W Polsce trwa intensywna debata na temat kształtu systemu edukacji. Skrajne emocje budzą kolejne postulaty rządu Tuska, takie jak ograniczenie lekcji religii czy zmiany w podstawie programowej. Powoduje to reakcję wielu środowisk. Jakie wnioski możemy wyciągnąć z obserwacji tego sporu, a szczególnie z obserwacji refleksji, jaka podejmowana jest na temat oświaty na polskiej katolickiej prawicy?
Ograniczenie ilości lekcji religii w szkołach, usuwanie klasycznych lektur z podstawy programowej, obniżanie wymagań, zakaz prac domowych, zmiany w podręcznikach, likwidacja szkolnictwa specjalnego – to tylko niektóre z wielu zmian wdrażanych w życie przez rząd Donalda Tuska (a niektóre z nich zostały rozpoczęte przez poprzedni rząd PiS, jak np. edukacja włączająca). Postulaty te budzą opór społeczny. Jaka jest istota tego oporu, możliwa do zaobserwowania po reakcji wielu środowisk katolickiej prawicy?
„Powinno być zupełnie inaczej” – słychać argument. Inna powinna być podstawa programowa, inne powinny być podręczniki, inne powinny być przedmioty, inne wymagania wobec uczniów. Inne, czyli klasyczne, tradycyjne, patriotyczne, chrześcijańskie. Innymi słowy – należałoby centralnie i odgórnie zarządzić inaczej niż robi to rząd Tuska. Zarządzić „po naszemu”. I właśnie w tym tkwi problem.
Wesprzyj nas już teraz!
Niedawno na polskim rynku ukazało się pierwsze wydanie zapomnianej zupełnie publikacji o. Jacka Woronieckiego pod tytułem: „Państwo i szkoła. Rozprawa z etatyzmem kulturalnym”. Autor stawia tezę o konieczności „uspołecznienia i odpaństwowienia szkolnictwa”. Ojciec Woroniecki przypomina w niej o podstawowych funkcjach państwa oraz o właściwych relacjach między państwem a jego obywatelami. Jak pisze:
„Z chwilą gdy pierwiastek demokratyczny doszedł do głosu, nader ważnym stało się uzyskać wpływ na opinię publiczną i to na dalszą metę, co wymagało owładnięcia i szkolnictwa. Toteż na tym centralnym odcinku frontu kulturalnego, jakim jest szkoła, zakusy etatyzmu wnet się zaczęły objawiać”.
O. Woroniecki używa w swojej pracy terminu „szkolnictwo totalne”, mówiąc ironicznie:
„Cudowna ta wizja totalnego szkolnictwa (…) mającego przejąć z ramienia państwa wszystkie, z wyjątkiem samego rodzenia dzieci, czynności wychowawcze rodziny, a następnie i społeczeństwa…”.
Dominikanin pisał te słowa w roku 1943, bazując na swoich obserwacjach i doświadczeniach z okresu międzywojennego i starszych, gdyż korzenie problemu sięgają, jego zdaniem, czasów rewolucji francuskiej i jeszcze dawniejszych. W ocenie o. Woronieckiego wypaczeniem idei szkolnictwa i poważnym zagrożeniem jest właśnie państwowe, centralnie sterowane, szkolnictwo totalne, przejmujące kompetencje rodziny i społeczeństwa. Właśnie z takim modelem oświaty mamy do czynienia dzisiaj.
Ograniczanie liczby godzin lekcji religii w szkołach przez rząd Tuska, mające prowadzić docelowo do całkowitego wyrugowania religii ze szkolnictwa, wielu osobom przypomina czasy PRL, kiedy to usunięto religię ze szkół, a cały system edukacji podporządkowany był ideologicznym celom. Gdy przyszedł potem rok 1989, moment był idealny do działania na rzecz uwolnienia i uspołecznienia szkolnictwa. Dałoby to impuls do stopniowego, powolnego tworzenia niezależnych placówek oświatowych i ośrodków edukacyjnych. Byłby to proces organiczny i powolny (zwłaszcza w ówczesnej sytuacji ekonomicznej), ale właściwie ukierunkowany, czego owoce dzisiaj, po kilkudziesięciu latach, moglibyśmy już oglądać. Zamiast tego, nastąpiło dalsze przyspawanie edukacji do państwa. Przyspawanie organizacyjne, prawne, intelektualne i finansowe. Przyspawanie „pobłogosławione” przez przedstawicieli Kościoła cieszących się, że oto w końcu odzyskaliśmy „wolność”.
W efekcie, po ponad 30 latach tej „wolności” mamy przymus i obowiązek szkolny dla wszystkich uczniów. Jednocześnie nie mogą zaś istnieć szkoły niezależne od rządu, ministerstwa, kuratoriów i aktualnej polityki partyjnej. Dzisiejsza dyskusja o edukacji jest sporem o to, co należy społeczeństwu odgórnie, pod przymusem narzucić za pomocą ministerstwa i kuratoriów oświaty. Główne nurty polskiej lewicy i prawicy nie różnią się między sobą co do istoty funkcjonowania całego systemu – jego filarem ma być w ich zgodnym przekonaniu państwowe, etatystyczne szkolnictwo. Różnice pojawiają się dopiero na poziomie przypadłości i szczegółów wykonania centralnie opracowanego planu. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że lewica chce, aby dzieci pod państwowym przymusem czytały w dopuszczonych przez ministerstwo do użytku podręcznikach na temat LGBTQ, prawica natomiast chce, aby dzieci pod państwowym przymusem czytały w dopuszczonych przez ministerstwo do użytku podręcznikach na temat Jana Pawła II. Jest to oczywiście duży skrót myślowy, ale obrazuje on brak zasadniczych różnic co do fundamentów systemu edukacji.
Taki sposób myślenia jest, niestety obecny również w wielu środowiskach katolickich, w tym nawet tradycyjnie katolickich. Kolejne petycje, protesty i apele w sprawie np. ograniczania lekcji religii czy usuwania klasycznych lektur z podstawy programowej są oczywiście moralnie słuszne i mają całkowicie uzasadnione poparcie społeczne. Problem w tym, że dotykają przypadłości, a nie istoty problemu. Tak długo, jak będzie istniało upaństwowione szkolnictwo, tak długo – cytując o. Woronieckiego – będą się objawiać zakusy etatyzmu. Logika tego systemu jest taka, że etatyzm będzie się tylko pogłębiał, niezależnie, czy będzie on „prawicowy”, czy „lewicowy”. Wszelkie próby „łatania” lub naprawiania systemu edukacji w obecnej postaci to pudrowanie trupa.
Do czego może to doprowadzić, przekonały się już dawno społeczeństwa Zachodu. W Niemczech od kilku dekad przymusowa dla wszystkich uczniów jest tzw. edukacja seksualna, czyli systemowa deprawacja oraz faktyczna przemoc seksualna wobec dzieci i młodzieży. Rodzice, którzy odmawiają posyłania swoich dzieci na tego typu lekcje, trafiają do więzienia. Sprawa jednej chrześcijańskiej rodziny z Niemiec znalazła nawet swój finał przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, który orzekł, że rodzice nie mogą z powodu swoich religijnych przekonań zwalniać dzieci z lekcji. Z kolei media przepełnione są informacjami z krajów takich jak USA i Kanada, gdzie szkoły masowo obchodzą „miesiąc dumy gejowskiej”, zmuszając uczniów do uczestnictwa w deprawacyjnych zajęciach i przyozdabiając budynki szkolne tęczowymi flagami.
To jest właśnie cel, do którego zmierza współczesna edukacja. Trafnie podsumowała kierunek tych zmian Hanna Dobrowolska z Ruchu Ochrony Szkoły:
„Nastąpi przeobrażenie się szkół z placówek edukacyjnych w świetlice socjoterapeutyczne obsadzone przez sztab pedagogów i psychologów od dobrostanu. W niedługim czasie być może ze specjalnymi salkami do dokonywania samogwałtu, wzorem szczególnie postępowych państw Europy”.
W wielu krajach Europy Zachodniej, szczególnie w Niemczech (których rozwiązania mają być modelowe dla całego kontynentu) od tej systemowej deprawacji w zasadzie nie ma ucieczki. Znaczny opór tej rewolucji stawiają jeszcze niektóre środowiska w USA, gdyż pozwala im na to tamtejsze prawo. Inna jest także mentalność społeczeństwa. Wielu prawicowych i chrześcijańskich komentatorów, działaczy społecznych, youtuberów i polityków z USA mówi do swoich odbiorców otwarcie – jeżeli chcecie ratować swoje rodziny, to albo załóżcie ze znajomymi małą, lokalną, prywatną szkołę, albo przejdźcie na edukację domową i wspierajcie się nawzajem. Innymi słowy – wysiadajcie z systemu póki jeszcze się da i twórzcie własne, niezależne struktury oparte na oddolnej pracy oraz zaangażowaniu rodzin.
Warto w tym momencie odnotować, że w zakresie edukacji w niektórych rejonach USA, w zależności od panujących lokalnie praw, możliwa jest edukacja domowa uczniów, gdzie de facto nie obowiązuje podstawa programowa. Brak też w takiej edukacji jakichkolwiek obowiązkowych egzaminów. Po prostu panuje wolność w tym zakresie, a rodzice sami decydują, czego i w jakiej formie będą się uczyły ich dzieci. Co ciekawe, podobny przebłysk normalności obowiązuje w… Wielkiej Brytanii. Gdy w wielu sferach życia panuje tam prawo o charakterze bolszewickim, to w zakresie edukacji domowej nie trzeba przestrzegać podstawy programowej, a egzaminy nie są obowiązkowe dla uczniów.
I właśnie w tym kierunku należy myśleć, debatując nad reformami systemu oświaty – w stronę odpaństwowienia i uspołecznienia edukacji, zniesienia przymusu szkolnego, likwidacji podstawy programowej oraz przywrócenia obywatelom fundamentalnych swobód w zakresie tworzenia własnych szkół wolnych od etatystycznego nadzoru. Aby tak się stało, oprócz głębokich zmian systemowych i prawnych, musi dokonać się zmiana mentalna – rodzice muszą chcieć przejąć odpowiedzialność za wychowanie własnych dzieci. Wymaga to jednak zaangażowania lokalnych środowisk, czasu, pieniędzy (prywatnych) i oddolnej pracy. A do tego Polak, w tym Polak – katolik, niestety nie nawykł. Winę za to ponosi wpływ „opieki”, jaką nad społeczeństwem od dziesięcioleci roztacza państwo, a także upadek refleksji na temat relacji państwo – obywatel; upadek szczególnie bolesny w wielu środowiskach prawicowych i katolickich.
Edukacja, oświata, wychowanie – to wszystko ma być w rękach rodzin, a nie państwowych urzędników. Aby odzyskać przyrodzone, wynikające z natury wolności, konieczna jest ciężka praca u podstaw. Praca, do której wręcz stworzone są organizacje społeczne, stowarzyszenia i fundacje. Niestety, wiele takich środowisk zostało skutecznie zabetonowanych strumieniem państwowych grantów i dotacji, od których wiele organizacji uzależniło swoją dalszą działalność. Smutnym przykładem tego stanu rzeczy jest wspomniana powyżej książka o. Woronieckiego o konieczności rozprawy z etatyzmem, która została wydana… za publiczne pieniądze z rządowej dotacji. Tak właśnie w praktyce kończy się często na prawicy „walka z socjalizmem”.
A tymczasem pętla zaciska się. Od 1 września 2025 roku do wszystkich szkół w Polsce wchodzi tzw. edukacja seksualna według niemieckich standardów, dla uśpienia czujności rodziców wprowadzana pod nazwą nowego przedmiotu „edukacja zdrowotna”. Również od 2025 roku ma zostać wprowadzony tzw. Europejski Obszar Edukacji. Oznacza to, że kontrolę nad polskim szkolnictwem ma objąć Unia Europejska. Niepokojące są również kolejne wypowiedzi przedstawicieli MEN. Wiceminister Katarzyna Lubnauer powiedziała, iż dzieci nie powinny wyjeżdżać na urlop z rodzicami w trakcie trwania roku szkolnego. Dodała również, że jej resort będzie przyglądał się na rozwiązania stosowane w innych krajach, gdzie „mamy taką sytuację, że jeśli rodzic chciałby wyjechać z dzieckiem na wakacje w ciągu roku szkolnego, to mogą go nawet zatrzymać na lotnisku”. W podobnym tonie głos zabrała niedawno Barbara Nowacka twierdząc, że przyjrzy się kwestii zwolnień z lekcji, wypisywanych przez rodziców. Docelowo rodzicom ma być trudniej zwalniać dzieci ze szkoły.
Odpowiedzią na te totalitarne zakusy nie jest kolejny „prawicowy” minister edukacji, który przed kamerami będzie mówił o cywilizacji łacińskiej, a tylnymi drzwiami będzie realizował postanowienia globalistycznej agendy i rozdawał pieniądze dla „swoich”. Odpowiedzią jest odzyskanie przez Polaków wolności i swobody w zakresie edukacji i wychowania własnych dzieci. Niech temu służą kolejne społeczne inicjatywy, akcje, kampanie, petycje i protesty.
Marcin Musiał