zbawiani dopiero od tego roku?

To jest pytanie, z którym ewidentnie świadkowie Jehowy sobie nie radzą, ponieważ nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, jakie samo się nasuwa: co z pokoleniami, które żyły przed 1870 rokiem?

Ewidentnie dla świadków Jehowy historia zbawienia rozpoczyna się od momentu, kiedy oni pojawili się na duchowej mapie świata.

Proszę zwrócić uwagę, że cały wysiłek świadków Jehowy zmierza raczej ku przyszłości, a więc ku nakreślaniu wizji tego, co czeka świat, kiedy nastąpi Armagedon, kiedy wszystkie wątki apokaliptyczne pojawią się na horyzoncie. Świadkowie Jehowy nie są w stanie w jasny i klarowny sposób odpowiedzieć na pytanie, o sens tradycji, o genezę Pisma Świętego, o kwestie dotyczące natchnienia biblijnego. Wszystkie te sprawy w naturalny sposób odwołują się do Kościoła, jako wspólnoty, która założona przez Jezusa Chrystusa, z Niego i od Niego czerpie swoją wiarygodność, przechowuje Jego nauczanie. W Kościele mamy całkowitą spójność, której u świadków Jehowy nie ma. U nich są wybrane fragmenty Pisma, które są przywoływane, podkreślane, interpretowane, a cała reszta jest pomijana i przemilczana. To zwykła manipulacja i w pewnym sensie również oszustwo.

Według świadków Jehowy ludzi po śmierci są „przechowywani” w pamięci Boga i „ożyją” dopiero w dniu Sądu Ostatecznego…

Wiąże się to z odrzuceniem świadków Jehowy duszy nieśmiertelnej jako rzekomo niebiblijnej nauki, którą stworzyła filozofia. Pomijają oni całkowicie szereg miejsc Pisma Świętego, również tych, w których sam Chrystus wspomina o duszy, która jest nieśmiertelna.

To ciągnie za sobą inny element „doktryny” świadków Jehowy – ich zdaniem nie istnieje piekło. Twierdzą, że niektórzy zostaną po raz kolejny stworzeni na bazie tego „przechowania” w pamięci Boga. Nie ma u nich jednak miejsca na element nieśmiertelności w człowieku, którego los – niebo albo piekło jest determinowany przez jego odpowiedź na Łaskę Boga.

Żeby uniknąć tej pułapki myślenia, w której nie ma miejsca na nieśmiertelną duszę świadkowie wymyślają koncepcje, które im pasują. To świadczy jak bardzo nie znają oni języka Pisma Świętego. W Biblii bardzo często dusza jest synonimem samego człowieka i dlatego potrzebne jest pogłębione spojrzenie na nią.

Świadkom Jehowy jest to jednak obce – oni mają swoje, błędne interpretacje biblijne, które bardzo często mijają się z prawdą.

No właśnie… Świadkowie Jehowy często imponują innym, ponieważ cytują całe fragmenty Pisma Świętego. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że są one starannie wyselekcjonowane, aby pasowały do ich narracji. Ja na przykład zapytałem raz jednego z nich: a co ze złym łotrem, który wisiał na krzyżu obok Pana Jezusa. Mesjasz powiedział: „Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju” (Łk 23,43). Nie usłyszałem odpowiedzi…

No właśnie. Świadkowie Jehowy naciągają, przeinaczają teksty Biblii po to, żeby pasowały one do ich narracji. Trzeba to nieustannie powtarzać, ponieważ wydaje mi się, że wielu Czytelników naszej rozmowy, którzy mieli w przeszłości kontakt ze świadkami Jehowy, zwróciło pewnie uwagę, że „strzelają” oni wybranymi cytatami, które nie dość, że są wyizolowane z kontekstu, to jeszcze często błędnie przetłumaczone i wręcz zafałszowane poprzez dodanie pewnych słów mających bardziej podkreślić „doktrynę” świadków Jehowy, która nie ma potwierdzenia w Piśmie Świętym.

Świadkowie Jehowy są znani z tego, że odrywają imię Kyrios – Pan od Jezusa Chrystusa oraz z tego, że mieszają wiele określeń, jakie znamy z Pisma Świętego, po to, aby stworzyć wrażenie, że to ich wiara jest prawdziwa.

Ta wybiórczość w interpretacji Biblii, która się wiąże z brakiem tradycji pokazującej nam, iż Pismo Święte nie jest czymś, co pojawiło się nie wiadomo skąd w wersji gotowej, ale jest świadectwem Objawienia, jakie Bóg kierował do ludzi jest porażająca.

Dlaczego świadkowie Jehowy najczęściej powołują się na wyrwane z kontekstu fragmenty Apokalipsy?

Żeby zrozumieć Apokalipsę trzeba odwołać się do pierwszej księgi Pisma Świętego – Księgi Rodzaju, która mówi o Stworzeniu. Tylko w ten sposób zrozumiemy sens nowego stworzenia, o jakim tak naprawdę Apokalipsa mówi. Pozostaje ono w łączności ze starym stworzeniem, a więc doczesnością, w której funkcjonujemy, w której otrzymaliśmy łaskę wiary.

Apokalipsa jest utkana z różnych nawiązań do poszczególnych ksiąg biblijnych, do pewnych obrazów, do pewnych metafor, które jeśli są wyizolowane z kontekstu lub absolutyzowane prowadzą do wypaczeń. Przykładem jest wspomniana liczba 144 tysięcy zbawionych, która została przez świadków Jehowy uzupełniona przez kwestię „wielkiego tłumu”, która pojawia się w Apokalipsie, aby zdaniem świadków Jehowy, pozostawić cień nadziei tym, którzy nie zdążą się zaliczyć do 144 tysięcy zbawionych. Ludzie, o których rozmawiamy twierdzą, że „wielki tłum” będzie w ziemskim raju po zakończeniu tysiącletniego panowania Bożego na ziemi. Zostaną oni na nowo stworzeni i będą zamieszkiwać ziemię niczym Adam i Ewa ogród Eden.

Cała apokaliptyka, którą uprawiają świadkowie Jehowy jest jednak wybiórcza. Można przy tym odnieść wrażenie, że dla świadków Jehowy Apokalipsa jest stokroć ważniejsza od Ewangelii. Jeśli wczytamy, wsłuchamy się w ich przekazy to zauważymy, że niemal zawsze zaczynają oni swoje rozmowy od stwierdzenia, że świat zmierza do katastrofy, do kataklizmu i oni to dostrzegają i chcą nas przed tym uratować.

Proszę zauważyć, że punktem wyjścia jest wzbudzenie w człowieku przesadnego strachu, który ma zmobilizować do tego, aby chciał się on zaliczać do elitarnej grupy. Dla mnie jest to niemal gnostyckie podejście – pewna grupa na mocy specjalnych zdolności i elitarnej przynależności ocaleje z ogólnego kataklizmu.

Wersji gnozy zresztą było bardzo wiele i moim zdaniem jednym z jej odłamów są właśnie świadkowie Jehowy. Nie ma w takim podejściu podkreślenia centralnej roli zbawczego dzieła Jezusa Chrystusa, dzięki któremu mamy wolność od grzechu.

Dodam tylko, że Apokalipsa nie jest księgą destrukcji, zniszczenia i strachu, tak jak przedstawiają ją świadkowie Jehowy, gdyż jest przede wszystkim księgą nadziei. Apokalipsa mówi o wierności Boga i jest pewną interpretacją wydarzeń, jakie mają miejsce w życiu wspólnoty wiernie idącej za Barankiem, doświadczającej ucisku i prześladowań, a mimo to kończy się ona zwycięstwem Chrystusa już nie na krzyżu tylko w całym wszechświecie i każdym czasie. Apokalipsa nie jest więc po to, żeby straszyć, ale po to, żeby wzbudzić w chrześcijanach nadzieję, odwagę i to, że nasze świadectwo rozstrzyga się przez Chrystusa i w Chrystusie, i dzieje się to nieustannie tu i teraz. U świadków Jehowy zaś mamy ciągłe odsyłanie do przyszłości, do tego co nadejdzie, co dopiero się wydarzy. Jedynym celem życia jest według nich uratowanie się przed tym, co nieuniknione, a nie zmienianie świata w duchu Ewangelii.

Apokalipsa, jak wyjaśnił Ksiądz profesor, jest ważna dla świadków Jehowy, ale odnoszę wrażenie, że najważniejsza jest dla nich „Strażnica”, którą uważają za super-autentyczną prawdę objawioną, ważniejszą niż Pismo Święte… Biblia ma jedynie służyć jako podkładka dla głoszenia ich „dogmatów”…

Zdecydowanie! „Strażnica” jest formą komunikacji w ramach instytucji tworzonej przez świadków Jehowy, w której kolejne kroki są w sposób strategiczny przedstawiane.

Jeśli ktoś ma okazję zapoznać się z tą formą, w jakiej są prezentowane treści w „Strażnicy”, to widzi, że te elementy, o których mówimy: katastrofizm, eschatologia pojawiają się na początku, a dopiero potem pojawiają się inne kwestie najczęściej atakujące chrześcijaństwo, sakramenty czy bóstwo Jezusa Chrystusa.

„Strażnica” to idealny przykład pisma, które ma na celu nie głoszenie wiary świadków Jehowy, tylko trzymanie w ryzach ich organizacji. To najlepszy papierek lakmusowy pokazujący, co tak naprawdę dla nich się liczy i nie jest to wcale Biblia, na którą tak często się powołują.

Czy wie Ksiądz profesor, gdzie na niebie znajduje się gwiazdozbiór byka?

Nie mam zielonego pojęcia.

Według świadków Jehowy w tym gwiazdozbiorze znajduje się tron Boga…

To kolejny dowód na to, że interpretacje oferowane przez świadków Jehowy są czysto doczesne. Wszystko, co jest zapowiedzią Boga w Piśmie Świętym jest przez nich odczytywane w sposób literalny i przede wszystkim dotyczy konkretnej przestrzeni i czasu.

Próba odnajdywania miejsc, którym można przypisać konkretne fragmenty Pisma Świętego jest, mówiąc najdelikatniej, nieroztropna. Być może świadkowie Jehowy nie zdają sobie sprawy, że Pan Bóg jest transcendentny, że jest Stworzycielem tego świata i nie potrzebuje tu żadnego miejsca dla siebie.

Teksty Pisma Świętego wyraźnie mówią, że Tron Stwórcy jest nieograniczony czasem i przestrzenią, że cały ten świat wyraża doskonałość, piękno i miłość Stwórcy i doszukiwanie się konkretnego miejsca jest nad wyraz gnostyckim podejściem i żadne zaklinanie rzeczywistości, ani żaden odpowiednio wyselekcjonowany fragment Biblii tego nie zmieni.

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij