17 grudnia 2020

Najważniejszy mebel w domu

(źródło: pixabay.com)

Już wkrótce zasiądziemy do wigilijnej wieczerzy. Nastąpi czas wspólnego jedzenia, modlitwy, niekończących się rozmów i kolęd. Nasze życie w ciągu najbliższych dni zogniskuje się wokół stołu – mebla, który we współczesnym świecie coraz bardziej odchodzi do lamusa, a bez którego nie można wyobrazić sobie zdrowo funkcjonującej rodziny.

 

Jedzenie stanowi nieodzowny element naszego życia. Nie chodzi o same walory odżywcze czy smakowe. Mało kto zdaje sobie sprawę w jak wielkim stopniu wpływa na nas sam sposób, w jaki jemy. W dobie skrzywionego indywidualizmu, charakteryzującego się przesadną dbałością o wygląd fizyczny, wspólne jedzenie stało się przeszkodą do osiągnięcia wymarzonego, ciała wyrzeźbionego na kształt instagramowych wzorców. Być może nawet spotkali się Państwo z przypadkiem, gdzie zaproszone na obiad osoby przynosiły własne lunch-boxy z precyzyjnie odmierzonymi porcjami. Na weselach i innych imprezach okolicznościowych standardem stało się przygotowywanie alternatywnego menu; dla wegetarian, wegan, nietolerujących glutenu itd. Oczywiście nie chodzi tutaj o krytykowanie osób będących z przeróżnych powodów na jakiejś diecie, ale o wykazanie procesu stopniowego odchodzenia od wspólnoty jedzenia.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Korporacyjna kultura pośpiechu promuje posiłki w biegu, 10 – minutowe lunche i junk food, pomagające, dzięki wystrzałom dopaminy, w obniżaniu poziomu stresu. Jemy głównie samotnie. Amerykanizacja życia społecznego sprawiła, że coraz częściej jedynym kompanem naszych domowych posiłków staje się telewizor, radio lub komputer, a odbiorniki montowane w kuchniach lecą 24/7 (czasem nawet po kilka na raz). Nowoczesne mieszkania, coraz częściej wyposażone w kuchenne aneksy, rezygnują ze stołu na rzecz wąskich blatów przypominających wystrój bistro lub kafejek. Kultura współczesna skutecznie zniechęca do spotkań w rodzinnym gronie. Dokonuje się to dzięki jednemu prostemu zabiegowi – wyrzuceniu stołu z centrum życia domowego. Bo ten z pozoru prosty mebel posiada niesamowicie istotne znaczenie. Wieloletni duszpasterz środowisk akademickich z Wrocławia, ks. Stanisław Orzechowski miał zwyczaj zwracać się do nowożeńców: „najważniejszym meblem, który powinni sobie sprawić świeżo upieczeni małżonkowie jest nie łóżko, ale stół, po to, byście zawsze mogli usiąść przy nim i porozmawiać”.

 

O korzyściach płynących ze wspólnych posiłków rozpisują się psychologowie; sprzyjają nawiązywaniu więzi, pomagają przetrwać kryzysy i ogólnie wspierają utrzymywanie dobrych relacji. Toczącym się (oczywiście w kulturalnej atmosferze) dyskusjom przysłuchują się dzieci i młodzież, chłonąc wiedzę i poszerzając zasób słownictwa. Wspólne kolacje po przyjściu z pracy mają charakter terapeutyczny. Ponadto, posiłki w gronie rodzinnym zmniejszają ryzyko wystąpienia zaburzeń związanych z odżywianiem. To wszystko wnioski z badań empirycznych. Ale wspólne jedzenie wpływa nie tylko na zdrowie psychiczne i fizyczne.

 

Stół od zawsze miał znaczenie sakralne. Czy to za pomocą wiklinowej plecionki, drewnianej żertwy, na dużym kamieniu czy ołtarzu świątynnym – wszystkie przedchrześcijańskie cywilizacje sprawowały pewną formę kultu ofiarniczego, stanowiących oprócz modłów główny sposób komunikacji z bóstwem. Ofiarę doskonałą złożył Jezus Chrystus na Krzyżu, wcześniej ustanawiając jej pamiątkę. Właśnie przy stole w Wieczerniku, mówiąc „bierzcie i jedzcie” oraz „bierzcie i pijcie” został z nami na zawsze w swoim Ciele i Krwi, stając się naszym pokarmem.

 

Dzięki Chrystusowi, wymiaru sakralnego nabiera również katolickie małżeństwo. Jak mawiał wspomniany już ks. Orzechowski – „trzeba pilnować, aby stół i sypialnia były w rodzinie miejscami świętymi, gdzie ona ze czcią odnosi się do niego, a on dba o nią niczym o własne ciało”. W tym kontekście z pozoru prosty mebel nabiera niezwykłego znaczenia. To przy nim ojciec prowadzi modlitwę przed jedzeniem, a często właśnie przy wspólnym posiłku powiadamia się o życiowych decyzjach. To miejsce gdzie nie ma pośpiechu, jest okazja zarówno do żartu jak i poważnych rozmów. W wierzącej rodzinie przy stole dokonuje się wzajemne uświęcanie. Właśnie z takiego rozumienia wyrosła cała kultura savoir-vivre’u. I nie dotyczyła jedynie praktykowanej na dworach, wyrosłej ze średniowiecza tradycji uczty, ale zagościła pod strzechami większości społeczeństwa. Wiedzieli to nasi ojcowie, siadający po całym dniu pracy do wspólnego posiłku. Wiedziała to rodzina czekająca z jedzeniem, aż jej głowa da sygnał do konsumpcji. Widziała to matka, robiąca na świeżo pieczonym chlebie znak krzyża. Resztki tej tradycji pozostały z nami do dzisiaj. Mimo, że coraz rzadziej mówimy do siebie „szczęść Boże” lub zapominamy o robieniu znaku krzyża przed jedzeniem, niemal wszyscy zachowaliśmy zwyczaj zdejmowania nakrycia głowy przy stole.

 

Wigilijna kolacja stanowi doskonałą okazję do refleksji nad tym tematem. Nigdy nie zapomnę świątecznych wieczorów u ś.p. Babci, na które zjeżdżała cała rodzina – także zza granicy. Z czasem nie starczało jednego pokoju, by wszystkich pomieścić. Oprócz składania życzeń, wspólnego jedzenia, picia i rozmów, w pamięci zostały mi kolędy śpiewane przy akompaniamencie licznych instrumentów. Całość wieńczyło wspólne wyjście na Pasterkę. Z czasem Babci zabrakło, a na kolejne wieczory wigilijne zjeżdżało się coraz mniej osób. Nadszedł czas, by następne pokolenie przejęło pałeczkę. Ten proces dokonywał się w polskich rodzinach od wieków. W tym coraz bardziej zwariowanym świecie, gdzie rodzina wydaje się najbardziej napiętnowaną formą życia społecznego, warto walczyć o budowanie wspólnoty stołu. Na pewno nie będziemy na tym stratni, a możemy wiele zyskać. Nie pozwólmy, by tegoroczne ograniczenia zagościły u nas na stałe.

 

Piotr Relich

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(2)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie