6 stycznia 2024

NAUKA BEZ WIARY JEST BEZRADNA?
OJCIEC MICHAŁ CHABEREK OP DLA PCH24!

(PCh24TV)

Jako Kościół, jako ludzie wierzący musimy odzyskać pole, które zostało nam niesprawiedliwie i niesłusznie zagarnięte. Stąd bierze się cała krytyka katolicyzmu – że próbuje on rzekomo ingerować w naukę. A tak naprawdę to nauka zawłaszczyła pole religii. Badając inteligentny projekt, a także klasyczną naukę o stworzeniu, próbujemy przywrócić pierwotne granice – mówi o. dr Michał Chaberek OP, teolog fundamentalny, dyrektor Instytutu Steno Wiara i Nauka, wykładowca Collegium Intermarium, współpracownik Fundacji En Arche.

 

Współbrat Ojca, o. Jacek Woroniecki napisał kilkadziesiąt lat temu, że nasz katolicyzm ma swoje choroby. Wymienił wśród nich fideizm i sentymentalizm. Czy to są dla nas prawdziwe problemy również dzisiaj? Jak powinniśmy podchodzić do relacji rozumu i wiary?

Wesprzyj nas już teraz!

Wydaje mi się, że od tamtego czasu zmienił się kontekst – w takim sensie, że dzisiaj modne jest w ogóle atakowanie tego, co nazywamy polskim katolicyzmem. Sprowadza się to często po prostu do kwestionowania tradycyjnego katolicyzmu. W związku z tym tamte słowa ojca Woronieckiego brzmią dzisiaj inaczej. W pewnym sensie wpisują się bowiem w przekaz lewicowej propagandy, która głosi, że mamy podział na „światłych” Polaków, którzy są niewierzący, oraz na „obskurantów”, „ciemnogród” – polskich katolików, którzy są sentymentalni, emocjonalni, i tak dalej.

Oczywiście, kiedy padły te słowa, czyli ponad 70 lat temu, kontekst był zupełnie inny. Polska była katolicka, z wyjątkiem jedynie mniejszości narodowych. W tamtych realiach ojciec Jacek próbował po prostu budować wyższą kulturę katolicyzmu, umocnić go. Oznaczało to jego „dointelektualizowanie”. Współczesna propaganda antykościelna zamierza zaś osłabić go i zniszczyć.

Sentymentalizm, emocjonalizm czy również fideizm polegają na tym, że bierzemy wszystko na wiarę, bez żadnego uzasadnienia rozumowego, i to jest zagrożenie, pokusa. Tego typu fenomeny wracają w różnych postaciach na przestrzeni wieków, również w Polsce. Przed wojną oczywiście nie było ruchu charyzmatycznego czy innego, trochę protestantyzującego katolicyzmu, który stawia mocno na Biblię, ale nie ma tam już na przykład pogłębionej egzegezy bądź dorobku Ojców Kościoła. Ojciec Jacek miał więc na myśli bardziej – powiedziałbym – „katolicyzm romantyczny”, w którym wszystko rozgrywa się na poziomie pobożności i osobistej relacji z Panem Bogiem. To jest oczywiście bardzo ważne, wręcz fundamentalne, ale chodzi o to, by wiara miała również zakorzenienie intelektualne, na przykład poparte studiami teologicznymi.

Wydaje się, że dzisiaj aktualne jest dokładnie to samo przesłanie – wiarę trzeba pogłębiać poprzez studia, bo fideizm, sama wiara bez rozumu, stanowi nieustanną pokusę, która dzisiaj przybrała tylko inne szaty.

 

 

W akademickim głównym nurcie dominuje dziś takie przeświadczenie – będące owocem pracy trwającej kilka wieków – że właściwie wiara i nauka są całkowicie oddzielnymi kwestiami. Czyli jeśli ktoś stoi po stronie wiary, to sytuowany jest na pozycjach fideistycznych bądź w sferze emocji – w opozycji do rozumu, utożsamianego na przykład z oświeceniem czy pozytywizmem. Jak bronić się przed takim fałszywym stereotypem?

Wiara ukazywana jest też w kategoriach czegoś słabego i dla słabych intelektualnie, nie radzących sobie w życiu; dla ludzi, którzy muszą sobie stworzyć odpowiednią emocjonalną przestrzeń wiary i proszą Pana Boga o pomoc. Natomiast nauka, zwłaszcza nauki przyrodnicze, to jest rzekomo ta „mocna” strona, którą odkryliśmy, poznaliśmy własnym intelektem, udowodniliśmy i możemy dzięki temu zdobywać świat, podbijać rzeczywistość. Taki podział postrzegany jest jako atrakcyjny zwłaszcza dla młodych, ambitnych ludzi, utrwalających w sobie przekonanie, że wiara jest dobra dla ich rodziców, którzy, dajmy na to, zostali na wsi. I to jest właśnie pytanie, jak zdefiniujemy cel człowieka – kim on jest i co stanowi sens jego życia. Bo jeżeli przyjmiemy, że tym sensem jest tylko urządzenie się na tym świecie, że nie ma życia po śmierci a człowiek to jedynie biologiczne stworzenie i nie ma żadnego głębszego przeznaczenia, to ta filozofia „urządzenia się” na ziemi i sukcesu poprzez odkrycia naukowe oraz karierę zawodową, ma jakiś sens. Carpe diem – żyj chwilą i wykaż się. Ale to założenie jest bardzo smutne i pesymistyczne. Jeżeli przyjmiemy, iż nie ma niczego po śmierci, to w zasadzie po co w ogóle żyć? I tak nasze bytowanie tutaj zawsze łączy się z jakimś cierpieniem, niedostatkiem. Nie ma ludzi absolutnie szczęśliwych na tym świecie. A skoro i tak mam cierpieć, to po co aż 50 lat, mogę ten okres skrócić. No i niestety, chociażby wskaźnik samobójstw w naszej pozbawionej wiary kulturze rośnie dramatycznie. Ludzie nie mają poczucia sensu właśnie dlatego, że stawiają tylko na doczesność.

Jeżeli zaś przyjmiemy, iż człowiek rzeczywiście jest powołany do czegoś większego, a egzystencja na ziemi stanowi jedynie preludium, pełnia człowieczeństwa realizuje się zaś dopiero w kontakcie z Bogiem, zupełnie inaczej patrzymy na to, co przeżywamy dzisiaj. Wtedy fakt, iż ktoś jest wierzący, nie stanowi przejawu słabości, sentymentalizmu, niedojrzałości. Jest raczej oznaką mądrości, czyli – jak mówi święty Tomasz – poznania najgłębszych przyczyn. A skoro najgłębszą przyczyną mojego istnienia jest Bóg, to ja w Jego kontekście poznaję swoje życie.

Mądry człowiek kieruje więc własnym życiem w kontekście teologii, tego, co objawił Pan Bóg – że będzie Sąd Ostateczny; że liczą się wybory moralne; że po śmierci będę żył wiecznie. Zatem stawka jest duża. Gdybym bowiem nawet miał żyć na ziemi choćby 100 lat, to i tak jest nic w stosunku do wieczności. Jak mówi Pascal: lepiej stracić tutaj i zyskać tam, niż przeciwnie.

Zależy więc, z jakiego punktu widzenia wychodzimy. Materializm może sugerować postawę racjonalistyczną. Jeśliby jednak każdy człowiek zastanowił się, zadał sobie szczerze zasadnicze pytania, to dojdzie do wniosku, że musi być coś jeszcze po śmierci i warto to „coś” uwzględnić w tym życiu.

 

Warto wspomnieć tutaj świadectwa wygłoszone przez wybitnych naukowców obecnych na niedawnej, niepołomickiej konferencji zatytułowanej „Wiara i nauka w dobie sekularyzacji: Inteligentny projekt – ewolucja – stworzenie”. Mówię tu o ludziach pracujących w znaczących laboratoriach, dysponujących najnowocześniejszymi narzędziami dostępnymi dzisiaj nauce. Ich przykład pokazuje, jak używając rozumu i metod badawczych doszli do tego, o czym przekonało się już w przeszłości wielu ich poprzedników. Stają oni w pokorze przed tajemnicą, gdyż widzą rzeczy całkowicie wymykające się zupełnie nawet dzisiejszym możliwościom poznawczym. Mogłoby się wydawać, że im bardziej będziemy wnikać w naturę rzeczy, tym bardziej oddalimy się od Boga. A ci naukowcy pokazują coś zaskakująco innego.

Badania prowadzone w Stanach Zjednoczonych pokazują, że im ktoś dłużej studiuje biologię, przechodząc od szkoły średniej, przez magisterium i doktorat, tym napotyka na większy odsetek osób niewierzących. Kluczowa jest tutaj niewątpliwie indoktrynacja ze strony materialistów, którzy skolonizowali samą naukę i filozofię nauki. Profesor Richard Sternberg, z początku ateista, poprzez swoje badania odkrył najpierw Boga, a później Kościół katolicki. Prof. Michael Behe, który już uprzednio był katolikiem, odkrył „inteligentny projekt” poprzez dociekania przyrodnicze. Siedząc w laboratorium, analizując skomplikowane struktury materii doszedł do wniosku, że nie mogły one ukształtować się przez przypadek i są to rzeczy, które ewidentnie zdradzają zamysł. Oczywiście nie wynika z tego bezpośrednio, że prawdą jest Bóg w Trójcy Świętej i Kościół katolicki, jednak przyjęcie idei projektu otwiera zdecydowanie człowieka na rzeczywistość nadprzyrodzoną. Tu jest przestrzeń dla filozofii, która łączy te szczegółowe badania. Jeżeli bowiem ktoś pracuje całe życie w laboratorium i analizuje jakąś jedną bardzo specyficzną strukturę, gdzieś w komórce, obserwuje przez mikroskop elektronowy jakąś nitkę DNA i nigdy nie zada sobie szerszych pytań – bo tak też można, że skupimy się wyłącznie na szczegółach – nie dostrzeże szerszego obrazu.

Wydaje mi się, iż ci dwaj wspomniani naukowcy dostrzegli szerszy obraz. Okazało się, że ta złożona rzeczywistość, którą obserwowali, nie mogła powstać przez przypadek. Pewne rzeczy nie mogły ukształtować się na drodze mechanizmu darwinistycznego. Jeżeli badając takie rzeczy naukowo, dojdziemy do podobnych wniosków, stanowić to będzie już duże otwarcie okna na wiarę, na przyjęcie Boga jako bytu nadprzyrodzonego. Wprawdzie nie można Go do końca poznać, jest On wciąż dla nas tajemnicą, ale z pewnością działa w świecie, jest obecny tu Jego projekt i poprzez ten projekt Go poznajemy.  

Materialiści, ateiści przynajmniej od okresu oświecenia próbują zawłaszczyć pole nauki mówiąc, że ona nam wszystko wyjaśnia. Z drugiej strony człowiek prowadzący badania naukowe, a równocześnie otwarty na wiarę widzi, że jednak nie da się wyjaśnić wszystkiego poprzez same procesy materialistyczne; że człowiek, który rzeczywiście szuka swojego dobra i chce żyć dobrze, dołączy do swojej nauki także element wiary.

 

Owi otwarci naukowcy przebywają podobną drogę do tej, jaka była udziałem myślicieli starożytnych – Sokratesa, Platona, Arystotelesa. Oni również rozumowo doszli do prawdy, że istnieje Bóg. Natomiast do poznania, jaki On jest, potrzebna jest już łaska.

Tu właśnie mamy do czynienia z tajemnicą. Można zatrzymać się na poziomie inteligentnego projektu, który wynika z nauki. Arystoteles, Platon, to byli właśnie ludzie, którzy w swoich dociekaniach na drodze badań przyrodniczych doszli do właśnie do teorii inteligentnego projektu. Ale jest ten moment, w którym musimy uznać, że nauka się kończy i nie mamy już argumentów z niej wypływających. Sądzę, że tę granicę wyznacza pojęcie cudu. Cud to sytuacja, gdy Pan Bóg działa w sposób nadprzyrodzony w świecie przyrodniczym, przekraczając prawa natury. Nie sposób więc wytłumaczyć tego zdarzenia odwołując się tylko do nich.

W przypadku cudownych uzdrowień lekarz, medyk stwierdza dwa fakty. Najpierw była nieuleczalna choroba, a później nastąpił drugi fakt: pacjent stał się zdrowy i nie ma takiej procedury medycznej, która mogła do tego doprowadzić. Tu się zatrzymuje nauka, natomiast teologia mówi nam, że ponieważ prowadzona była modlitwa do kogoś świętego, nastąpił cud, czyli nadprzyrodzone, ponadnaturalne Boże działanie, którego nie da się poddać żadnemu eksperymentowi, żadnej metodzie naukowej.

Najtrudniejsze dla naukowców jest chyba dojście do tego punktu, w którym nie możemy wytłumaczyć wszystkiego i w pewnym momencie zatrzymujemy się przed tajemnicą. Darwin jest doskonałym przykładem takiego naukowca, który powiedział, że metoda naukowa jest nieograniczona, a sama nauka może wyjaśnić wszystko, nawet pochodzenie gatunków, w tym człowieka. I tu nastąpiło przekroczenie granic nauki, przesunięcie jej pola w sferę dotychczas zarezerwowaną dla religii.

Wygląda na to, że dzisiaj w takiej kulturze żyjemy, i to jest zasadniczy problem. My jako Kościół, jako ludzie wierzący musimy odzyskać pole, które zostało nam niesprawiedliwie i niesłusznie zagarnięte.

Stąd bierze się cała krytyka religii – poważnej religii, bo nie mówię o jakichś formach modernizmu, tylko o klasycznym katolicyzmie – że on próbuje rzekomo ingerować w naukę. A tak naprawdę to nauka zawłaszczyła pole religii. My, badając inteligentny projekt, a także klasyczną naukę o stworzeniu, próbujemy przywrócić pierwotne granice.

Najbardziej paradoksalne jest to, że wszyscy twórcy nowożytnej nauki – ci, na których powołują się dzisiaj ewolucjoniści katoliccy i niekatoliccy, czyli Kepler, Newton, Kopernik – byli kreacjonistami. Funkcjonowali jeszcze w paradygmacie biblijnym. Wielu z nich wierzyło, że Ziemia ma kilka tysięcy lat. Ale to, że tworzyli dobrą, skuteczną naukę i odkrywali prawa przyrody, pokazuje, iż pewne pytania o pochodzenie tak naprawdę nie mają znaczenia. To, że będziemy wierzyć, iż Pan Bóg stworzył pewne rzeczy w świecie, nie oznacza blokowania postępu naukowego. Ten dotyczy bowiem tego, jak świat działa, jak funkcjonują pewne jego struktury, a nie kwestii, skąd się świat wziął, skąd się wzięły gatunki. To jest właśnie pytanie religijne, na które odpowiada nam Pismo Święte. Jeżeli ktoś nie umie uznać tej granicy nauki, to popada w materializm, naturalizm, ewolucjonizm i tak dalej… To są właśnie prądy myślowe, które zawłaszczają sobie sferę religijną. Chcą, żeby nauka wyjaśniała wszystko.

Z drugiej strony zaś – nawiązując jeszcze do ojca Jacka Woronieckiego – chodzi o to, by nie przyjmować postawy zupełnego niezainteresowania nauką, na zasadzie: mnie nauka w ogóle nie obchodzi, naukowcy zajmują się tylko jakimiś teoriami, często sprzecznymi, nauka nie odkrywa żadnej prawdy. Takie myślenie jest poważnym zagrożeniem. W rzeczywistości nauka dostarcza prawdy, chociaż nie jest ona ostateczna. Często jest fragmentaryczna. To, że zmieniają się teorie, nie oznacza jednak, że zmienia się w nauce wszystko. Pewne odkrywane przez nią fakty nie podlegają modyfikacjom.

Co więcej, nauka pomaga nam też rozumieć Pismo Święte, i to jest również bardzo istotne. Mamy dzisiaj pewną wiedzę naukową, która pozwala nam lepiej zrozumieć Boże Objawienie.

 

Jest z pewnością wielu uczniów, studentów, którzy wynoszą wiarę z domu rodzinnego. Na pewnym etapie pojawia się jednak dysonans pomiędzy tym, co jest w podręczniku, co mówi wykładowca, a tym, co czerpię z katechizmu. Po co sięgnąć, do czego się odwołać by czerpać z obydwu „skrzydeł” – wiary i nauki?

Żyjemy w kulturze zupełnie zdominowanej przez materializm i ewolucjonizm.  Taki też charakter mają również podręczniki. Jeżeli powiem teraz: nie należy do końca ufać podręcznikom, ktoś może zarzucić mi, że podważam cały system, a nie o to mi chodzi. Powiem, że nie można do końca ufać podręcznikom, nie można do końca ufać profesorom tylko dlatego, że są profesorami. Są jednak w tych naukach przyrodniczych pewne konkretne pytania, którymi owe nauki się nie zajmują. Kiedy jakiś ateista w podręczniku do biologii czy do fizyki pisze, iż nauka udowodniła, że Boga nie ma, to wtedy trzeba być podejrzliwym. Wtedy trzeba zapytać, jak to jest naprawdę.

Z praktycznego punktu widzenia odsyłałbym do publikacji Discovery Institute czy Fundacji En Arche, która w Polsce promuje inteligentny projekt. To jest bowiem ten zwornik między wiarą i nauką.

Polecałbym lekturę metafizyki klasycznej, która też pomaga rozumieć rzeczywistość na poziomie bardziej abstrakcyjnym, co później daje możliwość pogodzenia wiary i nauki.

 

To stanowi dziś duży problem bo klasyczna metafizyka wydaje się być coraz bardziej „wyklęta”…

Tutaj dostrzegam przejawy pewnej odnowy. W Stanach Zjednoczonych metafizyka powraca, przynajmniej na uczelniach kościelnych, które w latach 70. rzeczywiście niemal zupełnie pozbyły się tego, co nazywam klasyką katolicką – Ojców Kościoła, świętego Tomasza. Oczywiście równolegle z nimi wyszedł na przykład Arystoteles. Dzisiaj jednak pozycja św. Tomasza w Akademii jest dużo mocniejsza niż 30 lat temu, i to nie tylko w USA, i nie tylko na uczelniach katolickich. Wydaje mi się, że właśnie tutaj jest okienko do nadziei. Kultura pozbywając się myśli klasycznej, filozoficznej, doszła do irracjonalizmu, którego jeden z wyrazów stanowi postmodernizm. Irracjonalizm jest „samoznoszący się”, nie da się długo trwać w takiej formule. Można to oczywiście wypełnić jakąś ideologią: wokeizmem czy genderyzmem – i to się dzisiaj dzieje – ale jeśli Uniwersytet chce dzisiaj przetrwać jako Uniwersytet; czy Akademia jako Akademia – to nie ma wyjścia. Muszą powrócić do klasyki.

Metafizyka klasyczna to nie „jakiś” system, który „jakiś” Arystoteles sobie po prostu wymyślił. Człowiek jest w stanie odkryć prawdę naturalną. Arystotelesowi udało się odkryć prawdę o bycie, o rzeczywistości, na poziomie najbardziej abstrakcyjnym. Dlatego owa rzeczywistość jest wieczna, niezmienna. Szczegóły naukowe, które z czasem odkrywamy, nie dotyczą istoty jego nauki. Klasyczna metafizyka się nie zdezaktualizowała. Zaprzęgnięcie tego systemu do definicji dogmatycznej sprawiło, że  ten system został wyróżniony. Nie ma innego języka, w którym moglibyśmy w sposób obiektywny przekazać prawdy wiary.

Możemy oczywiście odwoływać się do jakiegoś języka subiektywnego, sentymentalnego – na przykład mówić, że Eucharystia to jest coś bardzo ważnego. Jeżeli jednak chcemy określić, na czym polega istota Eucharystii, to musimy także mówić o substancji. Do tego jest potrzebne rozumienie klasycznej metafizyki. I chociaż od XIX wieku podejmowanych było wiele prób zdefiniowania dogmatów w innym języku niż metafizyka, to te wszystkie próby się nie udały. Ten język jest po prostu obiektywny i dotyka samej rzeczywistości, samej istoty bytu, jeśli można tak powiedzieć.

 

W naszej kulturze obecna jest rezerwa, strach przed jakąkolwiek obiektywną rzeczywistością. Człowiek chciałby nad wszystkim panować i rozmontowywać, dekonstruować różne rzeczywistości. Wzdryga się, gdy usłyszy, że coś istnieje obiektywnie.

Słyszę ciągle, nawet od ludzi wierzących, takie sformułowania: „ja to czuję tak”; „ja to widzę tak”; „moim zdaniem…”; „mi się wydaje…” – i tak dalej. To język subiektywny, tymczasem ważne, jaka jest prawda. Dzięki językowi metafizyki mamy do niej dostęp.

Subiektywizm idzie w parze z przekonaniem, że my jeszcze nie możemy poznać tej prawdy, że każdy ma swoją prawdę. Ciągle słyszy się takie stwierdzenia, i to jest bardzo fałszywe. Lekarstwo jest zaś takie: powrócić do klasycznej metafizyki, która czyni naszą wiarę racjonalną, ale też komunikowalną. Bez języka klasycznej metafizyki nie możemy obiektywnym językiem przekazać treści wiary czy wytłumaczyć dogmatów. I tu jest istota problemu – jeżeli my to odrzucimy, to pozostaje fideizm: ja wierzę tak, ty wierzysz tak… Wtedy rodzi się pytanie o depozyt wiary, o spójność Kościoła.

 

Po jakie lektury sięgnąć ma ktoś chcący poznać myśl klasyczną?

Mamy świetnych autorów, którzy w XX wieku pisali na temat świętego Tomasza z Akwinu w sposób przystępny. Jest „Katolicka etyka wychowawcza” o. Jacka Woronieckiego… Na Collegium Intermarium także prowadzimy cykle wykładów na temat metafizyki. Jeżeli ktoś dysponuje czasem, zapraszamy właśnie tam. Chcemy rozwijać ten nurt spójnego myślenia w duchu klasycznej filozofii, po to, aby prowadzić do wiary racjonalnej; wiary, która ma dwa skrzydła, a nie jest tylko fideizmem. Jeśli zaś chodzi o teorię inteligentnego projektu, to myślę, że wartościowe są w tym temacie publikacje mojego autorstwa czy fundacji En Arche. Tych źródeł jest bardzo dużo, nikt nie będzie mógł się „usprawiedliwiać”, że nie miał do nich dostępu.

 

Rozmawiał Arkadiusz Stelmach

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(19)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 136 434 zł cel: 300 000 zł
45%
wybierz kwotę:
Wspieram