Gdyby „oświeceni” przywódcy XVIII-wiecznej, francuskiej bandyterki żyli współcześnie, na pewno z nie lada satysfakcją obserwowaliby dogorywanie łacińskiej cywilizacji – zrujnowane świątynie, liberalne świeckie prawa, wszechobecny materializm, nieustanna pogoń za „wiedzą”, pieniędzmi, osłabiona więź między dziećmi a rodzicami, narastający konflikt pokoleń, podważenie rodziny jako podstawowej, najistotniejszej komórki społecznej, czy wreszcie systemowa demoralizacja młodych pokoleń. Tą ścieżką podąża od niedawna i polska władza, która ogłosiła plan wprowadzenia tzw. pigułek „dzień po” na listę środków dostępnych w aptece bez recepty. Co najistotniejsze, z tego rodzaju antykoncepcji awaryjnej będą mogły korzystać bez wiedzy rodziców i konsultacji z lekarzem już 15-latki. Zastanówmy się, co dla jednostki i całego Narodu mogą oznaczać przepisy nowego prawa farmaceutycznego.
W styczniu do Sejmu trafił rządowy projekt ustawy zmieniającej Prawo farmaceutyczne [22 lutego 2024 Sejm głosami koalicji 13 grudnia przyjął proponowane zmiany – red.]. Zgodnie z treścią uzasadnienia, zmiana dotyczy przywrócenia poprzedniego stanu prawnego (sprzed 2017 r.), w kwestii dostępności produktu „leczniczego” z grupy hormonalnych środków antykoncepcyjnych do stosowania wewnętrznego – ma on być dostępny bez recepty. Ustawa ma także dawać możliwość określenia w drodze rozporządzenia Ministra Zdrowia ewentualnych ograniczeń, np. wieku, dla których preparat mógłby być wydawany tylko na receptę – przygotowany projekt rozporządzenia zakłada konieczność uzyskania recepty w przypadku osób, które nie ukończyły 15. roku życia. W 2015 roku rozporządzenie umożliwiające ogólnodostępną sprzedaż pigułki „dzień po” bez recepty tym, którzy ukończyli 15. rok życia, podpisał minister zdrowia w gabinecie PO – PSL Bartosz Arłukowicz. (ówczesny rząd promował wówczas, w trosce o zdrowie młodzieży, zakaz sprzedaży chipsów i słodyczy w szkolnych sklepikach…). Dzisiejszy powrót do pomysłu z „awaryjnymi” pigułkami hormonalnymi bez recepty ukazuje determinację polityków o liberalnym światopoglądzie we wprowadzaniu takich regulacji – to nie jest tylko element pozyskiwania „nieskrępowanego” moralnie elektoratu, ale przede wszystkim oddziaływanie ideologiczne.
Czym jest octan uliprystalu? – „półprawdy” i manipulacje
Wesprzyj nas już teraz!
Obecnie ulotka w języku polskim dołączana do opakowań z tabletkami typu „dzień po” (ellaOne) podaje jedynie informację o działaniu opóźniającym owulację, czyli faktycznie antykoncepcyjnym. W mojej opinii jest to manipulacja, która może wprowadzać w błąd osoby, które ze względów moralnych wahają się, czy zażyć taki środek. Substancja czynna, o której mowa w projekcie ustawy, to octan uliprystalu. Zaliczany jest on do kategorii tzw. antykoncepcji awaryjnej, której zażycie jest skuteczne do 120 godzin po zbliżeniu. Zasadniczo jego działanie polega na wstrzymaniu owulacji, czyli przedostania się komórki jajowej z jajnika do jajowodu, gdzie może dojść do jej połączenia się z plemnikiem (poczęcie). Jednak substancja ta powoduje również modyfikacje na tle histologicznym (tkankowym) – wpływa ona na endometrium, czyli wewnętrzną warstwę ściany macicy. Uniemożliwia zagnieżdżenie się zarodka w ścianie macicy w przypadku, gdy doszło jednak wcześniej do zapłodnienia – oznacza to wyrok śmierci dla rozwijającego się już człowieka. Działanie preparatu zależy więc od tego, czy zastosowano go przed, czy po owulacji, przy czym precyzyjne wyznaczenie momentu owulacji przez kobietę jest niezwykle trudne. To niewątpliwie najpoważniejszy etyczny problem związany ze stosowaniem tabletek z octanem uliprystalu. Niektóre portale zajmujące się tematyką antykoncepcji i „seksedukacji” wręcz przekonują, że działanie tego preparatu skutkujące przerwaniem ciąży to mit. Stwierdzenie o braku działania wczesnoporonnego przedstawił także obecny szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz (lekarz!).
W aktualnej ulotce preparatu zawierającego octan uliprystalu znajdziemy zapis: „Ten lek jest metodą antykoncepcyjną stosowaną w celu zapobiegania zajściu w ciążę. W przypadku ciąży nie spowoduje ona jej przerwania”. Tymczasem w ogólnie dostępnych informacjach na temat octanu uliprystalu, np. w encyklopedii leków doz.pl, znajdziemy następującą informację: „mechanizm działania uliprystalu w aktywnej formie octanu uliprystalu polega na selektywnym wiązaniu się z receptorem progesteronowym. Uliprystal działa swoiście tkankowo i antagonistycznie (przeciwnie) do progesteronu. W wyniku podania uliprystalu następuje zablokowanie przez lek receptorów progesteronowych. Progesteron wydzielany przez ciałko żółte nie ma szansy zadziałać, nie zachodzą zmiany warunkowane tym hormonem – m.in przebudowa endometrium, niezbędna jest do implantacji zarodka. Wynikiem tej zmiany jest brak implantacji zarodka w błonie śluzowej macicy i w efekcie jego obumarcie”.
Skąd zatem różnice w postrzeganiu skutków działania preparatu? Ci, którzy negują możliwość wczesnoporonnego działania tabletek „dzień po”, zazwyczaj opierają się na alternatywnej definicji ciąży – twierdzą, że zaczyna się ona dopiero od zagnieżdżenia zarodka w błonie śluzowej macicy. Skoro więc nie dochodzi do owego zagnieżdżenia, nie dochodzi do ciąży, a więc i do jej przerwania. Nie ma więc problemu ani dylematów moralnych – jeśli stłuczemy termometr, nie będzie gorączki…
Kłam tej definicji zadaje choćby zjawisko ciąży pozamacicznej, czyli niezagnieżdżonej w macicy, a jednak nazywanej ciążą. I na to jednak znaleziono kreatywne rozwiązanie – według niektórych specjalistów, zagnieżdżenie zarodka np. w jajowodzie nazywane jest ciążą z uwagi na „połączenie” między zarodkiem a organizmem matki (może zapomniano, że zarodek, zanim zostanie pomyślnie wbudowany w błonę śluzową macicy, także jest już odżywiany przez organizm matki?). Definicja ciąży, przyjęta choćby przez amerykański National Cancer Institute czy opisywana w Encyklopedii Britannica, to – zgodnie z dzisiejszym stanem wiedzy – okres pomiędzy zapłodnieniem komórki jajowej przez plemnik a porodem oraz proces i ciąg zmian zachodzących w tym czasie w organizmie kobiety. To, czy ciąża zostanie szczęśliwie zwieńczona porodem, czy też różne czynniki (np. brak odpowiedniej implementacji zarodka) ją zakłócą lub zakończą, jest zupełnie inną kwestią, nie decydującą o fakcie zaistnienia inicjacji procesu zwanego ciążą. Czynniki zakłócające mogą być pochodzenia naturalnego lub mogą być wywołane przez kobietę. Działanie w celu zmiany warunków dla implementacji zarodka na niesprzyjające z pewnością zmierza do przerwania zainicjowanego już uprzednio procesu ciąży.
„Sola dosis facit venenum”
Ciąża i okres karmienia piersią jest przeciwwskazaniem dla zażywania octanu uliprystalu. W internecie dostępne są następujące stwierdzenia zaczerpnięte z raportu Assesment Report fo Ellaone CHMP (Committee for Medicinal Products for Human Use) z 2009 roku: „octan uliprystalu wykazuje embriotoksyczność w badaniach na zwierzętach. Przed zastosowaniem leku należy więc wykluczyć ciążę. Europejska Agencja Leków zaproponowała unikanie wzmianek o możliwości użycia octanu uliprystalu jako środka aborcyjnego w celu zapobieżenia stosowaniu leku niezgodnie ze wskazaniami rejestracyjnymi. Nie jest prawdopodobne, by octan uliprystalu mógł być efektywnie stosowany jako środek aborcyjny, gdyż stosowany jest w znacznie mniejszej dawce (30 mg) niż z grubsza podobnie działający mifepriston, stosowany w dawce 600 mg i wymagający połączenia z prostaglandynami w celu wywołania poronienia. Jednak dane na temat embriotoksyczności u ludzi są bardzo ograniczone i nie jest znane rzeczywiste ryzyko wywołania aborcji lub działania teratogennego”.
Czy zatem dostępność preparatu bez recepty może sprawić, że ktoś zakupi i zażyje ten środek w dawce odpowiedniej do wywołania „poronienia”? Twierdzenie o braku możliwości przerywającego ciążę działania „tabletek po” jest, moim zdaniem, wprowadzaniem ludzi w błąd, zwłaszcza, że przy szerokiej dostępności produktu przerażone swoją „sytuacją” niedoświadczone osoby mogą spożyć dawki znacznie większe niż zalecane przez producenta lub sięgać po preparat zbyt często.
Środki zawierające octan uliprystalu w mniejszej dawce (5 mg) stosowanej przez okres 3 miesięcy, zalecane były do leczenia umiarkowanych i ciężkich objawów mięśniaków macicy. Lek występował wówczas m.in. pod nazwą Esmya i był, oczywiście, dostępny na receptę. W ulotce opis działania leku sformułowano wprost: „antagonista progesteronu. (…) Lek działa przez modyfikowanie aktywności progesteronu, czyli hormonu naturalnie występującego w organizmie. Octan uliprystalu wywiera bezpośredni wpływ na endometrium”. W 2020 roku pojawiły się doniesienia o szkodliwym wpływie tego preparatu na wątrobę. W artykule z 23 marca 2020 r. na stronie mgr.farm czytamy: „Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych poinformował, że octan uliprystalu 5 mg nie powinien być stosowany w leczeniu mięśniaków macicy do czasu zakończenia trwającego obecnie przeglądu ryzyka uszkodzenia wątroby. W 2018 roku Komitet ds. Oceny Ryzyka w ramach Nadzoru nad Bezpieczeństwem Farmakoterapii (Pharmacovigilance Risk Assessment Committee – PRAC) zakończył przegląd danych dla produktu leczniczego Esmya 5 mg (octanu uliprystalu) zainicjowany z powodu doniesień o ciężkim uszkodzeniu wątroby, w tym o czterech przypadkach zakwalifikowanych jako wymagające przeszczepienia tego organu. Aby zminimalizować ryzyko, stosowanie uliprystalu w dawce 5 mg zostało ograniczone i wydano zalecenia dotyczące regularnych badań czynności wątroby. W grudniu 2019 roku EMA została poinformowana o nowym przypadku ciężkiego uszkodzenia wątroby prowadzącego do przeszczepienia tego narządu po leczeniu produktem leczniczym Esmya (octan uliprystalu). Ze względu na ciężkość tego przypadku i jego wystąpienie pomimo przestrzegania środków minimalizacji ryzyka wdrożonych w 2018 roku, nie należy stosować produktów zawierających octan uliprystalu w dawce 5 mg, podczas trwającego na poziomie unijnym przeglądu korzyści i ryzyka tego produktu leczniczego”.
Lek ten został wstrzymany w obrocie, zalecano przerwanie rozpoczętych kuracji i nie rozpoczynanie nowych. W komunikatach zastrzegano, że decyzja nie dotyczy preparatów antykoncepcyjnych, jednak rodzi się pytanie: czy dawka 30 mg (ulotka dopuszcza także przyjęcie kolejnej dawki, gdyby po pierwszej nastąpiły wymioty) octanu uliprystalu dostępna bez ograniczeń dla bardzo młodych osób, które mogą ją zażywać przy każdej „wątpliwości”, pozostanie obojętna dla zdrowia? Zagraniczne ulotki preparatu 30 mg zawierają informację, że nie zaleca się wielokrotnego stosowania preparatu w tym samym cyklu menstruacyjnym, ponieważ nie oceniano bezpieczeństwa i skuteczności częstego stosowania go w tym samym cyklu. Nie zapominajmy, że bezrefleksyjne przyjmowanie hormonów może wpłynąć na gospodarkę hormonalną całego organizmu i wywołać gamę niepożądanych objawów, w tym rozregulować cykl menstruacyjny, co znów może wywołać wątpliwości co do terminu owulacji i pokusę, aby ponownie sięgnąć po przedmiotowy preparat. Ingerowanie w układ hormonalny kobiety może mieć wpływ na jego prawidłowe funkcjonowanie, a od tego zależy przecież możliwość zajścia w ciążę czy termin przekwitania.
Wśród działań niepożądanych po zażyciu środka z octanem uliprystalu wymieniane są m.in.: gorączka, złe samopoczucie, wymioty, biegunka, bóle różnych narządów, zaburzenia snu, apetytu, koncentracji, wahania nastroju, dezorientacja, migreny, zaburzenia wzrokowe, zmiany skórne, bolesne miesiączkowanie, obfite lub przedłużające się albo nietypowo niewielkie krwawienie miesiączkowe… Umożliwienie zakupu tego typu preparatu bez recepty tożsame jest z brakiem konsultacji z lekarzem. Taka konsultacja wydaje się zasadna, zwłaszcza w przypadku młodych dziewcząt – medyk powinien ocenić, czy pacjentka może w danym momencie przyjąć pigułkę „po”, istnieją bowiem leki, które z wysokim prawdopodobieństwem będą wchodziły w interakcje z octanem uliprystalu, a to może prowadzić do rozmaitych, czasem trudnych do przewidzenia powikłań. Nie zaleca się również stosowania octanu uliprystalu u kobiet z nowotworami, zaburzeniem czynności nerek, wątroby, czy oczywiście będących w ciąży. Bardzo często nie jesteśmy świadomi naszych chorób i ogólnego stanu zdrowia, dlatego, abstrahując od aspektów moralnych przyjmowania takich środków, młode dziewczynki nie powinny sięgać po nie bez zgody lekarza. Nie można wykluczyć, że dzięki nowemu prawu octan uliprystalu będzie nadużywany przez kobiety, co w dłuższej perspektywie może przynieść opłakane skutki dla ich zdrowia…
Należy pamiętać, że niemal wszystkie substancje chemiczne wpływają na organizm – czasem leczniczo, czasem toksycznie, czasem zaś dwojako – leczą jedno, niszczą drugie. Ojciec nowożytnej medycyny Paracelsus twierdził: „Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni truciznę”.
W opisie produktu ellaOne na stronach Europejskiej Agencji Leków czytamy, że CHMP (Committee for Medicinal Products for Human Use) zalecił przyznanie pozwolenia na dopuszczenie go do obrotu, gdyż uznał, iż korzyści (!) ze stosowania preparatu ellaOne przewyższają ryzyko.
Zachęta do rozwiązłości
Forsowane przez nową władzę zmiany w prawie farmaceutycznym wydają mi się być „puszczeniem oczka” w stronę „przebojowych” nastolatków. „Uśmiechnięty” rząd pragnie wprowadzić polskie, jakże „opóźnione” w rozwoju cywilizacyjnym społeczeństwo na poziom „zacnych” europejskich standardów. Aborcja? Legalna! Antykoncepcja? Proszę bardzo, bez recepty, już dla 15-latek! Ewidentnie jest to próba zdjęcia z młodych ludzi ciężaru odpowiedzialności za ich własne czyny. Tłumacząc na język polski medialny bełkot rządzących polityków, ogłaszają oni: „róbta co chceta, przecież jesteście młodzi, bawcie się, i tak nie poniesiecie żadnych konsekwencji, wystarczy tabletka…”. Minister ds. Równości Katarzyna Kotula uznała tabletki „dzień po” dostępne bez recepty za narzędzie służące „ochronie” młodzieży!
Demoralizacja, rozumiana jako zachowania odrzucające przyjęte przez otoczenie normy moralne, łamanie prawa i rozwiązłość obyczajów, ma swoje pojęcie w prawie. Kwestią demoralizacji nieletnich zajmowała się Ustawa z dnia 26 października 1982 r. o postępowaniu w sprawach nieletnich, obecnie temat obejmuje Ustawa z dnia 9 czerwca 2022 r. o wspieraniu i resocjalizacji nieletnich, której postanowienia przyjęto „w dążeniu do wzmacniania świadomości odpowiedzialności za własne czyny, przeciwdziałania demoralizacji nieletnich”. Do zachowań demoralizujących można zaliczyć także te, które mają negatywny wpływ na zdrowie i dalszy rozwój młodzieży. Katalog powtarzalnych lub jednorazowych zachowań, które uznawane były do niedawna za przejaw demoralizacji, zawierał m.in. używanie wulgarnego słownictwa, wandalizm, przedwczesne podejmowanie życia seksualnego, stosowanie przemocy, agresję, ucieczki z domu, wagarowanie, palenie papierosów, picie alkoholu, zażywanie narkotyków. Obecnie niektóre z tych zachowań są tak powszechne, że społeczeństwo oswoiło się z widokiem pijanych nastolatków czy wulgarnie odzywających się dziewczynek z podstawówek chodzących do szkoły na wysokich obcasach, z gołymi brzuchami i w pełnym makijażu postarzającym je o 10 lat. Nie dziwią już doniesienia, że nastoletnie dzieci podejmują inne ryzykowne zachowania, jak rozpoczynanie współżycia seksualnego czy próbowanie dopalaczy. Ta młodzież już od dawna jest „ratowana” przez lewicowe ideologie, które odzierają młodych z niewinności, oswajając stopniowo z deprawującymi treściami. Rząd zamiast temu zapobiegać, systemowo umożliwia pozbawione kontroli rodzicielskiej korzystanie przez nastolatków z hormonalnych środków, zachęcając tym samym do ryzykownych zachowań seksualnych i do łamania prawa. Trudno bowiem nie uznać przedmiotowej ustawy za zachętę do łamania prawa – skoro możliwe jest wczesnoporonne działanie tabletki „awaryjnej”, zaś aborcja w Polsce jest nielegalna.
Należy dodać, że w ostatnich kilku latach odnotowywano w Polsce wzrosty zachorowań na choroby weneryczne, wobec czego naturalnym byłoby podjęcie działań mających na celu zahamowanie ich ekspansji. Co robi w tej sytuacji rząd? Zaprasza do rozpoczęcia tzw. dorosłego życia w jeszcze wcześniejszym wieku, gdy człowiek jest do tego nieprzygotowany pod wieloma względami. Oby nie zabrakło nam w przyszłości wenerologów…
Warto zastanowić się również nad rolą mężczyzn w omawianej kwestii. Czy nie czują się oni jeszcze bardziej niż „wyzwolone” kobiety zwolnieni z jakiejkolwiek odpowiedzialności? Może to komplikować lub nawet uniemożliwiać budowanie trwałych relacji damsko-męskich, a w konsekwencji – utrudniać zakładanie rodzin opartych na wzajemnej miłości i szacunku.
Niewątpliwie w sferze duchowej sięganie po „tabletkę po” jest wybraniem kierunku „ku śmierci” – jest to świadomy wybór, w którym istnieje możliwość doprowadzenia do przerwania życia istoty ludzkiej. Osoba, która się na to decyduje, lekceważy Boga. W Stanowisku zespołu ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. bioetycznych odnośnie do stosowania tzw. antykoncepcji doraźnej, czytamy: „Powszechnie uważa się, że nieograniczony dostęp do pigułki po zmniejsza liczbę „niechcianych ciąż”, zwłaszcza wśród nastolatek, oraz liczbę wykonywanych aborcji. Tymczasem większość badań wskazuje, że zwiększony dostęp do tych produktów co prawda zwiększa ich użycie, ale nie zmniejsza liczby wykonywanych aborcji. Stosowanie pigułek „po” przyczynia się do traktowania ciąży jako problemu, z którym trzeba walczyć wszelkimi środkami, włącznie z aborcją. W konsekwencji zmniejsza się szacunek dla życia człowieka i zwiększa się akceptowalność procedur medycznych związanych z jego niszczeniem”.
Sprzedaż środków o możliwym działaniu poronnym nie dotyczy tylko bezpośrednio zainteresowanych zażyciem preparatu kobiet i dziewcząt oraz ich rodzin – ten proceder niszczy kariery lub łamie sumienia lekarzy i farmaceutów, którzy z uwagi na katolicką wrażliwość nie chcą brać w nim udziału.
Rola rodziców
Georges Danton powiedział: „dzieci należą najpierw do Republiki, a dopiero potem do rodziców”. Filozofię tę uskutecznia na naszych oczach polski rząd, który na różne sposoby próbuje ograniczyć wpływ ojców i matek na wybory życiowe ich pociech. Wyobraźmy sobie następującą sytuację: nastoletnia córka państwa X popadła w złe towarzystwo i, próbując „dotrzymać kroku” swym znajomym, naśladuje ich zachowania, które stoją w opozycji wobec katolickich, tradycyjnych norm moralnych. Dziewczynka okłamuje na każdym kroku swoich rodziców i nie przyznaje się do zażywania środków antykoncepcyjnych. Nie rezygnuje jednak z rozwiązłego stylu życia, ponieważ ma zagwarantowane „ustawowe” zabezpieczenie przed najbardziej niepożądaną z konsekwencji swoich poczynań, czyli zajściem w ciążę. Tylko to tak naprawdę stanowiłoby dla niej realne „zagrożenie”, gdyż ciąża – prędzej czy później – doprowadziłaby do obnażenia przed całą rodziną wstydliwej prawdy nie tylko o osiągnięciu przez nią moralnego dna, ale i o kłamstwie, w którym „wygodnie” żyła. Co pozostaje w takiej sytuacji z rodzinnych więzi, długo budowanego zaufania, szczerej miłości? W imię czego niszczone są w taki sposób filary zdrowej, ufającej sobie rodziny? Otóż, w imię hedonizmu, próżnej przyjemności promowanej dziś przez bezduszną komercję, media, a także polityków, którzy w „nieskrępowanych” moralnie młodych ludziach widzą swój elektorat.
Lewicy udało się w jakiś sposób przekonać młode kobiety, że eksponując swe ciała na działanie preparatów hormonalnych i przejmując na siebie całość odpowiedzialności za ewentualne zajście w ciążę, będą prawdziwie wolne, nowoczesne i wyzwolone, zaś ciąża, tradycyjny model rodziny, wiara w Boga i wyrastająca z niej postawa pro-life to przejawy obskurantyzmu.
W XXI wieku dorośli ciężko pracują, rzadko bywają w domu i często prawie wcale nie widują się z dziećmi. Dlatego niezwykle trudnym zadaniem dla rodziców jest dopilnowanie, by ich pociechy „dobrze się prowadziły”. Czasem wpływ otoczenia, szkoły, a jak widać także polityki państwa torpedują obraną przez rodziców tradycyjną ścieżkę wychowania. Niekiedy ze zdumieniem, rozpaczą i bezradnością obserwują oni, jaki tryb życia prowadzi ich ukochane dziecko… Zdaje się, że rządząca obecnie w Polsce lewica planuje wydrzeć dzieci z rąk rodziców i za wszelką cenę chce zająć się metodycznym, marksistowskim „urabianiem” młodych, którzy pozbawieni zdolności krytycznego myślenia, odcięci od Boga i obojętni na sprawy Narodu szukać będą jedynie doraźnych przyjemności, zdejmując przy tym z siebie wszelką odpowiedzialność. Takiej właśnie wizji Narodu w oczywisty sposób sprzyja nowe prawo farmaceutyczne.
Element większej układanki
Przypomnijmy sobie koncepcję przewrotu ideologicznego, którą zaprezentował Jurij Bezmienow – agent KGB, który zbiegł do Ameryki Północnej i podzielił się z Zachodem radzieckimi technikami przejmowania kontroli nad państwami. Pierwszym krokiem ku takiemu przewrotowi jest demoralizacja społeczeństwa, która stanowi najdłuższy etap – musi bowiem objąć minimum jedno całe pokolenie danego narodu. Demoralizacja, jak pisze red. Marzena Nykiel dla portalu wPolityce.pl, „wymaga czasu, niezbędnego do przeprowadzenia gruntownej reedukacji co najmniej jednego pokolenia. Działania przebiegają niemal bezszelestnie. Dywersant uważnie wsłuchuje się w społeczne nastroje i skrupulatnie wyłapuje negatywne tendencje. Potem umiejętnie je podsyca, a gdy się nasilają, czyni z nich siłę do pokonania wroga. Bezcenni są tutaj użyteczni idioci i agenci wpływu, ulokowani w mediach, w edukacji, w strukturach władzy państwowej, a nawet w strukturach religijnych. Wszystko po to, aby jak najskuteczniej osłabić kondycję moralną, intelektualną i fizyczną społeczeństwa”.
Demoralizacja ma służyć pomieszaniu pojęć dobra i zła, piękna i brzydoty, prawdy i fałszu. Przeciętny obywatel z lodowatą obojętnością będzie spoglądał na Krzyż i biało-czerwoną flagę, ze znużeniem będzie też słuchał o historii. Taki obywatel nie będzie miał zielonego pojęcia, czym jest prawdziwa rodzina i jaką wartość przedstawia życie. Generacja lekkoduchów poszukiwać będzie jedynie zaspokojenia swoich fizjologicznych, przyziemnych potrzeb. Tak fatalna kondycja narodu lemingów pozwala na sterowanie i manipulowanie nim w dowolny sposób, z czego oczywiście skorzystają poważni zagraniczni gracze. Czy dopuszczenie 15-latek do antykoncepcji awaryjnej nie wpisuje się czasem w etap demoralizacji? Póki co Polski nie dotyczy wojna konwencjonalna, jednak miejmy się na baczności i zwalczajmy wszystkie próby przeprowadzenia w naszym kraju przewrotu ideologicznego, który – jak twierdził Bezmienow – stanowi preludium do utraty autentycznej suwerenności państwa. Wszystko jednak wskazuje na to, że „dzieło” demoralizacji ma się w naszym kraju wyśmienicie, co oznacza, że niebawem dobiegnie końca, a wtedy geniusze zła rozpoczną w naszej ukochanej Polsce fazę destabilizacji… A może już to zrobili?
Zofia Michałowicz