W październiku przypada rocznica orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, a tymczasem na świecie „idzie nowe”… Musi być naprawdę źle w oczach zaklinaczy rzeczywistości, skoro jakiś czas temu w Krytyce Politycznej zauważono, że dla katolików podstawą do odrzucenia marksistowskich fantasmagorii o „prawie” do zabijania są: koncepcja prawa naturalnego i filozofia św. Tomasza z Akwinu. Czuć lęk w szeregach lewicy, która komentuje „katolicki zamach stanu” i przebudzenie pro-life w USA…
Jako katolicy i konserwatyści przez długie lata byliśmy rozbrojeni. Daliśmy wpuścić się w maliny tak zwanego demokratycznego dyskursu. Zapomnieliśmy, że dekalog nie podlega dyskusji, a rozmowa w demokratycznym państwie może dotyczyć tylko i wyłącznie tego, jakimi zapisami prawnymi obwarować to, co stanowi prawo dane nam przez Stwórcę.
W portalu The Globalist już w maju ubiegłego roku zadawano pytanie, czy Sąd Najwyższy stał się „rzymskokatolicką instytucją”, a Stany Zjednoczone są „zarządzane z Watykanu”. Sugestia cokolwiek naciągana, biorąc pod uwagę, że Watykan jest obecnie ostatnim miejscem, które wspierałoby panowanie Chrystusa w instytucjach politycznych. Niemniej zjawisko na tyle wymowne, że warto poświęcić mu uwagę.
Wesprzyj nas już teraz!
Na naszym gruncie publicystycznym pisał o tym niejaki Jakub Majmurek na łamach Krytyki Politycznej. Komentując zniesienie powszechnego „prawa” do zabijania dzieci nienarodzonych w Ameryce, autor mógł jedynie rozłożyć ręce wobec zwycięstwa rzeczywistości, odniesionego dzięki wieloletnim modlitwom milionów obrońców życia. W niektórych punktach pisze jak jest, bo już nie sposób uciec przed tym, co się wydarzyło, ale nie odmawia sobie również manipulacji typowych dla lobby aborcyjnego:
Jednak, jak wskazuje amerykański historyk religii Randall Balmer, na początku sporu o aborcję duchowi liderzy „pasa biblijnego” pozostawali zwyczajnie obojętni. Aborcję postrzegali jako „sprawę katolicką”. W 1971 roku zjazd Południowej Konwencji Baptystycznej w St. Louis przyjął rezolucję wzywającą Południowych Baptystów do pracy na rzecz takich przepisów, które umożliwią dostęp do aborcji „w sytuacji gwałtu, incestu, jasnych dowodów na poważne deformacje płodu, a także w sytuacji, gdy ciąża może z istotnym prawdopodobieństwem stwarzać zagrożenie dla emocjonalnego, psychicznego i fizycznego zdrowia matki”. To stanowisko zostało utrzymane w 1974 i 1976 roku. Po wyroku Roe vs. Wade wielu baptystów uważało, że to dobra decyzja z punktu widzenia rozdziału Kościoła i państwa – czytamy.
Po pierwsze, lokalna konwencja baptystów nie jest reprezentatywna dla niezliczonej ilości sekt protestanckich w USA, po drugie – w cytowanym dokumencie nie ma mowy o „prawie do wyboru” czy o powszechnym dostępie do tak zwanej aborcji, lecz jedynie o wyjątkach – dotyczących bardzo nielicznych przypadków. Ponadto, mamy tu do czynienia z typowym odwracaniem uwagi i twierdzeniem jakoby obrona życia była postulatem religijnym. Tymczasem dla każdej względnie przyzwoitej osoby jest oczywiste, że nie można zabić drugiego człowieka dlatego, że tak jest nam wygodniej albo dlatego, że chcemy uniknąć trudu i cierpienia. By to rozumieć, nie trzeba być osobą wierzącą ani katolikiem.
Lewica alarmuje: Katolicy maszerują przez instytucje!
Czytając tekst Jakuba Majmurka, nie wiadomo czy cieszyć się, czy tylko śmiać, gdy widzimy jak liberalny publicysta adaptuje konserwatywną dotychczas retorykę dla przedstawiania, jakim to straszliwym dramatem jest stopniowy powrót Ameryki do normalności. W pewnym momencie pisze on wręcz, że „konserwatywni katolicy maszerują przez instytucje”. Wiadomo, że sami marksiści z tak zwanej szkoły frankfurckiej mówili o tym marszu, ale zwracanie na niego uwagi było dotychczas domeną strony konserwatywnej. A tu proszę – nagle to my maszerujemy przez instytucje. Czemu nie!
Okazuje się nawet, że posiadamy – jak wskazuje Majmurek – lepsze zaplecze niż protestanci, a to ze względu na strukturalną jedność katolicyzmu. Jak bowiem w przytaczanej już analizie wskazuje Brownstein, radykalne Kościoły protestanckie nie mają całej instytucjonalnej sieci potrzebnej do tego, by odpowiednio wykształcić konserwatywnego, wrogiego prawu kobiet do wyboru prawnika, tak by mógł zostać kandydatem do Sądu Najwyższego – kontynuuje.
I dodaje: Tradycjonalistyczni katolicy dysponują taką siecią. Składają się na nią niezłe katolickie szkoły średnie i uczelnie, nie tylko lepsze niż fundamentalistyczne instytucje baptystów ze stanów dawnej Konfederacji, ale na tyle dobre, by ich absolwenci mogli skutecznie aplikować do najlepszych szkół prawniczych w kraju, takich jak te Harvarda czy Yale. Kavanaugh ukończył tę samą elitarną jezuicką szkołę średnią co Neil Gorsuch. Ten pierwszy trafił stamtąd na Yale, drugi na Columbię i prawo na Harvardzie. Clarence Thomas na prawo w Yale trafił po jezuickim Holy Cross College w Massachusetts. Barrett ukończyła prawo na dobrej katolickiej uczelni University of Notre-Dame w Indianie.
Ale najważniejsze następuje dopiero w kolejnych akapitach. Czytamy: Jak na łamach „The New Republic” pisze Peter Hammond Schwartz, katolicy są cenni dla religijnej prawicy jeszcze z jednego powodu: mają bowiem spójną intelektualnie teorię prawa, której brakuje ruchom związanym z nowymi denominacjami protestanckimi. (…) Z pomocą przychodzi tu katolicka, czy ściśle tomistyczna teoria prawa naturalnego, wskazująca na fundamenty porządku prawnego, zakorzenione w religijnie zdefiniowanych koncepcjach wolności, człowieka, dobra i zła.
A więc wreszcie jakiś liberał przyznał, że obrona normalności w wydaniu katolickim ma solidne podstawy intelektualne, o ile nie coś więcej! Czyli nie wyssaliśmy sobie z palca swojej wizji świata, lecz opieramy ją o rozpoznanie wyższego porządku i o spójny system filozoficzny. Brawo! Szkoda, że w Watykanie nie słyszymy dziś podobnych słów przypomnienia…
Prawo naturalne – przekonuje autor – jest „pojęciem łomem” do walki z lewicowymi wymysłami, takimi jak rzekome prawo do mordów prenatalnych. Ale jednocześnie publicysta zapomina o tym, że prawo naturalne nie zostało „stworzone” przez Kościół katolicki, lecz było odczytywane przez wszystkie narody wszystkich ras i kultur na ziemi. Najprecyzyjniej odczytali to prawo zapisane w stworzeniu starożytni Grecy i Rzymianie i to na nich w ogromnej mierze bazuje św. Tomasz przy kodyfikowaniu systemu scholastycznego.
Prawo naturalne nie jest „teorią”, jak sugeruje Majmurek. Ono po prostu istnieje, a człowiek – na długo przed powstaniem chrześcijaństwa – korzystając z przyrodzonego rozumu, poznawał to prawo poprzez obserwację rzeczywistości i wgląd we własne sumienie. Dlatego wszystkie społeczeństwa oddawały publiczny kult bóstwom, o których prawdziwości były przekonane, a do tego posiadały pojęcia moralności i sprawiedliwości. Dopiero próba stworzenia alternatywnego świata przez nowożytnych antyfilozofów, a kontynuowana przez współczesną lewicę, mogła doprowadzić do tak szalonego odwrócenia pojęć, że morderstwo nazywa się „opieką medyczną”, a postulaty krwiożerczego biznesu aborcyjnego „prawami reprodukcyjnymi”.
Bankructwo liberałów na „wolnym rynku idei”
Autor artykułu w Krytyce Politycznej pozostaje niewidomy na jeszcze jedno zjawisko. Partia Republikańska nareszcie staje się wyrazistsza pod względem poglądów moralnych, co określa on jej „niebezpieczną radykalizacją”. Słowem nie wspomina jednak o innej radykalizacji, która faktycznie ma miejsce w Stanach, czyli radykalizacji Partii Demokratycznej. Sami wieloletni demokraci zaczynają opuszczać jej szeregi (najświeższy spektakularny przykład: Tulsi Gabbard), ponieważ jej establishment przestał zajmować się poważną polityką, dobrem wspólnym i tym, żeby nie dopuszczać do kolejnych katastrof migracyjnych i ekonomicznych. Jedynym polem działania tych fanatyków przy władzy stał się ekstremistyczny aktywizm aborcyjny i homoseksualny. Między innymi w odpowiedzi na tę radykalizację – której efektami są podkopanie powagi państwa i recesja gospodarcza – następuje przebudzenie w szeregach republikanów. Zaczynają oni dostrzegać, że kraj zostanie nie tylko zrujnowany, ale po prostu przestanie istnieć w swoim pierwotnym kształcie, jeżeli ten socjalistyczny obłęd nie zostanie zatrzymany.
Kolejna manipulacja autora to bezrefleksyjne powtórzenie fałszywej narracji na temat wydarzeń z 6 stycznia 2021 roku, kiedy doszło do kontrolowanej przez demokratyczny establishment prowokacji w Kapitolu. Siedziba władzy ustawodawczej pozostała wówczas praktycznie bez ochrony, za co odpowiada nikt inny, tylko Nancy Pelosi, do której należało zadbanie o bezpieczeństwo. Majmurek pisze o prawicy „zdolnej do złamania prawa”, gdy tymczasem do żadnego łamania prawa ze strony prawicy wówczas nie doszło, a FBI ujęło niezwiązanych z prawicą prowokatorów. Tu publicysta znów przemilcza fakty po drugiej stronie barykady, nie wspominając o tym, że to właśnie rozsierdzeni aborcjoniści odpowiadają za notoryczne łamanie prawa (demolowanie mienia kościołów, przychodni i organizacji pro-life, napaści na pro-liferów, nielegalne agresywne manifestacje pod domami sędziów, łącznie z usiłowaniem zabójstwa), a demokratyczne władze całkowicie ignorują tę falę przestępczości, wręcz zachęcając do większej eskalacji.
Pozycje lewaków są w świetle zdrowego rozsądku nie do obrony. Autor miota się, bo nieuniknioność takiego wniosku być może i jemu zaczyna świtać w głowie. Można przez jakiś czas wmawiać ludziom, że atrapa rzeczywistości jest prawdziwa, ale nie można tego wmawiać w nieskończoność. Atrapa w końcu musi się rozlecieć – choćby dlatego, że jej utrzymywanie doprowadza do faktycznego upadku państwa i pogorszenia jakości życia obywateli.
Majmurek myli się też w innej sprawie. Odrzucenie rzekomego „prawa” do zabijania dzieci nienarodzonych nie podlega wymianie zdań na „wolnym rynku idei”. Taka postawa nieuchronnie kończy się nihilizmem. Jeżeli bowiem dopuścimy do dyskusji na każdy temat, to przy odpowiednio pogłębionej degrengoladzie społeczeństwa skończymy w odmętach jakiegoś nowego hitleryzmu, który wedle własnego widzimisię uznaje które życie jest warte, a które niewarte życia.
Dekalog nie podlega głosowaniu. Nie wolno bez wyroku sądu zabić drugiego człowieka – tak stanowi amerykańskie prawo. Zapis ten odzwierciedla prawo naturalne, którego tak boi się lewica. Tu nie ma dyskusji. Nie ma głosowania nad aborcją. Nie istnieje „prawo” do aborcji. I nie ma debaty na ten temat, co miał odwagę ostatnio zauważyć kandydat na gubernatora Idaho.
Co ma na celu nienazywanie się „lewicą”?
Publicysta Krytyki Politycznej trafnie opisuje przemianę, jakiej doświadcza obecnie scena konserwatywna w USA: Ten sam głęboko antyliberalny resentyment czuć w manifeście konserwatywnych intelektualistów Against Dead Consensus, opublikowanym w 2019 roku na łamach katolickiego, choć nominalnie ekumenicznego, magazynu „First Things”. Jego autorzy z radością przyznają, że nie ma powrotu do konserwatyzmu przed Trumpem, krytykują powojenny amerykański konserwatyzm za kapitulację przed liberalizmem i zasadą indywidualnej autonomii. Ten konserwatyzm „nie zdołał opóźnić, nie mówiąc o odwróceniu, procesów przesłaniających odwieczne prawdy, stabilność rodziny, wspólnotową solidarność […]”.
Ale czytajmy między wierszami. Bo jednocześnie autor nie dokonuje wyraźnej autoidentyfikacji, nie mówi „my lewicowcy”, „my liberałowie”. To znana taktyka, ponieważ w lewicowej refleksji to źle, że konserwatyści wyciągają konsekwencje z założeń swego światopoglądu. Stają się wówczas „skrajni” i „radykalni”, podczas gdy dla lewicy zarezerwowane jest stanowisko rzekomo umiarkowane, ale z możliwością skoku do gardła nieprzyjaciela. Tylko my możemy być wojujący – mówi lewica – tylko my możemy zwyciężać, ponieważ ukrywamy, kim jesteśmy, a udajemy, że stoją za nami jakieś „uniwersalne” wartości. Wy nie możecie tryumfować – słyszymy – bo jesteście skrajną prawicą.
Zapytajmy retorycznie: na czym opierają się te rzekome „demokratyczne” wartości lewicy, skoro nie mają one swojego źródła w niczym innym niż sama umowa społeczna? Dlatego lewica musi się panicznie bać konceptu prawa naturalnego, bo doskonale wie, że jest to broń, na którą nie ma merytorycznego kontrataku ani nawet defensywy. Lewica nie dysponuje niczym, co byłoby zakorzenione poza jej własną wyobraźnią. Co im na końcu pozostaje, to tylko stwierdzenie, że koncepcje drugiej strony są „po prostu przerażające” i sianie tego przerażenia wśród swoich mniej świadomych wyznawców, na co zwróciła niedawno uwagę wspomniana Tulsi Gabbard.
Tymczasem amerykańscy konserwatyści po wielu latach stagnacji ideowej dojrzewają do tego, by myśleć logicznie, nie oglądając się na nastroje polityczne. Podobnie jak amerykańscy katolicy dojrzewają do tego, by nie oglądać się na modernistyczne uprzedzenia w rodzaju „rozdziału Kościoła od państwa” i „neutralności politycznej”. Majmurek pisze o tym wprost, cytując lawirancką przemowę J.F. Kennedy’ego, który tłumaczył się, że broń Boże nie jest katolickim kandydatem na prezydenta i nie będzie rządził „jako katolik”. Tymczasem dzisiejsi katoliccy sędziowie Sądu Najwyższego, którzy przywrócili odrobinę cywilizacji do systemu prawnego w USA, nie okazują już tej – tak pożądanej przez lewicę – bojaźliwości, chlubiąc się ze swojej przynależności do jedynej Arki Zbawienia, którą jest Kościół katolicki.
W tym jest nasza nadzieja na zwycięstwo. Jeżeli tylko przestaniemy bać się rzeczywistości i będziemy opowiadać się po stronie prawdy – nienegocjowalnej i nie stojącej w szeregu „innych prawd” – odczytanej z porządku natury i z objawienia Bożego… W momencie gdy konserwatyści przestaną wchodzić w „demokratyczny dyskurs” na temat fundamentalnych wartości, rozpocznie się proces usychania lewicowych ideologii, a sami ich wyznawcy będą musieli w końcu przejrzeć na oczy, a przynajmniej obudzą się w świecie, w którym kłamstwo nie należy do dobrego tonu, a zbrodnia jest ścigana przez organy państwa.
Dlatego warto powtórzyć za Panem, który powiedział te słowa do Szawła: Trudno ci wierzgać przeciwko ościeniowi. Trudno ci wierzgać przeciwko ościeniowi, Panie Majmurek. Bo nie dopadną Cię żądni krwi prawicowi ekstremiści, ale niechybnie przyjdzie moment, że będziesz musiał pochylić czoła przed… rzeczywistością. Nawet jeżeli będzie to ostatnia chwila Twego ziemskiego życia.
Filip Obara
Katolik, wolnościowiec, antycovidysta. Gubernator Florydy prezydentem USA 2024?