Tegoroczny „sezon ogórkowy” w polskiej polityce zapowiada się wyjątkowo gorąco, a powrót Donalda Tuska na tle innych prawdopodobnych wydarzeń może okazać się zaledwie chłodnym i pochmurnym porankiem. Oto bowiem krajowe, ale i międzynarodowe napięcia nabrzmiewają i grożą eksplozją.
Koalicji wiatr w oczy…
Zjednoczona Prawica przeżywa trudne chwile. Co prawda obóz rządzący cieszy się przychylnością prezydenta, zaś zanik większości w Sejmie jawi się nie tylko jako minimalny, ale i zdaje się nie być poważniejszym problemem w obliczu współpracy z ruchem Pawła Kukiza, jednak nie trzeba być wyjątkowo bystrym obserwatorem, by dostrzec, że koalicja miewała już w swojej historii stabilniejsze okresy.
Wesprzyj nas już teraz!
Ostatnie miesiące to czas nieustannych przepychanek między PiS-em a mniejszymi, ale koniecznymi dla istnienia rządu większościowego partnerami – Solidarną Polską i Porozumieniem. Jakby tego było mało, sama partia Jarosława Gowina przeżywała niedawno jeszcze konflikt o władzę, który być może wygaśnie (choć, kto wie) po założeniu własnej formacji przez Adama Bielana. Dodatkowo niewielka grupka posłów opuściła samo Prawo i Sprawiedliwość, co w sytuacji minimalnej zaledwie większości sejmowej doprowadziło do zaniku przewagi nad opozycją.
Ponadto co rusz słychać rozmaite głosy odrębne zgłaszane przez pojedynczych posłów w różnorakich sprawach.
Rozgardiasz mógł uspokoić Kongres Prawa i Sprawiedliwości. Partia potwierdziła niekwestionowane przywództwo wicepremiera prezesa Jarosława Kaczyńskiego, a premier Morawiecki został jej wiceprezesem. Nie da się jednak wykluczyć, że taki awans szefa rządu w strukturach ugrupowania nie spodoba się politykom innych frakcji – powszechnie bowiem wiadomo, że prezes Rady Ministrów przez długi czas był uznawany w partii jako ktoś oby, człowiek z zewnątrz, którego cała siła opierała się na poparciu otrzymywanym ze strony absolutnego lidera ugrupowania: Jarosława Kaczyńskiego. Co więcej, negatywnie na nastroje wśród części polityków partii może wpłynąć także zapowiedziana na lipcowym Kongresie „ustawa sanacyjna” wykluczająca z zasiadania w radach nadzorczych państwowych spółek krewnych polityków partii rządzącej. Oczywiście nikt nie zarzuca działaczom Prawa i Sprawiedliwości nastawienia li tylko na zyski wynikające z współtworzenia obozu władzy, jednak nigdy nie jest idealnie i zawsze w dużej zbiorowości, jaką niewątpliwie jest i partia polityczna, znajdą się czarne owce.
Na przygotowywanie partii rządzącej do wyborów – niezależnie od tego, kiedy miałoby do nich dojść – wskazywać może coraz wyraźniejsze odcinanie się polityków formacji od zeszłorocznego projektu „Piątka dla zwierząt”, a niekiedy wręcz przepraszanie polskiej wsi, tak lojalnego i ważnego elektoratu PiS-u, za ów pomysł. Widać więc, że prezes Kaczyński obserwuje rozwój sytuacji i nie chce dać się zaskoczyć.
Opozycji liberalnej wiatr w dziurawe żagle…
Utracie dynamiki w obozie władzy towarzyszy pierwsza od kilku lat szansa liberalnej opozycji na przejście do ofensywy za sprawą powrotu Donalda Tuska. Już zresztą sam fakt ponownego przejęcia władzy nad PO przez tego polityka pokazuje, w jak trudnej sytuacji znajduje się PiS – były premier nie zdecydowałby się bowiem na podjęcie ryzyka wiążącego się z ponownym zaangażowaniem na krajowym podwórku, gdyby nie widział szansy na sukces.
Oczywiście ewentualne odzyskiwanie poparcia przez Platformę Obywatelską zależy w dużym stopniu od wyborów jej nowego-starego lidera. Jeśli Tusk zdecyduje się na utrzymanie skrętu w lewo i dalsze sprowadzanie partii – jak przez ostatnie lata – do roli anty-PiS-u, tyle, że bardziej, to szanse na sukces pozostaną na obecnym, marnym poziomie. Gdyby jednak były przewodniczący Rady Europejskiej zdecydował się na prowadzenie partii w swoim stylu, a więc w sposób bezideowy i pozostający na uboczu doktrynalnych sporów (sławetne „nie róbmy polityki”), a przy tym zasugerował wyborcom, że jego partia nie jest anty-PiS-em, ale przeciwnie: jest PiS-prawdziwym i wolnym od wypaczeń, to może liczyć na odwojowanie centrum, w którym – jak wiadomo nie od dziś – wygrywa się wybory. To bowiem właśnie opuszczenie centrum przez PO w czasach lewoskrętnych rządów Ewy Kopacz ułatwiło PiS-owi zwycięstwo w roku 2015 (przy jednoczesnym własnym skorygowaniu przekazu poprzez „schowanie” prezesa oraz Antoniego Macierewicza i wyeksponowanie młodego Andrzeja Dudy i budzącej sympatię Beaty Szydło). Utrzymanie owych kursów – i w przypadku PO i PiS-u – zapewniło Jarosławowi Kaczyńskiemu serię sukcesów w kolejnych latach.
Czy Tusk wyciągnie lekcję z tej historii? Jego pierwsze wypowiedzi wskazują, że może zechcieć przywrócić Platformie dawny blask bezideowej partii władzy balansującej między społecznymi nastrojami a „fajnością” wyznaczaną przez postępowe redakcje, zrywając z narastającym w ostatnich miesiącach lewicowym dogmatyzmem ugrupowania. O wyborze centrum w miejsce lewicowego radykalizmu świadczy zadeklarowanie swojej katolickości, zaś o pragnieniu bycia prawdziwym, lepszym PiS-em: pokajanie się za podniesienie wieku emerytalnego i zapowiedź utrzymania „500 plus” w razie przejęcia władzy. Nie wiadomo jednak czy na tak pojmowany centryzm pozwolą Tuskowi partyjni postępowcy (jak np. Rafał Trzaskowski) i – tu może być większy problem – media. Jeśli jednak okaże się zdecydowany na ów format ideowy (ściślej: bezideowy) i przełamie opór, to przed Jarosławem Kaczyńskim pojawi się pierwszy raz od kilku lat realne wyzwanie mogące nawet zagrozić jego środowisku utratą władzy.
Jednak Tusk nie jest w tym konflikcie skazany na sukces. Oto bowiem przez 6 lat rządów Prawo i Sprawiedliwość wytworzyło i umocniło własne centrum, którego twarzą obecnie jest kojarzący się z gospodarką, a nie światopoglądowymi czy personalnymi sporami, Mateusza Morawieckiego. Jego siłą wobec Donalda Tuska jest fakt, że o ile były przewodniczący Rady Europejskiej może deklarować pozostawienie w mocy socjalno-gospodarczych programów PiS-u, to sam Morawiecki jest najzwyczajniej w świecie (w części, ale jednak) autorem projektów, na które lider PO się nie zdecydował. Ponadto Tusk krytykujący podwyżki podatków (przypomnijmy legendarny już, zwiększony „tymczasowo” VAT) czy wysoką inflację (za rządów PO-PSL przez 4 lata jej poziom wynosił 3,5 proc. lub więcej, choć – trzeba to oddać – bywały też lata z zerową lub ujemną inflacją) może brzmieć wiarygodnie wyłącznie dla zagorzałych zwolenników oraz ludzi o wyjątkowo kiepskiej pamięci. Niewykluczone także, że młodsi wyborcy potraktują go jako odległe wspomnienie, wręcz dziadersa lub boomera, a nie obrońcę demokracji na białym koniu.
Świat nie kręci się wokół Tuska
Donald Tusk w drodze po ewentualny sukces ma do odwojowania jednak nie tylko centrum częściowo zajęte kilka lat temu przez Prawo i Sprawiedliwość, ale i tę część owego elektoratu, która skłania się ku lewicującemu Szymonowi Hołowni. Odzyskanie dwóch tak różnych, choć też nieco podobnych grup wyborców, nie będzie zadaniem łatwym, szczególnie, że były prezenter TVN-u cały czas utrzymuje wokół siebie aurę świeżości, bycia tym trzecim, kimś spoza konfliktu PiS-PO. Zresztą nikt nie spodziewa się, by „zielony” centrysta wywiesił białą flagę wyłącznie z powodu objęcia rządów w Platformie przez byłego premiera, szczególnie, że Polska 2050 sprawia wrażenie partii głodnej władzy i nie najgorzej przygotowanej do startu w wyborach.
Ewentualny zwrot Platformy Tuska w stronę centrum może być natomiast chwilą wytchnienia dla lewicy, która dotąd zabiegała o podobny elektorat co PO. Jeśli prognozy dotyczące takiego kursu obranego przez nowego-starego przywódcę największej partii opozycyjnej się sprawdzą, to radykalni rewolucjoniści będą mogli skupić się na dopracowywaniu własnego programu w duchu czysto lewicowym. Na ich nieszczęście jednak dotychczas sytuacje takiego względnego spokoju wielokrotnie powodowały większe skupienie się na różnicach niż punktach wspólnych, co rodziło podziały, które w roku 2015 wypchnęły socjalistów poza polski parlament. Na razie jednak lewica wydaje się być w miarę zjednoczona.
Jako skonsolidowana i gotowa do walki jawi się także Konfederacja, która niedawno ruszyła w Polskę w ramach wakacyjnego tourné, którego cel bez wątpienia jest taki sam jak objeżdżanie kraju w trakcie kampanii wyborczych: pozyskanie sympatyków. Co ciekawe, partia zaprezentowała swój program „Polska na nowo” – swoistą odpowiedź na „Polski ład” Prawa i Sprawiedliwości – w ten sam weekend podczas którego władze wybierała partia rządząca, a zwierzchnictwo nad największą siłą opozycyjną obejmował ponownie Donald Tusk.
PiS na celowniku… prawie całego świata
Brak jednego posła do sejmowej większości, zatargi ze Zbigniewem Ziobrą czy Jarosławem Gowinem, powrót Donalda Tuska… Jarosław Kaczyński wielokrotnie udowadniał, że w politycznych rozgrywkach jest zawodnikiem więcej niż wybitnym. Owe wyzwania bledną jednak w zestawieniu ich z zagrożeniami, jakie mogą nadejść dla rządu Prawa i Sprawiedliwości oraz – szerzej – dla Polski spoza granic naszej Ojczyzny.
Okazuje się bowiem, że gdzie nie spojrzeć, tam… sceptycyzm, brak przychylności, a niekiedy nawet wrogość wobec naszego państwa lub ugrupowania nim rządzącego. Rzecz jasna nie jesteśmy w sporze z całym światem, ale mówienie o konflikcie ze wszystkimi graczami liczącymi się w naszej optyce wydaje się być uzasadnione. Jednak – co istotne – o ile taka diagnoza stanowiłaby dla środowisk liberalno-lewicowych okazję do czynienia PiS-owi wyrzutów, o tyle refleksja oparta na czynnikach cywilizacyjnych i dokonana z perspektywy katolickiej i/lub patriotycznej nie pozostawia wątpliwości, że pomimo wielu zastrzeżeń, Prawo i Sprawiedliwość ma w owych sporach rację, a osoby niechętne wobec ziszczenia się nad Wisłą postępowej rewolucji winny obecnym rządzącym kibicować. Nie ma jednak wątpliwości, że kumulacja sporów będzie stanowić dla Zjednoczonej Prawicy wyzwanie trudne do udźwignięcia. Wszak w miarę komfortowa sytuacja międzynarodowa ostatnich lat należy już do historii.
Stany Zjednoczone – nasz główny sojusznik i koń, na którego postawiła polska klasa polityczna (rozumiana znacznie szerzej niż li tylko PiS) – okazały się obojętne na geopolityczne zagrożenie wynikające z finalizacji budowy gazociągu Nord Stream 2. Veto wypowiadane przez Donalda Trumpa odeszło w niepamięć wraz z rozgoszczeniem się w Białym Domu Demokraty Joe Bidena. Berlin i Moskwa ponad naszymi głowami zacierają ręce.
Rąk nie zacierają jeszcze działacze żydowskich organizacji społecznych w diasporze oraz część klasy politycznej Izraela, jednak trwająca druga odsłona sporu z Polską pokazuje, że problem obarczania nas winą za ludobójstwo dokonane przez Niemców nie zniknie bez podjęcia „właściwej” reakcji, która słono by nas kosztowała. Co gorsza, opór, niechęć wobec ponoszenia konsekwencji działań innego narodu także oznacza dla naszej Ojczyzny wymierne straty wizerunkowe, które w dłuższej perspektywie również przełożą się na finanse. Oczywiście na wsparcie ze strony USA nie mamy co liczyć, gdyż Izrael jest dla Stanów Zjednoczonych sojusznikiem priorytetowym niezależnie od tego kto kieruje amerykańską administracją.
Tymczasem jej obecny szef, prezydent Joe Biden, z pewnością patrzy na nasz kraj z dużą rezerwą za sprawą opierania się przez władze w Warszawie międzynarodowemu lobby homoseksualnemu. Nasz kraj – zupełnie bezpodstawnie, a często w oparciu o fake-newsy – odsądzany jest od czci i wiary za brak istnienia w naszym systemie prawnym przepisów oczekiwanych przez aktywistów LGBT. To zresztą problem nie tylko w relacjach z USA, ale i innymi krajami postępowego Zachodu. Oto bowiem polityczna śmietanka Unii Europejskiej także zżyma się na myśl o ostatnim dużym kraju wspólnoty, w którym dwaj mężczyźni nie tylko nie mogą zawrzeć „małżeństwa”, ale nawet zarejestrować w urzędzie związku. Co więcej, ta przebrzydła (w ich oczach) Polska nie dopuszcza aborcji „na życzenie”, a za rządów Prawa i Sprawiedliwości nawet – na mocy wyroku Trybunału Konstytucyjnego z października roku 2020 – poprawiła standardy ochrony życia znosząc obowiązywanie tzw. przesłanki eugenicznej. Taka decyzja to dla lewicowo-liberalnych salonów istny policzek, splunięcie w twarz. Musi ich boleć, irytować. Nie da się więc wykluczyć, że w końcu postępowcy znajdą sposób, by odegrać się na Warszawie – skoro „grillowanie” Polski za „łamanie praworządności” nie pomaga, zawsze można spróbować wstrzymać potrzebne naszej gospodarce unijne fundusze.
Tym napięciom między Warszawą a Brukselą, Waszyngtonem i Tel Awiwem z uwagą i niemałym zadowoleniem z pewnością przygląda się Moskwa, zawsze zainteresowana niezgodą w świecie zachodnim i łożąca (przynajmniej w czasach sowieckich) na rozmaitych twórców chaosu olbrzymie kwoty. Chociażby z tego powodu na europejskiej skrajnej lewicy (oraz skrajnej, nacjonalistycznej prawicy) znajdziemy dziś wielu przyjaciół Kremla zawsze gotowych krytykować „złe reżimy” – np. za „faszyzm”. Natomiast oprócz korzystania ze wsparcia autochtonicznych wichrzycieli Moskwa prowadzi własną, wyborną pod względem skuteczności politykę międzynarodową. Widać to po gospodarczej współpracy z Niemcami, dobrych relacjach z Izraelem i łamiącym lody spotkaniu prezydentów Joe Bidena i Władimira Putina. Niewątpliwe sukcesy kraju stanowiącego dla nas zagrożenie nie mogą napawać nas optymizmem. Gdy zaś dodamy do tego coraz ściślejsze zespolenie Rosji z Białorusią i agresywny antypolonizm Alaksandra Łukaszenki, to niegdysiejsze nadzieje na oddalenie od Warszawy moskiewskiego zagrożenia za sprawą współpracy z Mińskiem uznać należy za pieśń przeszłości.
Nasza chata z kraja?
Ktoś jednak słusznie zapyta: a cóż wspólnego z polskim rządem i większością parlamentarną ma Izrael, Unia Europejska czy Białoruś? Przecież żaden obcy rząd nie wpłynie na ilość posłów w klubie Prawa i Sprawiedliwości. To oczywiście prawda. Problem jednak w tym, że nie jesteśmy izolowaną, samotną wyspą na środku oceanu, do której nie docierają żadne impulsy z zewnątrz. Przeciwnie: leżymy w środku najważniejszego politycznie kontynentu na świecie! Tutaj, w sytuacji podwyższonego napięcia, każdy błąd może oznaczać poważne perturbacje.
We wszystkich wymienionych wyżej sporach międzynarodowych rząd Zjednoczonej Prawicy ma słuszność. Ma rację mówiąc, że roszczenia majątkowe wobec mienia bezdziedzicznego są bezzasadne, a Polska to ofiara, a nie sprawca niemieckich zbrodni. Ma rację mówiąc, że Nord Stream 2 to projekt polityczny godzący z bezpieczeństwo Europy Środkowej i uzależniający Stary Kontynent od Rosji. Ma rację pokazując, że reżim w Mińsku krzywdzi obywateli, a Polska – przeciwnie, gdyż mimo braku przywilejów homoseksualiści nie są w żaden sposób wykluczani z życia publicznego czy administracyjnie krzywdzeni.
Wierność prawdzie i lojalność wobec własnego narodu wymagają, by w owych sporach wspierać polski rząd. To wręcz obowiązek moralny. A sytuacja na piłkarskim Euro sprzed kilku dni pokazała, że skuteczne postawienie się silniejszym jest możliwe. Mecze w azerskim Baku oraz w rosyjskim Petersburgu udowodniły, że nawet postępowa UEFA dopuszczająca niekiedy ideologiczną indoktrynację społeczeństw odpuszcza „tęczowe” reklamy, gdy natrafi na jednoznaczny sprzeciw wobec nieobyczajnego nowinkarstwa w polityce społecznej. Oczywiście spory, w jakie aktualnie wplątuje się polskie władze, oznaczają starcie ze znacznie poważniejszymi graczami. Niezmiennie jednak sukces wymaga narodowej jedności, która da rządzącym dodatkową motywację do działania i silniejsze argumenty w negocjacjach. Czego by bowiem o rządach PiS-u nie mówić, to w opisanych wyżej międzynarodowych napięciach Zjednoczona Prawica reprezentuje polską, narodową rację stanu. Gdyby jednak w jakiejś ze spraw rządzący odnieśli porażkę, to wstrząśnie ona całą krajową polityką i zagrozi stabilności rządu. Wtedy też przyspieszone wybory staną się scenariuszem więcej niż prawdopodobnym. I trudno będzie oczekiwać, by naród mający w pamięci świeżą, a zarazem niezbyt chwalebną sprawę, ponownie oddał ster państwa partii Jarosława Kaczyńskiego. Dla Donalda Tuska to scenariusz wymarzony. Dla Polski – fatalny.
Michał Wałach