Po co życie, skoro musi być ono naznaczone cierpieniem? To pytanie, na które coraz częściej wielu nie znajduje odpowiedzi. Świadczy o tym chociażby liberalne ustawodawstwo, w niejednym kraju pozwalające na morderstwo w obawie przed chorobą czy perspektywą ubóstwa. Naznaczona hedonizmem współczesność chce, byśmy uwierzyli, że życie coś znaczy jedynie, jeśli wiąże się z pozytywnym „bilansem doświadczeń”… Zupełnie, jakby człowiek był bezwolną istotą, uzależnioną w całości od zmiennych warunków bytowych. Wbrew tej optyce Chrystus – najważniejszy człowiek w dziejach świata – wybrał dla siebie tak ubogie miejsce narodzin… Dziś instytucje międzynarodowe uznałby z pewnością, że „niehumanitarne” i uwłaczające „prawom dziecka”. A jednak okoliczności kojarzące się wielu współczesnym nam z „socjo-ekonomiczną” przesłanką aborcji On uczynił źródłem pełni życia dla milionów.
Wypaczona logika pozwalająca na zabicie dziecka nienarodzonego, by „ochronić je” przed ubóstwem i trudami, co roku zbiera na świecie krwawe żniwo. Życie poczęte przerywa się, bo rodzice – z mniej lub bardziej wiarygodnych przesłanek – deklarują, że ich potomstwo nie będzie mogło liczyć na odpowiednie warunki bytowe… Obawa przed cierpieniem, przed jakim musiałoby stanąć, ma uzasadniać morderstwo…
Wesprzyj nas już teraz!
Taka mentalność jest głęboka osadzona we współczesnym świecie. Wszak na drugim biegunie naszego doczesnego etapu istnienia – starości – również czuwa ucieleśnienie owej mentalności w postaci „wspomaganego samobójstwa”. Tym razem to już nie ktoś inny, ale sam pogrążony w cierpieniu człowiek ma decydować o tym, że w jego życiorysie nie znajdzie się już nic, dla czego warto byłoby mierzyć się z bólem, samotnością czy pustką ostatnich dni ziemskiego egzystowania.
Dzieciobójstwo i eutanazja mają różne ofiary, ale jedną inspirację. Stoi za nimi przekonanie, że miarą wartości życia jest intensywność pozytywnych doświadczeń. Kiepskie warunki ekonomiczne, zdrowotne czy położenie społeczne zapowiadające trwałe cierpienie, miałyby zatem odbierać istnieniu znaczenie.
W tej tragicznie zredukowanej wizji człowieka Syn Boży wydawać się musi postacią zgoła niezrozumiałą, bez mała szaleńcem. Chrystus, jako jedyny przecież mając władzę nad tym, gdzie i jak się urodzi, wybrał warunki, które dziś oburzyłyby organizacje międzynarodowe jako uwłaczające „prawom dziecka”. Przyszedł na świat w ubogiej rodzinie, z dala od salonów i elit. Między zwierzętami…
A jednak… właśnie urodzony w stajence Bóg podkreślił, najdoskonalej ukazał różnicę dzielącą człowieka od zwierzęcia. W gruncie rzeczy to ci, którzy sądzą, że hedonistycznie ujemne ludzkie życie można przerwać lub uznawać za puste, naprawdę upodabniają się do bydląt. Zaniedbują bowiem rozumność człowieka; rozumność, która wyróżnia go na tle całej przyrody…
Wedle Jordana Petersona, właśnie ta postawa stoi za coraz większą kruchością psychiczną współczesnego człowieka. W licznych książkach i wykładach ten sławny psycholog przekonuje, że depresyjny rys XXI wieku to wynik braku wyższego sensu i zrozumiałego znaczenia w życiu ostatnich pokoleń. Nasza egzystencja straciła perspektywę celu, ku któremu ma zmierzać. Gonienie wyłącznie za satysfakcją przekształciło ludzi Zachodu w tłum chwiejnych i łamliwych jednostek. Zdaniem rozchwytywanego mówcy i pisarza, to hedonistyczne nastawienie owocuje bezradnością wobec trudów i tragedii codzienności. Dzieci aroganckiego w swoim nihilizmie Zachodu szukają satysfakcji jedynie w zmysłach i zachciankach, nie zaś uczynkach podporządkowanych szczytnym przedsięwzięciom. Tym samym pozbawiają się wszystkiego, dlaczego warto byłoby znosić cierpienie czy niedostatek.
Z drugiej strony przekonanie o tym, że podstawowym warunkiem wartościowego życia jest zaspokojenie „niższych” potrzeb, próbowano nawet wtłoczyć w „nauki społeczne”. To m.in. założenie popularnego odbioru piramidy Maslowa. Propozycja twórcy psychologii humanistycznej zakładała, że podstawowe zabiegi człowieka muszą kierować się ku zaspokajaniu jego fizjologicznych potrzeb, potem zaś w stronę budowy stabilnej pozycji społecznej. Na samym końcu – gdy już posiada się takie „podstawy” – pojawiać miałaby się skierowana ku wyższym motywacjom potrzeba samorealizacji czy transcendencji.
Taka optyka, choć rozpowszechniona, napotyka na zasadną krytykę. Co z tak licznymi przykładami ludzi, którzy zaryzykowali wszystkim za swoją wiarę? Co z potrafiącymi narazić życie czy cierpieć prześladowania za ideały lub dla dobra wspólnego?
W rzeczywistości to właśnie podobne życiorysy obrazują uniwersalną prawdę o człowieku – jego rozumną naturę. Inaczej niż zwierzętom jest nam pisane poznać dobro – a następnie konsekwentnie ku niemu dążyć. Takie właśnie postępowanie jest uporządkowanym i wyróżnia człowieka od bytów obdarzonych naturą zmysłową – a tym samym z zasady podporządkowanych przyrodzie, jej warunkom i zmienności. My możemy przekraczać fizjologię i zmysłowość, i służyć z wolnego wyboru temu, co słuszne…
To właśnie obraz i podobieństwo Boga, na jakie zostaliśmy uczynieni. A skoro tak, to ta nasza wewnętrzna konstrukcja musi najpełniej uwidaczniać się w Chrystusie. Tak też jest. Nasz Pan pozostawał w końcu, w sposób niezaburzony wierny swojemu świętemu posłaniu. Ani razu nie działał bezrozumnie: nie podejmował niczego, co mogłoby go od posłania Objawienia Prawdy i Zbawienia ludzkości odciągnąć. W imię swojej misji złożył nawet ostateczną ofiarę z samego siebie, znosił ubóstwo, cierpiał mękę… A przecież nic z tych doświadczeń i okoliczności życia nie ujęło niczego z pełni jego Bóstwa i Majestatu… Przeciwnie: po Chrystusowym triumfie na Krzyżu niewielu powie, że cierpienia, z jakimi się zmierzył, były hańbiące. Mało kto posunie się do opinii, że przyjście Zbawiciela na świat w „ubogim żłobie” to ujma dla Jego godności. Męka Pańska i ubogie dzieciństwo, które nie były w stanie złamać posłuszeństwa Chrystusa Ojcu i Jego miłości do ludzi, jedynie dodają Mu splendoru.
W życiu Zbawiciela odnajdujemy zatem kluczową lekcję… To uczynki człowieka i misja, jakiej się poświęca, są miarą tego, na ile warto żyć. To nie bilans pozytywnych i negatywnych doświadczeń – a najwyższe powołanie i sens decydują o tym, jak wiele znaczy nasze istnienie. Gdy podporządkowanie dobremu celowi idzie w parze nie z powodzeniem i zaspokajaniem dobrostanu, ale wbrew nim, piszą się życiorysy zachwycające i godne podziwu. To opowieści o bohaterach czy Ewangelia o Bogu, który mimo złości i niewdzięczności okazanej mu przez stworzenie poniósł Mękę, by nas zbawić.
Zadanie poznania i umiłowania Boga oraz służby bliźnim jest zaś przecież pisane każdemu z nas. Nienarodzone dziecko, mające przyjść na świat w wiążącej ledwie koniec z końcem rodzinie i wyczekiwany syn dobrze sytuowanej pary z salonów, nie różnią się niczym pod względem tego przeznaczenia. Wszyscy jesteśmy powołani do tego, by mieć dostęp do najwyższego bogactwa, które ukazał nam narodzony przed dwoma tysiącami lat Chrystus. Pamiętajmy, że to dla Boga się narodziliśmy; i że kolejne pokolenia również przychodzą na świat, by służyć Jemu, a nie poszukiwać pustej przyjemności. Często obawa o to, na ile atrakcyjny czy barwny żywot przypadnie dzieciom, staje na drodze wypełnianiu celu małżeństwa. Zbawiciel pokazuje jednak, że i treść, i koloryt tkwią nie w rozrywkach, a wielkim dziele, jakim może być życie poświęcone Bożej chwale. Ten potencjał jak nic innego pobudza chyba chrześcijanina do reakcji przeciwko demograficznej zimie i uczy, jak cenne jest każde istnienie.
Filip Adamus