18 czerwca 2019

Nadchodzi nowy – zielony – komunizm

Jeżeli nastroje społeczne nie ulegną nagłej zmianie, to już za dwa lata w Niemczech może rozpocząć się wielka neokomunistyczna rewolucja. Po władzę chcą sięgnąć Zieloni i opierając się na postkomunistach i socjaldemokratach planują całkowicie przebudować Niemcy. Oprócz zaprowadzania cywilizacji śmierci i totalnej cenzury planują też zamach na własność prywatną.

 

Pod sztandarem Lenina

Wesprzyj nas już teraz!

 

Gdyby wybory do Bundestagu odbywały się w czerwcu, to z dużym prawdopodobieństwem wygraliby je Zieloni. Aktualne sondaże dają im od 26 do 27 proc. poparcia – tyle samo lub nieco więcej niż drugiej Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU). To oznacza, że w Niemczech mógłby powstać skrajnie lewicowy rząd: Zielonych, socjaldemokratycznej SPD i postkomunistycznej Lewicy. Program tych ugrupowań w sprawach życia, rodziny i wolności słowa jest doskonale znany – to budowa cywilizacji śmierci, całkowite niszczenie małżeństwa i totalna cenzura. Do tego dochodzi forsowanie bardzo szerokiego otwarcia granic na islamskich imigrantów; przybysze to bowiem dodatkowa pomoc w usuwaniu wiary chrześcijańskiej z przestrzeni publicznej w imię tolerancji i multikulturalizmu. Niemiecka lewica chce jednak jeszcze więcej. Ich program oznacza też dokonanie zamachu na własność prywatną. Tak jak ich komunistyczni poprzednicy, dzisiejsi lewacy, zwłaszcza Zieloni, nie mają zamiaru szanować świętego prawa do posiadania. Już dziś próbują wywłaszczyć firmy w Berlinie z nieruchomości, a wszystkim Niemcom odebrać prawo użytkowania samochodów.

 

Problem rosnących czynszów

 

Na początku tego roku za Odrą ruszyła wielka debata o… wywłaszczeniach najbogatszych Niemców. Pomysł ma swoje źródło w problemie rosnących czynszów w niemieckich metropoliach, zwłaszcza w samej stolicy. Ceny rzeczywiście od kilku lat rosną. W samym tylko roku 2017 poszły w górę o 10 procent. Nie tylko w Polsce trwa „ucieczka” z prowincji do wielkich miast; dotyczy to także Niemiec. Do Berlina każdego roku sprowadza się nawet 50 tysięcy ludzi – a nowych mieszkań powstaje niewiele. Do wolnych lokali ustawiają się nierzadko kolejki. Popyt jest duży, podaż mała, więc ceny rosną. Tymczasem w Berlinie przez wiele lat utrzymywano sztucznie niskie czynsze i – co oczywiste – mieszkańcy zdążyli się do tego przyzwyczaić.

 

W Niemczech, inaczej niż w Polsce, mieszkania kupuje się rzadko – aż 57 proc. gospodarstw domowych to właśnie lokale na wynajem. Wynajmem trudnią się zarówno samorządy, jak i właściciele prywatni. Co ciekawe, w porównaniu z sytuacją w Polsce ceny w Niemczech są śmiesznie niskie – i to nawet po ostatnich wzrostach cen. W Berlinie to obecnie około 11 euro za m2 u prywatnego przedsiębiorcy, a nieco mniej w spółdzielniach komunalnych; 60-metrowe mieszkanie kosztuje więc najemcę średnio 660 euro miesięcznie. W porównaniu z rokiem 2010 to dużo – wówczas czynsz był o ponad 200 euro niższy. Mimo wszystko Berlińczycy i tak nie powinni narzekać. Najniższa pensja w Niemczech to 1500 euro przy pełnym etacie. Warszawiacy przykładowo mogą tylko pomarzyć o wynajmie mieszkania za niespełna połowę najniższej krajowej. W Berlinie jedyną autentycznie zagrożoną grupą mogą być samotni emeryci. Część z nich otrzymuje emeryturę w wysokości zaledwie 800 euro; bywa więc, że przestaje być ich stać na wynajem i muszą wynosić się poza miasto. Zwykli Berlińczycy wszakże wciąż sobie radzą, ale… protestują, bo przyzwyczaili się do czegoś innego.

 

Lewica postanowiła wykorzystać złość wielu mieszkańców stolicy – i zaproponowała przymusowe wywłaszczenia największych posiadaczy nieruchomości. W kwietniu ruszyło zbieranie podpisów pod inicjatywą, która może skończyć się albo wydaniem przez berliński Senat odpowiedniej ustawy, albo – referendum. W praktyce chodzi o przymusowe pozbawienie własności firm posiadających więcej niż 3000 lokali; przede wszystkim zaś chodzi o uderzenie w firmę „Deutsche Wohnen”. Zdaniem promotorów wywłaszczeń przejęcie przez miasto łącznie około 20 tysięcy lokali pozwoliłoby zatrzymać dalszy wzrost czynszów. Rzecz miałaby mieć zresztą uzasadnienie w niemieckiej konstytucji, która przewiduje „uspołecznienie” nieruchomości lub całych gałęzi przemysłu, jeżeli byłoby to uzasadnione dobrem wspólnym.

 

Inicjatywa wywłaszczeń jest jednak od strony praktycznej zupełnie absurdalna. Po pierwsze, Berlin musiałby wypłacić wywłaszczonym firmom wielomiliardowe odszkodowanie za pozyskane nieruchomości. Po drugie, nie powstałyby w ten sposób żadne nowe mieszkania, a ceny rosną właśnie ze względu na ich zbyt niską podaż; po trzecie, miasto zablokowałoby własne możliwości rozwojowe, w tym możliwość budowy mieszkań komunalnych, bo musiałoby wydać prawdziwą fortunę na już istniejące lokale. Po czwarte wreszcie; niepewna sytuacja odstraszyłaby potencjalnych inwestorów, co w perspektywie długoterminowej doprowadziłoby do prawdziwego paraliżu mieszkaniowego i tylko pogłębiło trudności. Mówiąc krótko, rzecz nie ma żadnego sensu, ale… zyskała sobie poklask wpływowych polityków ze wszystkich trzech rządzących stolicą ugrupowań.

 

Zielono-czerwono-czerwona koalicja będzie „za”

 

Wywłaszczenia oczywiście popierają Zieloni. Za takim krokiem opowiedział się jeden z dwóch przewodniczących partii, Robert Habeck. „Za” jest również postkomunistyczna Lewica. Podziały widać za to w SPD, do której należy burmistrz Berlina, Michael Müller. Polityk zaapelował o porzucenie koncepcji wywłaszczeń. Müller to jednak przeszłość. SPD traci w sondażach z miesiąc na miesiąc i przeżywa wewnętrzne trzęsienie ziemi. Partia straciła niedawno szefową, Andreę Nahles; teraz jednym z kandydatów do objęcia władzy jest dotychczasowy szef młodzieżówki socjaldemokratów, Kevin Kühnert. To radykał, któremu bliżej jest do Zielonych i wywłaszczenia oczywiście poparł. Zresztą gdyby wybory w Berlinie odbywały się dzisiaj, to warunki dyktowaliby właśnie Zieloni i postkomuniści – SPD byłaby dopiero trzecią siłą. Opór „umiarkowanych” lewaków wobec wywłaszczeń nie będzie więc mieć znaczenia. Większość zrobi co chce – tym bardziej, że odbieranie mieszkań największym firmom popiera według sondażu z kwietnia aż 55 proc. Berlińczyków!

 

Nie można przy tym uniknąć postawienia następującego pytania: jeżeli pomysł wywłaszczeń nie ma żadnego sensu praktycznego i nie rozwiąże problemu berlińskich czynszów, to dlaczego tak właściwie ma poparcie partii politycznych? Czy chodzi tylko o podążanie za „gniewem ludu”? Wydaje się, że prawdziwe przyczyny tkwią znacznie głębiej.

 

Po pierwsze, lewicowcy nigdy nie proponują właściwych dróg przezwyciężania trudności, bo nie wychodzą od pytania, jaka jest rzeczywistość; pytają raczej, jaka być powinna zgodnie z marksistowskimi założeniami – i nie bacząc na skutki, prą do celu. Miliony ofiar komunizmu są tego żywym przykładem.

 

Po drugie, chodzi o zamach na wartości. Nadrzędnym celem socjalistów jest wszak obalenie tradycyjnego porządku, a prawo własności jest funamentem naszej cywilizacji. W nowym świecie nie może być dla niej miejsca!

 

Po trzecie wreszcie, Berlin to miasto naprawdę specyficzne i nawet jak na niemieckie warunki wyjątkowo lewackie, zamieszkałe w dużym stopniu przez „kosmopolitów” bez ojczyzny i korzeni, zawsze sprzyjających przekraczaniu kolejnych granic, sympatyzujących z elementem wywrotowym i anarchistycznym. W przeszłości nawet chadeckie władze Berlina nie miały odwagi rozprawić się choćby z lewackimi terrorystami zajmującymi nielegalnie budynki blisko centrum miasta i atakującymi policjantów oraz urzędników. Stąd sprzeciwianie się wywłaszczeniom byłoby ze strony lewackich partii po prostu mało rozsądne politycznie.

 

Zakazać samochodów

 

Gra idzie wszakże nie tylko o mieszkania i własność dużych firm. Lewica chce też odebrać zwykłym Niemcom prawo użytkowania własnych samochodów. W wielu niemieckich miastach już zresztą do tego doszło: zakazano posiadaczom aut z silnikiem Diesla swobodnego poruszania się po ulicach. Niby nikt tu niczego nie odbiera, ale w praktyce to także forma wywłaszczania – i to bez żadnych odszkodowań! Dieslem nie można już dziś jeździć spokojnie po Berlinie, Darmstadt, Essen, Gelsenkirchen, Hamburgu i Stutgarcie; zakazy są rozważane jeszcze w Akwizgranie, Bonn, Frankfurcie nad Menem, Kolonii i Moguncji. Co ciekawe, obostrzenia uderzają głównie… w uboższych Niemców. To oni jeżdżą starymi Dieslami; bogatych stać na zakup najnowszych BMW, które spełniają najbardziej nawet wyśrubowane standardy emisji spalin.

 

Ale i ich pojazdy nie są bezpieczne, bo Zieloni chcą… zakazać wszystkich samochodów oprócz elektrycznych. Były szef tej partii, Cem Özdermir, zaproponował wprowadzenie zakazu jazdy Dieslem w całym kraju. To tylko krok przejściowy. Claudia Roth, która razem z Özdemirem przez lata kierowała Zielonymi, chciałaby po Dieslach objąć całkowitym zakazem jazdy także silniki benzynowe. Niedawno wyłożył to jasno Michael Kellner, wpływowy Zielony młodszego pokolenia.  – Obojętnie czy chodzi o skuter, motor, samochód czy ciężarówkę – kopalne paliwa muszą w roku 2025 zniknąć z niemieckich ulic. W sercu Europy nie może być miejsca dla tych zabójców klimatu – powiedział, dodając, że Zieloni zakazem planują objąć też obcokrajowców wjeżdżających do Niemiec. Kellner dodał, że dzięki temu jego partia chciałaby… zmusić całą Europę do pozbycia się samochodów innych niż elektryczne.

 

Złudne nadzieje na normalizację

 

W tej kadencji Bundestagu bez wątpienia nie dojdzie do realizacji zaprezentowanych wyżej chorych rojeń nowych komunistów. Za wyjątkiem wojny wytaczanej silnikom Diesla – ona bowiem toczy się już teraz. Pomysły odbierania ludziom ich własności mogą jednak przestać być blokowane przez rząd federalny już w 2021 roku. Jeżeli trendy się nie odwrócą i CDU/CSU nie będzie w stanie po nowych wyborach zbudować większościowej koalicji, to Niemcy mogą zostać gruntownie przeorane przez neomarksistowską rewolucję.

 

Póki co Zielonym udało się porwać miliony Niemców wizją narzucenia Europie i światu nowego, ekologicznego porządku i budowy wspaniałego równościowego świata pod nadzorem Berlina. Czy w ciągu dwóch lat owe miliony przestaną w tę opowieść wierzyć? Wielu umiarkowanych komentatorów liczy na to, że po ewentualnym zwycięstwie Zieloni odłożą na bok swoją radykalną retorykę i staną się bardziej centrowi. Historia niemieckiej demokracji uczy jednak, że mogą to być nadzieje złudne. 

 

 

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij