Mortal Kombat 2021, poza dawką brutalnej rozrywki, dostarcza pretekstu do refleksji na temat męskich kobiet i niemęskich mężczyzn, czyli jednej z fundamentalnych bolączek naszych czasów. Czy Sonya Blade jest ucieleśnieniem w krzywym zwierciadle biblijnego archetypu dzielnej niewiasty i co to oznacza dla jej męskich rywali?
Kultowa (choć nigdy nieprzekraczająca progu klasy B) seria wraca w nowej odsłonie, całkiem udanej moim zdaniem, wbrew niskim ocenom filmowych portali społecznościowych. Nie licząc XVI-wiecznego ninja, Hanzo Hasashi, który z zaświatów kontaktuje się z głównym bohaterem, trudno w tym filmie o prawdziwie męską postać. Męską nawet w świetle elementarnej definicji, która kładzie nacisk na fakt, że delikwent wie, czego chce.
Ubiegłoroczny remake klasycznego mordobicia w mitologicznej osnowie jest o tyle bliższy komputerowemu pierwowzorowi, na ile pozwalają dziś efekty specjalne. Dlatego jednym z wątków filmu było odkrywanie przez bohaterów ich „nadprzyrodzonych” zdolności, które znamy z serii gier, takich jak paranormalne panowanie nad żywiołem ognia przez Liu Kanga.
Wesprzyj nas już teraz!
Najwięcej materiału do tych refleksji dostarcza postać głównego bohatera Cole’a Younga, który najwyraźniej zastąpił w tej wersji zadufanego w sobie, ale w sumie sympatycznego Johnnego Cage’a. Zawodnik MMA, który dostaje łomot za kiepskie pieniądze, żeby utrzymać rodzinę, ma największy problem z odnalezieniem swojej indywidualnej mocy. Wytęża się, wytęża i nic. Dostaje od trenerów „bęcki”, żeby obudzić w sobie reakcję gniewu i wreszcie sięgnąć po moc, którą daje mu odziedziczone po wojowniczych przodkach znamię smoka – i nic. W końcu daje za wygraną, poddaje się.
A co robi Sonya Blade, gdy pokonawszy przeciwnika przejmuje jego znamię? Po prostu zaczyna używać swojej mocy. Od razu, bez zastanowienia – bo tego wymaga sytuacja.
Męskie (tzn. biologicznie męskie) postacie w filmie mają w sobie pewną miękkość, właściwą współczesnym mężczyznom wychowanym w kulturze dobrobytu i pozornego bezpieczeństwa. Nie jest od niej wolny nawet zbir Kano. Sonya jawi się w takim otoczeniu jako jedyna osoba, która wie, czego chce i po to sięga. Jej działania są zdecydowane, a postawa mocna i twarda. Wyraz twarzy zdradza integralność psychiki i czynne utożsamienie z siłą płynącą z przymiotu, jakim – niezależnie od płci – jest męstwo.
Czy nie znamy tego dobrze z otaczającego świata? Ilu z nas wychowało się w rodzinach, w których ojciec prawdziwie jest głową czy… w ogóle jest obecny? Czy nie mamy przed oczami obrazu kobiety, która bierze sprawy w swoje ręce, czy wręcz staje się jak żeńska wersja mitycznego Atlasa, która na pokrwawionych od ciężaru ramionach dźwiga cały gmach domowego gospodarstwa ze wszystkimi emocjonalnymi, uczuciowymi, wychowawczymi, a nieraz i ekonomicznymi potrzebami jego mieszkańców?
Ten kontrast pomiędzy Sonyą i Cole’m pokazuje, jak współczesny mężczyzna odszedł od swojej dawnej „antropologicznej konstrukcji”. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nawet aktorzy hollywoodzkich produkcji mieli w oczach i w postawie „to coś”. Dzisiaj widzimy mięśniaków prężących się i srożących na ekranie, ale w ich oczach to „coś” coraz częściej bywa zastąpione przez ową miękkość, w której wychowuje nas liberalny świat z jego uległością wobec zła, grzechu i wszelkiego pogubienia promowanego pod pretekstem swobody i uszanowania indywidualizmu.
Sonya Blade z Mortal Kombat to oczywiście nie jedyna tego typu postać. Pamiętamy Larę Croft wspaniale wykreowaną przez Angelinę Jolie, a z nowszych – choćby Wonder Woman, w którą wcieliła się Gal Gadot, a która wkracza do męskiego świata, aby wnieść tam siłę cudownie wzbudzającą we wszystkich męstwo, odwagę i wolę walki.
Niewiastę dzielną któż znajdzie? – pyta natchniony autor w Księdze Przysłów i pozornie wydaje się, że dziś jest to łatwiejsze niż w czasach starotestamentowych patriarchów. Abstrahując od wartości (czy nieraz antywartości), jakimi kierują się współczesne dzielne niewiasty, godna odnotowania pozostaje ich dominacja w popkulturze, a co za tym idzie, w powszechnej świadomości.
Myślę, że trudno doszukiwać się w tym jakiegoś demiurgicznego wpływu samej popkultury – jest ona raczej odzwierciedleniem kryzysu męstwa i zamiany ról, jakie są udziałem zachodnich (i nie tylko) społeczeństw. Sonya budzi sympatię, jest ostoją spokoju (z nią nie zginiemy, chciałoby się pomyśleć), ale to wrażenie powinno też budzić niepokój. I nie chodzi mi o wykluczanie kobiet z wojskowych sił specjalnych (czy też turnieju Mortal Kombat), ale raczej o pytanie, czy mężczyźni w ogóle jeszcze nadążają za płcią piękną… i silną?
Filip Obara